W kilka upalnych, sierpniowych wieczorów, w towarzystwie ciumkającego Kubusia i pysznego słonecznika, przeczytałam wreszcie "Taśmy rodzinne", czyli książkę, która krążyła na mojej orbicie czytelniczej od kilku ładnych miesięcy. Owa pozycja, rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych, to opowieść o losach pewnej rodziny, która dorobiła się fortuny w czasach raczkującego kapitalizmu. To historia o dorastaniu, o pozorach idealnego życia, a przede wszystkim z morałem 'pieniądze szczęścia nie dają' i 'nigdy nie jest za późno, żeby się pogodzić'. Być może nostalgia za latami 90' to jeszcze nie moja tęsknota, a być może to kwestia tego, że nie polubiłam żadnego z bohaterów, w związku z czym z żadnym się nie utożsamiałam i żadnemu nie kibicowałam, ale niestety - wrażenia po lekturze mam letnie. Nie wiem czego konkretnie mi zabrakło - chyba przede wszystkim emocji. Jest zbyt przewidywalnie, powierzchownie, nie odnalazłam tu tego szumnie zapowiadanego humoru ani zachwytu obiecywanego w 10(!) blurbach. Niestety, moim zdaniem to dość przeciętna powieść, której nie wybroni sam ninetiesowy klimat (choć trzeba przyznać, że go czuć) - można przeczytać, ale zdecydowanie nie trzeba. :)
"Włóczył się po ośrodku sam, odczuwając nastoletnią tęsknotę. Tak bardzo chciał, żeby coś się wydarzyło. Żeby coś się stało - z nim. Żeby już urósł, żeby miał włosy i mięśnie. Żeby ktoś go spotkał i dostrzegł. By otworzyły się magiczne wrota przygody, długie sekwencje zdarzeń, silne uczucia. Zakochanie. Miłość."