środa, 26 maja 2021 | By: Annie

"Polka" - Manuela Gretkowska

                    Myślę, że są tacy pisarze/pisarki, do których twórczości trzeba po prostu dojrzeć. Najpierw napełnić swoją życiową walizkę całą masą przeróżnych doświadczeń, rozczarowań, przemyśleń, emocji i  dopiero wtedy - czytać. Od niedawna mam w sobie takie wnioski, jak również pewną pokorę oraz cierpliwość, aby wprowadzać je w życie. Kiedyś do doboru lektur podchodziłam raczej bezkrytycznie, rzucałam się łakomie, niezmiernie irytowały mnie wszelkie sugestie ‘to jeszcze nie dla ciebie’ i przynosiły wręcz odwrotny skutek – ot, młodzieńcza przekora. ;) Czytałam zatem wszystko jak leci, często nawet z dużą przyjemnością, ale jak z perspektywy czasu oceniam – równie często bez głębszego zrozumienia. 

                     Myślę, że właśnie tego typu pisarką jest dla mnie Manuela Gretkowska, do której dopiero dorastam, z którą dopiero zaczynam znajdować nić porozumienia na płaszczyźnie intelektualnej, życiowej, emocjonalnej. Od pierwszego spotkania była dla mnie autorką dość ‘niewygodną’. Pamiętam jak frustrowałam się przy lekturze „Na linii świata”, jak zachwycałam się opisami Paryża w „My zdies’ emigranty”, jak przy lekturze „Kosmitki” miałam ochotę rzucać książką o ścianę. Nie zgadzałam się z nią, kłóciłam, irytowała mnie, a jednocześnie podobało mi się co robi z moim umysłem, jak zmusza mnie do konfrontacji z własną osobowością, poglądami. Wiele się od tego czasu zmieniło, a ja, ku własnemu zaskoczeniu, z coraz większą ilością przemyśleń Gretkowskiej się zgadzam, a w „Polce”, która stanowi dziennik z okresu ciąży autorki, znalazłam odbicie własnych ciążowych perypetii.

                     „Polka” to dziennik błyskotliwy, politycznie niepoprawny, brutalnie szczery i intelektualnie sycący. To również cudownie kobieca, feministyczna lektura. Gretkowska potrafi zachwycić stylem – zarówno opisami („Dzień, jakby słońcu nie chciało się otworzyć powieki, zaropiałej chmurami.”), jak i umiejętnością ubrania ulotnej myśli w jedno celne, piękne zdanie. Jej spostrzeżenia zatrzymują, niekiedy naginają rzeczywistość, rzucają na nią nowe światło, otwierają przestrzenie w umyśle. Czytałam „Polkę” z ołówkiem w ręku, co chwila zaznaczając całe akapity. Czy odebrałabym tę książkę tak mocno i osobiście gdybym sama nie miała za sobą doświadczenia ciąży..? Nie wiem, ale cieszę się, że sięgnęłam po nią dopiero teraz. I zacieram już ręce na lekturę macierzyńskich perypetii Gretkowskiej, opisanych w „Europejce”.

wtorek, 25 maja 2021 | By: Annie

"Gdzieś pomiędzy wierszami" - Anna Szczypczyńska

                        Jeszcze kilka lat temu czytanie tego typu kobiecych, obyczajowych powieści sprawiało mi mnóstwo frajdy i przyjemności. Teraz - napiszę szczerze - mam poczucie zmarnowanego wieczoru, który mogłam poświęcić na inną, naprawdę ciekawą i wnoszącą coś do mojego życia lekturę. Pewnie to kwestia tego, że czas wolny stał się najbardziej deficytowym towarem w mojej codzienności - nie mam już potrzeby jego 'zabijania'. A może po prostu wyrosłam z takich historii? W każdym razie, choć to całkiem zgrabna, sprawnie napisana obyczajówka, to ja nie jestem usatysfakcjonowana jej lekturą.

                      "Gdzieś pomiędzy wierszami" to opowieść o trzech kobietach, które zmagają się z wyzwaniami codzienności - spotkaniem z miłością sprzed lat, problemami z utrzymaniem ciąży, kryzysem w małżeństwie, terapią... Mnie do lektury skusiła głównie zapowiedź upalnej Warszawy w tle, ale klimatu nie poczułam. Książka jest dość sztampowa, powierzchowna, emocjonalnie płytka. No i notorycznie myliły mi się bohaterki i ich mężowie, co składam na karb totalnej przezroczyści postaci. Jedyny ciekawszy, oryginalniejszy akcent to temat instagrama i współprac z influencerami, czym zajmuje się zawodowo jedna z bohaterek - niestety, potraktowany bardzo powierzchownie i po łebkach. Podsumowując - mnie się niezbyt podobało, ale chyba po prostu nie udało mi się zgrać moich literackich oczekiwań i potrzeb z wyborem lektury. Natomiast myślę, że fanki gatunku powinny być zadowolone.

poniedziałek, 17 maja 2021 | By: Annie

"A gdyby tak ze świata zniknęły koty?" - Genki Kawamura

                     Bardzo lubię realizm magiczny, choć do tej pory odkrywałam go głównie w odsłonie iberoamerykańskiej i francuskiej. A okazuje się, że ten japoński również stanowi nie lada smaczek. "A gdyby tak ze świata zniknęły koty" to opowieść o 30-letnim listonoszu, który otrzymuje diagnozę śmiertelnej choroby. Po powrocie do domu czeka na niego sam diabeł, który proponuje zawarcie paktu - dodatkowy dzień życia za każdą usuniętą ze świata rzecz...

                      Uwielbiam gdy literatura zabiera mnie w takie nieoczywiste podróże do odległych zakątków świata. Wyjście poza własne podwórko to zawsze dobry początek do złapania szerszej perspektywy i konfrontacji poza swoją strefą komfortu. Owa powieść skłania do wielu ciekawych przemyśleń i spostrzeżeń na temat kondycji współczesnego świata i tego, co naprawdę jest w życiu ważne - można przejrzeć się w niej jak w lustrze, np. w kwestii telefonów komórkowych. Jednak wbrew tematyce nie jest to lektura ciężka czy mroczna - wręcz przeciwnie, jest dowcipna, lekka, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie - optymistyczna. Sama książka jest cieniutka, a akcja toczy się z prędkością błyskawicy - nie ma tu skupienia na klimacie czy atmosferze, a w związku z tym również miejsca na jakieś wielkie empatyzowanie z bohaterem czy wczucie się w opowieść - to mój jedyny zarzut. Literatura japońska to dla mnie sfera totalnie niezbadana - oprócz kilku książek Murakamiego i ostatnio Ogawy nie czytałam nic. Czy mnie ciągnie? Raczej nie :) Moje serce bije zdecydowanie mocniej w kierunkach południowo-zachodnich. Natomiast jako urozmaicenie od czasu do czasu - czemu nie? I choć nie wywołała we mnie ta książka zachwytu, to nadal uważam, że jest to kawałek dobrej, dość prostej, ale jednocześnie mądrej i refleksyjnej prozy, która pozostawia po sobie jakiś delikatny ślad i ciepły promyk nadziei w sercu.

piątek, 14 maja 2021 | By: Annie

"Wizyta" - Helen Phillips

                    Raz na rok lub nawet rzadziej udaje mi się w moich literackich poszukiwaniach natrafić na książkę, która jest tak bardzo 'moja', że mam poczucie, jakby autor stworzył ją zaglądając w najgłębsze zakamarki mojego umysłu. Jakby pisał tylko o mnie i tylko dla mnie. I nie chodzi tu bynajmniej o jakiś wybitny styl, język czy inne walory literackie. To emocjonalna prawda, niesamowite zestrojenie, które stawia mnie w konfrontacji z samą sobą - opisuje i nazywa to, co skrycie mieszka na samym dnie mojej duszy… Ostatnio takie odczucia towarzyszyły mi przy lekturze "Normalnych ludzi" Sally Rooney. A teraz ponownie przy "Wizycie".

                    Molly jest zmęczona. Usiłuje pogodzić opiekę nad dwójką dzieci, prowadzenie domu i pracę zawodową. Pewnego dnia, gdy jest sama z córką i synem, słyszy kroki w sąsiednim pokoju... złudzenie, włamywacz..? To nie thriller, to nie horror - to najbardziej pełnokrwista, realistyczna opowieść o macierzyństwie, na jaką kiedykolwiek natrafiłam w literaturze. I jest to o tyle paradoksalne, bowiem klimat tej powieści jest mocno psychodeliczny, wręcz oniryczny. A jednak właśnie w tym surrealizmie udało się autorce tak pięknie uchwycić całą nagą prawdę o macierzyństwie – coś w tym jest, prawda? Nadal rezonuje we mnie ta historia, powraca czkawką przemyśleń wielokrotnie w ciągu dnia. Moim zdaniem można ją analizować na wiele sposobów, dyskutować, omawiać. Jednocześnie zgadzam się z opiniami - to nie książka dla każdego, to pozycja, która dzieli czytelników na tych rozczarowanych i zachwyconych - trudno pozostać wobec niej obojętnym. Czyta się ją na jednym wdechu, w pełnym napięciu - porywa, zaskakuje, szokuje. Mam ochotę polecać "Wizytę" wszystkim wzdłuż i wszerz, choć wiem, że raczej nie powinnam. Dla mnie to bardzo mocna kandydatka do tytułu najlepszej książki tego roku. Zachwyt totalny.

„(…) jej serce biło szybciej, jak zawsze, gdy sama opiekowała się dziećmi, nawet jeśli nie słyszała wymyślonych kroków. Zastanawiało ją, czy inne matki też tego doświadczają, tego permanentnego stanu lekkiej paniki, i martwiła się, że może nie, że to z nią jest coś nie tak.”

wtorek, 11 maja 2021 | By: Annie

"Życie na naszej planecie" - David Attenborough

                    Książka, którą w ostatnim czasie przeczytało co najmniej pół bookstagrama - a zachwycili się nią bezkrytycznie chyba wszyscy oprócz mnie. :( I to nie tak, że mi się nie podobało - przeczytałam z ciekawością, zgadzam się też oczywiście, że "Życie na naszej planecie" to pozycja potrzebna i prawdopodobnie powinien przeczytać ją każdy, bez wyjątku. Natomiast właśnie ze względu na tę potencjalnie ważną, edukacyjną rolę postawiłam jej poprzeczkę bardzo wysoko, w związku z czym mam również kilka zastrzeżeń, niestety.

                     Owa pozycja składa się z trzech części: przeglądu przeszłości (super ciekawe, nadal mnie zaskakuje jak stosunkowo nowym osiągnięciem jest np. odkrycie DNA!), prognozy przyszłości (porażające i przerażające) oraz potencjalnych sposobów ratunku naszej planety. Przyznam, że właśnie ta ostatnia część mi zazgrzytała - zbyt ogólnikowa, przegadana i zbyt... naiwnie optymistyczna, co niestety odebrało jej w moich oczach sporo wiarygodności. Jednak to tylko mała rysa na tle solidnej całości - nadal uważam, że "Życie na naszej planecie" to książka dobra, ciekawa i przede wszystkim potrzebna. Tę pozycję powinien przeczytać i wziąć sobie do serca każdy mieszkaniec naszej planety. Może jestem cyniczna, ale paradoksalnie po tej lekturze jeszcze silniej zdaję sobie sprawę jak bardzo nierealne jest to marzenie…

poniedziałek, 3 maja 2021 | By: Annie

Stosy kwietniowe

              Na pamiątkę - moje nabytki z ostatnich tygodni. Kwiecień miał być miesiącem odwyku i ograniczenia książkowych zakupów - cóż, jak widać nie wyszło... ;)

niedziela, 2 maja 2021 | By: Annie

"Przed wszystkim" - Victoria Redel

                     Zaczęłam czytać tę książkę spontanicznie, zupełnie bez planu - akurat była pod ręką, na wierzchu w zakupowym stosie. Moje oczy nie znoszą bowiem próżni - czytam jedząc, gotując, w kąpieli itd. Powiem szczerze - gdyby nie cudna okładka raczej nie zwróciłabym uwagi na tę powieść, jak również pod wpływem impulsu nie zakupiła jej i nie przeczytała. A szkoda by było, bo wrażenia mam wyłącznie pozytywne!

                     "Przed wszystkim" to słodko-gorzka opowieść o życiu pięciu kobiet - ich przyjaźni i jej różnych obliczach na przestrzeni wielu lat... konfrontacja z upływającym czasem i ze śmiercią jednej z nich. Panorama ich losów ukazana jest formie urywanych, niechronologicznych wspomnień oraz licznych przeskoków czasowych, gdzie przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Muszę przyznać, że taki nieszablonowy sposób na poprowadzenie fabuły wyszedł autorce bardzo zgrabnie. "Przed wszystkim" to bardzo kobieca, niespieszna, kameralna obyczajówka, ale czasem nachodzi mnie ochota właśnie na takie mniej przebojowe, trochę już przykurzone lektury. Ta książka na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym - ani językiem, ani oryginalnym pomysłem, ani wyjątkowymi bohaterkami. A jednak było w niej coś, co sprawiło, że ciągle wracam myślami do tej historii. Coś mnie poruszyło, zatrzymało. Spokój, kobieca atmosfera, przestrzeń dla emocji. Wiele przemyśleń poświęciłam przez nią również własnym przyjaźniom, a także temu, jak niespodziewanie szybko hasło 'wszystko przed nami' zamienia się w okres pożegnań i życiowych rozliczeń... Tego typu lektury najlepiej smakują mi w towarzystwie wczesnoporannej kawy i domowej ciszy - w tej wyjątkowej chwili, gdy dzień jeszcze nie wskoczył na utarte tory rutyny, a codzienności dopiero powoli nabiera rozpędu. Podobała mi się ta powieść. Bardzo. Odcisnęła mi się w sercu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...