niedziela, 7 lutego 2021 | By: Annie

"Stacje serc" - Monika Sjöholm

                     W promieniach zimowego słońca wypatruję pierwszych oznak wiosny. Tęsknię za ciepłem, oddechem bez maseczki, a przede wszystkim za wcześniej tak bardzo niedocenianą, zwykłą-niezwykłą normalnością. Lektura „Stacji serc” była dla mnie jak balsam na zmęczoną duszę i jednocześnie brutalne przypomnienie o tym, co przez pandemię utraciliśmy – słodko-gorzka mieszanka pięknych wspomnień i tęsknoty. Dałam się porwać i wraz z bohaterami „Stacji serc” przeżyłam jeszcze raz upalne, warszawskie lato 2017 roku, włóczyłam się po mieście bez celu, piłam kawę w kawiarni, spędziłam wieczór w teatrze – z obecnej perspektywy to jak uchwycony w kadrze obraz dawnego, niemal idyllicznego świata. Bohaterami powieści są Róża i Mateusz – każde z zadrą w sercu i na życiowym rozdrożu, obcy sobie, a jednak zaskakująco bliscy – ich znajomość rozpoczyna się przypadkiem, a rytm spotkań wyznaczają kolejne stacje drugiej linii warszawskiego metra. Owa książka to hołd oddany stolicy i przy okazji niesamowita kopalnia ciekawostek oraz nieoczywistych lokalizacji – w sam raz na wycieczkę śladami bohaterów.

                      Autorką „Stacji serc” jest nasza blogowa koleżanka Monika (kto pamięta jej cudowną Kronikę Błękitnej Biblioteczki? – ja nadal tęsknię!). Na szczęście moja internetowa znajomość z Moniką przeniosła się na grunt rzeczywisty i prywatny, mogę więc z dumą napisać, że znam autorkę tej pięknej powieści osobiście, miałam również niepowtarzalną możliwość podejrzenia jak wyglądał proces powstawania całej książki 'od zaplecza'. Nie będę tu zatem udawać obiektywizmu, ale jeśli podobnie jak ja, kochacie pełnokrwiste obyczajówki, gdzie historia miłosna w nieoczywisty sposób ukazuje nam prawdę o nas samych, gdzie nie ma podanych na tacy łatwych, schematycznych rozwiązań, to „Stacje serc” są książką dla Was. Jest w tej opowieści coś świeżego, oryginalnego, urzekła mnie łatwość z jaką autorka potrafi uchwycić i nazwać ulotną emocję, stan duszy trwający ułamek sekundy. Mnóstwo tu trafnych zdań-perełek, fajnych metafor, nieoczywistych skojarzeń i porównań, a także bibliofilskich smaczków. Opisy są bardzo obrazowe, filmowe – prawdziwa pożywka dla wyobraźni. Niemniej, żeby nie było zbyt słodko - co mi się mniej podobało, to niektóre fragmenty przemyśleń – choć mądre i trafne, to momentami trochę za dużo, zbyt zagmatwane, spowalniają akcję – a przynajmniej ja nie byłam akurat w nastroju na takie klimaty. Uważam, że największymi atutami tej książki są zdecydowanie wiarygodność uczuć, dialogi i sama fabuła – ciekawa i niebanalna. Oraz pulsująca żarem Warszawa w tle. Uwierzyłam w tę historię, dałam się porwać słowom, a emocje zrobiły swoje. Naprawdę gorąco polecam!!!

"Wschód słońca ma w sobie coś magicznego, reprezentuje porządek, którego nie można zanegować. Świat rodzi się na nowo. W tej ciszy i majestatycznym spokoju nowe możliwości i nadzieje wydają się czymś dostępnym. Powietrze jest czyste, lekkie, rześkie, otula umysł świeżością. Wszystko to znam z książek. Uświadamiam sobie, że chciałabym to poczuć tak w pełni, bo wiedzieć o czymś i czuć to - to dwie różne sprawy."

"Spotykając się ze starymi przyjaciółmi, człowiek za każdym razem wraca w jakiś sposób do starej roli, odgrywa ją choćby w malutkim stopniu, w mikroskopijnej cząstce. Gra tego dawnego siebe, czystego jak biała kartka, jeszcze nienaruszonego przez życie."

3 komentarzy:

Wioleta Sadowska pisze...

Po takiej zachęcającej recenzji aż chce się od razu kupić tę książkę.

Annie pisze...

Wioleta Sadowska - cieszę się, warto! :D

Agnesto pisze...

Mam i właśnie czytam, ale nie chcę kończyć, bo jest tak pięknie... Nie chcę wyjść stamtąd!

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...