niedziela, 15 listopada 2020 | By: Annie

"Piąte dziecko" - Doris Lessing

                       Obserwując współczesną literaturę polską mam wrażenie, że my, Polacy, mamy w sobie nadal bardzo silnie zakorzenione oczekiwanie, że to, co w pisarstwie wybitne, powinno być równocześnie trudne i nieprzystępne. Że, aby zaliczyć książkę do prozy z najwyższej półki, trzeba się najpierw przy jej lekturze odpowiednio namęczyć i napocić, najczęściej mozolnie rozszyfrowując ‘co autor miał na myśli’. Wydaje mi się, że światowa literatura poszła w zupełnie inną stronę – Nobliści piszą dla każdego, można ich kupić w kiosku w metrze lub na lotnisku. Wielka literatura otwiera się na każdego czytelnika, co uważam za wspaniałe. Oczywiście są to moje czysto subiektywne spostrzeżenia, jest kilka wyjątków (np. Tokarczuk), mogę się również całkowicie mylić. Niemniej sama nadal widzę w sobie te oczekiwania i ciągłe zaskoczenie przy odkrywaniu kolejnych nazwisk z najwyższej światowej półki - Eugenides, Atwood... A teraz Doris Lessing. Jak przystępna i łatwa w odbiorze jest to literatura - jej siła tkwi nie w zawiłych zdaniach, a właśnie w prostocie i przystępności. Możesz być profesorem filologii lub zwykłym, niedoświadczonym czytelnikiem – i w równym stopniu jest to książka dla każdego z was… Ot, takie przemyślenie mnie naszło tytułem wstępu, na świeżo po niezwykle satysfakcjonującej lekturze "Piątego dziecka".

                      Bohaterami powieści Doris Lessing są Harriet i Dawid – młodzi ludzie, którzy mocno wyróżniają się na tle swoich rówieśników. Zamiast snuć plany o karierze, wygodnym mieszkaniu czy podróżach, postanawiają poświęcić swoje życie rodzinie – marzą o całej gromadce dzieci i olbrzymim domu od rana do wieczora wypełnionym śmiechem bliskich. Ich z początku idealne, sielskie życie odmienia się, gdy na świat przychodzi piąte dziecko… dziwny i trudny Ben, a Harriet, choć postępująca zgodnie z nakazami moralnymi ludzi ze swojego środowiska, zostaje przez nich potępiona…

                      Bliska była mi ta historia ze względu na macierzyńskie trudy bohaterki, jak również przez to, że znam kilka par z podobnym planem na życie – zawsze patrzę na nich z lekkim przerażeniem pomieszanym z fascynacją. Uważam również, że zamiast prowadzić kolejną wtórną, jałową dyskusję na temat aborcji lub spełnienia kobiety w roli matki - warto po prostu przeczytać tę książkę, aby przekonać się co dzieje się z rodziną, gdy pojawia się w niej chore dziecko. I czy w takiej sytuacji ktokolwiek obcy ma prawo ingerować, oceniać, narzucać coś 'z zewnątrz'... Jeden zgrzyt – nie rozumiem zupełnie maniery tłumaczenia imion, w dodatku przecież nie wszystkie da się tak łatwo przełożyć. W efekcie powstały tu dziwne hybrydy: Paweł i Janeczka mają na nazwisko Lovatt, babcię o imieniu Molly itd. Ale to drobiazg. Książka jest bezbłędna literacko, cudownie obyczajowa. Dotyka, porusza, nie ma tu jednej zgrzytającej emocji, zbędnego zdania. Jest jak zajrzenie przez dziurkę od klucza w cudze życie – niezwykle intymny, szczery portret rodziny, ale bez komentarza, wartościowania czy narzucania poglądów. Ot, genialnie uchwycona obserwacja, pozostawiona do indywidualnej oceny w sercu czytelnika. Myślę, że właśnie w tym tkwi moc tej książki - w jej prostocie, autentyzmie i przestrzeni dla myśli oraz uczuć. Ja jestem zachwycona i zacieram już ręce na kolejne spotkania z Doris Lessing.

„Arystokraci, owszem, oni mogą rozmnażać się jak króliki, tego się też spodziewają, ale mają na to pieniądze. Biedacy mogą mieć dzieci, z których połowa umiera, ale oni tego się spodziewają. Jednak ludzie jak my, pośrodku, muszą przywiązywać wagę do tego, ile mają dzieci, żeby móc się o nie troszczyć. Mam wrażenie, że nie przemyśleliście wszystkiego…”

wtorek, 10 listopada 2020 | By: Annie

"Jedwab" - Alessandro Baricco

                    Moje pierwsze spotkanie z Alessandro Baricco i... hmmm... w sumie sama nie wiem co myśleć... "Jedwab" to króciutka, nastrojowa opowieść rozgrywająca się w drugiej połowie XIX wieku. Główny bohater jest Francuzem, który wyrusza w daleką drogę do Japonii, by sprowadzić zdrowe jajeczka jedwabników. Na miejscu spotyka pewną tajemniczą, młodą dziewczynę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia...

                  Książka jest bardzo lapidarna, subtelna, eteryczna i nieco poetycka. Więcej tu niepowodzeń niż samej treści - przyznam, że tkwi w tym pewien urok. Podobał mi się styl autora, ale niestety, nie do końca przemówiła do mnie sama historia. Czy tylko mi, kiedy czytam o dorosłym facecie zakochującym się w dziecięcej bohaterce, od razu pojawia się w głowie wielki, czerwony napis 'pedofila'? W związku z tym nie uwierzyłam w tę historię miłosną, nie poruszyła mnie, wręcz wydała się trochę niesmaczna. Na co dzień raczej trudno jest mnie zgorszyć, więc może to kwestia jakiegoś przeczulenia - sama jestem przecież mamą małej dziewczynki. Wiem, że książka jest bardzo popularna i ma wielu fanów, mi niestety nie udało się w niej dostrzec niczego wyjątkowego - szkoda, bo nastawiłam się na literacką ucztę. Natomiast na pewno doceniam styl i język, więc myślę, że to po prostu kwestia tego, że nie podszedł mi temat. Skuszę się na pewno na jeszcze jedno spotkanie z tym panem - na półce czeka już "Panna młoda".

niedziela, 8 listopada 2020 | By: Annie

Październikowy napad książkoholizmu

                  Poniosło mnie w październiku… Nie miałam pojęcia, że tyle nakupiłam, dopóki nie zebrałam do zdjęcia wszystkich nowych książek, które już zdążyły się rozproszyć po całym mieszkaniu. Zamawianie nowych lektur to dla mnie sposób na relaks i odstresowanie – chyba nie muszę w takim razie pisać, że październik był dość trudnym miesiącem... Jestem pewna, że będę płakać nad swoją pazernością przy przeprowadzce, dźwigając kolejne kartony pełne książek, ale co poradzić – okazje były zbyt dobre, żeby je przepuścić. :D Nadal jestem na etapie uzupełniania karygodnych braków w moich zbiorach, stąd takie tytuły jak „Pani Bovary” czy „Atlas zbuntowany”. Kompletuję również twórczość ulubionych autorów oraz dokupuję książki, które już czytałam, które ogromnie mi się podobały, ale dotychczas nie miałam własnego egzemplarza. Oprócz tradycyjnych zamówień, dużo poluję i szperam na allegro oraz OLX, z czego frajdę mam ogromną. Uwielbiam podglądać cudze zakupy, dlatego chętnie podzielę się też swoimi. Zatem kto ciekaw, co nakupiłam – oto nowości w mojej biblioteczce:

wtorek, 3 listopada 2020 | By: Annie

Doris Lessing... początek nowej literackiej przygody

                       To nie będzie moje pierwsze spotkanie z tą wybitną pisarką – lata temu przeczytałam „O kotach” - to było moje chyba najwcześniejsze liźnięcie literatury z najwyższej światowej półki, a zarazem jedna z pierwszych książek 'dla dorosłych', które przeczytałam. Pamiętam jak pochłonęłam tę pozycję w jedno wakacyjne popołudnie, pamiętam również poczucie, że jest to lektura inna, trudniejsza niż wszystko, co dotychczas czytałam. Nie powiem, że byłam zachwycona i do razu wiedziałam, że to przyszła Noblistka i genialna pisarka – o Doris Lessing nie słyszałam wówczas nic. Niemniej książka zrobiła na mnie wrażenie i odcisnęła się w mojej pamięci. Dlatego wierzę, że naprawdę wielka literatura broni się sama - gdzieś podskórnie, nawet prosty, niedoświadczony czytelnik może wyczuć, że ma do czynienia z wyjątkowym talentem. No i po tylu latach, już jako dorosła, wracam do miejsca w którym skończyłam. I z niego wyruszam w nową literacką podróż... Zaraz stanę przed moją biblioteczką i wyłowię jedną z powieści Doris Lessing. A potem całą duszą zanurzę się w wyjątkowej literaturze...

poniedziałek, 2 listopada 2020 | By: Annie

"Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" - Stuart Turton

                         Jak każdy mól książkowy czytam dużo, zachłannie i intensywnie, więc siłą rzeczy coraz trudniej jest mnie literacko zaskoczyć czy zadziwić – tej książce się to jednak udało. „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to kryminał, ale przewrotny i inny niż wszystko, co dotychczas czytałam, choć puszcza oko w kierunku klasyki gatunku. Mamy tu bowiem odciętą od świata mroczną posiadłość, morderstwo oraz ograniczony krąg podejrzanych osób. Nietypowy jest natomiast nasz narrator, który usiłuje rozwiązać zagadkę – wciela się w ciała ośmiu gości i przeżywa z ich perspektywy dzień popełnienia zbrodni. Co ciekawe, występuje we wszystkich tych wcieleniach równocześnie - może się zatem komunikować ze sobą z przeszłości i przyszłości…

                         Cofanie się w czasie, modyfikowanie wspomnień - zawsze wydawało mi się, że to jedne z najtrudniejszych zabiegów fabularnych w literaturze – bardzo łatwo tu o błąd lub przekombinowanie. Tym bardziej jestem pełna podziwu dla autora, dla jego umysłu, logiki, skrupulatności – po mistrzowsku i w sposób przystępny dla czytelnika opanował historię aż na ośmiu płaszczyznach czasowych! Zagadka jest niezwykle misternie utkana, każdy szczególik znajduje się dokładnie na swoim miejscu, czytanie tej książki porównałabym do układania ogromnych puzzli – dla mojego logicznego, nieznoszącego nieścisłości umysłu była to czysta rozkosz. Czapki z głów. Natomiast jeśli miałabym coś poradzić przyszłym czytelnikom, to na pewno warto sięgnąć po tę pozycję w momencie kiedy ma się czas i pełne skupienie – myślę, że najlepiej byłoby przeczytać ją w dwa, trzy dni, a nie jak ja – na raty, przez dwa tygodnie. Wydaje mi się, że mogło mi przez to umknąć parę smaczków i detali. Przyznam, że dawno nie zdarzyło mi się, żeby jakaś lektura w takim stopniu opanowała mój umysł – rozmyślałam o niej w każdej wolnej chwili, śniłam o bohaterach. To była fascynująca, niezapomniana przygoda!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...