Nowy Jork, Wigilia Bożego Narodzenia. Okazuje się, że wystarczy zmieszać dwa przykre rozstania, jeden odwołany lot oraz jeden przypadkowo kupiony poradnik - i tak oto para zupełnie obcych sobie ludzi wyrusza prosto w pełną przygód, nocną wędrówkę po ośnieżonym mieście. Pierwsza świąteczna lektura w tym roku zaliczona, i to z jakimi wrażeniami!
Przyznam, że zaskakująco przyjemnie spędziłam czas w towarzystwie "Pocałunków w Nowym Jorku". Czułam się dosłownie jak we wnętrzu szklanej kuli, otulona świątecznym klimatem, z prószącym śniegiem, i szczerze to sama jestem mocno zdziwiona jak pozytywne doznania wywołała we mnie ta z pozoru przewidywalna, zwyczajna książka o miłości i Świętach. Może to ten Nowy Jork, a może magia nowości i braku zmęczenia tematyką - nie wnikam - ale aż szkoda było mi się żegnać z bohaterami, chwilkę odczekałam też z sięgnięciem po następną lekturę, żeby jeszcze o tych parę chwil wydłużyć czas spędzony w książkowym świecie, żeby jeszcze choć trochę popławić się w tym pięknym uczuciu świątecznego otulenia. Historia jest naprawdę urocza, słodka, ale w żadnym razie nie przesłodzona. Przewidywalna, ale nie banalna. Jednym słowem świąteczny smaczek. Bardzo klimatyczny, ciepły, przytulny i romantyczny w ten niezwykle subtelny, delikatny sposób, jak to tylko pierwsze miłości bywają. Wiadomo, nie jest to arcydzieło literatury, do takich powieści trzeba mieć po prostu odpowiedni nastrój i nastawienie - ale kiedy jak nie teraz? Niniejszym sezon czytania książek świątecznych uważam za otwarty. Ale narobiłam sobie smaka na więcej!