czwartek, 28 listopada 2019 | By: Annie

"Pocałunki w Nowym Jorku" - Catherine Rider

                     Nowy Jork, Wigilia Bożego Narodzenia. Okazuje się, że wystarczy zmieszać dwa przykre rozstania, jeden odwołany lot oraz jeden przypadkowo kupiony poradnik - i tak oto para zupełnie obcych sobie ludzi wyrusza prosto w pełną przygód, nocną wędrówkę po ośnieżonym mieście. Pierwsza świąteczna lektura w tym roku zaliczona, i to z jakimi wrażeniami!

                       Przyznam, że zaskakująco przyjemnie spędziłam czas w towarzystwie "Pocałunków w Nowym Jorku". Czułam się dosłownie jak we wnętrzu szklanej kuli, otulona świątecznym klimatem, z prószącym śniegiem, i szczerze to sama jestem mocno zdziwiona jak pozytywne doznania wywołała we mnie ta z pozoru przewidywalna, zwyczajna książka o miłości i Świętach. Może to ten Nowy Jork, a może magia nowości i braku zmęczenia tematyką - nie wnikam - ale aż szkoda było mi się żegnać z bohaterami, chwilkę odczekałam też z sięgnięciem po następną lekturę, żeby jeszcze o tych parę chwil wydłużyć czas spędzony w książkowym świecie, żeby jeszcze choć trochę popławić się w tym pięknym uczuciu świątecznego otulenia. Historia jest naprawdę urocza, słodka, ale w żadnym razie nie przesłodzona. Przewidywalna, ale nie banalna. Jednym słowem świąteczny smaczek. Bardzo klimatyczny, ciepły, przytulny i romantyczny w ten niezwykle subtelny, delikatny sposób, jak to tylko pierwsze miłości bywają. Wiadomo, nie jest to arcydzieło literatury, do takich powieści trzeba mieć po prostu odpowiedni nastrój i nastawienie - ale kiedy jak nie teraz? Niniejszym sezon czytania książek świątecznych uważam za otwarty. Ale narobiłam sobie smaka na więcej!
środa, 13 listopada 2019 | By: Annie

Z biblioteczki Laurki - październik 2019

                       Myślałam, że to wrzesień był zabiegany, październik miał być oddechem - wyszło jak wyszło - ale to, co dzieje się w listopadzie przechodzi wszelkie normy intensywności i ilości rzeczy możliwych do upchnięcia w minimalnej ilości czasu. Nie narzekam, bo zmiany niemal wyłącznie pozytywne - mąż dostał wymarzoną pracę, nowy samochód, nowe perspektywy mieszkaniowe - wszystko układa się lepiej niż moglibyśmy marzyć, no ale czasem człowiekowi przydałby się dzień lub dwa oddechu, bez kolejnych wieści, zmian i spotkań. Ufff. To tak gwoli zanotowania 'jak to było' ku własnej ulotnej pamięci. W każdym razie listopad trwa, więc uzupełniam zaległy wpis z nabytkami z października. Wydawało mi się, że kupiłam malutko, tyle co nic - właściwie zastanawiałam się nawet czy wpisu nie pominąć. Zmyliła mnie chyba forma zakupów, bo zamówiłam, nie jak zazwyczaj, jedną czy dwie wielkie paki książek, ale po kilka pozycji w formie wielu drobnych przesyłek. I tak przez cały miesiąc trochę się tego zgromadziło, a gdy zebrałam to wszystko do kupy, wyszedł całkiem przyzwoity stos. Tematem przewodnim była chyba pogoń za wyprzedanymi nakładami. 


                       Po uszy zanurzyłam się już w świątecznym klimacie. Część z tych pozycji pochowałam i będę stopniowo dozowała Laurce na Mikołajki i Święta. "Prezent dla Cebulki" kupiony na zaś, ale bałam się, że za parę lat już nie dostanę tej przepięknej opowieści. Wreszcie jakimś cudem dorwałam też "Gruffalo", ale chyba i tak zamówię wersję angielskojęzyczną. Ta polska brzmi jakoś tak... sztucznie..? "Mądre bajki" nabyłam z rozpędu, co chwila gdzieś się przewijały, a akurat zabrakło mi kilku złotych do darmowej wysyłki. Dalej dwie książki po angielsku - nowy Spot z klapkami do stopniowo rozrastającej się kolekcji oraz kolejna pozycja z serii "Usborne Baby's Very First", którą znamy i lubimy już od dawna, nie mogłam więc przejść obojętnie obok wydania świątecznego. Cudeńko! Na koniec nasz absolutnie największy hit książkowy ostatnich tygodni - "Nie płacz, króliczku". Codziennie nieskończoną ilość razy dmuchany, głaszczemy, otrzepujemy i przyklejamy prawdziwe plasterki króliczkowi. ;)




                        Zakochałam się w wydaniach z serii Mistrzowie Ilustracji, chcę stopniowo zebrać wszystkie tomy kolekcji. Niestety, niektóre pozycje są już niedostępne... "Babcię na jabłoni" i "Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami" dostałam jeszcze bez problemu, ale nakład "Gałki od łóżka" jest już niemal wyczerpany - po swój egzemplarz pojechałam specjalnie do firmowej księgarni wydawnictwa Dwie Siostry, przy okazji odkrywając fajną nową lokalizację na mieście. "Poczytaj mi mamo. Księga druga" to jeden z książkowych prezentów, które zaplanowałam dla Laurki. W zeszłym roku dostała księgę pierwszą i ogólnie mam plan, że co roku będzie dostawała pod choinkę kolejną część wraz z dedykacją, aż uzbieramy wszystkie. Myślę, że za jakiś czas będzie z tego fajna pamiątka. :) „Mary Poppins" w tym właśnie wydaniu to mój zdecydowanie największy łup książkowy z tego stosu, wreszcie dorwałam na allegro, a czaiłam się od miesięcy! I szczerze pojąć tego nie mogę - czemu nikt takich książek-legend nie wznawia, czemu odchodzą w zapomnienie? Przyznam, że ja w dzieciństwie nie czytałam przygód tej oryginalnej niani, ale teraz chcę nadrobić zaległości. Na koniec, jak wisienka na torcie, "Księga ryków" autora naszej absolutnie ukochanej i zaczytanej "Księgi dźwięków". Niestety, tu też powoli wyczerpuje się nakład, więc jeśli chcecie mieć własny egzemplarz, to spieszcie do księgarni!
sobota, 2 listopada 2019 | By: Annie

Ale koszmarek literacki... "Obłęd" Justyny Kopińskiej

                      O rany, jaki to słabe i miałkie było! Książka zupełnie niepotrzebna, nic nie wnosząca, napisana nielogiczne, przypomina ledwie szkic historii, a nie pełnoprawną powieść. Zazwyczaj staram się wychodzić z założenia, że to nie lektury są kiepskie, tylko czytelnicy nietrafieni, ale tu naprawdę nie da się stwierdzić inaczej - to po prostu zła książka jest i już!

                      Sam pomysł na fabułę zapowiadał się dobrze - zaczyna się od maila, który otrzymuje dziennikarz Adam na temat nieprawidłowości w pewnym znanym psychiatryku. Postanawia zatem poudawać pacjenta i od środka poznać sekrety szpitala. Stylistycznie od początku coś mi zgrzytało, język prosty niczym w szkolnym wypracowaniu, suchy, bez emocji - może w reportażu to się sprawdza, ale w powieści ani trochę. Widać jak autorka usilnie próbowała nadać głębi osobowościom głównych bohaterów, ale zrobiła to tak niespójnie i nieudolnie, że przez to stali się jeszcze bardziej rozmyci, co więcej, miałam wrażenie jakby każdy z nich cierpiał na rozdwojenie jaźni. Również proporcje szwankują - postaci drugoplanowe, które pojawiają się, żeby wygłosić raptem dwa słowa, nagle otrzymują rozbudowane opisy traum z dzieciństwa, po czym istotne dla fabuły wydarzenia zostają skwitowane jednym zdaniem. Kopińska wprowadza też od czasu do czasu jakieś dziwne, nic nie wnoszące wątki poboczne, które nagle urywa, a mnogość poruszanych przez nią tematów powala. Czego tu nie ma! Przemoc, morderstwa, znęcanie się nad dziećmi, samobójstwa, korupcja itd. A książka jest naprawdę niewielka objętościowo, więc w rezultacie otrzymujemy jedynie powierzchowny miszmasz. Naiwnie liczyłam, że dobry pomysł na fabułę sam się obroni, ale niestety, im dalej w las, tym mniej w tym wszystkim logiki i sensu. A przede wszystkim nie można moim zdaniem osadzać tej historii w naszej rzeczywistości, więc tym bardziej wprowadza w błąd i irytuje sugestia wydawcy, że jest to beletryzowana literatura faktu. Po czym nagle autorka wyjeżdża z nazistowskim odwołaniami, pojawia się jakaś tajna grupa 'nadludzi', którzy projektują społeczeństwo idealne, badania nad fikcyjnym lekiem usuwającym wspomnienia itd. To jakaś alternatywna rzeczywistość, już nie wspominając nawet o absurdalnych opisach szpitalnego oddziału, na którym pracuje jeden tylko lekarz (zła pani ordynator), a chora na anoreksję nastolatka leczona jest wspólnie z dorosłym facetem mordercą. Zakończenie jest tak słabe i bezsensowne... Nie wiem po co ta książka w ogóle powstała i o czym właściwie miała opowiadać, czuję jeden wielki niesmak. Mam ogromną nadzieję, że reportaże Justyny Kopińskiej są znacznie lepsze, bo inaczej czeka mnie męka przy lekturze "Polska odwraca oczy" wylosowanej na listopad w naszym małym klubie czytelniczym.

                      Chciałam horroru na Halloween i moje życzenie zostało spełnione - szkoda, że na opak. Bo tak oto wieczór spędziłam w towarzystwie książki straszącej, ale niestety nie mrocznymi tajemnicami szpitala psychiatrycznego, tylko brakiem logiki, zmarnowanym potencjałem i kiepskim stylem. A tytułowy 'obłęd' znalazłam nie w treści, ale we własnej głowie, tuż po zakończeniu tej koszmarnej lektury, na myśl o tym ile czasu na nią zmarnowałam. Zdecydowanie nie polecam.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...