Czytam ostatnio mniej, wolniej, ale za to staram się iść w jakość - lektury wybieram uważniej i rozważniej. Pamiętam, że długo debatowałam 'co by tu przeczytać', aż w końcu zdecydowałam się na polecankę z magazynu Książki - "Gdy ogień gaśnie" to podobno najlepsza lektura na wakacje, a ja sięgnęłam po nią u schyłku sierpniowych dni. Niestety, nie uległam zapowiadanym zachwytom, ale o tym za chwilę.
Owa książka to opowieść o nastoletniej Moonbeam, która niemal całe swoje dotychczasowe życie spędziła w sekcie. Jej historię poznajemy na dwóch płaszczyznach czasowych - wspomnienia z dawnego życia przeplatają się z rozmowami z psychoterapeutą. Ta lektura to sprawnie nakreślone sylwetki bohaterów (choć niestety również mocno powierzchowne), zręcznie opisane wydarzenia, ale czy w jakiekolwiek sposób ociera się o wybitność czy oryginalność? Zdecydowanie nie. Czy czytałam z zapartym tchem, nie mogąc się oderwać? Czy gryzłam paznokcie z nerwów i emocji? Też nie. Niestety, nie dostrzegłam w tej książce nic wyjątkowego. Ot, sprawnie napisana powieść, ale takich jest wiele - nic więcej. Kolejna pozycja z półki 'można bez bólu przeczytać, ale nie trzeba'. A ja aktualnie jestem w fazie oczekiwania na literacki zachwyt, więc czuję lekkie rozczarowanie. Mnie się średnio podobało, ale to nie znaczy, że książka jest słaba. Niemniej jakoś szczególnie polecać nie będę.