czwartek, 20 czerwca 2019 | By: Annie

O serii "365 dni" przekornie i o book-shamingu słów kilka

                         Czytam ostatnio kilka książek jednocześnie. Zazwyczaj jedną pozycję bardzo ambitną, jedną umiarkowanie wymagającą powieść i jedną wybitnie lekką - lekturę na zasadzie 'ledwo widzę na oczy podczas wieczornego usypiania i ciumkania'. I, szukając pozycji do tej ostatniej kategorii, jesienią zeszłego roku, skuszona fenomenem serii i artykułem w magazynie Książki, kierowana ogromną ciekawością, uległam i sięgnęłam po megabestseller "365 dni". Od razu się przyznam - mimo świadomości czytania głupoty, czytałam z wypiekami na twarzy, nierozsądnie długo w noc, wyciągnięta maksymalnie. Dawno czegoś takiego nie czułam. Potem, siłą rozpędu, sięgnęłam oczywiście po drugą część (moim zdaniem najsłabszą) i, zaraz po premierze, nabyłam również ebooka trzeciej. Cała seria za mną. Książki faktycznie są kiepsko napisane, schematyczne, nielogiczne i głupawe, ale jednocześnie w pełni rozumiem ich fenomen, w przeciwieństwie np. do Greya czy Zakrętów losu, których to sukcesu nigdy pojąć nie mogłam.

                           Przyznam, że trochę czuję się jakbym winna była się tłumaczyć z tego literackiego wyboru, co więcej, mam lekkie poczucie winy i wstydu, że ta lektura sprawiła mi nierozsądnie i zaskakująco dużą przyjemność. Skąd w ogóle takie odczucia, ta potrzeba wyjaśnień? Moim zdaniem przez sytuację, toksyczną otoczkę która została wykreowana wokół tej książki, całe to okropne zjawisko book-shamingu, tak bardzo widoczne na przykładzie tego tytułu. A przez to przekornie czuję potrzebę stanięcia w jego obronie. Od razu zaznaczę, że przeważnie zgadzam się z krytykami - tak, seria jest fatalnie napisana, jest wulgarna, mało wiarygodna, czasami szokująco wręcz niepoprawna politycznie i światopoglądowo. Ogólnie to literatura najniższych lotów. Nie można jednak zaprzeczyć, że wciąga piekielnie, stanowi odmóżdżającą rozrywkę i wiele osób nieczytających przekonała do czytania. Jednocześnie stała się doskonałym kozłem ofiarnym do bicia dla (na szczęście dość wąskiej grupy) czytelniczych bufonów. "Jak można coś takiego nazywać literaturą? Jak żenujący i prymitywni są ludzie, którzy to książkopodobne 'coś' czytają?" Wspaniale można sobie za jej pomocą podbudować ego kosztem innych jej czytelników, można usiąść z mądrą miną w fotelu i z wyższością kręcić głową "co też to pospólstwo czyta". Nie znoszę takiej bufonady!

                          I choć zgadzam się z większością zarzutów, to niemała część wydaje mi się jednak trochę czepialstwem i jest moim zdaniem zupełnie niezasadna w kontekście oceniania romansu. Na przykład zarzut "mało autentycznej fabuły i mało realistycznie ukazanej głębi narodzin uczucia". Serio? Właśnie po to sięga się po romansidło z włoską mafią w tle, żeby oczekiwać prawdopodobnych wydarzeń..? Podobnie jak nie powinno się wymagać od zwykłego, prostego harlequinu pięknego, wyszukanego języka, więc jego nieobecność nie powinna być moim zdaniem krytykowana. Zastanowiło mnie również czemu na Goodreadsie obcojęzyczne romasidła mają tak wysokie oceny. Mam wrażenie, że ludzie przede wszystkim oceniają tam książki porównując je z innymi tego samego gatunku. Czytasz romans? Oceniaj go porównując z romansami, a nie z laureatami Bookera. Wydaje mi się, że silną komponentą krytyki jest tu również osoba autorki - to, że jest Polką, jak również to, jak wygląda. Stereotyp o głupiej, pustej blondynce nadal w cenie. 

                         Zaznaczam - absolutnie nie twierdzę, że wszyscy, którzy negatywnie ocenili tę książkę wywyższają się i są literackimi bufonami. Ponownie podkreślam - ja się zgadzam z tym, że książka jest zła i zasługuje na krytykę, niejedno można jej zarzucić. Ale nie zgadzam się na zachowanie części recenzentów - na tak przykre pastwienie się nad nią i dowartościowywanie się kosztem obrażania innych. Natomiast, co mierzi mnie najbardziej, to czytanie przez wielu czytelników wszystkich trzech tomów serii i każdemu wystawianie fatalnej opinii. Ta negatywna ocena traci moim zdaniem na wiarygodności przy tomie drugim, a przy trzecim robi się wręcz śmieszna. Co więcej, nie mogę pojąć po co ktoś zadaje sobie trud przeczytania wszystkich trzech części, co więcej trzecią zaraz po premierze, po czym wystawia najgorszą możliwą ocenę. Ja już widzę to zacieranie rączkami, a to się wyżyję! A to zjadę od góry do dołu! Ach, poczuję się lepszy. Serio, ktoś przebrnął - jak twierdzi, w męczarniach - przez setki stron, aż do końca trylogii tylko po to, żeby wysmarować negatywna notkę? Masochizm? Mesjanizm? Nie szkoda czasu? Tom pierwszy jest takiej samej jakości jak tom trzeci. Drogi Recenzecie, może po prostu nie sięgaj po trzy tomy romansidła skoro, jak piszesz, zniesmaczył Cię już pierwszy rozdział tomu pierwszego. Może oszczędź sobie nerwów, a innym czytania Twojego wiadra żółci i pomyj. Nie sięgaj po erotyk jeśli szukasz wiarygodnej historii miłosnej - w tym przypadku zachęcam do lektury na przykład "Na plaży Chesil" lub "Czarnych psów" McEwana. Nie sięgaj po książkę z przystojnym facetem na okładce, zapowiedzią pikantnego romansu oraz porwania przez mafię jeśli szukasz realizmu, prawdopodobnych zdarzeń i rzetelnej wiedzy na temat włoskiej mafii - zamiast tego proponuję sięgnąć do źródła, książki Mario Puzo czekają. 

                          Do czego zmierzam - moim zdaniem część krytyki, zrównanie z ziemią jest w tym przypadku nieadekwatne. Książka jest zła. Ale nie aż tak. Dajmy sobie trochę czytelniczego luzu, patrzmy z czym porównujemy, w jakiej kategorii lektur się poruszamy. Przede wszystkim oceniajmy książki, a nie ludzi. Nie bądźmy snobami, nie wywyższajmy się. Niech czytanie łączy, niech będzie beztroską przyjemnością, polem do radosnego spełniania zachcianek, bez obaw o ocenę innych czy krytykę naszego gustu. Ważne, że w ogóle czytamy, chyba o to w tym wszystkim chodzi? A zatem - jeśli ktoś szuka piekielnie wciągającego, naiwnego i głupiego jak but czytadła-bajeczki, ale napisanego tak, że masz ochotę zarwać noc, albo przejechać przystanek - polecam książki Blanki Lipińskiej. Być może nadal mam ma oczach ciążowo-macierzyńskie klapki pod tytułem 'czytam cokolwiek i jestem szczęśliwa, że w ogóle czytam' - ale mi się podobało. Wyznaję już bez wstydu.

Edit: Opinię tę napisałam jakiś czas temu i ciągle coś stawiało mi na drodze, żeby ją opublikować. Cieszę się, że tak się stało, bo wczoraj zobaczyłam okładkę najnowszego magazynu Książki i... jestem zniesmaczona. Dokładnie coś takiego mnie odstręcza i mierzi - mam na myśli podtytuł "25 przyjemnych książek, z którymi nie wstyd pokazać się na plaży". Ja rozumiem, że to pewnie tylko wygodny, chwytliwy slogan, ale litości - nie ma czegoś takiego jak książka, z którą wstyd się pokazać - powiedzmy to raz na zawsze!
niedziela, 9 czerwca 2019 | By: Annie

Targi 2019

                      Mimo permanentnego braku czasu staram się podtrzymywać i kultywować moje coroczne tradycje blogowe. Zatem ze sporym poślizgiem, ale w końcu wrzucam moje łowy z Warszawskich Targów Książki 2019. Rok temu szalałam z brzuszkiem, w tym roku z Maluszkiem. ;) Udało się nam odwiedzić Targi wspólnie w czwartek, w piątek natomiast  wymknęłam się sama. Co do weekendu, to zniechęciły mnie tłumy, a na autografy nie lubię polować. Te dwa dni wystarczyły mi w zupełności, by nasycić mój targowy głód. :)

                    W tym roku wykazałam się nadzwyczajnym wręcz rozsądkiem, jak również silną wolą. Stosik jest skromny. Przyznam, że w moim przypadku doskonały hamulec zakupowy stanowi posiadanie abonamentu w Legimi - książek w papierze i tak nie mam jak czytać przy maluchu, a ebooki mam natychmiast, od ręki, wygodnie na czytniku, nie zajmują miejsca, mam dostęp do wszystkich nowości itd. To poskramia moją książkową pazerność, a przynajmniej przenosi ją na mniej kosztowne finansowo i lokalowo medium. W każdym razie łowy ograniczyłam do w pełni satysfakcjonującego mnie minimum. Niemniej nie powiem, żebym czuła jakoś mnóstwo pokus, bo promocje na targach - z nielicznymi wyjątkami, z których skorzystałam - jak zwykle nie rzucały na kolana.

                     Na pierwszym miejscu stosu "Inkub" - smakowity grubasek, ostatnio rozsmakowałam się bowiem w horrorze. Następne dwa tytuły to tematyka okołomacierzyńska z mojego ukochanego wydawnictwa Mamania. Mam już niemal wszystko, co wydali i pochłaniam namiętnie. Na stoisku przed stadionem upolowałam po 10 zł te wymarzone pozycje, których brakowało mi jeszcze w biblioteczce. Przymierzam się też do dużego wpisu o literaturze 'mamowej', ale o tym innym razem... A na samym dole kupione 'na zaś' - dwie części "Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek" - miałam je na oku od dawna, tu upolowałam oba tomy za 50 zł, więc jestem bardzo zadowolona. Nie mogę się doczekać wspólnego ich czytania z Laurką! I na deser jeszcze książeczka z targów, która umknęła ze stosu, bo była akurat w oglądaniu:

Rośnie mały książkoholik ;)
niedziela, 2 czerwca 2019 | By: Annie

"50 twarzy Tindera" - Joanna Jędrusik

                            To nie jest ładna, grzeczna książeczka o poszukiwaniu miłości i księcia z bajki. Nie jest to również powieść erotyczna o życiu rozrywkowej singielki w Warszawie. Nie, zdecydowanie. O czym jest zatem ta pozycja? To najlepszy, najdosadniejszy i najbardziej autentyczny portret pokolenia dzisiejszych 20-30-40-latków mieszkających w wielkich miastach, robiących kariery i żyjących - wydawałoby się - jak pączki w maśle. A w głębi serca często nieszczęśliwych i rozpaczliwie poszukujących. Czego? Miłości, przyjaźni, seksu, a przede wszystkim zapomnienia. Choć na jeden wieczór. Doskonałym narzędziem do tego okazuje się aplikacja Tinder - zarazem główny bohater tej książki, ale też pretekst do uważnego przyjrzenia się jego użytkownikom - często beztroskim randkowiczom, ale równie często ludziom zagubionym i samotnym. Wielu z nich choruje na depresję, ma za sobą trudne przejścia. A tu jeden ruch palca stanowi lek na samotność - beztroska decyzja - podobasz mi się lub nie. Niby straszne takie powierzchowne ocenianie ludzi, ale z drugiej strony, czy na co dzień - w sklepie, na ulicy, w metrze - nie robimy tego samego, sami się przed sobą nie przyznając?

                             "50 twarzy Tindera" to książka autobiograficzna, bezlitosna, do bólu szczera, jak rozdrapywanie świeżo co zabliźnionej rany. Podziwiam autorkę za odwagę, za jaja, żeby tak otwarcie opowiedzieć o sobie, o swoich znajomych - bez znieczulenia, bez silenia się na poprawność polityczną, na bazie własnych przeżyć i doświadczeń, również tych łóżkowych. Kawa na ławę. Bez ugrzecznienia czy wybielania siebie. A do tego wplatając ważne przemyślenia i opisy zjawisk socjologicznych, przy okazji omawiając różne typy użytkowników i tinderowych zachowań, a zahaczając nawet o kwestie wykluczenia społecznego - to nie jest błaha, lekka lektura. Jednak dla przeciwwagi nie brakuje też śmiesznych historyjek opowiedzianych z przymrużeniem oka i ogromnym dystansem do siebie. Książka ogromnie na tym zyskuje, choć jednocześnie mam świadomość, że "50 twarzy Tindera" to dość specyficzna lektura i na pewno nie spodoba się każdemu. Mnie nie przeszkadzają opisy seksu, kontrowersyjne zachowania i bezpardonowe opinie autorki (z którymi w zdecydowanej większości się zgadzam). Dla mnie to kronika pewnego zjawiska społecznego i, przede wszystkim, rewelacyjny opis pokolenia. Szczerze - nie czytałam lepszego.

                              Jak ja się cieszę, że randkowo niejako 'wypadłam z obiegu', a w zasadzie nigdy się w nim nie znalazłam. Nigdy nie korzystałam z Tindera. W swoim mężu zakochałam się bez reszty, powieściowo i zupełnie nagle już w liceum. I od tej pory jesteśmy razem. Wiadomo, nie zawsze jest cukierkowo, ale nigdy samotnie. Za sprawą tej książki doceniłam jak gigantyczne spotkało mnie szczęście - że mój mąż jest moim najlepszym przyjacielem, że rozpieszcza mnie nieprzyzwoicie, że zawsze mogę ma niego liczyć. Widzę natomiast znajomych, którzy miotają się w sieci zawiłych relacji uczuciowych. Jedni nie mogą znaleźć nikogo, inni skaczą z kwiatka na kwiatek. Czy są szczęśliwi? Nie wiem, nie mnie osądzać. Na koniec przypomniały mi się słowa mojej dobrej znajomej, koleżanki, która w przypływie szczerości wyznała, że dawno pozbyła się większych oczekiwań odnośnie partnera - po prostu chciałaby mieć się do kogo przytulić, móc się wypłakać, mieć przyjaciela i towarzysza wypraw do kina. Nie chce księcia z bajki, nie szuka porywów namiętności i ciacha z okładki gazety. Piękna, mądra dziewczyna. Wydawałoby się, dość niskie wymagania. Od tej rozmowy minęło kilka lat, a ona nadal nikogo nie znalazła...

"Czasem krzyżujemy z kimś nasze samotności i wychodzą z tego związki, przyjaźnie, relacje. Z tych krzyżówek rodzą się mieszańce, mniejsze samotności, skundlone, bękarcie. Nie są ani samotnością, ani miłością."
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...