poniedziałek, 30 grudnia 2019 | By: Annie

"Świąteczna gorączka" - Maja Damięcka

                     Po książki w rodzaju "Świątecznej gorączki" sięgam w jednym tylko celu - żeby zająć czymś oczy kiedy jestem już bardzo zmęczona, a usiłuję nie zasnąć - podczas wieczornego karmienia czy tulenia Laurki. Zamiast scrollować instagrama czy facebooka, czytam sobie wtedy bezmyślnie takie leciutkie głupotki. I nawet mam z tego sporo frajdy, choć myślę, że kluczowe jest tu moje nastawienie. Po prostu nie analizuję, nie wnikam, nie oceniam fabuły - przyjmuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza - zawsze jest to kiczowata historia miłosna plus parę pikantniejszych opisów. Z resztą moim zdaniem sięganie po tego typu książki z innym podejściem, lub jeszcze gorzej - w poszukiwaniu wiarygodnej historii czy pięknego języka, całkowicie mija się z celem. Nie temu one służą, nie po to powstały, i warto mieć tego świadomość jeszcze przed rozpoczęciem czytania. W przypadku "Świątecznej gorączki" mamy bad-boy'a biznesmena, który nie lubi Świat oraz uroczą panią doktor. Reszty pewnie każdy się domyśli. 😉 Podczas lektury bawiłam się całkiem dobrze, a pod koniec nawet wciągnęłam się w historię. Natomiast nie będę jakoś szczególnie polecać, bo zwyczajnie nie mam porównania - na swoim czytelniczym koncie mam raptem kilka romansów. Jak dla mnie było ok, książka jest sprawnie napisana, no i spełniła swoją rolę - nie zasnęłam. Niemniej jeśli ktoś szuka literatury pięknej - zdecydowanie odradzam. Natomiast dla amatora lekkiej, romansowej rozrywki - czemu nie? Choć "Turbulencja" była zdecydowanie lepsza, hihi. 😉 

                      To była moja ostatnia świąteczna i prawdopodobnie również ostatnia książka, którą przeczytałam w tym roku. Zatem bilans grudniowy to 5 powieści ze Świętami w tle, nieźle! Na podsumowania roczne przyjdzie jeszcze pora. 🙂
piątek, 27 grudnia 2019 | By: Annie

A pod choinką...

                          Przyznam, że w tym roku Święta były raczej skromne stosikowo - w moim czytelniczym życiu nadal króluje bowiem kindle - i to na niego planuję poczynić nieco większe świąteczne zakupy, których niestety nie da się pokazać w formie tradycyjnego zdjęcia. 😉 Po cichu tęsknię trochę do papierowych książek, do ich niepowtarzalnego dotyku i zapachu, niemniej nadal jestem w fazie wielkiej radości i wdzięczności, jeśli w ogóle mam chwilę na czytanie, więc narzekanie na medium mi nie w głowie. Zatem moje mikołajowe zamówienie książkowe w tym roku ograniczyło się głównie do poradników, które czytuję namiętnie, i to tylko w papierze właśnie - lubię podkreślać, zakreślać, zaznaczać, dopisywać swoje notatki. Ale o tym planuję popełnić wreszcie osobny post. Na szczycie stosu znajduje się natomiast jedna powieść, ale za to jaka! To antykwaryczna perełka - biały kruk, o którym od lat marzyłam. Upolowana na allegro za straszne jak na książkę pieniądze, czuję się nieco onieśmielona legendą tej pozycji, a jednocześnie aż świerzbią mnie palce do lektury.

                          Zamieszczam również zdjęcie książkowego stosiku, który pod choinką znalazła Laurka. Przyznam, że zupełnie pogubiłam się w naszych listopadowo-grudniowych zakupach - co pokazałam, co schowałam, co zapakowałam itd. Ale od stycznia planuję regularnie wrócić do tego cyklu. :)



MY :)
czwartek, 26 grudnia 2019 | By: Annie

"Choinka cała w śniegu" - Joanna Szarańska

                          W tym roku biję wszelkie rekordy jeśli chodzi o nasycenie grudnia świątecznymi lekturami. To chyba kwestia potrzeby zrekompensowania sobie niedosytu tej wyjątkowej atmosfery w codzienności i dorosłości ogółem - śniegu brak, prezenty w większości kupuję sobie sama, gdzieś zniknęła ta dziecięca, beztroska radość z wolnych dni, więc przynajmniej książkowo sobie odbijam, a co! 😉 W wigilijną noc, po położeniu Laurki spać, a w oczekiwaniu na powrót męża z dyżuru, połknęłam zatem kolejną część z cyklu Cztery płatki śniegu. Rok temu przeczytałam tom drugi, który niestety umknął blogowej notce, a dwa lata temu tom pierwszy, więc można powiedzieć, że odwiedziny w kamienicy przy Weissa stały się już niemal moją świąteczną tradycją. Tym smutniej było mi zakończyć tę czytelniczą przygodę - "Choinka cała w śniegu" to bowiem ostatnia część trylogii. 

                       Autorce udało się utrzymać poziom i  z przyjemnością ponownie spotkałam się z ulubionymi bohaterami. Wiadomo, nie są to książki bez wad, niemniej potrafią sprawić, że czytelnik nie ma ochoty analizować czy wyszukiwać niedociągnięć, a po prostu cieszy się ich ciepłem, humorem i lekkością. To lektury optymistyczne, zabawne, a co wyjątkowe - nie są przesłodzone i nie umoralniają na siłę, czego, przyznam, nie znoszę serdecznie w okołoświątecznych powieściach. Jeśli miałabym polecać na szybko 'coś fajnego do czytania na Święta' - pierwsza myśl to właśnie trylogia Cztery płatki śniegu. Z tym, że warto zacząć od tomu pierwszego. Ach, szkoda, że ta seria już za mną!

***
                    Przy okazji chciałabym złożyć wszystkim zaglądającym tu molom książkowym nieco spóźnione, ale nadal bardzo serdeczne życzenia świąteczne! Kochani, chwili na oddech w zabieganym życiu, więcej czasu na odpoczynek, relaks z bliskimi i z dobrą książką w ręku, oraz sztampowo - oczywiście zdrowia i szczęścia! :).
poniedziałek, 16 grudnia 2019 | By: Annie

"Zostaje w rodzinie" - Adela Jurowska

                     Jaka to sympatyczna, przyjemna i kojąca obyczajówka! Zero przebojowości, zero silenia się na nagłe zwroty akcji czy zaskakujące wydarzenia - ot, zgrabnie opisane zwykłe-niezwykłe życie pewnej ursynowskiej rodziny i ich perypetie na przestrzeni roku. Ewa pracująca jako manager osiedlowej siłowni, Karol - właściciel niewielkiej firmy, a także dwójka ich nastoletnich dzieci, każde zmagające się ze swoimi problemami. Do tego dziadek, wkurzający pies i podejrzenie romansu.

                      W tej powieści nie ma nawet jednego fajerwerku, jednego zachwytu, jednego punktu kulminacyjnego, a jednak czytało mi się ją zaskakująco miło, dobrze i sprawnie. To czysty relaks, bez silnych emocji czy zaskoczeń - jak wtedy gdy oglądamy po raz setny ulubiony film, znając na pamięć fabułę. Po książkę sięgnęłam zupełnie w ciemno, skusił mnie Ursynów w tle, bo to również moja dzielnica. Miałam poczucie jakbym czytała o prawdziwych, zwyczajnych ludziach, których mijam na ulicy lub w metrze - i za sprawą lektury otrzymałam możliwość wglądu w ich codzienność - czyli 100% realizmu oraz prozaicznej rutyny. Ot, życie. Ktoś powie, że nuda. Takie książki, pozornie o niczym i przegadane, trzeba lubić, żeby czerpać z ich lektury frajdę. Ja lubię, więc przeczytałam z dużą przyjemnością. Drobna uwaga - to nie jest książka świąteczna, jak może sugerować okładka - mnie to zmyliło.
sobota, 14 grudnia 2019 | By: Annie

"Świąteczny dyżur" - Adam Kay

                    Kiedy półtora roku temu połknęłam świetny debiut autora - bestseller "Będzie bolało" opowiadający o perypetiach świeżo upieczonego lekarza ginekologa - zostałam zmrożona niektórymi historiami porodowymi (sama byłam wtedy w zaawansowanej ciąży), cieszyłam się też, że mój mąż zaplanował sobie inną, znacznie spokojniejszą specjalizację. Zabawne jak niespodziewanie potrafi skręcić ścieżka losu, bowiem czytając "Świąteczny dyżur" mam męża w trakcie rezydentury z... ginekologii i położnictwa właśnie. O drastycznych zmianach planów w trakcie stażu krążą legendy, dotknęło to również nas. I nagle się okazało, że oto czytam książkę dokładnie o naszych Świętach. ;)

                     Niestety, już na pierwszy rzut oka widać, że "Świąteczny dyżur" to pozycja napisana ewidentnie na siłę, uszyta na miarę jako świąteczny bestseller. Treści w niej malutko, książka jest zaskakująco chuda, a w środku i tak sztucznie pogrubiona rysunkami, pustymi stronami itp. Do historii nie mam raczej zarzutów, jest zabawnie, niepoprawnie, 'bez znieczulenia', choć również dość płytko, bez głębszych refleksji i przemyśleń, które tak urzekły mnie w "Będzie bolało". Mnie ta tematyka z wiadomych względów po prostu bardzo interesuje i mam do niej słabość, więc należy wziąć też poprawkę, że oceniam przychylniejszym okiem. W każdym razie przeczytałam bez bólu, a nawet ze sporą przyjemnością, szkoda tylko, że to taka świąteczna broszurka bardziej, a nie pełnoprawna książka. I powiem szczerze, że podobną ilość, często nawet ciekawszych historii, wsłuchuję codziennie po powrocie męża do domu. :D
piątek, 6 grudnia 2019 | By: Annie

"Szczęście przy kominku" - Gabriela Gargaś

                   Wraz z nadejściem grudnia łakomie rzuciłam się na świąteczne lektury, a tegoroczny wybór nowości wydawniczych przyprawił mnie niemal o zawroty głowy. "Szczęście przy kominku" wyłowiłam tak trochę na chybił-trafił z morza innych bożonarodzeniowych pozycji, a do sięgnięcia skusiła mnie głównie obietnica odwiedzin w przytulnym antykwariacie, gdzie nad kubkiem kawy krzyżują się ścieżki bohaterów. W zasadzie z tej książki najlepszy jest chyba właśnie opis na okładce, bo powiem szczerze, że tak nijakiej i bezpłciowej powieści to ja dawno nie czytałam... Postaci są totalnie papierowe i płaskie, przez co co chwila myliły mi się ich imiona, a historia jest niesamowicie wręcz kiczowata i przewidywalna. Autorka dodatkowo okrasiła to wszystko solidną dawką patetycznych pseudomądrości - takie typowe, nic nie wnoszące pitu pitu do natychmiastowego zapomnienia. Świątecznego klimatu nie poczułam, a co gorsza, książka jest zwyczajnie nudna i kiepsko napisana. W zasadzie szkoda mi smarować jeszcze coś więcej w tym temacie. Jestem zdecydowanie na nie. Rozczarowanie.
niedziela, 1 grudnia 2019 | By: Annie

"Polska odwraca oczy" - Justyna Kopińska

                      Nie lubię i staram się unikać wszelkich uprzedzeń literackich, ale po fatalnym pierwszym spotkaniu jakoś trudno było mi podchodzić do kolejnej książki Justyny Kopińskiej inaczej niż przysłowiowy 'pies do jeża'. Co do "Obłędu" nie będę się powtarzać - wszystkie przemyślenia zawarłam tutaj - starczy, że napiszę, że będzie to chyba dla mnie najgorsza książka 2019 roku, a był to też rok w którym czytałam dużo literatury młodzieżowej i erotyki Blanki Lipińskiej. :P Na szczęście książka "Polska odwraca oczy" nie rozczarowała mnie, choć do zachwytu został jeszcze spory kawałek drogi. To zbiór szokujących reportaży o sytuacjach, w których polskie prawo jest bezradne lub nieudolne - gdzie wszystkim łatwiej zamknąć oczy i po prostu próbować zamieść sprawę pod dywan. Mnie osobiście najbardziej poruszyły dwie początkowe historie - ta o żonie Mariusza Trynkiewicza oraz o nieprawidłowościach w szpitalu psychiatrycznym, a także opowieść o tym, jak traktowane są przez polski system sprawiedliwości ofiary gwałtu...

                      Nie można odmówić Justynie Kopińskiej sprawnego pióra. Sama dziennikarka pozostaje w cieniu opowieści, nie wartościuje, nie ocenia, co postrzegam bardzo na plus. Reportaże ze zbioru są dość krótkie, rzeczowe, powiedziałabym wręcz typowo 'gazetowe', a że jest ich wiele, to siłą rzeczy człowiek niestety obojętnieje w miarę czytania i kolejne historie przeżywa już ze słabszym zaangażowaniem. To uwaga mniej w kategoriach zarzutu, a bardziej w ramach spostrzeżenia jak konstrukcja i sposób czytania książki wpływają również na jej odbiór oraz wrażliwość czytelnika. Przyznam, że na przykładzie Justyny Kopińskiej chyba po raz pierwszy w życiu spotkałam się z takim dysonansem możliwości literackich - autorka to z jednej strony sprawna reportażystka, a z drugiej kiepska powieściopisarka. Co więcej, tę samą historię, co w "Obłędzie" zawarła też w jednym z reportaży, więc tym bardziej widoczna jest ta przepaść. Cóż, ja zatem ograniczę spotkania z panią Kopińską do literatury faktu, bo ten gatunek wychodzi jej naprawdę dobrze.
czwartek, 28 listopada 2019 | By: Annie

"Pocałunki w Nowym Jorku" - Catherine Rider

                     Nowy Jork, Wigilia Bożego Narodzenia. Okazuje się, że wystarczy zmieszać dwa przykre rozstania, jeden odwołany lot oraz jeden przypadkowo kupiony poradnik - i tak oto para zupełnie obcych sobie ludzi wyrusza prosto w pełną przygód, nocną wędrówkę po ośnieżonym mieście. Pierwsza świąteczna lektura w tym roku zaliczona, i to z jakimi wrażeniami!

                       Przyznam, że zaskakująco przyjemnie spędziłam czas w towarzystwie "Pocałunków w Nowym Jorku". Czułam się dosłownie jak we wnętrzu szklanej kuli, otulona świątecznym klimatem, z prószącym śniegiem, i szczerze to sama jestem mocno zdziwiona jak pozytywne doznania wywołała we mnie ta z pozoru przewidywalna, zwyczajna książka o miłości i Świętach. Może to ten Nowy Jork, a może magia nowości i braku zmęczenia tematyką - nie wnikam - ale aż szkoda było mi się żegnać z bohaterami, chwilkę odczekałam też z sięgnięciem po następną lekturę, żeby jeszcze o tych parę chwil wydłużyć czas spędzony w książkowym świecie, żeby jeszcze choć trochę popławić się w tym pięknym uczuciu świątecznego otulenia. Historia jest naprawdę urocza, słodka, ale w żadnym razie nie przesłodzona. Przewidywalna, ale nie banalna. Jednym słowem świąteczny smaczek. Bardzo klimatyczny, ciepły, przytulny i romantyczny w ten niezwykle subtelny, delikatny sposób, jak to tylko pierwsze miłości bywają. Wiadomo, nie jest to arcydzieło literatury, do takich powieści trzeba mieć po prostu odpowiedni nastrój i nastawienie - ale kiedy jak nie teraz? Niniejszym sezon czytania książek świątecznych uważam za otwarty. Ale narobiłam sobie smaka na więcej!
środa, 13 listopada 2019 | By: Annie

Z biblioteczki Laurki - październik 2019

                       Myślałam, że to wrzesień był zabiegany, październik miał być oddechem - wyszło jak wyszło - ale to, co dzieje się w listopadzie przechodzi wszelkie normy intensywności i ilości rzeczy możliwych do upchnięcia w minimalnej ilości czasu. Nie narzekam, bo zmiany niemal wyłącznie pozytywne - mąż dostał wymarzoną pracę, nowy samochód, nowe perspektywy mieszkaniowe - wszystko układa się lepiej niż moglibyśmy marzyć, no ale czasem człowiekowi przydałby się dzień lub dwa oddechu, bez kolejnych wieści, zmian i spotkań. Ufff. To tak gwoli zanotowania 'jak to było' ku własnej ulotnej pamięci. W każdym razie listopad trwa, więc uzupełniam zaległy wpis z nabytkami z października. Wydawało mi się, że kupiłam malutko, tyle co nic - właściwie zastanawiałam się nawet czy wpisu nie pominąć. Zmyliła mnie chyba forma zakupów, bo zamówiłam, nie jak zazwyczaj, jedną czy dwie wielkie paki książek, ale po kilka pozycji w formie wielu drobnych przesyłek. I tak przez cały miesiąc trochę się tego zgromadziło, a gdy zebrałam to wszystko do kupy, wyszedł całkiem przyzwoity stos. Tematem przewodnim była chyba pogoń za wyprzedanymi nakładami. 


                       Po uszy zanurzyłam się już w świątecznym klimacie. Część z tych pozycji pochowałam i będę stopniowo dozowała Laurce na Mikołajki i Święta. "Prezent dla Cebulki" kupiony na zaś, ale bałam się, że za parę lat już nie dostanę tej przepięknej opowieści. Wreszcie jakimś cudem dorwałam też "Gruffalo", ale chyba i tak zamówię wersję angielskojęzyczną. Ta polska brzmi jakoś tak... sztucznie..? "Mądre bajki" nabyłam z rozpędu, co chwila gdzieś się przewijały, a akurat zabrakło mi kilku złotych do darmowej wysyłki. Dalej dwie książki po angielsku - nowy Spot z klapkami do stopniowo rozrastającej się kolekcji oraz kolejna pozycja z serii "Usborne Baby's Very First", którą znamy i lubimy już od dawna, nie mogłam więc przejść obojętnie obok wydania świątecznego. Cudeńko! Na koniec nasz absolutnie największy hit książkowy ostatnich tygodni - "Nie płacz, króliczku". Codziennie nieskończoną ilość razy dmuchany, głaszczemy, otrzepujemy i przyklejamy prawdziwe plasterki króliczkowi. ;)




                        Zakochałam się w wydaniach z serii Mistrzowie Ilustracji, chcę stopniowo zebrać wszystkie tomy kolekcji. Niestety, niektóre pozycje są już niedostępne... "Babcię na jabłoni" i "Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami" dostałam jeszcze bez problemu, ale nakład "Gałki od łóżka" jest już niemal wyczerpany - po swój egzemplarz pojechałam specjalnie do firmowej księgarni wydawnictwa Dwie Siostry, przy okazji odkrywając fajną nową lokalizację na mieście. "Poczytaj mi mamo. Księga druga" to jeden z książkowych prezentów, które zaplanowałam dla Laurki. W zeszłym roku dostała księgę pierwszą i ogólnie mam plan, że co roku będzie dostawała pod choinkę kolejną część wraz z dedykacją, aż uzbieramy wszystkie. Myślę, że za jakiś czas będzie z tego fajna pamiątka. :) „Mary Poppins" w tym właśnie wydaniu to mój zdecydowanie największy łup książkowy z tego stosu, wreszcie dorwałam na allegro, a czaiłam się od miesięcy! I szczerze pojąć tego nie mogę - czemu nikt takich książek-legend nie wznawia, czemu odchodzą w zapomnienie? Przyznam, że ja w dzieciństwie nie czytałam przygód tej oryginalnej niani, ale teraz chcę nadrobić zaległości. Na koniec, jak wisienka na torcie, "Księga ryków" autora naszej absolutnie ukochanej i zaczytanej "Księgi dźwięków". Niestety, tu też powoli wyczerpuje się nakład, więc jeśli chcecie mieć własny egzemplarz, to spieszcie do księgarni!
sobota, 2 listopada 2019 | By: Annie

Ale koszmarek literacki... "Obłęd" Justyny Kopińskiej

                      O rany, jaki to słabe i miałkie było! Książka zupełnie niepotrzebna, nic nie wnosząca, napisana nielogiczne, przypomina ledwie szkic historii, a nie pełnoprawną powieść. Zazwyczaj staram się wychodzić z założenia, że to nie lektury są kiepskie, tylko czytelnicy nietrafieni, ale tu naprawdę nie da się stwierdzić inaczej - to po prostu zła książka jest i już!

                      Sam pomysł na fabułę zapowiadał się dobrze - zaczyna się od maila, który otrzymuje dziennikarz Adam na temat nieprawidłowości w pewnym znanym psychiatryku. Postanawia zatem poudawać pacjenta i od środka poznać sekrety szpitala. Stylistycznie od początku coś mi zgrzytało, język prosty niczym w szkolnym wypracowaniu, suchy, bez emocji - może w reportażu to się sprawdza, ale w powieści ani trochę. Widać jak autorka usilnie próbowała nadać głębi osobowościom głównych bohaterów, ale zrobiła to tak niespójnie i nieudolnie, że przez to stali się jeszcze bardziej rozmyci, co więcej, miałam wrażenie jakby każdy z nich cierpiał na rozdwojenie jaźni. Również proporcje szwankują - postaci drugoplanowe, które pojawiają się, żeby wygłosić raptem dwa słowa, nagle otrzymują rozbudowane opisy traum z dzieciństwa, po czym istotne dla fabuły wydarzenia zostają skwitowane jednym zdaniem. Kopińska wprowadza też od czasu do czasu jakieś dziwne, nic nie wnoszące wątki poboczne, które nagle urywa, a mnogość poruszanych przez nią tematów powala. Czego tu nie ma! Przemoc, morderstwa, znęcanie się nad dziećmi, samobójstwa, korupcja itd. A książka jest naprawdę niewielka objętościowo, więc w rezultacie otrzymujemy jedynie powierzchowny miszmasz. Naiwnie liczyłam, że dobry pomysł na fabułę sam się obroni, ale niestety, im dalej w las, tym mniej w tym wszystkim logiki i sensu. A przede wszystkim nie można moim zdaniem osadzać tej historii w naszej rzeczywistości, więc tym bardziej wprowadza w błąd i irytuje sugestia wydawcy, że jest to beletryzowana literatura faktu. Po czym nagle autorka wyjeżdża z nazistowskim odwołaniami, pojawia się jakaś tajna grupa 'nadludzi', którzy projektują społeczeństwo idealne, badania nad fikcyjnym lekiem usuwającym wspomnienia itd. To jakaś alternatywna rzeczywistość, już nie wspominając nawet o absurdalnych opisach szpitalnego oddziału, na którym pracuje jeden tylko lekarz (zła pani ordynator), a chora na anoreksję nastolatka leczona jest wspólnie z dorosłym facetem mordercą. Zakończenie jest tak słabe i bezsensowne... Nie wiem po co ta książka w ogóle powstała i o czym właściwie miała opowiadać, czuję jeden wielki niesmak. Mam ogromną nadzieję, że reportaże Justyny Kopińskiej są znacznie lepsze, bo inaczej czeka mnie męka przy lekturze "Polska odwraca oczy" wylosowanej na listopad w naszym małym klubie czytelniczym.

                      Chciałam horroru na Halloween i moje życzenie zostało spełnione - szkoda, że na opak. Bo tak oto wieczór spędziłam w towarzystwie książki straszącej, ale niestety nie mrocznymi tajemnicami szpitala psychiatrycznego, tylko brakiem logiki, zmarnowanym potencjałem i kiepskim stylem. A tytułowy 'obłęd' znalazłam nie w treści, ale we własnej głowie, tuż po zakończeniu tej koszmarnej lektury, na myśl o tym ile czasu na nią zmarnowałam. Zdecydowanie nie polecam.
poniedziałek, 28 października 2019 | By: Annie

"Gdy ogień gaśnie" - Will Hill

                       Czytam ostatnio mniej, wolniej, ale za to staram się iść w jakość - lektury wybieram uważniej i rozważniej. Pamiętam, że długo debatowałam 'co by tu przeczytać', aż w końcu zdecydowałam się na polecankę z magazynu Książki - "Gdy ogień gaśnie" to podobno najlepsza lektura na wakacje, a ja sięgnęłam po nią u schyłku sierpniowych dni. Niestety, nie uległam zapowiadanym zachwytom, ale o tym za chwilę.

                         Owa książka to opowieść o nastoletniej Moonbeam, która niemal całe swoje dotychczasowe życie spędziła w sekcie. Jej historię poznajemy na dwóch płaszczyznach czasowych - wspomnienia z dawnego życia przeplatają się z rozmowami z psychoterapeutą. Ta lektura to sprawnie nakreślone sylwetki bohaterów (choć niestety również mocno powierzchowne), zręcznie opisane wydarzenia, ale czy w jakiekolwiek sposób ociera się o wybitność czy oryginalność? Zdecydowanie nie. Czy czytałam z zapartym tchem, nie mogąc się oderwać? Czy gryzłam paznokcie z nerwów i emocji? Też nie. Niestety, nie dostrzegłam w tej książce nic wyjątkowego. Ot, sprawnie napisana powieść, ale takich jest wiele - nic więcej. Kolejna pozycja z półki 'można bez bólu przeczytać, ale nie trzeba'. A ja aktualnie jestem w fazie oczekiwania na literacki zachwyt, więc czuję lekkie rozczarowanie. Mnie się średnio podobało, ale to nie znaczy, że książka jest słaba. Niemniej jakoś szczególnie polecać nie będę.
sobota, 26 października 2019 | By: Annie

"Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie" - Kelsey Miller

                    Spotkanie pierwsze: Jak dziś pamiętam tę lekcję angielskiego w gimnazjum, zastępstwo i płytę DVD, którą przyniosła że sobą nauczycielka. Wszyscy się ucieszyli - to znaczy nie będzie zwykłych, nudnych zajęć! Pamiętam, że był to któryś z odcinków 'londyńskich', więc zupełnie od czapy, ze środka serialu. Niemniej nawet spodobały mi się te zabawne perypetie grupy przyjaciół, choć skłamałabym pisząc, że oto raził mnie piorun i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Spotkanie drugie: Wlokące się jak makron długie wakacyjne dni, kiedy mieszkałam jeszcze w domu na przedmieściach Warszawy. Sprawnie działającego internetu brak, obowiązków brak, możliwości samodzielnego dojechania do miasta również brak. Nudziłam się jak mops. Pewnego dnia moja mama przyniosła z pracy pożyczone od koleżanki 10 sezonów, które pochłonęłam jednym tchem! A reszta to już historia... Potem jeszcze setki razy na wyrywki oglądałam cały serial, co z resztą czynię do dziś. Nie potrafię się oprzeć i, co niesamowite, przyjemność nie jest ani trochę mniejsza!

                      Dlatego, czytając tego typu pozycję, nie potrafię i, co więcej, nie chcę być obiektywna. Nie umiem zatem powiedzieć czy ta książka nie jest przegadana, czy jest sprawnie napisana, czy jest zwyczajnie dobra. Dla mnie to od pierwszej do ostatniej strony była lektura-smakołyk, gratka, rarytas, bowiem od lat kocham ten serial miłością wielką, bezkrytyczną i absolutną, a każdy szczegół na temat jego powstawania, ciekawostkę z planu czy wypowiedź aktora spijam jak śmietankę. Z resztą myślę, że nie jestem osamotniona w swoich zachwytach nad "Przyjaciółmi", 25 lat od premiery pierwszego odcinka serial nadal ma rzesze fanów i bije rekordy popularności. Niewątpliwie coś w nim jest wyjątkowego, ta przytulność, ten humor, ta wychodząca poza ekran przyjaźń... Bardzo podobało mi się również rozsądne podejście autorki do zarzutów stawianych serialowi np. w kontekście śmiania się z wątku lesbijskiego czy ojca Chandlera, który jest transwestytą. Oczywiście, współcześnie na takie żarty nie byłoby miejsca, ale pamiętajmy, że serial powstał lata temu, więc jest zapisem ówczesnej obyczajowości, kroniką dawnych czasów. Moim zdaniem nie ma co się teraz na "Przyjaciół" obrażać, a za to powinniśmy cieszyć się, że jako społeczeństwo zrobiliśmy taki postęp w poprawności i tolerancji.

To TEN budynek :)
                      Choć książka ma prawie 400 stron, to dla mnie to nadal za mało, chciałabym co najmniej drugie tyle. Niesamowitą przyjemność sprawiło mi czytanie historii wybierania poszczególnych aktorów, dowiedziałam się również mnóstwa ciekawostek wokół powstawania serialu, o których nie miałam wcześniej pojęcia. I wstyd przyznać... zaczęłam oglądać "Przyjaciół" znowu, od pierwszego odcinka. Ale dzięki książce wyłapuję teraz nowe detale, dostrzegam i rozumiem ciut więcej niuansów oraz ukrytych smaczków. A myślałam, że nic mnie już w tym temacie nie zaskoczy! Czy kiedyś mi się ten serial znudzi? Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie. Bo nie znam lepszego pocieszacza i poprawiacza humoru niż "Przyjaciele" właśnie. Mój najukochańszy serial wszechczasów! I tak oto notka niepostrzeżenie przerodziła się w wyznanie miłości... :)

"Pewne rzeczy pozostają niezmienne. Przyjaciele nam o tym przypominają i to dlatego tak wielu z nas właśnie w tym serialu szuka ukojenia smutków i lęków, właśnie ten serial chce oglądać, gdy się wydarzy katastrofa lub gdy życie nagle wydaje się nie do poznania. Ten serial to zatem coś więcej niż tylko relikt przeszłości. To symbol wszystkiego tego, co stałe - rzeczy i ludzi, na których zawsze można liczyć."
"Przyjaciele to serial o tym okresie w życiu, kiedy rodziną są dla nas przyjaciele."
wtorek, 22 października 2019 | By: Annie

"Czarni" - Paweł Reszka

                    Po książki Pawła Reszki sięgam w ciemno. Przeczytałam dwie części "Małych bogów", "Chciwość", a teraz jestem na świeżo po czwartym spotkaniu z tym świetnym reportażystą - za mną nowość wydawnicza "Czarni", czyli podobna w zamyśle i konstrukcji do poprzednich książek autora, opowieść o życiu księży. To pozycja ponownie ulepiona z wielu rozmów i wypowiedzi, podzielona tematycznie na rozdziały typu 'pycha', 'nieczystość', 'konfesjonał' lub 'ukryty grzech'.

                    Ciężko mi się to czytało, oj ciężko. Chyba najciężej że wszystkich książek Pawła Reszki, ale mam tu na myśli tylko trudność poruszanego zagadnienia i moją niechęć do opisywanego środowiska, a nie braki warsztatowe! Nie lubię religijnej tematyki, religia jest w moim życiu gdzieś zupełnie obok, wyparta, niezauważalna, wpleciona w codzienną rzeczywistość w randze co najwyżej ciekawostki. Jednak, gdy czasem się zatrzymam, zastanowię, zdumiewa mnie, że w czasach lotów w kosmos, internetu i nanotechnologii, nadal jest miejsce na kapłaństwo, a przede wszystkim zapotrzebowanie na nie. Że w XXI wieku dorośli mężczyźni nadal chodzą w sukienkach, nie mogą mieć rodziny, codziennie śpiewają piosenki i odprawiają dziwne rytuały. Nie chcę tu nikogo urazić, patrzę zupełnie z zewnątrz, z pozycji osoby, która została wychowana w ateistycznej rodzinie, a religia ma dla mnie charakter wyłącznie nieco niezrozumiałej ciekawostki antropologicznej. Natomiast abstrahując od potrzeby wiary lub jej braku, ciężko jest mi przejść obojętnie obok zła, które jest pod płaszczykiem tejże religijności ukrywane. Przeraża mnie sama konstrukcja kościoła - w jak monstrualnie zdeformowany twór się przerodził. Szokuje mnie hipokryzja części księży, ich zakłamanie, chciwość, dwulicowość... Opisy pedofilii czytałam niemal z mdłościami. A z drugiej strony Paweł Reszka pięknie pokazuje, że nic nie jest tak proste i czarno-białe. Ta książka, z resztą zgodnie z zamysłem autora, sprawia, że ściany plebanii stają się na krótką chwilę przezroczyste. Pomaga zrozumieć, poznać, ale nie skłania do drastycznych, kategorycznych osądów. Wręcz przeciwnie. I chyba po tym właśnie można poznać świetny reportaż.

"- To po co to wszystko, nabożeństwa, śpiewania?
- Bo rozkręciliśmy firmę. Ludzie myślą, że jest im to potrzebne do zbawienia. A my ich nie wprowadzamy z błędu."

"Mało mówimy o miłości, miłosierdziu. O przyjmowaniu nagich, bosych przybyszy. Dużo o strachu przed obcymi. Ale jak ten strach pogodzić z Ewangelią? Jak wytłumaczyć zgodnie z nią tysiące ludzi, którzy utonęli w Morzu Śródziemnym? Czy mówiąc o nich "ciapaci", zamykając przed nimi drzwi, nie zaprzeczamy Ewangelii? Okazuje się, że możemy z tym żyć. Oni toną, a my jesteśmy pobożnymi chrześcijanami."
niedziela, 20 października 2019 | By: Annie

Z biblioteczki Laurki - wrzesień 2019

                       Kolejne tygodnie mijają niepostrzeżenie, a ja nadal nie zamieściłam wpisu z nowymi nabytkami z września! Wyjazd wakacyjny do reszty rozregulował naszą i tak mocno fantazyjną i spontaniczną rutynę, i nie wiem czy teraz, ku schyłku kolejnego miesiąca, taka notka nie mija się już właściwie z celem, niemniej, żeby tradycji stała się zadość, nadrabiam! Tym razem trochę mniej książek, a pewnie w październiku i listopadzie będzie jeszcze skromniej, bo szykuję się już mentalnie i finansowo na święta. :)


                      Wrześniowe nabytki to głównie uzupełnienie kolejnych tomów naszych ulubionych i namiętnie czytanych serii - o Puciu, Kici Koci i Nunusiu, o Janie i Wicie. Dodatkowo przepięknie ilustrowany "Jeden dzień" niezawodnych Mizielińskich, który Laurka od razu polubiła, oraz kolejne książki po angielsku. Nie wywieram jakiejś wielkiej presji na naukę, ale uważam, że warto osłuchiwać dziecko z melodyką obcego języka, szczególnie, że pozycje anglojęzyczne oferują doznania wizualne i sensoryczne w polskiej literaturze dziecięcej jeszcze niedostępne. Polecam zakupy w TK Maxx oraz na bookdepository. "Historie spod podłogi" kupiłam na próbę, żeby zaznajomić się ze specyfiką tej znanej serii do nauki samodzielnego czytania. Myślałam, że sięgniemy po tę pozycję dopiero za parę lat, ale Laurka już teraz zafascynowała się śmieszno-strasznym Kudełkiem, więc czytamy wspólnie. A "Pieski" to wiadomo, miłość nadal kwitnie. :)


                        W serii "Jak to działa?" Nikoli Kucharskiej zakochałam się od pierwszego wejrzenia i od razu zakupiłam wszystkie dostępne części. Swoją drogą mam ostatnio nauczkę - jeśli chodzi o literaturę dziecięcą, to trzeba kupować od razu, póki jest, nie myśleć i nie czaić się - bo nakłady znikają na pniu. Parę razy w ciągu ostatnich tygodni tak się przykro przejechałam, szczególnie za sprawą "Gruffalo" i "Mary Poppins". :( "Rok w lesie" to ilustratorskie arcydzieło, nie mogło go zabraknąć w naszej kolekcji. Kultowe "Room on the Broom" Julii Donaldson to kolejna pozycja anglojęzyczna, czytamy już teraz, mam wrażenie, że Laurce bardzo się podoba rytmiczność tego utworu, a przyznam, że ja też uległam urokowi tej przeuroczej historii. Ulicy Czereśniowej nikomu przedstawiać nie trzeba, uwielbiamy i oglądamy namiętnie, a w miarę zmieniających się pór roku dokupuję kolejne części. "Kim jest ślimak Sam?" nabyłam na 'zaś', bo kto wie czy zaraz nie będzie to 'książka zakazana', a polecankę wynotowałam z magazynu Książki - to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości przez ślimaka... który jest obojnakiem. :)

                       Tu z kolei odniosłam pełen sukces i udało mi się upolować te podobno 'białe kruki' rynku literatury dziecięcej. Każda z książek to króciutkie opisy zwierząt i po 50 bardzo różnorodnych dźwięków. Mam mieszane odczucia, z jednej strony pomysł fajny i wreszcie mogę łatwo dziecku pokazać jak np. robi prawdziwy jeż, a z drugiej trochę to wszystko naćkane i za dużo tego w tak małej objętości.

                       Na deser kolejne porcje fiszek Kapitana Nauki (uwielbiamy!) oraz nowe puzzelki do układania. I jeszcze jeden zakup książkowy, o którym przypomniałam sobie w ostatniej chwili podczas robienia zdjęcia - grubaśny zbiór wszystkich kultowych Nursery Rhymes, czyli tradycyjnych, angielskich wierszyków dla dzieci. Powoli zgłębiamy!
czwartek, 10 października 2019 | By: Annie

Czytanie z Kretą w tle, czyli "Wyspa" Victorii Hislop

                     Wakacje pod palemką za nami, minęły zdecydowanie za szybko! Z rocznym dzieckiem to jednak nie jest już takie błogie nicnierobienie jak dawniej, ale na szczęście udało mi się wygospodarować trochę czasu na odpoczynek, a także na czytanie. A że lubię dopasowywać treść lektury do miejsca, w którym czytam, to literacko greckie dni upłynęły mi głównie w towarzystwie wielkiego hitu wakacji 2006 - mianowicie "Wyspy" Victorii Hislop, która rozgrywa się na Krecie właśnie.

                      Owa powieść to fajne, sprawnie napisane czytadło - saga o losach pewnej kreteńskiej rodziny, w które wpleciona jest również historia wyspy "trędowatych" - Spinalongi. Powieść czyta się miło, lekko, ale chyba jednak oczekiwałam nieco więcej głębi emocjonalnej, autentyzmu, dramatu, ambitniejszej konstrukcji bohaterów i silniejszych porywów uczuć. Z innych minusów - treść nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak liczyłam, oraz tego greckiego klimatu nie było jednak zbyt dużo, a przynajmniej ja go nie odczułam. Niemniej ogólnie lektura na plus, żadne tam arcydzieło, ale nie będę również narzekać. Przeczytałam bez bólu, choć też bez większych emocji czy zachwytów. To jedna z tych pozycji, o której od lat słyszałam, często ktoś polecał, przewijała się co jakiś czas w różnych zestawieniach, rankingach i ciągle miałam gdzieś w tyle głowy, że muszę nadrobić jej lekturę. Teraz przynajmniej wreszcie wiem 'o co chodzi'. :)

Na deser i pamiątkę kilka greckich impresji: :)





W przerwach od "Wyspy" mierzyłam się z czymś nieco ambitniejszym :)


niedziela, 15 września 2019 | By: Annie

"Droga" - Cormac McCarthy

                           Tydzień zajęło mi mozolne przebrnięcie przez tę pozornie cienką, choć niezwykle gęstą i niełatwą lekturę. "Droga" Cormaca McCarthy'ego to pozycja chyba już kultowa, której pewnie nikomu przedstawiać nie trzeba. To przygnębiająca, smutna historia wędrówki ojca i syna przez postapokaliptyczne pustki, przez świat składający się z mroku i popiołu. To zapis walki o przeżycie, bez głębszego celu i sensu, to opowieść o ludziach obdartych ze sztuki, kultury i godności, jak zwierzęta nastawionych tylko na przetrwanie, a jednak wciąż ze zdumiewającymi przebłyskami człowieczeństwa. To przerażająco mroczna, nihilistyczna, ale też niesamowicie wartościowa lektura, którą - przyznam szczerze - czytało mi się okropnie ciężko, momentami niemal musiałam się zmuszać do dalszego brnięcia przez tekst. Dlaczego? Po pierwsze, jesteśmy dosłownie wrzuceni w sam środek opowieści, a moment, w którym dołączamy do wędrówki bohaterów sprawia wrażenie losowego. Zostajemy zanurzeni od razu po uszy w ten spowity mrokiem świat, bez żadnych wyjaśnień, jakichkolwiek wstępów czy wprowadzeń. Dodatkowo autor nie ułatwia nam adaptacji i w trakcie snucia historii, która sama w sobie składa się z fragmentów, rzuca czytelnikowi ledwie strzępki informacji, za pomocą których można sobie jako tako poskładać tę historię i domyślić się przyczyn apokalipsy. Po drugie, moje serce pękało raz za razem, bo od kiedy sama jestem mamą, moja wrażliwość względem krzywdy dzieci wzrosła tysiąckrotnie, czułam niemal fizyczny ból czytając niektóre opisy z wtuloną we mnie podczas snu Laurką. Po trzecie, język - bogaty w zawiłe opisy i metafory, wyszukany, dość trudny w odbiorze - miałam poczucie jakbym stała za szybą - ciężko było mi się w niego wgryźć, a przez to czytać szybko i wciągnąć się w historię. 

                       Mimo, że wyliczam tu same minusy, to cieszę się bardzo, że wreszcie sięgnęłam po ten kultowy tytuł, bo choć ostatnio literatura ma dla mnie charakter bardziej użytkowo-rozrywkowy, to jesień wywołała we mnie potrzebę powrotu do dawnego stylu czytania - czyli sięgania po pozycje trudniejsze, nieco uwierające, będące intelektualnym wyzwaniem i wyjściem poza własną strefę komfortu. I taką właśnie pozycją była dla mnie "Droga", która niestety nie zachwyciła mnie i nie rzuciła na kolana, ale wydaje mi się, że to raczej kwestia mojego odwykłego od ambitniejszej prozy umysłu, niż niedostatków lektury. Zastanawiam się też czy tak mroczna, ponura i depresyjna książka może się w ogóle 'podobać' i 'sprawiać przyjemność', czy wywołanie dyskomfortu i trudności z czytaniem nie było właśnie celem zamierzonym autora... Nie mam też poczucia, że udało mi się dotrzeć do 'dna' tej opowieści i w pełni ją zrozumieć. Myślę jednak, że wbrew wszystkiemu "Droga" wywarła na mnie duży wpływ i nie raz będę wracała do niej myślami. Bo czasem lubię się tak literacko zmęczyć...
"Czym różni się to, czego nigdy nie będzie, od tego, czego nigdy nie było?"
niedziela, 1 września 2019 | By: Annie

Z biblioteczki Laurki - sierpień 2019

Laura i paczka książek :)
                     Uwielbiam ten krótki, ulotny moment kiedy późne lato stopniowo przechodzi we wczesną jesień. Tych kilka dni lub, przy drobinie szczęścia, tygodni, kiedy wciąż ciepłe powietrze powoli nasyca się zapachem spadających liści, te chłodniejsze, rześkie poranki, tę lekką nostalgię i melancholię za odchodzącą porą roku, ale wymieszaną z nadzieją i niecierpliwym oczekiwaniem na nowe. A we mnie nagle pojawia się jakaś niespożyta energia do działania i potrzeba zmian - i wtedy właśnie wiem, że to już jesień nadeszła. :) Zatem planów mam jak zwykle mnóstwo. Najpierw 12 września będziemy świętować pierwsze urodziny Laurki (to już rok!!!), potem mąż ma egzamin, a samą końcówkę miesiąca przywitamy w Grecji. Do tego milion spraw domowych, a to szczepienie, nowy wózek trzeba kupić, tworzę pamiątkowy album... I tak w szalonym tempie mijają kolejne dni, sierpień właśnie dobiegł końca, a ja jeszcze nie zamieściłam wpisu z nowościami w laurkowej biblioteczce, a obiecałam sobie, że stworzę nam taką wirtualną pamiątkę. I nawet dla mnie coś w tym miesiącu skapnęło w papierze, ale staram się kupować tylko te naprawdę wyjątkowe pozycje, bo kindle pęka w szwach. ;)


                     Pierwszy stosik to książki, które czytamy już teraz, idealne dla prawie-roczniaka. ;) "Gili, gili słówka z ostatniej chwili" to nasz wielki domowy hit, czytany niezliczoną ilość razy, gorąco polecam! "Kto robi hu-hu?" to sympatyczna pozycja z dziurką i z wierszykami o zwierzętach, jest w porządku, ale ogólnie na razie jakoś bez szału podchodzą nam te książki z Akademii mądrego dziecka. Natomiast zupełnie inaczej ma się sprawa z serią Bobas odkrywa naukę, o której piszą chyba wszystkie książkowe mamy w internecie, oczywiście ja też musiałam natychmiast zakupić, jak tylko zobaczyłam te tytuły! Mężowi, jako fanatykowi chemii i fizyki, aż oczy wyszły z orbit. ;) Cóż mogę dodać, genialne są te książeczki i doskonale wpasowują się w nasz plan na wychowanie Laurki - że dziecko nie wie, że coś jest trudne, dopóki mu się tego nie powie. Niemowlak, oprócz bajeczek o misiach i kaczuszkach, równie dobrze może też poznać, oczywiście w przystępnej formie podane, zagadnienia z fizyki kwantowej czy dowiedzieć się o grawitacji, bo czemu nie? Uważam, że dla dziecka, które chłonie każdą wiedzę jak gąbka i dla którego wszystko jest tak samo nowe i ciekawe, równie dużą nowością jest nauka jedzenia sztućcami, pierwsza jazda tramwajem czy przeczytanie książeczki o termodynamice właśnie. Bardzo chciałabym uniknąć z góry narzucania dziecku, że coś jest dla niego "za trudne", bo wiem, że to tylko moje złudzenie i uprzedzenie. Ufff koniec wywodu. ;) W każdym razie mam nadzieję, że to dopiero początek tej cudownej serii i i jeszcze mnóstwo książeczek przed nami. Dalej, zakupiłam kolejnego Spota oraz Kicię Kocię i Nunusia do kolekcji. Laurka bardzo lubi to towarzystwo ;) Czasem kusi mnie, żeby po prostu hurtem zamówić i dać jej wszystkie książeczki z danej serii, ale wiem, że to zły pomysł, znacznie większa frajda, radość i skupienie są ze stopniowego dawkowania kolejnych pozycji. A jeśli chodzi o chowanie książeczek i wydzielanie ich to moja silna wola jest na poziomie zerowym. :p  Najbardziej z prawej znajdują się cztery książki autorstwa Herve Tulleta, jako że ostatnio zapowiadałam, że na pewno będzie się pojawiał często wśród naszych zakupów. Na razie Laurka książeczki ogląda z zainteresowaniem jak ja jej pokażę, ale nigdy nie sięga po nie sama z siebie, nie wyławia ich ze stosu wielu innych... zatem hitu nie ma, a myślałam, że będzie szał. :p


                    Tu z kolei różnorodna zbieranina - puzzle (od miesiąca układamy CzuCzu Odkrywam Koło, pora nas coś trudniejszego!), do tego dwie książki samochodzikowe, czyli będące odpowiedzią na najnowsze zainteresowania Laurki, oraz kolejna porcja kart edukacyjnych (hit!).


                       Kolejny stosik to książki 'na zapas', dla nieco starszego dziecka, choć niektóre już czasem czytamy. :) "Mała lama zbuntowana" to nasz drugi tom z tej serii. Przyznam, że najpierw mnie te książki trochę zszokowały, bo mała lama naprawdę potrafi się brzydko zachować, a i jej mama nie zawsze jest milutka... :p Ale myślę, że dla dziecka ciekawe i pouczające mogą być takie lektury o trudnych emocjach. Zobaczymy. Encyklopedia "Było sobie życie" to pozycja obowiązkowa w biblioteczce córki lekarza, tak zgodnie stwierdziliśmy z mężem. ;) Autentycznie zachwycają mnie wydania wielu książek dla dzieci, a te z wydawnictwa Dwie Siostry to w ogóle są jak małe dzieła sztuki. Wybrałam "Tu jesteśmy" (cudo!!!) oraz dodatkowo "Kosmiczne dziewczyny" by pielęgnować w Laurce zainteresowania astrofizyczne, ale z nutą feminizmu. ;) "Nowe przygody skarpetek" do pary z tomem pierwszym, który już mamy, czaję się też na tom trzeci. Jeszcze nie czytałyśmy, ale jestem pewna, że w swoim czasie to będzie hit. Natomiast "Malutka czarownica" to jedna z moich ukochanych książek z dzieciństwa, pamiętam jak czytałam stary, zakurzony egzemplarz z podstawówkowej biblioteki... teraz, po latach nareszcie mam swój! "Pamiętnika Czarnego Noska" nie znam, ale to podobno klasyka literatury dziecięcej, zatem będziemy się dokształcać. ;) "O Melanii, Melchiorze i panu Przypadku" to przeurocza perełka o świnkach, z miejsca kupił mnie ich adres - 'ul. Zdobywców Rzeźni, Świnkoujście'. :D I na koniec "Rasy psów" - czyli odpowiedź na kolejne wiodące zainteresowanie Laurki.


                        Kolejne pozycje na 'zaś' - kolorowanki, naklejanki, bazgraki. Pippi kupiłam, bo wszyscy pokazywali, że mają i że super, więc bałam się, że nam znowu wykupią. :p Ogólnie mam już cały karton gdzie odkładam tego typu nabytki dla Laurki i za każdym razem nie mogę się doczekać wspólnego wypełniania tych książeczek! I serio, nie wiem kto będzie miał z tego większą frajdę i radochę... :p

                         I na deser coś tylko dla mamy, przynajmniej tymczasowo. ;) "Weird Things Customers Say in Bookshops" to pozycja, na którą czaiłam się od lat, nie udało mi się upolować jej w Strandzie, a za sprawą "Pamiętnika księgarza" przypomniałam sobie o jej istnieniu i zamówiłam na bookdepository. Jestem w trakcie czytania, rewelacja! Jako, że nadal gustuję w tematyce horroru skusiłam się na "Omen", niestety wydawnictwo Vesper nie wydaje ebooków. :( Do tego na urodziny dostałam "Niewyjaśnione", które bardzo chciałam mieć w papierze, nie mogę się doczekać lektury! Orbitowski upolowany za 5 zł w bibliotece, nówka.

                       Jeśli chodzi o czytanie Laurki to nadal kocha książeczki, to jej zdecydowanie ulubione zabawki. Ze zmian to ewidentnie widzę jak bardzo wydłużył się jej czas skupienia na jednej stronie i ogółem czas, który jednym ciągiem możemy poświęcić na czytanie. Ostatnio ponad 20 minut w skupieniu, bez żadnej przerwy słuchała i oglądała obrazki w "Pucio uczy się mówić"! Dla mnie to niesamowite obserwować jak z dnia na dzień coraz więcej kuma, dostrzega coraz więcej detali na obrazkach, łączy wiedzę, kojarzy, np. gdy widzi małpkę w książeczce to zaraz przynosi też małpkę-przytulankę. Bardzo rozwinęła się również jej pamięć, doskonale zna np. kolejność stron w książce, jak jakąś pominiemy to protestuje. ;) Pamięta co kryje się za konkretnymi klapkami, naśladuje odgłosy zwierząt, robi 'puk, puk' gdy widzi narysowane drzwi lub mówi 'bam' na widok piłki. Powoli wyłaniają się też jej pierwsze preferencje i zainteresowania. Kocha zwierzątka (przede wszystkim pieski!) oraz samochody (brum brum! ;)). To chyba tyle... zostałam madką. ;) Następny taki wpis na koniec września i już kolejne paki książek są do nas w drodze. ;)
czwartek, 22 sierpnia 2019 | By: Annie

"Siedmiu mężów Evelyn Hugo" - Taylor Jenkins Reid

                     Co roku skrupulatnie wybieram lekturę, która będzie moim kompanem w trakcie urodzin. I choć tego dnia mam zazwyczaj mało czasu na czytanie, ledwie parę chwil przy porannej kawie czy przed snem wieczorem, to jednak staram się, by zawsze towarzyszyła mi książka, którą zapamiętam na dłużej, która w jakiś sposób wywrze na mnie wpływ i sprawi, że wspominając ten dzień po latach, będzie miał on dla mnie smak tej jednej konkretnej lektury. Zatem na 26. urodziny, po długich namysłach, sięgnęłam po zachwalane w całej blogosferze "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" i... szczerze to jestem baaardzo zdziwiona wywindowanymi pod sufit ocenami tej książki. To fajne, wakacyjne czytadło, ale moim zdaniem dopatrywać się tu arcydzieła nie sposób... 

                     Owa książka to historia fikcyjnej aktorki, gwiazdy, seksbomby - tytułowej Evelyn Hugo - która u schyłku życia postanawia ujawnić światu swoje sekrety. I faktycznie, autorka pisze dość sugestywnie, momentami, kiedy przytaczała kolejne filmy Evelyn, łapałam się na myśli 'muszę obejrzeć'. Ale jednak zabrakło mi tu gdzieś w tle zmieniającego się klimatu kolejnych dekad - hippie lat 60', disco lat 70' czy szalonych lat 80' - a przecież potencjał był ogromny - zabrakło detali, silniejszego zakotwiczenia w wielkiej historii, smaczków filmowych - zabrakło pazura, iskry i głębi. Po prostu tego nienamacalnego 'czegoś', co odróżnia książkę świetną od zwyczajnie dobrej. Liczyłam, że to będzie powieść podobna do arcygenialnych "Urodzin" Karnezisa (polecam!!!), z szeroko rozwiniętą płaszczyzną obyczajową, w której można się bez reszty zanurzyć, z wiarygodnymi, niemal żywymi bohaterami. A otrzymałam 'tylko' poprawne, umiejętnie napisane czytadło, które pochłania się szybko, sprawnie, ale bez porywów serca, i zarazem kolejną pozycję z kategorii 'można przeczytać, ale nie trzeba'. Ale że ja sięgnęłam akurat w poszukiwaniu literackiego olśnienia, zachwytu, którego ostatnio jakoś mi brakuje wśród kolejnych lektur, to jestem w sumie rozczarowana. Ta książka powinna była zaoferować o wiele, wiele więcej, bo stoi już na starcie na przegranej pozycji - czemu czytelnik miałby sięgnąć po fikcyjną biografię, skoro tyle prawdziwych czeka na półce? Evelyn Hugo nie wyszła z tej próby zwycięsko. 
wtorek, 13 sierpnia 2019 | By: Annie

"Zjazd absolwentów" - Guillaume Musso

                           Mój plan nadganiania stopniowo zaległych notek nadal w realizacji, natomiast chciałabym wrócić również do spisywania swoich wrażeń z bieżących lektur, żeby uwiecznić te bardziej ulotne emocje i przemyślenia, a także, by tak jak dawniej, zakotwiczać moje wpisy w naszej codzienności. Zatem na świeżo – właśnie skończyłam czytać „Zjazd absolwentów” – nowość wydawniczą, którą połknęłam błyskawicznie podczas kilku kolejnych drzemek Laury. Pewnie każdy, kto czytuje regularnie ten blog, wie, że wakacje bez Musso to dla mnie wakacje niezaliczone – od wielu, wielu lat co lato sięgam po jedną lub dwie książki tego pana, taki mam zwyczaj, a dzięki temu jego twórczość niezmiennie kojarzy mi się z ciepłymi, leniwymi wieczorami, zapachem rozgrzanego miasta, smakiem mrożonej kawy. Zatem pchana siłą przyzwyczajenia sięgnęłam po nowiutki "Zjazd absolwentów", choć bezkrytyczny zachwyt twórczością Musso minął mi już parę ładnych książek temu.

                             Tym razem bez realizmu magicznego, mamy tu zwykły kryminał czy też thriller, a historia dotyczy wydarzeń z licealnych lat narratora-psiarza, który zmuszony jest cofnąć się pamięcią do nocy, kiedy zniknęła pewna młoda, piękna uczennica. Osobiście nie uważam, żeby Musso był dobrym pisarzem, raczej umiejętnym rzemieślnikiem, ale na drodze ku wypaleniu. A przynajmniej dla mnie jego książki straciły dużo z lekkości, uroku i świeżości, którymi zachwycałam się przy pierwszych spotkaniach. Czasem nadal gdzieś przebija się dawny Musso, szczególnie w opisach Nowego Jorku – czuję tę iskrę. I właśnie dla tych krótkich przebłysków wciąż sięgam po nowości jego pióra, bo uwielbiam jak filmowo, klimatycznie pisze. Niestety, "Zjazd absolwentów" był bardzo ubogi w takie momenty, w zasadzie jest to pozycja wyzbyta niemal wszystkiego, co czyni pisarstwo Musso wyjątkowym. Tą książkę mógł napisać każdy, a bez charakterystycznego stylu autora i realizmu magicznego, zostaje samo błyskawiczne czytadło do zabicia czasu, umiejętnie napisane, wciągające, owszem, ale ja należę do tej grupy czytelników, co jak nie wezmą książki do wanny to czytają składy kosmetyków, a do śniadania napisy na opakowaniu płatków, także dla mnie "Zjazd absolwentów" to była niestety podobna kategoria lektury - żeby zająć czymś wzrok, ale niewiele więcej. Niemniej to nadal dobra, wyciągająca rozrywka. I nie będę się tu zarzekać i odgrażać, bo wiadomo, za rok i tak sięgnę po kolejną świeżynkę pióra Musso. ;)
niedziela, 11 sierpnia 2019 | By: Annie

"Nieperfekcyjna mama" - Anna Dydzik

                         Za nami pierwsza w życiu gorączka Laurki, ciężki weekend i dwie bezsenne noce w towarzystwie przebijających się zębów. Pilnie potrzebowałam czegoś do przewietrzenia mózgu, lekkiej i zabawnej lektury, która nieco podniesie mnie na duchu i zrelaksuje w trakcie kolejnych godzin nocnego ciumkania. Szukałam książki, dzięki której poczuję przynależność do wspólnoty zmęczonych matek, która będzie jak poklepanie po plecach i pocieszenie, że innym też bywa ciężko... Sięgnęłam zatem po "Nieperfekcyjną mamę" - zwiódł mnie tytuł i myślałam, że będzie to właśnie taka lekka, zabawna opowieść o mamowych perypetiach. A otrzymałam, niestety, głównie rozczarowanie. 

                         Pierwsza część książki to dziwne coachingowe 'coś' z irytującą autorką na czele, która nieustannie podkreśla "zaakceptuj siebie", "pokochaj swoje odbicie", "nie musisz być perfekcyjna" - czyli mnóstwo frazesów i okrągłych słów bez znaczenia. Na mnie to zupełnie nie działa, sorry. Następne części to już więcej osobistych przeżyć autorki oraz jej opinii na niemal każdy związany z macierzyństwem temat. Te fragmenty czyta się znacznie lepiej, ale raczej nie wnoszą one żadnej sensownej wiedzy, a każde zagadnienie poruszane jest bardzo powierzchownie, treści w tym tyle, ile w babskiej gazecie przeglądanej w poczekalni u lekarza. Ale czytało się w porządku i szybko, przyznaję. Co ciekawe, ja się zgadzam niemal ze wszystkimi tymi założeniami i radami na temat macierzyństwa, wynotowałam sobie nawet parę mądrych cytatów, a problem mojego niezadowolenia tkwi zupełnie gdzie indziej.

                        Niestety, niemal całą lekturę obrzydziła mi jej autorka, co pewien czas bowiem czułam poirytowanie, a nad stronami wyczuwałam unoszący się lekki smrodek hipokryzji. Jakoś zupełnie nie uwierzyłam pani Dydzik, że jest tak wyluzowana i zdystansowana, jak podkreśla na każdym kroku, bo jednocześnie cała ta książka to jedno wielkie tłumaczenie się, wyjaśnianie - że miała prawo stracić cierpliwość, że nie trzeba mieć idealnego porządku itd. Oczywiście zgadzam się z tym, ale wiecie, co mam na myśli? Że zazwyczaj najlepiej bawią się ci, którzy nie rozpowiadają wszem i wobec jak to wspaniale się bawią. Tak samo prawdziwie wyluzowana i pogodzona ze swoją nieidealnością matka nie musiałaby tego cały czas podkreślać. A przez formę tych zwierzeń lektura momentami przypomina próbę autopsychoterapii, gdzie autorka co chwila pisze, że nie warto przejmować się opinią innych, że nie ważne czy karmisz mm, czy piersią, słoiczkami, czy sama gotujesz - i tak jesteś dobrą mamą. I ponownie, zgadzam się ze wszystkim, ale pani Dydzik powtarza to tyle razy, że czasami miałam wrażenie, że dopiero próbuje przekonać samą siebie, a cała ta książka jest tylko próbą zamaskowania własnych kompleksów. Możliwe, że się mylę, ale takie są moje odczucia.

                         Przez to wszystko autorka zdecydowanie nie wzbudziła mojej sympatii, być może również dlatego że stawia się w pozycji mentora, a jej 'nieidealność' sprawia wrażenie tak bardzo sztucznej, wymuszonej i kokieteryjnej. Pani Dydzik jest szczera na ile jej wygodnie, nie pisze o sobie nic, co naprawdę byłoby kontrowersyjne i nieidealne, np. kiedy wyznaje, że dziecko od czasu do czasu zje batonik, od razu podkreśla też, że kocha warzywa i je je codziennie. Jakoś dziwnym trafem dużo chętniej opowiada o tym, co robią źle inne matki (ubierają za ciepło, dają rady, kupują niewygodne ubranka), a nie ona sama. Czyli robi dokładnie to, co sama krytykuje - dowartościowuje się kosztem innych mam, pokazuje się w kontraście ja-dobra, one-złe. Dla przykładu szczytem szaleństwa i dystansu zdaniem autorki są porozrzucane zabawki w trakcie zabawy(!), ale już "prawdziwym powodem do wstydu byłby kurz gromadzący się na meblach". Ot, i cała nieidealność autorki w pigułce, a raczej poza, która pozwala jej krytykować zachowania innych mam, bo 'przecież sama też jest nieidealna'. To silenie się na nieperfekcyjność przypomina tani chwyt marketingowy, ale nieudany i nieautentyczny, zupełnie jakby autorka chciała być bardziej nieidealna niż w rzeczywistości jest. A efekt jest taki, że przypomina raczej grzeczną dziewczynkę, która raz wróciła do domu pięć minut po ustalonej godzinie i obwieszcza jaka to jest szalona, rebel i zbuntowana. I żeby nie było - nie chodzi mi o wyznania nieidealnej matki w stylu "dziś na obiad był McDonald's, przypaliłam dziecko papierosem, a potem urządziłam sobie libację alkoholową". Nie, chodzi mi tu o zwykłe, matkowe potknięcia, zmęczenie, wpadki. Bolesne, niewygodne, ale szczere i nieugładzone. Bo jeśli ktoś decyduje się napisać tego typu książkę, to powinien mieć też odwagę odpowiedzieć o osobie bez lukru, nie bać się obnażyć. Niestety, w przypadku "Nieperfekcyjnej mamy" cały fajny i naprawdę wartościowy przekaz (a jest go, o dziwo, całkiem sporo) ginie przytłoczony mało sympatyczną i nieautentyczną osobą autorki, która kokietuje i mądrzy się co krok.


"Wyznacznikiem mojego uczucia do nich nie jest trzydaniowy obiad - są nim czas spędzony razem, zaufanie i wsparcie, które staram się im dawać każdego dnia."
"Gdyby wyłączyć negatywne emocje, to okaże się, że bycie mamą jest nawet łatwe." 
"Jedynym wyznacznikiem tego, czy jesteś supermamą, jest uśmiech twojego dziecka." 
"Jeśli zamkniesz się tylko w temacie DZIECI, przepadłaś. Bycie mamą, tylko mamą, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie tylko rujnuje poczucie własnej wartości, ale robi pranie mózgu." 
"Mimo że macierzyństwo daje mi mnóstwo radości (...), to nie czułam się osobą w stu procentach spełnioną, gdy całymi dniami tylko karmiłam, przewijałam, zabawiałam i połowę czasu spędzałam, siedząc na podłodze. Brakowało mi czegoś, takiej kropki nad "i". Brakowało mi siebie." 
"To, co dziś czasem wydaje ci się ciężarem, to, co dziś jest dla ciebie trudnością, zmartwieniem czy problemem, kiedyś zostanie w twojej głowie jako wspomnienie. I to dobre wspomnienie, bez żalu, złości czy smutku. To, co się dzieje teraz, przeminie. Na zawsze. Ciesz się tym wszystkim, ciesz się codziennością, mimo że nie zawsze jest lekko." 
"(...) jeśli każdego dnia starają się być lepsze, to nie dlatego, że są słabe, ale tak właśnie okazują dzieciom miłość. Nie będziesz perfekcyjna, nigdy."
sobota, 3 sierpnia 2019 | By: Annie

"Współlokatorzy" - Beth O'Leary

                         Nastawiałam się na zachwyt, a otrzymałam opowieść, owszem, sympatyczną, ale przeciętną - ot, to myśl przewodnia towarzysząca mi podczas lektury "Współkokatorów". Szkoda, bo sam zamysł na historię był moim zdaniem fantastyczny - mamy tu współlokatorów, którzy dzielą jedno łóżko... ale nigdy się nie spotykają. Leon pracuje bowiem na nocną zmianę w szpitalu, a Tiffy jako redaktorka w wydawnictwie. A jednak udaje im się nawiązać bliską znajomość... poprzez pisane do siebie karteczki. 

                       Bohaterowie są uroczy w swojej zabawnej dziwaczności i oderwaniu od rzeczywistości, poczciwi, budzą sympatię. To historia z morałem, o miłości, przyjaźni, o idealnym świecie, w którym dobro zawsze zwycięża ze złem, a sprawiedliwość triumfuje. To taka książka-przytulanka, która podniesie na duchu, sprawi, że bedzie ciepło, miło i jeszcze bardziej przytulnie. Trochę w stylu powieści Jojo Moyes, ale to jednak nie ten poziom. Ogólnie nawet podobała mi się owa lektura, czytało się ją lekko i sprawnie, ale bez jakiegoś większego zaangażowania z mojej strony - problem tkwi chyba w tym, że przez rozdmuchaną reklamę spodziewałam sie arcydzieła. A to po prostu w porządku historia, umilacz czasu, ale nic więcej niż lekka, dość błaha, wakacyjna opowieść. Ani mnie jakoś specjalnie nie wciągnęła, ani nie wzruszyła, ani nic po sobie nie zostawiła pamięci. Także "Wspólokatorów" można bez bólu przeczytać, ale zdecydowanie nie trzeba. Natomiast jeśli ktoś szuka książki w podobnym klimacie, ale takiej, która rzuca na kolana, to gorąco polecam "Razem będzie lepiej" Jojo Moyes - tu zachwyt, wzruszenie i śmiech gwarantowane.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...