"Kocha, lubi, szpieguje" - Joanna Szarańska
Guilty pleasure, słodki relaks, beztroskie
czytadło. Miała to być moja papierowa książka ‘do wanny’
(nadal się boję, że utopię Kindla ;)), ale tak mnie wciągnęła,
że czytałam ją również wieczorem w łóżku, następnego dnia do śniadania i także podczas spaceru z mężem – aż skończyłam. „Kocha,
lubi, szpieguje” to druga część serii o uroczej, ciągle
wpadającej w tarapaty Kalinie (w malinach ;)). Pierwszą część
polecałam entuzjastycznie tutaj i w zasadzie nie ma co sięgać po
jej kontynuację właśnie bez znajomości „I że ci nie odpuszczę”. Nie
dlatego, że nie złapiecie zawiłości fabuły, ale po prostu
zepsujecie sobie przyjemność poznawania tej serii od początku – a
jeśli szukacie beztroskiej, nieprzesłodzonej i nietuzinkowej rozrywki to naprawdę
warto. "Kocha, lubi, szpieguje" to bowiem lekkie, zabawne i z humorem oraz polotem napisane czytadło - wątek kryminalny i dworkowo-wiejskie klimaty dodają mu smaku. Oczywiście żadne to arcydzieło, ale czasami głowa potrzebuje odpoczynku i
przewietrzenia, a wtedy właśnie takie powieści przychodzą z
pomocą. Wiem jak ciężko w tłumie podobnych, ładnych okładek wyłowić coś naprawdę fajnego, nieogłupiającego - ja osobiście jestem tą serią zauroczona, polecam gorąco i już zacieram rączki na myśl o tomie trzecim (i ostatnim…
chyba?).
"Prezent" - Louise Jensen
Dawno nie trafiłam na żaden naprawdę
słaby thriller, więc podświadomie trochę się boję i czekam na
ten moment, kiedy wreszcie się sparzę na którejś ze świeżynek. Na
szczęście „Prezent” – pachnąca nowość wydawnicza -
spodobał mi się. Co prawda nie jest to taki zachwyt, jak w przypadku
kilku moich ostatnich thrillerowych lektur, ale spędziłam w towarzystwie tej
książki całkiem miły czas.
Owa pozycja to historia Jenny, która dzięki przeszczepowi dostaje szansę na nowe życie. Niestety, wraz z nowym sercem otrzymuje również niepokojące wspomnienia zachowane w pamięci komórkowej – okazuje się, że śmierć jej dawczyni jest bardziej tajemnicza, niż mogłoby się z początku wydawać... Trochę gryzł mnie ten wątek paramedyczno-paranormalny (zboczenie zawodowe ;)), niemniej kiedy go zignorować, otrzymujemy naprawdę solidny thriller – może ciut rozwleczony i z za dużą ilością bocznych rozgałęzień fabuły – przyznam, że moja uwaga uleciała gdzieś w bok w pewnym momencie – ale też dopracowany, wciągający i ciekawy. Nie arcydzieło, ale też daleko tu do jakiegokolwiek zawodu czy rozczarowania. Podobało mi się i myślę, że sięgnę również po inne książki tej autorki.
Owa pozycja to historia Jenny, która dzięki przeszczepowi dostaje szansę na nowe życie. Niestety, wraz z nowym sercem otrzymuje również niepokojące wspomnienia zachowane w pamięci komórkowej – okazuje się, że śmierć jej dawczyni jest bardziej tajemnicza, niż mogłoby się z początku wydawać... Trochę gryzł mnie ten wątek paramedyczno-paranormalny (zboczenie zawodowe ;)), niemniej kiedy go zignorować, otrzymujemy naprawdę solidny thriller – może ciut rozwleczony i z za dużą ilością bocznych rozgałęzień fabuły – przyznam, że moja uwaga uleciała gdzieś w bok w pewnym momencie – ale też dopracowany, wciągający i ciekawy. Nie arcydzieło, ale też daleko tu do jakiegokolwiek zawodu czy rozczarowania. Podobało mi się i myślę, że sięgnę również po inne książki tej autorki.
"Wezbrane wody" - Danielle Steel
Po ostatnim maratonie horrorowo-thrillerowym
zapragnęłam lektury miłej i słodkiej. Odmóżdżającej. Na
ratunek ochoczo przybiegła mi Danielle Steel – może nie
uwierzycie, ale to moje pierwsze spotkanie z tą autorką w życiu!
Owiana legendą, obśmiewana jako symbol kiczu i romansu – od dawna
chciałam się przekonać czy naprawdę jest aż tak źle. ;) Jedno
jest pewne – ta pani jest od dziś moją idolką – urodzić 9
dzieci, jednocześnie napisać 120 książek… wow!
Na „Wezbrane wody” zdecydowałam się z dwóch względów – po pierwsze Nowy Jork (ta okładka!). Po drugie huragan – uwielbiam takie katastroficzne klimaty, co idealnie zgrało mi się z falą burz i ochłodzeniem nadciągającym nad Warszawę w ostatnich dniach. Jestem zaskoczona, że stosunkowo mało tu romansu, a dużo obyczajowości – owa powieść to ukazane losy kilku przebywających w Nowym Jorku osób w obliczu nadciągającego kataklizmu. Oczywiście nie jest to obyczajowość w wydaniu McEwana czy Oates, ale taka mocno ugładzona, uproszczona, serialowa. Początek podobał mi się baaardzo, niestety ostatnie 100 stron było już raczej mocno przegadane, rozwleczone, choć jednocześnie miało to swój cel – zżyłam się z bohaterami. Język prosty, sporo powtórzeń. Niemniej chciałam lekkiego, niewymagającego, optymistycznego czytadła – i właśnie takie otrzymałam, więc nie zamierzam narzekać i pisać jaka to mało ambitna literatura itd. Uważam, że jeśli ktoś świadomie sięga po prozę pani Steel, czy jakikolwiek inny romans lub kobiece czytadło, to nie ma prawa oczekiwać literatury godnej Nobla, a następnie marudzić, psioczyć, obśmiewać jakie to 'płytkie' i 'przewidywalne'. W swojej kategorii ta powieść jest naprawdę niezła, otula ciepłem, krzepi, relaksuje - wszystko to kwestia oczekiwań co do roli książki - ta na pewno spełniła swoje zadanie i ja pani Steel uwierzyłam. Co prawda na razie nie planuję sięgać po kolejne książki jej pióra – ale wiadomo, skoro tak napisałam, to pewnie zrobię na opak .;) W każdym razie pierwsze spotkanie zaliczam do bezbolesnych i całkiem przyjemnych. Odwiedziłam krainę romansu, zapuściłam się na rejony dotychczas mi nieznane, ale wróciłam cała, zdrowa, a nawet uśmiechnięta i zadowolona (co z tego, że trochę obsypana różem i z lekko otumanionym mózgiem). A teraz pora na kolejny thriller. Ufff!
Na „Wezbrane wody” zdecydowałam się z dwóch względów – po pierwsze Nowy Jork (ta okładka!). Po drugie huragan – uwielbiam takie katastroficzne klimaty, co idealnie zgrało mi się z falą burz i ochłodzeniem nadciągającym nad Warszawę w ostatnich dniach. Jestem zaskoczona, że stosunkowo mało tu romansu, a dużo obyczajowości – owa powieść to ukazane losy kilku przebywających w Nowym Jorku osób w obliczu nadciągającego kataklizmu. Oczywiście nie jest to obyczajowość w wydaniu McEwana czy Oates, ale taka mocno ugładzona, uproszczona, serialowa. Początek podobał mi się baaardzo, niestety ostatnie 100 stron było już raczej mocno przegadane, rozwleczone, choć jednocześnie miało to swój cel – zżyłam się z bohaterami. Język prosty, sporo powtórzeń. Niemniej chciałam lekkiego, niewymagającego, optymistycznego czytadła – i właśnie takie otrzymałam, więc nie zamierzam narzekać i pisać jaka to mało ambitna literatura itd. Uważam, że jeśli ktoś świadomie sięga po prozę pani Steel, czy jakikolwiek inny romans lub kobiece czytadło, to nie ma prawa oczekiwać literatury godnej Nobla, a następnie marudzić, psioczyć, obśmiewać jakie to 'płytkie' i 'przewidywalne'. W swojej kategorii ta powieść jest naprawdę niezła, otula ciepłem, krzepi, relaksuje - wszystko to kwestia oczekiwań co do roli książki - ta na pewno spełniła swoje zadanie i ja pani Steel uwierzyłam. Co prawda na razie nie planuję sięgać po kolejne książki jej pióra – ale wiadomo, skoro tak napisałam, to pewnie zrobię na opak .;) W każdym razie pierwsze spotkanie zaliczam do bezbolesnych i całkiem przyjemnych. Odwiedziłam krainę romansu, zapuściłam się na rejony dotychczas mi nieznane, ale wróciłam cała, zdrowa, a nawet uśmiechnięta i zadowolona (co z tego, że trochę obsypana różem i z lekko otumanionym mózgiem). A teraz pora na kolejny thriller. Ufff!
"Czarna Madonna" - Remigiusz Mróz
Zawsze fascynowała mnie tematyka samolotów –
czy to wszelkie wspomnienia stewardess, wyznania pilotów, czy też kryminały dziejące się na pokładzie – specjalnie zachęcać mnie nie
trzeba – wystarczy samolot na okładce, a ja już biegnę czytać.
Tym samym z wielką radością odkryłam w skrzynce pocztowej
najnowszą książkę Remigiusza Mroza - horror - niespodziankę od
wydawnictwa. Specjalnie odłożyłam jej lekturę na powrót ze
Stanów – nie chciałam trząść się ze strachu podczas lotu. ;)
Jak się okazało, niepotrzebnie czekałam, bo choć strachliwa jestem
okropnie, to czytając "Czarną Madonnę" nie bałam się ani chwili.
Przyznam, że początkowo spodziewałam się czegoś bardziej w stylu lotniczego thrillera (łącznie z kradzieżą obrazu z Jasnej Góry - tak to sobie wyobrażałam ;)), a otrzymałam natomiast satanistyczne wizje, plucie smołą, opętania, podróże w czasie, religijne śledztwo itd. Taki trochę paranormalny Dan Brown – czyta się super, sprawnie, ale wiadomo – ambitna literatura to nie jest ;). Daję plusa za oryginalność - bowiem czegoś takiego jeszcze w swojej karierze nie czytałam. Natomiast minus za zakończenie - trochę zbyt dziwne jak na mój gust, przekombinowane. Ogólnie szału nie ma, ale też czytałam bez bólu – ot, ciekawa byłam co to za książka (reklama zrobiła swoje) i miałam rozrywkę na parę godzin. Ani zachwyt, ani wielkie rozczarowanie – mam nijakie odczucia. Można przeczytać, ale zdecydowanie nie trzeba – ot, cała prawda o tej książce.
Przyznam, że początkowo spodziewałam się czegoś bardziej w stylu lotniczego thrillera (łącznie z kradzieżą obrazu z Jasnej Góry - tak to sobie wyobrażałam ;)), a otrzymałam natomiast satanistyczne wizje, plucie smołą, opętania, podróże w czasie, religijne śledztwo itd. Taki trochę paranormalny Dan Brown – czyta się super, sprawnie, ale wiadomo – ambitna literatura to nie jest ;). Daję plusa za oryginalność - bowiem czegoś takiego jeszcze w swojej karierze nie czytałam. Natomiast minus za zakończenie - trochę zbyt dziwne jak na mój gust, przekombinowane. Ogólnie szału nie ma, ale też czytałam bez bólu – ot, ciekawa byłam co to za książka (reklama zrobiła swoje) i miałam rozrywkę na parę godzin. Ani zachwyt, ani wielkie rozczarowanie – mam nijakie odczucia. Można przeczytać, ale zdecydowanie nie trzeba – ot, cała prawda o tej książce.
"Bad Mommy. Zła mama" - Tarryn Fisher
Kolejny smakowity thriller ze stosika
pochłonięty – chyba muszę trochę przyhamować, bo zabraknie mi
czytania na jesienne wieczory. ;) W każdym razie „Bad Mommy” to była naprawdę wyjątkowa, niepowtarzalna lektura - aż żal, że już za mną... Na bazie prostego schematu, czyli miłosnego trójkąta w
konfiguracji mąż-żona-nowa sąsiadka, autorka stworzyła
niesamowitą, podszytą niepokojem historię – sieć wzajemnych
powiązań, intryg i brzydkich tajemnic ukrytych za fasadami kłamstw i pozorów. Bowiem nowa sąsiadka nie wprowadziła się
na to osiedle przypadkiem… nie przypadkiem zależy jej również na
nawiązaniu przyjaźni… nie przypadkiem maluje ściany na ten sam kolor, nie przypadkiem kupuje w tym samym sklepie...
„Bad Mommy” to opowieść o cienkiej granicy między fascynacją a stalkingiem, między inspiracją a obsesją naśladownictwa. O tym, że trzeba uważać kogo wpuszczamy do naszego życia… Trzyma w napięciu już od pierwszej strony, trudno się oderwać. Jest coś fascynującego, a zarazem przerażającego w tej relacji i stopniowo odkrywanych kolejnych warstwach sekretów… W trakcie lektury tylko jedna rzecz mi zazgrzytała – ale od razu zaznaczam – nie wiem czy to ja nieuważnie czytałam, zaaferowana wyjazdem, pakowaniem itd., czy też faktycznie w książce nie wszystko zostało do końca wyjaśnione – w każdym razie czuję leciutki niedosyt w temacie sytuacji z mężem Fig. Ale to z mojej strony tylko i wyłącznie czepialstwo, drobny detal. Ogólnie książka jest rewelacyjna – trzy różne wersje historii, trzy różne spojrzenia na tę samą relację, które obnażają brud i zepsucie ludzkiego umysłu. Zakończenie – rewelacja. Opadła mi szczęka. Nie jestem zadowolona z tej notki, jakoś ciężko mi się pisze o tej książce – w każdym razie chciałabym ją wszystkim gorąco polecić - to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych na rynku!!!
„Bad Mommy” to opowieść o cienkiej granicy między fascynacją a stalkingiem, między inspiracją a obsesją naśladownictwa. O tym, że trzeba uważać kogo wpuszczamy do naszego życia… Trzyma w napięciu już od pierwszej strony, trudno się oderwać. Jest coś fascynującego, a zarazem przerażającego w tej relacji i stopniowo odkrywanych kolejnych warstwach sekretów… W trakcie lektury tylko jedna rzecz mi zazgrzytała – ale od razu zaznaczam – nie wiem czy to ja nieuważnie czytałam, zaaferowana wyjazdem, pakowaniem itd., czy też faktycznie w książce nie wszystko zostało do końca wyjaśnione – w każdym razie czuję leciutki niedosyt w temacie sytuacji z mężem Fig. Ale to z mojej strony tylko i wyłącznie czepialstwo, drobny detal. Ogólnie książka jest rewelacyjna – trzy różne wersje historii, trzy różne spojrzenia na tę samą relację, które obnażają brud i zepsucie ludzkiego umysłu. Zakończenie – rewelacja. Opadła mi szczęka. Nie jestem zadowolona z tej notki, jakoś ciężko mi się pisze o tej książce – w każdym razie chciałabym ją wszystkim gorąco polecić - to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych na rynku!!!
"Lokatorka" - JP Delaney
Jak widać faza na thrillery psychologiczne
osiągnęła swoje apogeum. Pochłaniam książkę za książką –
ciągle mi mało. A jaką mam frajdę w wyszukiwaniu kolejnych
świeżynek i układaniu thrillerowych stosików! Bookworm podsunęła
mi fajny pomysł stworzenia wpisu z listą najlepszych thrillerów – zrobię
to z wielką przyjemnością pod koniec wakacji. Tymczasem nasycam umysł i oczy kolejnymi
historiami.
Tym razem sięgnęłam po pozycję mocno rozreklamowaną – może stąd moje wysokie oczekiwania i w związku z tym czuję lekkie rozczarowanie co do wyjaśnienia zagadki. Niemniej sama historia – czyli prowadzona na dwóch płaszczyznach czasowych opowieść o dwóch kobietach mieszkających w pewnym minimalistycznym, ekstrawaganckim domu w Londynie – była bardzo ciekawa. Uwielbiam gdy niewielka, zamknięta przestrzeń stanowi scenę dla rozgrywających się wydarzeń. Gdy klimat odosobnienia, zagrożenia i tajemnicy przenika karty książki... Jak wyczytałam na koniec – i co bardzo mnie zaskoczyło – autorem tej książki jest mężczyzna, co więcej, jest to znany pisarz skrywający się pod pseudonimem. Byłam przekonana, że autorką jest kobieta – tak napisać o kobiecej naturze, jej dylematach, rozterkach… a tu proszę - spore zaskoczenie. Ogólnie książka bardzo na plus, fajnie poprowadzona jest ta historia, przeszłość zgrabnie przeplata się z teraźniejszością - czysta się to wyśmienicie, trudno się oderwać. Gdyby tylko nieco lepsze, ciut bardziej dopracowane zakończenie – można by mówić o thrillerowym majstersztyku. A tak tylko skutecznie i przyjemnie zabiłam czas podczas długiego, transatlantyckiego lotu. ;)
Tym razem sięgnęłam po pozycję mocno rozreklamowaną – może stąd moje wysokie oczekiwania i w związku z tym czuję lekkie rozczarowanie co do wyjaśnienia zagadki. Niemniej sama historia – czyli prowadzona na dwóch płaszczyznach czasowych opowieść o dwóch kobietach mieszkających w pewnym minimalistycznym, ekstrawaganckim domu w Londynie – była bardzo ciekawa. Uwielbiam gdy niewielka, zamknięta przestrzeń stanowi scenę dla rozgrywających się wydarzeń. Gdy klimat odosobnienia, zagrożenia i tajemnicy przenika karty książki... Jak wyczytałam na koniec – i co bardzo mnie zaskoczyło – autorem tej książki jest mężczyzna, co więcej, jest to znany pisarz skrywający się pod pseudonimem. Byłam przekonana, że autorką jest kobieta – tak napisać o kobiecej naturze, jej dylematach, rozterkach… a tu proszę - spore zaskoczenie. Ogólnie książka bardzo na plus, fajnie poprowadzona jest ta historia, przeszłość zgrabnie przeplata się z teraźniejszością - czysta się to wyśmienicie, trudno się oderwać. Gdyby tylko nieco lepsze, ciut bardziej dopracowane zakończenie – można by mówić o thrillerowym majstersztyku. A tak tylko skutecznie i przyjemnie zabiłam czas podczas długiego, transatlantyckiego lotu. ;)
"Widzę Cię" - Clare Mackintosh
Smaczek, cudna perełka wyłowiona w morzu
nowości thrillerowych. Wyobraź sobie zimny, deszczowy listopad i
wyczekany powrót do ciepłego, przytulnego domu. Jedziesz metrem,
udało Ci się nawet usiąść – odprężasz się, tracisz
czujność. Bo przecież co może Ci grozić w tłumie
przysypiających podróżnych? Czytasz książkę, a może surfujesz
po internecie? Nagle czujesz czyjś wzrok na karku, zimny dreszcz przechodzi wzdłuż kręgosłupa – jesteś
obserwowana... Czy ten mężczyzna przypadkiem nie jechał z Tobą
wczoraj? A może też i przedwczoraj..? Tłum ludzi, ale nagle
czujesz się bardzo samotna…
Uffff co to były za emocje. ;) Na pewno jest to jeden z lepszych i bardziej zaskakujących thrillerów, które przeczytałam w tym roku. Trzyma w napięciu, a zakończenie wbija w fotel – czyli jest dokładnie tak, jak lubię. Dodatkowy smaczek to fajnie, wyraziście zarysowane kobiece bohaterki i Londyn w tle. Gorąco polecam!!! Niezapomniana lektura, szczególnie dla osób, które jeżdżą metrem na co dzień. ;)
Uffff co to były za emocje. ;) Na pewno jest to jeden z lepszych i bardziej zaskakujących thrillerów, które przeczytałam w tym roku. Trzyma w napięciu, a zakończenie wbija w fotel – czyli jest dokładnie tak, jak lubię. Dodatkowy smaczek to fajnie, wyraziście zarysowane kobiece bohaterki i Londyn w tle. Gorąco polecam!!! Niezapomniana lektura, szczególnie dla osób, które jeżdżą metrem na co dzień. ;)
"Dziewczyna z Brooklynu" - Guillaume Musso
Musso – mój stary znajomy, papierowy
partner, z którym od wielu lat łączy mnie burzliwy związek
literacko-emocjonalny. Kochamy się, a potem kłócimy i
rozchodzimy, by jednak zawsze koniec końców odnaleźć się gdzieś
między księgarnianymi regałami. Jedno przelotne spojrzenie,
muśnięcie ręką i znów wpadam w jego sidła – daję nam kolejną
szansę, bo jedno jest pewne – na pewno będzie ciekawie i
niebanalnie. Wiem, że godziny w jego towarzystwie miną
błyskawicznie, wiem również, że porwie mnie w nowojorsko-paryski
świat intryg i wciągających zagadek. Owszem, zdarzyło się, że
zostawił mnie z literackim kacem i myślą ‘nigdy więcej’, ale jednak nie tym razem – jego najnowsza powieść, „Dziewczyna z
Brooklynu”, podobała mi się. I choć może nie jest to najlepsza
czy najbardziej wciągająca książka jego pióra, to spędziłam w
jej towarzystwie bardzo przyjemne popołudnie. Musso tym razem
napisał pozycję poważniejszą i trochę nie w swoim stylu, bo bez
wątku realizmu magicznego. To thriller. Co prawda porównując
go do smaczków z tego gatunku, które ostatnio maniakalnie połykam
jeden za drugim, to raczej szału nie ma – szczególnie jeśli
chodzi o wyjaśnienie intrygi. Ale to wciąż Musso. A bez niego nie
zaliczam wakacji. ;)
Nowy Jork... Miasto z marzeń.
![]() |
Manhattan. Piąta rano |
![]() |
Manhattan u stóp. Widok z Empire State Building. |
Zakochałam się. Bezrozumnie, bo wiem, że będę strasznie tęskniła i nie będzie mi z tą tęsknotą łatwo. I boję się nawet myśleć o tej minimalnie realnej szansie na zamieszkanie w okolicy NY, która majaczy gdzieś na horyznocie przyszłości... Ale właściwie czemu się boję? Przecież to miasto powstało z odważnych marzeń właśnie… I jest dla nich również najlepszą inspiracją.
![]() |
Central Park. Widok na Upper West Side. |
![]() |
Turystyczne, głośne Times Square. |
![]() |
Greenwich Village |
![]() |
Uliczka w East Village. |
![]() |
Poranny spacer po Brooklyn Bridge. |
![]() |
Na promie... East River. |
![]() |
Chinatown |
![]() |
Ludziki zamieszkujące stację metra 14 St/8 Av |
![]() |
Widok z okna w naszym hotelowym pokoju. Ciężko było oderwać wzrok... |
Subskrybuj:
Posty (Atom)