Czytając tę książkę miałam ochotę
nieustannie kiwać głową i cytować co lepsze fragmenty wszystkim
wkoło. To odpowiedź na wszystkie te nieustannie padające pytania -
dlaczego lekarze emigrują? Dlaczego tyle pracują? Dlaczego wciąż
nie jest lepiej? Pozycja obowiązkowa - dla każdego moim zdaniem.
Dla pacjentów, żeby nie linczowali lekarza, który musi wyjść na
chwilę z gabinetu, aby skorzystać z toalety. Dla samych lekarzy,
którzy tkwią po uszy w chorym systemie i brakuje im dystansu. Dla
rodzin lekarzy, dla studentów – absolutnie dla każdego, kto ma
kontakt ze służbą zdrowia – a ma go chyba każdy, choć w różnej formie.
Co ciekawe,
widząc tę pozycję na półce w księgarni, od razu ją skreśliłam
– myślałam, że będą to sensacyjne bzdury rodem z „Faktu”,
jakieś pitu-pitu jacy ci lekarze źli, cyniczni, wyrachowani, bo chcą zarabiać więcej
niż minimalna krajowa itp. – zmylił mnie podtytuł ‘o znieczulicy
polskich lekarzy’. I faktycznie, jest to książka o znieczulicy,
ale przede wszystkim o wywołującym ją chorym systemie, o pułapce
fatalnych zarobków na początku kariery, o zderzeniu z koszmarną
rzeczywistością po sześciu latach mega trudnych studiów. O tym
jak ciężko jest być w tym wszystkim po prostu dobrym lekarzem - bo
musisz nieustannie walczyć – o miejsce na specjalizacji (najlepiej
5 lat w bezpłatnym wolontariacie), o szkolenia, o możliwość
nauki, o pomoc starszych kolegów, o pieniądze na sprzęt czy
badania, i wreszcie, o czas dla pacjenta w całej tej papierkologii.
Z czasem się odechciewa. Straszna to książka, bo prawdziwa –
znam to częściowo z opowieści męża, znajomych... Jest też rewelacyjnie
napisana, bardzo obiektywnie – powstała na bazie rozmów z
lekarzami specjalistami, stażystami, rezydentami, studentami. Autor
nie snuje teorii, nie forsuje jednej tezy - po prostu rozmawia... Świetny reportaż i bardzo ważna lektura.
Rewelacja: "Dom na wzgórzu" - Peter James
W takt pierwszych kropel deszczu
zwiastujących wieczorną burzę przeczytałam ostatnią stronę tej
książki. Wyłączyłam kindla i poczułam się pełna emocji,
towarzyszyła mi też lekka literacka zadyszka – jak po najlepszej
obyczajówce. Dostałam bowiem dokładnie taką historię, jaką
uwielbiam, jakiej poszukuję nieustannie w moich literackich
szperaniach – historię o rodzinie, o domu i o dziwnych,
paranormalnych zdarzeniach, które mają miejsce niedługo po
przeprowadzce. Książka Petera Jamesa wbija w fotel dosłownie od
pierwszej strony – serio – przeczytajcie pierwszy rozdział! Nie
przypominam sobie, żeby cokolwiek ostatnio (kiedykolwiek?) wprawiło
mnie w takie osłupienie. A dalej też lekko nie jest. :) Historia jest
bardzo sprawnie napisana, wciąga, intryguje. Mnie zachwyciła. Fajne
tło obyczajowe i pełen grozy nastrój, że aż ciarki przechodzą po plecach. Naprawdę się bałam, a jednocześnie czytałam dalej, zafascynowana opowieścią. Chcę więcej takich
książek!!! Tylko gdzie je znaleźć..? Polećcie coś, błagam! Bo
będę miała literackiego kaca. ;)
"Czarne narcyzy" - Katarzyna Puzyńska
Po kolejne tomy z serii o Lipowie sięgam
regularnie od dwóch lat, zgodnie z harmonogramem ich wydawania –
jeden tom wczesnym latem, jeden tom jesienią. Zawsze zapisuję w
notesie datę premiery i czekam... Tym razem trochę potrenowałam
swoją cierpliwość, gdyż chciałam „Czarnymi narcyzami”
rozpocząć wakacyjne czytanie – ciężko było mi wymyślić
lepszą książkę na pierwsze letnie wylegiwanie się na kocu pod chmurką.
Nie zawiodłam się. :) Tym razem w dość burzliwe życia osobiste
bohaterów wpleciona została historia ludowej legendy o domu drwala
we wsi Diabelec… I związane z nią czarne narcyzy oraz całkiem
współczesny trup. A właściwie trzy…
I cóż ja mogę napisać, żeby nie powtarzać się jak zdarta płyta… ;) Po prostu kocham tę serię – jestem wobec niej bezkrytyczna, choć owszem, dostrzegam też prostotę języka, powtórzenia itd. Ale mi to nie przeszkadza – zawsze bawię się świetnie. Uwielbiam tę duszną atmosferę małej miejscowości, duży nacisk na obyczajowość, a także ten charakterystyczny styl pisania i prowadzenia narracji. A tych, którzy jeszcze nie znają twórczości Kasi Puzyńskiej, gorąco namawiam do lektury – tylko obowiązkowo zacznijcie od tomu pierwszego, czyli „Motylka”. Natomiast Ci, którzy znają już serię o Lipowie… tych na pewno nie trzeba do dalszych części zachęcać. :)
I cóż ja mogę napisać, żeby nie powtarzać się jak zdarta płyta… ;) Po prostu kocham tę serię – jestem wobec niej bezkrytyczna, choć owszem, dostrzegam też prostotę języka, powtórzenia itd. Ale mi to nie przeszkadza – zawsze bawię się świetnie. Uwielbiam tę duszną atmosferę małej miejscowości, duży nacisk na obyczajowość, a także ten charakterystyczny styl pisania i prowadzenia narracji. A tych, którzy jeszcze nie znają twórczości Kasi Puzyńskiej, gorąco namawiam do lektury – tylko obowiązkowo zacznijcie od tomu pierwszego, czyli „Motylka”. Natomiast Ci, którzy znają już serię o Lipowie… tych na pewno nie trzeba do dalszych części zachęcać. :)
"Trzecia osoba" - Małgorzata Hayles
Lubię czasem dać szansę nieznanemu
autorowi lub książce, która prawie w ogóle nie ma recenzji.
Odkryć coś nowego, ot z czystej fanaberii bo spodobała mi się
okładka czy tytuł. „Trzecia osoba” to właśnie tego typu
‘przegapiona’ lektura – postanowiłam podarować jej swój czas
i uwagę. Skusił mnie opis – główna bohaterka
to wytrawna czytelniczka, która odkrywa, iż jej życie do złudzenia
przypomina historię bohaterki jednej z zakupionych w ciemno
powieści...
Przede wszystkim ogromnie podobały mi się wplecione w treść literackie smaczki i całkiem celne puenty na temat polskiego rynku wydawniczego. Natomiast mam wrażenie, że książce zabrakło szczęścia do dobrej redakcji i większej promocji. A szkoda, bo zdecydowanie ma w sobie niewykorzystany potencjał, to intrygujące COŚ – pewną plastyczność, zręczność językową, trafność spostrzeżeń. Momentami zaskakuje głębią. Autorka posiada świetne pióro – lekkie, ale precyzyjne i inteligentne. Oczywiście zawsze można się do czegoś przeczepić - bezczelnie parę rzeczy bym przemeblowała w treści - ale i tak jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą wyszperaną lekturą, wobec której nie miałam w sumie żadnych oczekiwań. Podobało mi się - to solidna obyczajówka z nutą niepokoju thrillera psychologicznego. Natomiast mam ochotę udusić autorkę za to zakończenie… :P
"Barbarze brakowało dobrych powieści środka, ciekawie opowiedzianych historii o tak zwanym zwyczajnym życiu. Pomiędzy harlequinopodobnymi tworkami w cukierkowych okładkach, których tytuły, Deszczowe łzy czy Zapach konwalii, brzmiały jak lista hitów disco polo, a depresyjnymi opowieściami o dzieciogwałtach, samookaleczeniach, anoreksji, alkoholizmie, aborcji czy kazirodztwie, rozpościerała się bezkresna pustynia. Pięknie i głupio było więc lub mądrze i brzydko, a pomiędzy świstał porywisty i suchy pustynny wiatr."
"(…) od dwóch lat cierpi na blokadę, która wcale nie polega na braku wiary w to, że potrafi, ale na skowyczącym dysonansie między umiejętnością wyobrażenia sobie dobrej powieści a nieumiejętnością napisania takowej."
"Pisanie wydało mu się nagle czynnością podobną do wycierania kurzu. Próbą uporządkowania świata, przy jednoczesnym wzbijaniu w powietrze tumanów słów, które tak naprawdę nikogo nie obchodzą, bo świat toczy się gdzie indziej."
"Życie w trzeciej osobie jest dużo ciekawsze od życia w pierwszej osobie."
Przede wszystkim ogromnie podobały mi się wplecione w treść literackie smaczki i całkiem celne puenty na temat polskiego rynku wydawniczego. Natomiast mam wrażenie, że książce zabrakło szczęścia do dobrej redakcji i większej promocji. A szkoda, bo zdecydowanie ma w sobie niewykorzystany potencjał, to intrygujące COŚ – pewną plastyczność, zręczność językową, trafność spostrzeżeń. Momentami zaskakuje głębią. Autorka posiada świetne pióro – lekkie, ale precyzyjne i inteligentne. Oczywiście zawsze można się do czegoś przeczepić - bezczelnie parę rzeczy bym przemeblowała w treści - ale i tak jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą wyszperaną lekturą, wobec której nie miałam w sumie żadnych oczekiwań. Podobało mi się - to solidna obyczajówka z nutą niepokoju thrillera psychologicznego. Natomiast mam ochotę udusić autorkę za to zakończenie… :P
***
Kilka cytatów na zaostrzenie apetytu: "Barbarze brakowało dobrych powieści środka, ciekawie opowiedzianych historii o tak zwanym zwyczajnym życiu. Pomiędzy harlequinopodobnymi tworkami w cukierkowych okładkach, których tytuły, Deszczowe łzy czy Zapach konwalii, brzmiały jak lista hitów disco polo, a depresyjnymi opowieściami o dzieciogwałtach, samookaleczeniach, anoreksji, alkoholizmie, aborcji czy kazirodztwie, rozpościerała się bezkresna pustynia. Pięknie i głupio było więc lub mądrze i brzydko, a pomiędzy świstał porywisty i suchy pustynny wiatr."
"(…) od dwóch lat cierpi na blokadę, która wcale nie polega na braku wiary w to, że potrafi, ale na skowyczącym dysonansie między umiejętnością wyobrażenia sobie dobrej powieści a nieumiejętnością napisania takowej."
"Pisanie wydało mu się nagle czynnością podobną do wycierania kurzu. Próbą uporządkowania świata, przy jednoczesnym wzbijaniu w powietrze tumanów słów, które tak naprawdę nikogo nie obchodzą, bo świat toczy się gdzie indziej."
"Życie w trzeciej osobie jest dużo ciekawsze od życia w pierwszej osobie."
"Przeklęty prom" - Mats Strandberg
Pozycja upolowana na tegorocznych targach
książki. Zobaczyłam tę okładkę… i od razu wiedziałam – ta
powieść musi być moja! Kupiłam w ciemno, przeczytałam
natychmiast. Nie żałuję. Szczere mówiąc początkowo myślałam,
iż będzie to bardziej thriller lub kryminał, a otrzymałam
natomiast rasowy, krwawy horror. I wiecie co? Ku mojemu własnemu
zaskoczeniu, gdyż przeważnie unikam tego typu lektur, bardzo mi się podobało!
Owa książka to historia pewnej nocy na promie Baltic Charisma, płynącym ze Sztokholmu do Helsinek. Zapada wieczór, prom tętni życiem – kluby, restauracje, bary… Jednak w pewnym momencie zaczyna się dziać coś dziwnego, ludzie zmieniają się… Prom staje się pułapką, z której nie ma ucieczki. Narracja prowadzona jest z perspektywy wielu różnych bohaterów, których losy splatają się – dzięki temu sporo tu obyczajowości, można się wczuć i kibicować postaciom. Ponadto książka jest też cudnie wydana, łącznie z planem promu zamieszonym na wewnętrznej stronie okładki. I przyznam, że podobała mi się o wiele bardziej niż chociażby słynna „Misery” Kinga, której jakoś nie mogę skończyć już od kilku tygodni. W zasadzie ciężko mi oceniać, bo raczej nie czytuję horrorów, ale moim zdaniem "Przeklęty prom" to świetna, klimatyczna, wciągająca opowieść dla czytelników, którzy mają ochotę się trochę pobać w długie letnie wieczory i krótkie noce. Aż sama jestem zadziwiona swoim entuzjazmem, ale naprawdę 'strasznie' mi się podobało. ;)
Owa książka to historia pewnej nocy na promie Baltic Charisma, płynącym ze Sztokholmu do Helsinek. Zapada wieczór, prom tętni życiem – kluby, restauracje, bary… Jednak w pewnym momencie zaczyna się dziać coś dziwnego, ludzie zmieniają się… Prom staje się pułapką, z której nie ma ucieczki. Narracja prowadzona jest z perspektywy wielu różnych bohaterów, których losy splatają się – dzięki temu sporo tu obyczajowości, można się wczuć i kibicować postaciom. Ponadto książka jest też cudnie wydana, łącznie z planem promu zamieszonym na wewnętrznej stronie okładki. I przyznam, że podobała mi się o wiele bardziej niż chociażby słynna „Misery” Kinga, której jakoś nie mogę skończyć już od kilku tygodni. W zasadzie ciężko mi oceniać, bo raczej nie czytuję horrorów, ale moim zdaniem "Przeklęty prom" to świetna, klimatyczna, wciągająca opowieść dla czytelników, którzy mają ochotę się trochę pobać w długie letnie wieczory i krótkie noce. Aż sama jestem zadziwiona swoim entuzjazmem, ale naprawdę 'strasznie' mi się podobało. ;)
Czwarta rano...
Wstałam dziś o świcie. Usiadłam na
tarasie z kawą i po prostu byłam - tu i teraz. Wschodzące słońce,
śpiew ptaków, pachnący ogród, a w sercu wielka ulga, gdyż
dopiero co dostałam smsa od męża, iż szczęśliwie wylądował w
Nowym Jorku. I choć ja nie z tych co panikują i trzy miesiące
wcześniej przeżywają wyjazd, to myślami byłam pół dnia i całą
noc razem z nim w samolocie. Wcześniej oczywiście nie obyło się
bez czułych pożegnań na lotnisku, wzruszeń i również paru łez
z mojej strony. Spędzimy osobno równo miesiąc – najdłużej w
historii naszego związku. Rozsądnie, ‘na chłodno’ sama sobie
tłumaczę - to wielka szansa i duma mnie rozpiera, ale jednocześnie
jakoś też ciężkawo na sercu – już tęsknię… :( Ponownie
zobaczymy się dopiero za 30 dni na lotnisku JFK – ja dolecę i
wspólnie wyruszymy na nasze amerykańskie wakacje – to będzie przygoda
życia, nie mogę się doczekać!
A tymczasem ja również spakowałam swoją walizkę i opuściłam dziwną ciszę naszego przytulnego mieszkanka. Wraz z mamą wyruszyłam na babskie ‘kolonie’ - pod pretekstem pilnowania podwarszawskiego domu babci i dziadka będziemy spędzały dni na błogim nicnierobieniu w ogrodzie. Spakowałyśmy pokaźny stos lektur, planujemy zafundować sobie prawdziwy maraton czytelniczy – będziemy czytały na kocu pod chmurką, spędzały filmowe wieczory i gadały bez końca… Planuję się również rzucić w wir planowania wyjazdu – przyjechały ze mną dwa przewodniki oraz stosik amerykańskich lektur... Mam czym zająć myśli, choć na razie tylko oddycham tym boskim uczuciem wolności i delektuję się perspektywą wakacji - faktem, iż nie mam absolutnie NIC do zrobienia, a przed sobą ponad trzy miesiące beztroski wypełnionej po brzegi podróżami, książkami, filmami, spotkaniami... Chyba to jeszcze do mnie nie dotarło ;)
Dziś noc świetojańska… więc może zaplotę wianek i powróżę sobie? Ciekawe jaka mi przyszłość pisana, co kryje się za życiowym zakrętem tej jesieni, hihi? Czy nasze marzenia się spełnią? Aż boję się myśleć, choć w głowie powoli wykluwają się pewne nieśmiałe plany na przyszłość… mała życiowa rewolucja... A na razie intensywnie zastanawiam się co by tu sobie zapodać od czytania w ten piękny, wyjątkowy dzień... :)
A tymczasem ja również spakowałam swoją walizkę i opuściłam dziwną ciszę naszego przytulnego mieszkanka. Wraz z mamą wyruszyłam na babskie ‘kolonie’ - pod pretekstem pilnowania podwarszawskiego domu babci i dziadka będziemy spędzały dni na błogim nicnierobieniu w ogrodzie. Spakowałyśmy pokaźny stos lektur, planujemy zafundować sobie prawdziwy maraton czytelniczy – będziemy czytały na kocu pod chmurką, spędzały filmowe wieczory i gadały bez końca… Planuję się również rzucić w wir planowania wyjazdu – przyjechały ze mną dwa przewodniki oraz stosik amerykańskich lektur... Mam czym zająć myśli, choć na razie tylko oddycham tym boskim uczuciem wolności i delektuję się perspektywą wakacji - faktem, iż nie mam absolutnie NIC do zrobienia, a przed sobą ponad trzy miesiące beztroski wypełnionej po brzegi podróżami, książkami, filmami, spotkaniami... Chyba to jeszcze do mnie nie dotarło ;)
Dziś noc świetojańska… więc może zaplotę wianek i powróżę sobie? Ciekawe jaka mi przyszłość pisana, co kryje się za życiowym zakrętem tej jesieni, hihi? Czy nasze marzenia się spełnią? Aż boję się myśleć, choć w głowie powoli wykluwają się pewne nieśmiałe plany na przyszłość… mała życiowa rewolucja... A na razie intensywnie zastanawiam się co by tu sobie zapodać od czytania w ten piękny, wyjątkowy dzień... :)
Coś się kończy, coś się zaczyna...

W pełni zasłużone – bowiem ostatni czas to był prawdziwie szalony maraton pakowania, dopieszczania pracy magisterskiej, załatwiania dziesiątek papierków, zakupów, spotkań, do tego wesele przyjaciółki… Ufff. W tym wszystkim umknął mi jakoś czas na bloga... :( Wiadomo, nic na siłę, natomiast teraz wracam stęskniona, z energią, pomysłami i kilkoma lekturami w zanadrzu do polecenia. To będą wyjątkowo zaczytane wakacje… Aaaa jak mi się chce książek!!! :) A, że w prezencie od rodziców otrzymałam mojego pierwszego, własnego Kindelka, to wakacyjne czytanie będzie pewnie jeszcze bardziej intensywne. Mój nowy towarzysz nazywa się Paperwhite III - dopiero się witamy, zapoznajemy i oglądamy, ale już czuję, że będzie to przyjaźń na wieki. Na razie hojnie karmię go ebookami. ;)
Nowa pora roku, nowy rozdział życia, nowa energia - jak pięknie się to wszystko zbiegło z astronomicznym początkiem lata… które zaczyna się już jutro o 6:24 rano. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)