niedziela, 11 grudnia 2016 | By: Annie

Niedzielne popołudnie

                      Kiedy ostatnio mieliście okazję przeżyć coś pierwszy raz? Choć wraz z wiekiem zbieramy coraz więcej przydatnych doświadczeń, to jednocześnie mam wrażenie, że bezpowrotnie tracimy też ten cudowny urok nowości i świeżości w odkrywaniu świata. Bo wszystko już kiedyś było - pierwszy lot samolotem i pierwszy pocałunek. Pierwszy powrót o świcie do domu, pierwszy bosy spacer po trawie i pierwsze nocne obserwacje gwiazd. A im starsza się staję, tym coraz ciężej jest mi znaleźć te ‘pierwsze razy’, które faktycznie chciałabym jeszcze przeżyć. A jednak - w to niedzielne, deszczowe i wybitnie jesienne popołudnie - udało mi się. Byłam pierwszy raz sama w kinie. :)

                       Na blogu nie mam zwyczaju opisywać swoich filmowych czy też teatralnych doświadczeń, choć coraz częściej kusi mnie taka perspektywa - bo ostatnio moje życie kulturalne to już nie tylko książki, ale odkrywam również teatr, kino i muzykę. Ta notka nie będzie jednak jakąś szumną inauguracją cyklu kulturalnych wpisów czy serii filmowych postów – może kiedyś, ale na razie zwyczajnie brakuje mi na to czasu. Oczywiście to literatura wciąż stanowi mój absolutny numer jeden, niemniej rozszerzyłam nieco swoje zainteresowania i odkryłam jak łatwo, po sznurku, jedna książka może prowadzać do następnej, ale po drodze zahaczając jeszcze o dwa filmy i muzykę nawiązującą do danej tematyki. I tak, czytając powieść o Indiach, słucham sobie pendżabskiej bhangry. O ile bogatsze i ciekawsze jest to doznanie! A na razie, korzystając z luzu na uczelni, zorganizowałam sobie kulturalny grudzień i skrupulatnie wypełniam te plany. W tym tygodniu byłam w kinie dwukrotnie, co nie zdarzyło mi się od lat. We wtorkowe przedpołudnie poszłam na wagary i obejrzałam w Kinotece „Lion. Droga do domu”-  jest to film, który rzucił mnie na kolana i o którym planuję napisać więcej przy okazji recenzji książki. A dziś właśnie wybrałam się samotnie na seans „Patersona” w reżyserii Jima Jarmusha. Bardzo odpowiada mi takie powolne, nastrojowe kino. „Paterson” to film o zwykłym, codziennym życiu – spokojnym, bez fajerwerków, ale pełnym i pięknym.


                    Wyhamował i zdystansował mnie ten film. Wyszłam z kina i inaczej spojrzałam na świat wokół, który nagle wydał mi się ładniejszy, głębszy i ciekawszy. To piękne, rzadkie, niepodrabialne uczucie. I choćby dla niego warto ten film obejrzeć. Przyjemnie było również pobyć sam na sam ze swoimi myślami, poczuć też pewną niezależność, wolność, aby z podwójną radością i przewietrzonym umysłem wrócić do ciepłego domku i ukochanego, który w tym czasie przyswajał wiedzę z neurologii. W moim przypadku na pewno jest to doświadczenie do powtórzenia. :) Swoją drogą zaskoczyła mnie reakcja ludzi – sala pełna, ale wiele osób wychodziło w trakcie filmu, a już po seansie słyszałam głosy ‘co za nuda’. Zastanawiam się zatem czego ci zawiedzeni (którzy wcześniej prawdopodobnie widzieli trailer i czytali opis) oczekiwali. Nie mogę się też nadziwić kulturze, a właściwie jej braku u niektórych. Niby niemultipleksowe kino, niby ambitny film i kultura wyższa. A jednak ludzie pchają się do wejścia na salę jak po ten legendarny papier toaletowy w PRL’u. Słowo ‘przepraszam’ też jest większości obce… Właściwie odchodzę od tematu, który i tak trudno znaleźć w tym wpisie… To chyba jedna z tych notek, które są bardziej dla mnie niż dla kogokolwiek innego. Ot, chcę zapamiętać te deszczową niedzielę i zachować wrażenie mojego pierwszego sam na sam ze srebrnym ekranem. 

1 komentarzy:

katrusa pisze...

Zamierzam go obejrzeć jak tylko się pojawi :) A co do samotnych wypadów do kina to mam już na swoim koncie 3 i każdy był naprawdę udany.

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...