Będąc już
ponad trzy miesiące po ślubie poczyniłam pewną ciekawą
obserwację. Otóż, z drobnymi wyjątkami, ale niemal każdy – znajomy bliski lub dalszy,
rodzina, obca pani na uczelni – czuje się zobligowany do
wyrażenia swojej opinii w temacie posiadania przez nas dzieci.
Niektórzy na głos już przemeblowują nasze mieszkanie tak, aby
zamiast następnych regałów(!) zmieściła się kołyska. Jeszcze
inni oferują swoją pomoc w wychowaniu, choć są też tacy, którzy
gorąco odradzają nam posiadanie dzieci, niemniej co zaskakujące -
każdy czuje się zaproszony do wypowiedzi w tym temacie. Nikt
natomiast nie pyta się nas jakie faktycznie mamy plany, nikt nie
myśli również o tym czy w ogóle chcemy mieć dzieci – ale za to nieustannie i niestrudzenie oferowane są nam przeróżne komentarze oraz wszelkiej
maści porady. Nie irytuje mnie to (na razie ;)), raczej śmieszy i
dziwi. Patrzę na to jak na zjawisko socjologiczne - jakby wraz ze
ślubem runęły w tym obszarze dotychczas niewidzialne mury
konwenansów czy dyskrecji – i dopiero gdy zniknęły, zauważyłam
ich brak. Jakby teraz to była jakaś ogólnopolska debata, w której
każdy ma prawo wypowiedzieć się i wyrazić swoje zdanie. Czekam
już zatem tylko na rozstrzygające głosowanie. ;) A ja jestem na
tym etapie życia, że na ludzi posiadających dziecko patrzę na
poły z przerażeniem, na poły z fascynacją. Jest to temat tak
abstrakcyjny i pozostający na razie w sferze tak odległej
przyszłości, że czytając książki o macierzyństwie czuje się
niemal jakbym czytała o kosmitach czy innym gatunku w zoo.;)
Mam wrażenie,
że ostatnio na polskim rynku wydawniczym pojawił się prawdziwy
wysyp pozycji, które niejako właśnie odczarowują macierzyństwo -
widocznie jest taka potrzeba, a to już samo w sobie mówi wiele. Że
macierzyństwo to nie róże i fiołki. Nie reklama pampersów i
bobofruta. I książka „Jak pokochać centra handlowe” również
wpisuje się w ten nurt. Na lekturę składa się wiele krótkich
rozdziałów i jeszcze więcej ciekawych obserwacji oraz spostrzeżeń –
to jak rozmowa przy kawie z bliską koleżanką - bez owijania w
bawełnę, do bólu szczerze, kobieco, prawdziwie. O znojach
codziennego życia i zmianach, na które nie da się przygotować. O ogromie miłości, o izolacji i przemęczeniu wczesnego rodzicielstwa. O bańce oczekiwań, którym nie sposób sprostać. O ciągłym i nigdy
niezaspokojonym pędzie do perfekcji, o wymaganiach stawianych młodym
mamom przez opacznie rozumiany feminizm - tym biednym kobietom, które muszą jednocześnie robić karierę, być eko i fit,
spędzać mnóstwo czasu z dzieckiem, być super-mamą, a w tym wszystkim znaleźć
jeszcze czas na własny rozwój intelektualny. O wiecznym
przedzieraniu się przez gąszcz porad i krytyki ‘życzliwych’
obcych. O rutynie, która uwierzytelnia i daje ułudę sensu. O depresji. O wizytach w sklepach, w których "każdy z tych pozornie bezosobowych, produkowanych na masową skalę przedmiotów zawiera w sobie jakiś nieokiełznany potencjał szczęścia." To również
książka o tym jak łatwo i niepostrzeżenie można w tym wszystkim
stracić z oczu siebie… To ważna pozycja - odczarowuje,
demitologizuje, ale mam też nieznośne wrażenie, że te kobiety,
które naprawdę powinny, pewnie i tak jej nie przeczytają – będą
w tym czasie zajęte pieluchami i walką z nigdy niekończącą się górą
obowiązków…
Sięgam po
tego typu lektury bez większego planu, ot z czystej ciekawości. A
może ciągnie mnie do nich podświadoma potrzeba, aby z bezpiecznej
perspektywy fotela zajrzeć w swoją przyszłość, zobaczyć jej
alternatywne wersje i to, jakie potencjalne formy może przybrać?
Nie zawiodłam się, a przekorna i oryginalna narracja, która
zabiera nas w podróż po warszawskich centrach handlowych i innych
punktach usługowych, sprawiła, że będąc ostatnio w pewnej
mokotowskiej galerii w godzinach okołopołudniowych zwróciłam
szczególną uwagę na młode matki – i faktycznie jest ich
mnóstwo. Zamglony wzrok, wolny krok. Jednak tym razem
spojrzałam na nie jakoś inaczej - z większym szacunkiem i
wyrozumiałością. Niemal jak na bohaterki...
9 komentarzy:
Wiesz co? Jeśli zdecydujecie się na dzieci, to będzie jeszcze gorzej... Wtedy nawet obce osoby będą myślały, że mają prawo zapytać Cię o stan Twojej waginy, sutków podczas karmienia piersią i tym podobne cuda. Ja tam nie pytam nawet rodziny, jakie mają dzisiaj majtki na sobie, a tutaj obcy zadają mi takie pytania... Szok. ;-) Po tę książkę sięgnę na pewno - jestem mamą i od zawsze wiedziałam, że macierzyństwo to nie bułka z masłem. To ciężka harówa, ale... warta wszystkiego. :)
Sylwia - przeraza mnie to... najgorsze wydają mi się starsze panie, które (co obserwuję niemal codziennie) zaczepiają dzieci, biorą je bez pytania na kolana w autobusie, poprawiają im ubranka, poprawiają kołderkę w wózku, komentują, że dziecko jest za cieplo/zimno ubrane itd... nawet obcego psa nie należy dotykać bez pozwolenia wlaściciela.. a czyjeś dziecko można? wiem, że mnie wkurzałoby to na maksa ;/
Och, nie masz pojęcia, jak mnie to drażni... Nieraz zaglądałam kobietom do wózka, ale dyskretnie, aby popatrzeć tylko na maluszka, jednak nigdy nie zdobyłabym się na to, aby je dotykać itd. A nieraz już różni ludzie podchodzą i dotykają Jasia za rączki (przecież takie dziecko od razu pakuje je do buzi :/), ciągają za ubranie, głaszczą po głowie... No ludzie, gdzie z tymi łapami? A mojemu synowi to zawsze zimno według innych - nawet przy 35-stopniowym upale. ;-) Nieraz rzucano we mnie różne słowa, bo jak kilkumiesięczne dziecko może latem przebywać bez czapki w cieniu lub w wózku? A w ogóle jak mogę wychodzić z nim bez spodni, tylko w bodziakach i bez skarpet? Nie no, najlepiej, żebym mu puchową kurtkę nakładała...
Sylwia - o rany... szału bym dostała, gdybym musiała na co dzień stykać sie z takimi zachowaniami. Ostatnio widziałam w sklepie taką oto sytuację: mama nie chciała kupić dziecku jakiś tam słodyczy, tłumaczyła spokojnie, wychowawczo, że w domu są batoniki, ale najpierw obiad itd. Na co starszy, obcy pan stojacy za nimi w kolejce mówi do tego dziecka, że jak mama nie chce to on mu kupi batonika... Brak słów :/
Niestety ludzie strasznie lubią się wpieprzać w takie sprawy... Ja trąbię wszem i wobec, że najpierw chcę zadbać o to, aby Jaś polubił warzywa, owoce, owsianki i tym podobne rzeczy, a na słodycze przyjdzie czas, jak będzie miał ze 3 lata, bo do tej pory kształtują się nawyki żywieniowe. Oczywiście jestem od razu ochrzaniana albo wyśmiewana, że jak to tak zabraniać dziecku, a poza tym i tak wszyscy mu dadzą czekoladę za moimi plecami. Szlag mnie trafia w takich sytuacjach. W końcu kiedyś zje też coś z McDonalda, to może dam mu hamburgera już teraz, skoro i tak to go nie ominie? Żenada :)
Przyznam, że przypadkiem do Ciebie trafiłem :) Czytałem trochę recenzji na temat tej książki, bo " Jak pokochać centra handlowe" sam właśnie skończyłem czytać i ta zdecydowanie jakoś tak jest mi najbliższa.Pozdrawiam :)
Radosław - bardzo mi miło, pozdrawiam! :) i cieszę się, że po tego typu książki siegają również mężczyźni :)
No jest Paszport „Polityki” dla „Jak pokochać…”. Sądzę, że całkiem zasłużenie. Teraz Natalia Fiedorczuk nie ma wyjścia, jak pisać dalej :)
Przemysław - bardzo ucieszył mnie ten Paszport, choć w głębi serca nie jestem do końca przekonana czy to aby jednak nie za wcześnie na tak dużą nagrodę... :) niemniej czekam na nastepne książki Natalii, mam nadzieję, że nie bedzie miała teraz jakiejś blokady twórczej pod wpływem presji oczekiwań ;)
Prześlij komentarz