Jest
coś perwersyjnie fascynującego w życiu mieszkańców moskiewskiej
Rublowki. Szokujące wydatki, łyżka kawioru za 1000 euro, jachty,
zamki, życie ponad światem, a jednocześnie jest również pewna
nuta dekadenckiego smutku w tym bogactwie – jakaś dziwna pustka i
samotność. Kilka lat temu miałam okazję przez dwa długie tygodnie
zasmakować życia w podobnych, choć jednak pewnie wciąż sporo
skromniejszych warunkach - niemniej liznęłam co to znaczy olbrzymia rezydencja ze służbą oraz sztabem ogrodników, podczas gdy ty, ze spokojem, masz oddać się błogiemu nicnierobieniu. Było bosko, choć przyznam też,
że nigdy tak bardzo nie tęskniłam za swoim pokojem, za samodzielnością, a melnacholijno-nihilistyczny nastrój, który mnie
wówczas ogarnął pod koniec wyjazdu... chyba nigdy nie czułam się tak dziwnie psychicznie, przytłoczona dysproporcją między bogactwem a
normalnym życiem i tym, co naprawdę jest ważne - ciężko znaleźć w tym rozsądny kompromis, nie stracić równowagi. Niemniej wciąż bardzo chętnie czytam o nieokiełznanych,
bogatych Rosjanach, myślę, że ta ciekawość narodziła się lata
temu, kiedy podkradłam mamie powieść Oksany Robski „Casual:
zwyczajna historia” - którą polecam, swoją drogą. A książka Marie Freyssac daje nam wszystko to,
czego do tego typu lektury można oczekiwać i na co brakuje miejsca w ambitniejszych reportażach– na plotkowanie, wścibstwo i wyliczanie cen futer od Diora.
To zapis roku z pracy guwernantki u jednej z zamożniejszych rosyjskich rodzin. Cóż, uwielbiam wszelkie tego typu wyznania
sprzedawczyń, sprzątaczek, stewardess, więc jestem bardzo
zadowolona. To nie reportaż czy ambitna lektura faktu, która
mierzyłaby się z aspektami socjologiczno-politycznymi (tu polecam
gorąco „Rublowkę” Walerija Paniuszkina, która ukazała się w
serii Reporterzy Dużego Formatu), a po prostu smaczek,
możliwość zerknięcia przez dziurkę od klucza w codzienność
najbogatszych tego świata, by po zamknięciu książki cieszyć się
z powrotu do swojej własnej normalności. :) Dobra rozrywka. Połknęłam w jeden
dzień.
"Ta, którą znam" - Małgorzata Warda

Nie
wiem - czy to kwestia bardzo charakterystycznego stylu autorki, na tyle wyrazistego, że zaciera on ramy różnych historii,
upodabniając je do siebie i z czasem zlewając wszystko w jedną bezkształtną, literacką masę – mam tu na myśli kompozycję tekstu, chronologię
odkrywania wydarzeń i sposób narracji. A może to jednak skłonność
poruszania raz po raz tematu zaginięcia i kwestia mrocznego sekretu, który skrywa niemal każda główna postać? W każdym bądź razie jeśli chodzi o prozę pani Wardy to od
pewnego czasu mam wrażenie jakbym czytała
w kółko jedną i tę samą książkę – w mojej pamięci wyróżnia
się tylko rewelacyjne „Jak oddech”, ale o czym była na
przykład „Najpiękniejsza na niebie” - prawie nie jestem w stanie
powiedzieć. Historie niby się różnią, ale tylko pozornie, bo za każdym razem to jakby ta
sama bohaterka, ktoś się gubi, ktoś ma mroczną tajemnicę z
przeszłości, ktoś ląduje w szpitalu. Zawsze są to dwie płaszczyzny wydarzeń połączone za pomocą retrospekcji. To również ciągle te same uczucia i
powielane odcienie emocji. I to jest ok – spodobało mi się przy pierwszym spotkaniu z autorką, więc tego też poniekąd oczekuję od wszystkich kolejnych jej powieści – dlatego w ogóle po nie sięgam.
Ale. No właśnie –
ale. Gdzie biegnie granica między wyrazistym stylem i skupieniem
autora na danym temacie, a powielaniem schematu raz po
raz? Jeszcze dwie-trzy takie pozycje i pewnie Małgorzata Warda tę cienką linię przekroczy, a zatem wpadnie w utarty tor pisania
książek z jednej kalki – tak pisze Jodi Picoult, tak pisze również Nora
Roberts... Towarzystwo lubiane, popularne, ale dla tak zdolnej pisarki
nieodpowiednie – bo choć to pewnie będą książki dobre, to ile razy można czytać to samo? A dlaczego by nie spróbować sięgnąć głębiej?
Zerwać ze stereotypami, poszerzyć tematykę, spróbować innej
narracji? Chętnie przeczytałabym w wydaniu autorki coś innego, może mniej pop-literackiego - tak mi się marzy, choć zaznaczam, że „Ta, którą znam” nie jest książką złą. Wprost
przeciwnie – to powieść dobra, wciągająca, naprawdę na poziomie
i umiejętnie napisana. Czyta się ją znakomicie i pewnie gdyby było to moje pierwsze spotkanie z pisarką, byłabym zachwycona. Niemniej w ostatnich
latach przeczytałam wszystko, co wyszło spod jej pióra, więc
staram się oceniać przekrojowo. I takie mam
przemyślenia. Ale abstrahując od narzekań (być może niesłusznych i na wyrost), gorąco polecam wszystkim twórczość Małgorzaty Wardy, w tym także tę oto książkę. Ta pani potrafi
pisać i jeśli chodzi o wciągające obyczajówki to jest na
polskim rynku najlepsza – moim zdaniem. Trzyma poziom i nie rozczarowuje. Niemniej liczę, że
jeszcze się rozwinie, bo od zdolnych autorów wymagamy przecież więcej, prawda? :)
Dwa dobre, kobiece kryminały na długie, jesienne wieczory - "Pustułka" K.B. Miszczuk i "Sześć kobiet w śniegu" A. Fryczkowskiej
Chodzę,
dotykam, chłonę. Wciąż nie mogę się nacieszyć naszym
mieszkankiem, jak dobrze i przytulnie nam tu razem. Wciąż za mało
mi tych chwil tylko we dwoje, weekendowych poranków i rozmów
wieczornych. Tej jesieni zdecydowanie zamieniam się w rasową
domatorkę – urządzam, dopieszczam, a w przerwach piję herbatkę
pod kocem i delektuje się literaturą. A, że jesień, to wiadomo -
pora na mocniejsze pozycje, najlepiej z dreszczykiem niepokoju na
plecach. Owe historie, poprzez kontrast z przytulnym otoczeniem,
smakują mi wówczas jeszcze lepiej. Bywają w moim czytaniu takie
tematy, które trzymają się mnie przez kilka książek z rzędu,
których szukam i do których wracam. Jeśli chodzi o kryminały to
jest to motyw odcięcia od świata pewnej grupy osób na wyspie, w
jednym domu czy pokoju. Zamknięty krąg podejrzanych i trup – to
lubię najbardziej. Wydawałoby się, że temat przewałkowany do
znudzenia, a jednak umiejętny i pomysłowy autor wciąż potrafi
wiele z niego wycisnąć. I tak było w przypadku obu tych kryminałów pióra polskich autorek.
„Pustułka”
przenosi nas na grecką wyspę, należącą do bardzo bogatego klanu Spyropoulosów. Wielka rezydencja, a w niej odcięci przez sztorm wszyscy członkowie tej toksycznej rodzinki. Trup ściele się gęsto, a my od początku, aż do samego końca, jesteśmy umiejętnie wodzeni za nos. Czego chcieć więcej? Połknęłam
na dwa gryzy, w dwa miłe wieczory. Lekkie pióro, sprawiło, że
nawet nie poczułam kiedy woda w wannie ostygła i należało już
zakończyć kąpiel. Nic to, cała się pomarszczyłam, ale czytałam
dalej. ;) Zakończenie zaskoczyło mnie całkowicie. Nie spodziewałam
się! Chcę sięgnąć po inne książki Katarzyny Bereniki Miszczuk, bo choć znana i ceniona przez wielu, to mnie jakoś ominęła jej twórczość. Nadrobię.
Ciut
mniej pod względem kryminalnym podobała mi się natomiast świeżutka i jeszcze pachnąca nowością
powieść Anny Fryczkowskiej, choć również spędziłam w jej
towarzystwie przemiły czas . To pozycja zabawna, szalona i bardzo kobieca. Jest to
książka z nowego, podobno świecącego ostatnio triumfy gatunku - domestic
noir. Przyznam, że bardzo podoba mi się ta nazwa. :) Siedem
kobiet w domu odciętym od świata przez zimową śnieżycę. Jedna
zostaje zamordowana, a zabić miała sposobność każda z uczestniczek spotkania,
co oczywiście jest okazją do wywleczenia wszelkich brudów,
wzajemnych animozji i pretensji. Powieść mi się podobała, ale chyba bardziej w kontekście kobieco-obyczajowym niż kryminalnym, gdyż trochę rozczarowało mnie zakończenie. Dobre, ale żeby
zasłużyć na okładkowe porównanie do Agaty Christie potrzebowałabym
nieco więcej... Niemniej uwielbiam książki Anny Fryczkowskiej, rzucam się na nie natychmiast po premierze. A następna pewnie dopiero za rok. :(
Dwa
kryminały idealne na jesienne wieczory. I cytując Anię z Zielonego
Wzgórza: „Jakże
się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje
październik!” :) Miłego weekendu!
Neapol śladem książek Eleny Ferrante
Usiądź wygodnie i zrelaksuj się. A teraz, na przekór deszczowej pogodzie za oknem, wyobraź sobie obłędnie
niebieskie, śródziemnomorskie niebo oraz słońce mieniące się w
wodach Zatoki Neapolitańskiej. Majestatycznego Wezuwiusza, który
góruje nad miastem i wąskie, strome przejścia między obdrapanymi
kamienicami. Suszące się pranie, hałas, pizzę sprzedawaną na
każdym rogu. Brud, włoską fantazję w ruchu drogowym, głośne
rozmowy w dialekcie. Proponuję filiżankę włoskiego espresso lub
cappuccino z pianką (pamiętaj, że we Włoszech pija się je tylko przed południem! ;)). Wygodnie? Wszystko masz?
Zatem zapraszam na wycieczkę... Zwiedzimy Neapol tropem książek
Eleny Ferrante.
Jeśli nie przeczytałaś/eś jeszcze
wszystkich części serii lub dopiero planujesz lekturę – nie bój się,
nie będzie tu spojlerów. Rąbka tajemnicy uchylę jedynie na tyle,
na ile będzie to niezbędne, nie zdradzę jednak więcej niż opis na
okładce. Jeśli natomiast wolisz, aby treść książek stanowiła zupełną niespodziankę - rozumiem - lepiej przerwij czytanie tej notki już teraz. A dla tych, którzy nie znają jeszcze książek Eleny Ferrante, a jednak chcą wyruszyć w
podróż z nami – krótkie streszczenie. Owa czterotomowa seria to zapis historii przyjaźni dwóch dziewczyn wywodzących się z biednej dzielnicy Neapolu. Towarzyszymy im przez dekady - począwszy od lat 50', przez burzliwe lata 60' i 70'. Aż do czasów obecnych... To zapis historii ich przyjaźni, ale też życia i przemian społecznych. Owa seria jest wyjątkowa także pod względem językowym i stylistycznym. Dla mnie osobiście - arcydzieło i odkrycie roku.
Na początek odwiedzimy dzielnicę,
w której Lina i Elena przyszły na świat, dorastały i mieszkały
przez długi czas. Rione Luzzatti. Mam mieszane uczucia - przyznam, że z jednej strony pozytywnie zaskoczyła mnie ta okolica, a z drugiej trochę jednak rozczarowała. Na podstawie opisów w internecie oraz samej
książki spodziewałam się miejsca niebezpiecznego i zapuszczonego –
takiego, przez które należy jak najszybciej przejść nie rozglądając się na boki, a
jednocześnie bardzo klimatycznego, do szpiku przesiąkniętego
Neapolem. Co natomiast zobaczyłam - spokojną dzielnicę
mieszkalną, całkiem zadbaną (jak na Neapol), niemal wymarłą w
ciągu dnia. Bez charakteru, a na pewno nieprzystającą do
książkowych wyobrażeń. Biorę poprawkę na czas, który upłynął od
opisywanych wydarzeń, niemniej spodziewałam się czegoś bardziej
'z pazurem'. Oceńcie sami...
![]() |
Czy to może być jeden ze sklepów rodziny Solara..? |
![]() |
Czyżby stacja benzynowa męża Carmeli Peluso? ;) |
![]() |
Majestatyczny Wezuwiusz w tle. |
![]() |
Schowana pośród kamienic Parrocchia Sacra Famiglia, czyli kościół do którego uczęszczały Elena i Lina wraz z rodzinami. |
![]() |
Słynny tunel pod torami, którym dziewczyny chciały dotrzeć nad morze... |
Całkiem niedaleko, gdy przemieścimy się w kierunku północno-zachodnim, mieści się Liceo Classico Statale G. Garibaldi, czyli liceum, do którego uczęszczała Elena.
Zachodni Neapol to zupełnie inny świat niż chociażby pobliskie Quartieri Spagnoli, które obfituje w wąskie przejścia i sznury suszącego się prania. To
lepsze, bogatsze oblicze miasta - pełne luksusowych sklepów i zadbanych Włoszek. W jednej z pięknych kamienic na Corso Vittorio Emanuele mieszkała nauczycielka z liceum - profesor Galiani. Natomiast na zdjęciu poniżej widnieje Piazza dei Martiri, czyli plac, gdzie mieścił się sklep Solarów - w którym Lina sprzedawała zaprojektowane przez siebie buty. I faktycznie, na placu znajduje się kilka sklepów z obuwiem - między innymi Salvatore Ferragamo i Emporio Armani.. ;)
![]() |
Pobliska Via Chiaia - czyli pierwsze zetknięcie dziewczyn z wielkim i bogatym światem. |
![]() |
Galeria Umberto - miejsce luksusowych zakupów. |
![]() |
I dla porównania - jedna z uliczek Quartieri Spagnoli |
Ze smutkiem odkryłam, że podobno tożsamość Eleny Ferrante nie jest już dłużej tajemnicą... Ja jednak dalej chcę tkwić w tej cudownej bajce niewiedzy. Bo czyż w obecnych czasach, kiedy wszystko można wygooglować w przeciągu kilku sekund, tajemnica nie smakuje po prostu lepiej..? Czy nie pięknie mieć w życiu choć jedną zagadkę, nad którą można się zastanawiać, głowić i w wolnych chwilach wyobrażać sobie przeróżne jej rozwiązania..? I Neapol też taki właśnie jest - nieprzystający do współczesnego świata - nieuporządkowany, niepokorny, tajemniczy - wymyka się wszelkim próbom klasyfikacji i schematom. Ale przez to wlaśnie tak autentyczny... Trzeba chcieć, trzeba drążyć, na własną rękę zgłebiać jego zaułki i sekrety. Zanurzyć się całym sobą w ten klimat, znaurkować w życie. A wyobraźnia pracuje na całego. To miasto skradło mi serce, przyznaję... :)
![]() |
Ciao! Jeszcze tu wrócę! |
"Jedyne wyjście" - Helen Fitzgerald
Bardzo
rzadko choruję, jednak tym razem i mnie dopadło jesienne
przeziębienie. Spotkanie ze znajomymi, szperanie w księgarni,
spacer i kino - to musi poczekać. Przede mną weekend z tabletkami,
kocem i gorącą herbatą. Szczerze mówiąc na nic innego nie mam
teraz siły i ochoty... Na pocieszenie pod ręką czeka stosik
książek, mam nadzieję, że dam radę czytać. Skrycie liczę,
że może choć trochę nadrobię notkowe zaległości, bo powoli
tonę w morzu nienapisanych recenzji. Oczywiście pamiętam o
obiecanej relacji z Neapolu. Notka już powstaje. :)
A
tymczasem poniedziałkowy powrót na uczelnię umiliła mi pewna
świeżynka wydawnicza – thriller psychologiczny „Jedyne
wyjście”, dziejący się w domu spokojnej starości, który jednak
nie jest tak sielski, jak mogłoby się to z pozoru wydawać. Co
kryje się za drzwiami pokoju numer 7? Byłam ogromnie zaintrygowana.
Przyznam, że zaskoczył mnie kierunek, jaki obrała ta historia –
nastawiłam się na powieść bardziej mroczną, niemal horror. A tu
autorka, oprócz niezbyt strasznego wątku kryminalnego, serwuje nam
jeszcze wewnętrzną przemianę głównej bohaterki oraz ciężką
chorobę bliskiej jej osoby - jakby nie bardzo wiedziała w którą stronę zmierza - czy chce napisać kryminał, czy jednak
obyczajówkę. Nie oszukujmy się, nie jest to pozycja, która
mogłaby którykolwiek z tych tematów objąć w sposób dogłębny
czy przejmujący. Dlatego nagle wciskanie do książki (z samego założenia lekkiej i błahej) pokładów głębi i mądrości, to
zabieg, przynajmniej moim zdaniem, chybiony. Niemniej pozycja jest na
tyle sprawnie napisana, że ostatecznie nie mogłam się od niej
oderwać i niecierpliwe wyczekiwałam chwil lektury - to chyba
najważniejsze. Duży plus dla autorki za poczucie humoru i cudną główną
bohaterkę. Dobra rozrywka. Akurat miałam smaka na tego typu
książkę, więc jestem zadowolona.
Subskrybuj:
Posty (Atom)