Co
roku w okresie przedświątecznym staram się zaserwować sobie co
najmniej jedną nastrojową lekturę z Bożym Narodzeniem w tle – pozycję miłą, lekką, ciepłą i nastrojową. W tym roku, jako, że mam nieco więcej
czasu niż dotychczas, takich książek planuję przeczytać co
najmniej kilka – a na pierwszy ogień wybrałam właśnie „Zamieć śnieżną
i woń migdałów” słynnej Camilli Lackberg. Nie wiem czy to
kwestia jakiegoś dawno przeczytanego i wypartego z pamięci
spoilera, czy też może nagłego i niespodziewanego zrywu mojej
intuicji - rozwikłania zagadki domyśliłam się po przeczytaniu
zaledwie 30 stron książki! Jak na mnie to rzecz niespotykana –
zazwyczaj nigdy nie udaje mi się wytypować mordercy...
„Zamieć
śnieżna” to sympatyczna, lekka i króciutka lektura, ale zdecydowanie nie z tych 'naj' kryminałów, które wciągają bez
reszty i nie dają zasnąć. Zjazd rodzinny w pensjonacie na wyspie,
którą śnieżyca odcięła od świata, dziadek-miliarder umiera w
trakcie kolacji – kto zabił? Mordercą musi być jeden z członków
rodziny... Książka w sam raz na jeden zimowy wieczór, gdy chcemy
się rozerwać, do połknięcia gdzieś między ostatnimi
świątecznymi zakupami, ubieraniem choinki, a pieczeniem ciasteczek.
Największa zaleta tej pozycji to właśnie zimowa, przedświąteczna
aura... W sumie podobało mi się, ale bez szału.
2 komentarzy:
Mi chyba jeszcze nigdy nie udało się, przed zakończeniem odgadnąć, kto jest mordercą;)Chyba z ciekawości przeczytam tę książkę:)
Wstyd, ale jeszcze nie poznałam twórczości autorki - może zacznę od tej książki? :)
Prześlij komentarz