Uwielbiam
czytać tak inspirujące książki - wciągające od pierwszej strony
i jednocześnie poszerzające moja wiedzę, bez dojmującego poczucia
nudy rodem ze szkolnej lekcji historii, na której zawsze
przysypiałam. „Czarne skrzydła” to duża dawka naprawdę
świetnej prozy, ale przede wszystkim kawał dziejów Stanów
Zjednoczonych - czasów sprzed wojny secesyjnej, z okresu kiedy
narodził się abolicjonizm, a także ruch feministyczny. Z czasów
kiedy niewolnik stanowił wyłączną własność swojego pana, zaraz
obok mebli, worków z bawełną i zwierząt. Jednak w końcu coś
drgnęło, w dużej mierze za sprawą sióstr Grimke – Sary i
Angeliny – całkowicie zapomnianych przez współczesną historię.
To właśnie im Sue Monk Kidd poświeciła swoją najnowszą książkę,
a także fikcyjnej niewolnicy Szelmie. Takie historie pisze tylko
życie... Pełnokrwiste, budzące sympatię bohaterki - niesamowita
duma i empatia, a serca przepełnione odwagą... Nieugięta siła
kobiet... "Czarne skrzydła" to wielobarwna, soczysta lektura, napisana z prawdziwym rozmachem.
Wciągająca bez reszty, fascynująca, inspirująca. Pięknie
portretująca tamte czasy – mnóstwo detali, smaczków – bo w
tego typu powieści zwyczajnie się wsiąka - bez tchu, od pierwszej strony.
Doskonała rozrywka, a jednak zdecydowanie coś więcej. Znacznie
więcej. Bardzo polecam! Rewelacja! Jedna z lepszych książek jakie
czytałam w tym roku.
"Powrót na Route 66" - Michael Zadoorian
Tyle
czasu minęło od przeczytania tej książki, a ja cały czas nie za
bardzo umiem się do niej ustosunkować, uporządkować moje
wrażenia, sprecyzować zalety oraz wytknąć wady... „Powrót na
Route 66” to lektura ciekawa, pomysłowa, zapadająca w pamięć,
choć coś mi zazgrzytało i w pełni zachwycona nie jestem –
jednak zaznaczam, że nic konkretnego tej powieści nie jestem w
stanie zarzucić.... Poznajemy Ellę i Johna – małżeństwo z
60-letnim stażem u kresu swojego życia – oboje są chorzy, oboje
mają dość bycia uzależnienionym od innych osób. Decydują się wyruszyć
w swoją ostatnią podróż – przejechać kamperem całą trasę słynną Route
66.
Dla tych co bardzo lubią literaturę obyczajową, nawet
niekoniecznie w jej najlepszej i najbardziej porywającej odsłonie –
czemu nie? Jedna z całkiem niezłych obyczajówek, ale nie powiem,
że wybitna. A może to po prostu nie był właściwy czas i miejsce
na tego typu lekturę... To mądra książka, dająca do myślenia,
ale ja chyba nie dojrzałam jeszcze do czytania o smutnej starości,
o bezczynnym czekaniu na śmierć – na to będzie jeszcze czas, mam
nadzieję. ;) Myślę, że powieść może zachwycić, ale osoby
bardziej w wieku 60+, choć mogę się też mylić...
"Opowieść wigilijna" - Charles Dickens
Zawsze
czuję się dziwnie i niezręcznie, gdy okazuje się, że klasyka
literatury, powieść kultowa i zbierająca same 'ochy i achy'
wywołuje u mnie jedynie chęć ziewania, a także szereg emocji znacznie odbiegających od bezkrytycznego zachwytu... Takie odczucia
towarzyszyły mi kiedyś m.in. podczas lektury „Alicji w Krainie
Czarów”, a ostatnio także podczas czytania „Opowieści
wigilijnej” - książki moim zdaniem nieaktualnej, trącącej
myszką, przykurzonej, archaicznej i... zwyczajnie nudnej. Obrosłej
prawdziwą legendą, ale w moim odczuciu nie zdającej próby czasu.
Być może jest to kwestia tego, że po „Opowieść wigilijną”
sięgnęłam w tym roku po raz pierwszy – dlatego nie oceniam jej
przez pryzmat dzieciństwa, nie mam sentymentu oraz dziesiątek
sielskich wspomnień związanych z tą książką, które pewnie
przysłoniłyby mi i odpowiednio ukształtowały prawdziwy obraz tej
powieści. Wynudziłam się szczerze mówiąc, nie przemówiła do
mnie ta historia – pewnie zostanę zlinczowana, ale nie zamierzam
słodzić tylko dlatego, że wypada się zachwycić, bo to klasyka. ;)
Mi się niestety nie podobało... Jedna z tych powieści
obowiązkowych, kiedy masz świadomość, że czytasz dzieło,
książkę kultową, a za cholerę nie możesz tego poczuć sercem w
trakcie lektury...
"Wnuczka do orzechów" - Małgorzata Musierowicz
Jeżycjada
towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo oraz wczesną młodość –
czytałam i wciąż będę czytała każdą kolejną ukazującą się
powieść z tej serii, nawet mimo pewnych ewidentnych jej mankamentów...
;) Nie chcę się tu przyłączać do nurtu narzekania i złorzeczenia na Małgorzatę Musierowicz... Jaka jest każdy wie,
a jej konserwatyzm oraz upychanie po rozdziałach moralizatorskich
tekstów traktuję jako swoisty folklor jej książek, który aż tak
bardzo mi nie przeszkadza – trochę bawi, śmieszy, ale
niespecjalnie irytuje. Po prostu przyjęłam, że trzeba to jakoś
przetrawić, taki po prostu jest 'bonus' tych powieści. ;)
„Wnuczka do
orzechów” podobała mi się – nie jest to co prawda poziom
„Pulpecji” czy „Kwiatu kalafiora”, ale jest całkiem nieźle,
znacznie lepiej niż w poprzednich trzech czy czterech częściach. Trochę się pośmiałam, czytało się bardzo miło i przyjemnie - bo ja książki Małgorzaty Musierowicz zwyczajnie lubię - staram się też za bardzo nie wnikać w te mniej odpowiadajace mi, konserwatywne fragmenty, a po prostu cieszyć się lekturą jako całością. Nie zawiodłam się, miło czasem wrócić do smaków dzieciństwa,
ponownie spotkać się z rodziną Borejków - całkowicie nierealistyczną i oderwaną od rzeczywistości, ale wciąż pełną ciepła i uroku. Przyznam, że marzy mi
się, aby jeszcze raz przeczytać wszystkie książki z serii,
począwszy od pierwszego, aż po ostatni, dwudziesty już tom – urządzić sobie taki maraton z Jeżycjadą - może kiedyś się
uda...
"W śnieżną noc" - Maureen Johnson, John Green, Lauren Myracle
W
sumie bardzo sympatyczna lektura, aż jestem zaskoczona jak bardzo
bezpretensjonalna, urokliwa i zabawna jest to książka. Trzy
opowiadania, napisane przez trzech młodzieżowych pisarzy –
wszystkie dzieją się w jednym, niewielkim miasteczku, każde
dotyczy innej grupy znajomych ze szkoły, których życie odmienia
się podczas bożonarodzeniowej śnieżycy. Jestem bardzo pozytywnie
zaskoczona. Lekka sympatyczna lektura, z nienachalnym morałem -
świetna świąteczna rozrywka. I tym samym kończę sezon czytania
książek związanych ze Świętami – w tym roku przeczytałam trzy
pozycje o takiej właśnie tematyce, a ta była wśród nich zdecydowanie najlepsza.
"Szklany klosz" - Sylvia Plath

"Jak oddech" - Małgorzata Warda

Niejednoznaczność emocji, przeczucia, które możemy interpretować na wiele
sposobów, nieschematyczni bohaterowie, a także atmosfera
narastającego napięcia i grozy – to największe atuty tej
powieści. Szczególnie zarysowanie postaci Staszka niesamowicie mi
się podobało – bo na ile rzeczywiście można poznać drugiego
człowieka...? Bardzo ważna książka, rewelacyjna lektura,
niezwykle umiejętnie napisana. Mimo wciągającej fabuły nie
mogłam, nie potrafiłam czytać jej szybko – dla mnie zawierała
za duży ładunek emocjonalny, aby połknąć ją 'na raz'. Nawet
teraz emocje wciąż we mnie kipią, a umysł wypełniony mam
przemyśleniami, wątpliwościami, a także ogromnym uznaniem dla
pani Małgorzaty Wardy. „Jak oddech” to powieść gęsta od
mrocznej, tajemniczej atmosfery, przesycona najróżniejszymi
odcieniami ludzkich emocji, niejednoznaczna, a na koniec
pozostawiająca czytelnika w totalnym osłupieniu i oszołomieniu. Wyjątkowa pozycja,
rewelacyjna literatura obyczajowa! Jestem zachwycona. Przeczytałam
dotychczas trzy książki autorstwa Małgorzaty Wardy. Ta jest
najlepsza. Bardzo, bardzo polecam!
Podwójne spotkanie z serią "Babie lato"
Serię
„Babie lato” wydawnictwa Nasza Księgarnia cenię i zwyczajnie
lubię – to dobrze wyselekcjonowane babskie czytadła, często z
wątkiem kryminalnym – lekkie, ale nie durne. Bardzo wciągające,
choć także szybko ulatujące z głowy i pamięci. Jakiś czas temu przeczytałam rewelacyjne "Lalki" Karoliny Święcickiej i od tamtej pory mam ten cykl na oku, śledzę co tam nowego wydają i okazjonalnie czytam. Po „Przebudzenie”
Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak sięgnęłam jeszcze wiosną -
pamiętam jak niesamowicie mnie wówczas ta lektura porwała. Zuzanna
niespodziewanie otrzymuje spadek na Mazurach, zaczyna drążyć w
historii swojej rodziny, co sprowadza na nią mnóstwo kłopotów i
niebezpiecznych sytuacji. Absolutnie nie jest to kolejna książka
inspirowana „Domem nad Rozlewiskiem”! To bardziej powieść
kryminalno-sensacyjna, bardzo sprawnie poprowadzona, wciągająca bez
reszty.
„Nie
licząc kota” przeczytałam natomiast w jeden wakacyjny dzień,
leżąc na kocu, grzejąc się w słońcu... Tu także pojawia się
motyw spadku, który skłania mieszkającą w Warszawie Asię do
odwiedzin w małym miasteczku, z którego wyjechała nagle i
gwałtownie lata temu. Stopniowo poznajemy tajemnicę z jej
przeszłości, przed którą wciąż ucieka...To także sympatyczna
powieść, choć moim zdaniem nieco słabsza niż „Przebudzenie”
- co wcale nie znaczy, że kiepska.
Obie
książki przeczytałam z dużą przyjemnością, obie stanowią
idealną lekturę na jeden wieczór, pod palemkę lub popołudnie spędzone pod
kocem z kubkiem herbaty. Babskie, lekkie, ale niegłupie –
podchodząc bez wygórowanych oczekiwań można naprawdę cieszyć
się ich lekturą. Takie małe gulity pleasure.
"Zamieć śnieżna i woń migdałów" - Camilla Lackberg
Co
roku w okresie przedświątecznym staram się zaserwować sobie co
najmniej jedną nastrojową lekturę z Bożym Narodzeniem w tle – pozycję miłą, lekką, ciepłą i nastrojową. W tym roku, jako, że mam nieco więcej
czasu niż dotychczas, takich książek planuję przeczytać co
najmniej kilka – a na pierwszy ogień wybrałam właśnie „Zamieć śnieżną
i woń migdałów” słynnej Camilli Lackberg. Nie wiem czy to
kwestia jakiegoś dawno przeczytanego i wypartego z pamięci
spoilera, czy też może nagłego i niespodziewanego zrywu mojej
intuicji - rozwikłania zagadki domyśliłam się po przeczytaniu
zaledwie 30 stron książki! Jak na mnie to rzecz niespotykana –
zazwyczaj nigdy nie udaje mi się wytypować mordercy...
„Zamieć
śnieżna” to sympatyczna, lekka i króciutka lektura, ale zdecydowanie nie z tych 'naj' kryminałów, które wciągają bez
reszty i nie dają zasnąć. Zjazd rodzinny w pensjonacie na wyspie,
którą śnieżyca odcięła od świata, dziadek-miliarder umiera w
trakcie kolacji – kto zabił? Mordercą musi być jeden z członków
rodziny... Książka w sam raz na jeden zimowy wieczór, gdy chcemy
się rozerwać, do połknięcia gdzieś między ostatnimi
świątecznymi zakupami, ubieraniem choinki, a pieczeniem ciasteczek.
Największa zaleta tej pozycji to właśnie zimowa, przedświąteczna
aura... W sumie podobało mi się, ale bez szału.
******
W 2014
roku czytałam bardzo dużo i intensywnie – dumna jestem
przeogromnie zarówno z ilości, jak i z jakości moich czytelniczych
wyborów - jednak na bardziej szczegółowe podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Niestety, nie wszystkie lektury udawało mi się opisywać
na bieżąco, część wrażeń wywietrzała już z umysłu i pamięci, a
ostatnie jesienne miesiące jeszcze dodatkowo spotęgowały te
zaległości – czytałam bardzo dużo, ale głowy do pisania nie
miałam... Są książki, którym koniecznie chcę podarować osobne
notki, kilka wyjątkowych pozycji na pewno je otrzyma, jednak część
książek opiszę pewnie zbiorowo... W najbliższych dniach i tygodniach planuję zdecydowanie zwiększyć moją aktywność, może uda się nieco nadgonić ten nawał zaległości. Do dzieła. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)