środa, 31 grudnia 2014 | By: Annie

"Czarne skrzydła" - Sue Monk Kidd

             Uwielbiam czytać tak inspirujące książki - wciągające od pierwszej strony i jednocześnie poszerzające moja wiedzę, bez dojmującego poczucia nudy rodem ze szkolnej lekcji historii, na której zawsze przysypiałam. „Czarne skrzydła” to duża dawka naprawdę świetnej prozy, ale przede wszystkim kawał dziejów Stanów Zjednoczonych - czasów sprzed wojny secesyjnej, z okresu kiedy narodził się abolicjonizm, a także ruch feministyczny. Z czasów kiedy niewolnik stanowił wyłączną własność swojego pana, zaraz obok mebli, worków z bawełną i zwierząt. Jednak w końcu coś drgnęło, w dużej mierze za sprawą sióstr Grimke – Sary i Angeliny – całkowicie zapomnianych przez współczesną historię. To właśnie im Sue Monk Kidd poświeciła swoją najnowszą książkę, a także fikcyjnej niewolnicy Szelmie. Takie historie pisze tylko życie... Pełnokrwiste, budzące sympatię bohaterki - niesamowita duma i empatia, a serca przepełnione odwagą... Nieugięta siła kobiet... "Czarne skrzydła" to wielobarwna, soczysta lektura, napisana z prawdziwym rozmachem. Wciągająca bez reszty, fascynująca, inspirująca. Pięknie portretująca tamte czasy – mnóstwo detali, smaczków – bo w tego typu powieści zwyczajnie się wsiąka - bez tchu, od pierwszej strony. Doskonała rozrywka, a jednak zdecydowanie coś więcej. Znacznie więcej. Bardzo polecam! Rewelacja! Jedna z lepszych książek jakie czytałam w tym roku.
wtorek, 30 grudnia 2014 | By: Annie

"Powrót na Route 66" - Michael Zadoorian

                Tyle czasu minęło od przeczytania tej książki, a ja cały czas nie za bardzo umiem się do niej ustosunkować, uporządkować moje wrażenia, sprecyzować zalety oraz wytknąć wady... „Powrót na Route 66” to lektura ciekawa, pomysłowa, zapadająca w pamięć, choć coś mi zazgrzytało i w pełni zachwycona nie jestem – jednak zaznaczam, że nic konkretnego tej powieści nie jestem w stanie zarzucić.... Poznajemy Ellę i Johna – małżeństwo z 60-letnim stażem u kresu swojego życia – oboje są chorzy, oboje mają dość bycia uzależnienionym od innych osób. Decydują się wyruszyć w swoją ostatnią podróż – przejechać kamperem całą trasę słynną Route 66. 

                 Dla tych co bardzo lubią literaturę obyczajową, nawet niekoniecznie w jej najlepszej i najbardziej porywającej odsłonie – czemu nie? Jedna z całkiem niezłych obyczajówek, ale nie powiem, że wybitna. A może to po prostu nie był właściwy czas i miejsce na tego typu lekturę... To mądra książka, dająca do myślenia, ale ja chyba nie dojrzałam jeszcze do czytania o smutnej starości, o bezczynnym czekaniu na śmierć – na to będzie jeszcze czas, mam nadzieję. ;) Myślę, że powieść może zachwycić, ale osoby bardziej w wieku 60+, choć mogę się też mylić... 
poniedziałek, 29 grudnia 2014 | By: Annie

"Opowieść wigilijna" - Charles Dickens

                  Zawsze czuję się dziwnie i niezręcznie, gdy okazuje się, że klasyka literatury, powieść kultowa i zbierająca same 'ochy i achy' wywołuje u mnie jedynie chęć ziewania, a także szereg emocji znacznie odbiegających od bezkrytycznego zachwytu... Takie odczucia towarzyszyły mi kiedyś m.in. podczas lektury „Alicji w Krainie Czarów”, a ostatnio także podczas czytania „Opowieści wigilijnej” - książki moim zdaniem nieaktualnej, trącącej myszką, przykurzonej, archaicznej i... zwyczajnie nudnej. Obrosłej prawdziwą legendą, ale w moim odczuciu nie zdającej próby czasu. Być może jest to kwestia tego, że po „Opowieść wigilijną” sięgnęłam w tym roku po raz pierwszy – dlatego nie oceniam jej przez pryzmat dzieciństwa, nie mam sentymentu oraz dziesiątek sielskich wspomnień związanych z tą książką, które pewnie przysłoniłyby mi i odpowiednio ukształtowały prawdziwy obraz tej powieści. Wynudziłam się szczerze mówiąc, nie przemówiła do mnie ta historia – pewnie zostanę zlinczowana, ale nie zamierzam słodzić tylko dlatego, że wypada się zachwycić, bo to klasyka. ;) Mi się niestety nie podobało... Jedna z tych powieści obowiązkowych, kiedy masz świadomość, że czytasz dzieło, książkę kultową, a za cholerę nie możesz tego poczuć sercem w trakcie lektury...
niedziela, 28 grudnia 2014 | By: Annie

"Wnuczka do orzechów" - Małgorzata Musierowicz

               Jeżycjada towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo oraz wczesną młodość – czytałam i wciąż będę czytała każdą kolejną ukazującą się powieść z tej serii, nawet mimo pewnych ewidentnych jej mankamentów... ;) Nie chcę się tu przyłączać do nurtu narzekania i złorzeczenia na Małgorzatę Musierowicz... Jaka jest każdy wie, a jej konserwatyzm oraz upychanie po rozdziałach moralizatorskich tekstów traktuję jako swoisty folklor jej książek, który aż tak bardzo mi nie przeszkadza – trochę bawi, śmieszy, ale niespecjalnie irytuje. Po prostu przyjęłam, że trzeba to jakoś przetrawić, taki po prostu jest 'bonus' tych powieści. ;)

               „Wnuczka do orzechów” podobała mi się – nie jest to co prawda poziom „Pulpecji” czy „Kwiatu kalafiora”, ale jest całkiem nieźle, znacznie lepiej niż w poprzednich trzech czy czterech częściach. Trochę się pośmiałam, czytało się bardzo miło i przyjemnie - bo ja książki Małgorzaty Musierowicz zwyczajnie lubię - staram się też za bardzo nie wnikać w te mniej odpowiadajace mi, konserwatywne fragmenty, a po prostu cieszyć się lekturą jako całością. Nie zawiodłam się, miło czasem wrócić do smaków dzieciństwa, ponownie spotkać się z rodziną Borejków - całkowicie nierealistyczną i oderwaną od rzeczywistości, ale wciąż pełną ciepła i uroku. Przyznam, że marzy mi się, aby jeszcze raz przeczytać wszystkie książki z serii, począwszy od pierwszego, aż po ostatni, dwudziesty już tom – urządzić sobie taki maraton z Jeżycjadą - może kiedyś się uda...

"W śnieżną noc" - Maureen Johnson, John Green, Lauren Myracle

                    W sumie bardzo sympatyczna lektura, aż jestem zaskoczona jak bardzo bezpretensjonalna, urokliwa i zabawna jest to książka. Trzy opowiadania, napisane przez trzech młodzieżowych pisarzy – wszystkie dzieją się w jednym, niewielkim miasteczku, każde dotyczy innej grupy znajomych ze szkoły, których życie odmienia się podczas bożonarodzeniowej śnieżycy. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Lekka sympatyczna lektura, z nienachalnym morałem - świetna świąteczna rozrywka. I tym samym kończę sezon czytania książek związanych ze Świętami – w tym roku przeczytałam trzy pozycje o takiej właśnie tematyce, a ta była wśród nich zdecydowanie najlepsza.
sobota, 27 grudnia 2014 | By: Annie

"Szklany klosz" - Sylvia Plath

                Bardzo cenię sobie takie odkrycia – książki zapomniane, samodzielnie wyszperane, a stanowiące prawdziwą perełkę i smaczek czytelniczy. „Szklany klosz” to pozycja podobno kultowa, a wydaje mi się, że obecnie całkowicie przykurzona, pomijana... Napisana pięknym językiem, fascynująca, częściowo autobiograficzna powieść Sylvii Plath o losach 19-letniej Esther. Lata 50', wakacyjny staż w Nowym Jorku - dziesiątki przyjęć, praktyki w gazecie, pokazy mody i randki. A potem nagłe załamanie psychiczne, depresja, próby samobójcze... Niezwykłe, jak bohaterka stała mi się w pewien sposób bliska – może nie miałam podobnych przeżyć, ale pierwiastek szaleństwa drzemie w każdym – ta mroczna, neurotyczna strona, tak doskonale sportretowana w książce... "Szklany klosz" to bardzo dobra powieść w stylu tych, które lubię najbardziej – klasycznie obyczajowa, skupiająca się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Głębia uczuć i różne odcienie emocji zaprezentowane na bogatym tle społeczno-obyczajowym ówczesnych czasów – uwielbiam!
poniedziałek, 22 grudnia 2014 | By: Annie

"Jak oddech" - Małgorzata Warda

                    Nie sposób przeczytać ostatnią stronę tej książki, a następnie spokojnie odłożyć ją na półkę i myślami poszybować od razu ku kolejnej lekturze. Każda następna pozycja traci przy powieści Małgorzaty Wardy na znaczeniu, istotności – bo „Jak oddech” zostaje w czytelniku - powraca czkawką emocji i dziesiątkami pytań bez odpowiedzi... Zmusza do myślenia, porusza serce. Nie da się tej książki tak po prostu zapomnieć - ona opanowuje umysł, dręczy wątpliwościami. Mistrzowsko opisane, wymowne sceny, kilka zdań tak niesamowicie wyrazistych... Jedna migawka z przeszłości – niezwykle realistycznie naszkicowany obrazek - zaledwie parę słów przesyconych uczuciami mówi znacznie więcej niż najdłuższe opisy... Żeby tak pisać trzeba mieć prawdziwy talent! Staszek i Jasmin są nierozłączni od urodzenia – razem spędzili dzieciństwo, łączy ich przyjaźń, która stopniowo, w miarę ich dojrzewania, przeradza się w miłość. Pewnego dnia Staszek wychodzi z domu i... znika. Co się stało...? 

                      Niejednoznaczność emocji, przeczucia, które możemy interpretować na wiele sposobów, nieschematyczni bohaterowie, a także atmosfera narastającego napięcia i grozy – to największe atuty tej powieści. Szczególnie zarysowanie postaci Staszka niesamowicie mi się podobało – bo na ile rzeczywiście można poznać drugiego człowieka...? Bardzo ważna książka, rewelacyjna lektura, niezwykle umiejętnie napisana. Mimo wciągającej fabuły nie mogłam, nie potrafiłam czytać jej szybko – dla mnie zawierała za duży ładunek emocjonalny, aby połknąć ją 'na raz'. Nawet teraz emocje wciąż we mnie kipią, a umysł wypełniony mam przemyśleniami, wątpliwościami, a także ogromnym uznaniem dla pani Małgorzaty Wardy. „Jak oddech” to powieść gęsta od mrocznej, tajemniczej atmosfery, przesycona najróżniejszymi odcieniami ludzkich emocji, niejednoznaczna, a na koniec pozostawiająca czytelnika w totalnym osłupieniu i oszołomieniu. Wyjątkowa pozycja, rewelacyjna literatura obyczajowa! Jestem zachwycona. Przeczytałam dotychczas trzy książki autorstwa Małgorzaty Wardy. Ta jest najlepsza. Bardzo, bardzo polecam!
niedziela, 21 grudnia 2014 | By: Annie

Podwójne spotkanie z serią "Babie lato"

                Serię „Babie lato” wydawnictwa Nasza Księgarnia cenię i zwyczajnie lubię – to dobrze wyselekcjonowane babskie czytadła, często z wątkiem kryminalnym – lekkie, ale nie durne. Bardzo wciągające, choć także szybko ulatujące z głowy i pamięci. Jakiś czas temu przeczytałam rewelacyjne "Lalki" Karoliny Święcickiej i od tamtej pory mam ten cykl na oku, śledzę co tam nowego wydają i okazjonalnie czytam. Po „Przebudzenie” Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak sięgnęłam jeszcze wiosną - pamiętam jak niesamowicie mnie wówczas ta lektura porwała. Zuzanna niespodziewanie otrzymuje spadek na Mazurach, zaczyna drążyć w historii swojej rodziny, co sprowadza na nią mnóstwo kłopotów i niebezpiecznych sytuacji. Absolutnie nie jest to kolejna książka inspirowana „Domem nad Rozlewiskiem”! To bardziej powieść kryminalno-sensacyjna, bardzo sprawnie poprowadzona, wciągająca bez reszty.

                „Nie licząc kota” przeczytałam natomiast w jeden wakacyjny dzień, leżąc na kocu, grzejąc się w słońcu... Tu także pojawia się motyw spadku, który skłania mieszkającą w Warszawie Asię do odwiedzin w małym miasteczku, z którego wyjechała nagle i gwałtownie lata temu. Stopniowo poznajemy tajemnicę z jej przeszłości, przed którą wciąż ucieka...To także sympatyczna powieść, choć moim zdaniem nieco słabsza niż „Przebudzenie” - co wcale nie znaczy, że kiepska.

                 Obie książki przeczytałam z dużą przyjemnością, obie stanowią idealną lekturę na jeden wieczór, pod palemkę lub popołudnie spędzone pod kocem z kubkiem herbaty. Babskie, lekkie, ale niegłupie – podchodząc bez wygórowanych oczekiwań można naprawdę cieszyć się ich lekturą. Takie małe gulity pleasure.
sobota, 20 grudnia 2014 | By: Annie

"Zamieć śnieżna i woń migdałów" - Camilla Lackberg

              Co roku w okresie przedświątecznym staram się zaserwować sobie co najmniej jedną nastrojową lekturę z Bożym Narodzeniem w tle – pozycję miłą, lekką, ciepłą i nastrojową. W tym roku, jako, że mam nieco więcej czasu niż dotychczas, takich książek planuję przeczytać co najmniej kilka – a na pierwszy ogień wybrałam właśnie „Zamieć śnieżną i woń migdałów” słynnej Camilli Lackberg. Nie wiem czy to kwestia jakiegoś dawno przeczytanego i wypartego z pamięci spoilera, czy też może nagłego i niespodziewanego zrywu mojej intuicji - rozwikłania zagadki domyśliłam się po przeczytaniu zaledwie 30 stron książki! Jak na mnie to rzecz niespotykana – zazwyczaj nigdy nie udaje mi się wytypować mordercy... 

               „Zamieć śnieżna” to sympatyczna, lekka i króciutka lektura, ale zdecydowanie nie z tych 'naj' kryminałów, które wciągają bez reszty i nie dają zasnąć. Zjazd rodzinny w pensjonacie na wyspie, którą śnieżyca odcięła od świata, dziadek-miliarder umiera w trakcie kolacji – kto zabił? Mordercą musi być jeden z członków rodziny... Książka w sam raz na jeden zimowy wieczór, gdy chcemy się rozerwać, do połknięcia gdzieś między ostatnimi świątecznymi zakupami, ubieraniem choinki, a pieczeniem ciasteczek. Największa zaleta tej pozycji to właśnie zimowa, przedświąteczna aura... W sumie podobało mi się, ale bez szału.

******

W 2014 roku czytałam bardzo dużo i intensywnie – dumna jestem przeogromnie zarówno z ilości, jak i z jakości moich czytelniczych wyborów - jednak na bardziej szczegółowe podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Niestety, nie wszystkie lektury udawało mi się opisywać na bieżąco, część wrażeń wywietrzała już z umysłu i pamięci, a ostatnie jesienne miesiące jeszcze dodatkowo spotęgowały te zaległości – czytałam bardzo dużo, ale głowy do pisania nie miałam... Są książki, którym koniecznie chcę podarować osobne notki, kilka wyjątkowych pozycji na pewno je otrzyma, jednak część książek opiszę pewnie zbiorowo... W najbliższych dniach i tygodniach planuję zdecydowanie zwiększyć moją aktywność, może uda się nieco nadgonić ten nawał zaległości. Do dzieła. :)
wtorek, 11 listopada 2014 | By: Annie

"Miasto z lodu" - Małgorzata Warda

                 Jeśli ktoś wciąż ma wątpliwości czy polska autorka jest w stanie napisać powieść niesamowicie wciągającą, a zarazem poruszającą ważne tematy społeczne w sposób nieprzerysowany i nieschematyczny, jednocześnie traktując czytelnika jak inteligentnego partnera do dyskusji, proszę bardzo – wystarczy sięgnąć po najnowszą książkę Małgorzaty Wardy. To świetna powieść obyczajowa – niejednoznaczna, zmuszająca do przemyśleń, absolutnie wyróżniająca się z nurtu lekkich małomiasteczkowo-wiejskich czytadeł na poprawę humoru – żeby nie było - nie mam nic przeciwko takim książkom, boję się tylko, że „Miasto z lodu” zostanie wrzucone z nimi do jednego worka, zgubi się w tłumie przeciętności na półce 'lekka literatura kobieca'...

                  Teresa to piękna kobieta cierpiąca na chorobę afektywną dwubiegunową. Wraz z nastoletnią córką przyjeżdża do niewielkiego miasteczka w górach – pragnie rozpocząć nowe, szczęśliwe życie, ale lokalna społeczność odnosi się do niej niechętnie, wręcz wrogo... Dochodzi do tragicznego wypadku – to on stanowi oś wydarzeń... Ludzka zawiść, zakłamanie, znieczulica, bezkarność w internecie oraz absurdalna nienawiść do wszystkiego co choć trochę inne i obce – najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy mają swoje odbicie w tej świetnej powieści. Obraz choroby psychicznej i trudne pytanie – czy okresowo niepoczytalna, samotna matka powinna wychowywać własne dziecko? A do tego nastrojowy, chłodny, zimowy klimat niedostępnych gór, odludzia... To zdecydowanie więcej niż kolejna babska lektura – „Miasto z lodu” jest napisane bardzo sprawnie, chwyta za serce, porusza – pochłania się je jednym tchem, ale nie bezrefleksyjnie. To powieść wieloznaczna, wielowarstwowa, nietuzinkowa. Naprawdę, świetna pozycja – stawiająca trudne pytania, nie dająca jednoznacznych odpowiedzi, prowokująca do dyskusji. Polecam, bardzo polecam!
niedziela, 9 listopada 2014 | By: Annie

"Zaginiona dziewczyna" - Gillian Flynn

              Naprawdę dobry, ciekawy kryminał, ale nie powiem, że wybitny czy rzucający na kolana. To lektura na pewno mocno wciągająca, intrygująca, bardzo umiejętnie skonstruowana i ewidentnie nastawiona na zaskoczenie czytelnika. Po prostu dobra rozrywka. Nick i Amy są małżeństwem z pięcioletnim stażem. Pewnego dnia piękna Amy znika, a wszystkie poszlaki wskazują na to, że za zaginięciem stoi właśnie jej mąż... Szczególnie podobała mi się konstrukcja psychiczna bohaterów – dopracowana w każdym najdrobniejszym szczególe, wymuskana do perfekcji. To naprawdę dobra książka, choć nie zgodzę się z opiniami, że genialna i zachwycająca. Nie ma co przesadzać – to tylko solidny, sprawnie napisany kryminał. A może ''...? W każdym bądź razie wrażenia po lekturze mam jak najbardziej pozytywne – polecam. Opasła powieść jak znalazł na jesienne wieczory spędzane w domowym zaciszu. :)
niedziela, 26 października 2014 | By: Annie

"Na południe od granicy, na zachód od słońca" - Haruki Murakami

                   Sięgając na przestrzeni lat po kolejne powieści Murakamiego usilnie poszukuję w nich wrażeń, emocji i zachwytów, których doznałam podczas lektury „Kroniki ptaka nakręcacza” - niesamowitej powieści, która na kilka dni pozostawiła mnie w dziwnym poczuciu oderwania od rzeczywistości, oszołomiła – zabrała w niezwykłą podroż, a po przeczytaniu ostatniej strony wypluła zachwyconą, odmienioną... Niestety, „Na południe od granicy, na zachód od słońca” nie spełniło moich oczekiwań... To pozycja nieco nudnawa, mocno przegadana, choć muszę, przyznać, że początek zaintrygował mnie i zaciekawił, rozbudził oczekiwania – niestety, później akcja siadła... Autor pisze umiejętnie, ale to sama historia nie porywa... Poznajemy Hajime i jego życiowe perypetie z kobietami. Piękna Shimamoto, z którą bohater utracił w dzieciństwie kontakt, po latach powraca jako kobieta tajemnicza i pełna zagadek...

                    Nie wiem czy to kwestia pecha w wyborze kolejnych lektur Muarkamiego, a może tego, że jego najlepszą powieścią jest przeczytana już przeze mnie „Kronika ptaka nakręcacza” i żadna inna pozycja jej nie dorównuje... A może to skutek pewnej zmiany, która przecież musiała zajść w moim guście czytelniczym w ciągu ostatnich pięciu lat...? Nie wiem, w każdym bądź razie nie zniechęcam się i wciąż szukam – na następne spotkanie z Murakamim szykuję „Norwegian Wood” - może tym razem się nie zawiodę...?
poniedziałek, 13 października 2014 | By: Annie

"Jej wszystkie życia" - Kate Atkinson

                     „Jej wszystkie życia” to książka wymykająca się wszelkim klasyfikacjom, fabularnym schematom czy uproszczeniom. Poznajemy historię Ursuli, która rodzi się raz za razem, przeżywając różne wersje swojego życia – jedne mniej, drugie bardziej udane... II Wojna Światowa, bombardowania Londynu, przyjaźń z Evą Braun, czy też zastrzelenie Hitlera przeplatają się z osobistymi dramatami Ursuli - nieudanym małżeństwem, samobójstwem - ale też chwilami szczęścia... Na pewno nie nazwałabym tej powieści lekką, choć muszę przyznać, ze czyta się ją bardzo sprawnie – niemniej wymaga przemyśleń. Autorka igra z czytelnikiem, podziw budzi niesamowita skrupulatność w rysowaniu tła historycznego, a także nieprzewidywalność fabuły - czytelnik myśli sobie 'o tak, teraz jej się uda' - a tu okazuje się, że nie ma właściwego rozwiązania - wybranej wersji życia, która jest tą jedyną dobrą i idealną. Rożne odcienie codzienności, wieloznaczność, wielowarstwowość i zgrabne lawirowanie pomiędzy utartymi fabularnymi rozwiązaniami - to główne cechy tej powieści. Gdzieś tam w tyle głowy po lekturze pojawia się myśl – czy niekiedy zryw intuicji to przypadkiem nie ostrzeżenie zaczerpnięte z innej wersji naszego życia...? :) „Jej wszystkie życia” to bardzo dobra, opasła powieść – do długiego czytania, smakowania. Zapadająca w pamięć. Polecam. :))
niedziela, 5 października 2014 | By: Annie

"Matematyka Niny Gluckstein" - Esther Vilar

                     Esther Vilar to postać niezwykle intrygująca, okryta nutką kontrowersji i tajemnicy. Niestety, w internecie można znaleźć zaledwie garstkę informacji na jej temat, a książki jej autorstwa od lat nie są wznawiane... Po ukazaniu się w 1971 pozycji "The Manipulated Man” (jej lektura wciąż przede mną) stała się osobą powszechnie znienawidzoną przez wojujące feministki ruchu Women's Liberation - w swojej książce ukazuje bowiem zupełnie odmienne spojrzenie na ten najbardziej radykalny feminizm – obie płcie nie są swoimi wrogami, niektóre kobiety wcale nie są aż tak uciskane jak deklarują, a raczej wykorzystują obecny system społeczny do manipulowania mężczyznami, m.in. poprzez seks czy szantaż emocjonalny. Współczesna Europejka przeważnie może decydować czy chce pracować, czy też woli zajmować się domem – mężczyzna takiego wyboru nie ma... To tak w skrócie. :) Esther Vilar to bardzo mądra, inteligentna kobieta o dość kontrowersyjnych i odmiennych poglądach, m.in. jest wielką przeciwniczką instytucji małżeństwa – bardzo ciekawych o tyle, że rzucają one nowe światło na zagadnienia, wydawałoby się, oczywiste. Nie ze wszystkimi jej poglądami się zgadzam, ale jej rozumowanie nie pozostawia mnie obojętną, ma w sobie dużo logiki i sporo racji. Kilka lat temu przeczytałam „Siedem pożarów Mademoiselle” jej autorstwa - rewelacyjną powieść, prawdziwą perełkę, polecam gorąco! Później sięgnęłam po „Na dziewczęcej skórze” - to spotkanie zaliczam do niezbyt udanych. A ostatnio udało mi się wypożyczyć z biblioteki kolejną powieść Esther - „Matematykę Niny Gluckstein” - to bardzo ciekawa pozycja, skłaniająca do przemyśleń - czy istnieje recepta, matematyczna formuła na udany związek, miłość na całe życie? Wydaje się, że Ninie Gluckstein udało się odkryć tę tajemnicę. :) Polecam tę książkę, choć przyznam, że nie udało się jej pobić cudownych „Siedmiu pożarów Mademoiselle”. Niemniej warto przeczytać, szkoda, żeby ta ciekawa autorka tak po prostu odeszła w zapomnienie...
środa, 1 października 2014 | By: Annie

Jesień, to już jesień.

                  I nieubłaganie minął wczoraj ostatni dzień wakacji... Od dziś jestem zmuszona ponownie rzucić się w wir studiowania – ogromu nauki, zajęć do 19, niezliczonych kartkówek i kolokwiów. Jak zwykle łudzę się, mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle – wiadomo, nadzieja matką głupich, ale mnie ona prawie nigdy nie opuszcza. :D Pewnie pierwsze tygodnie października rozwieją bezlitośnie moje złudzenia... Wiadomo, nie będę czytała 4-5 książek tygodniowo... ale może choć jedną..? To moje absolutne minimum, żeby normalnie funkcjonować – nie utknąć w nauce, ograniczona jedynie do klaustrofobicznego świata chemii... :)

                  Jeśli chodzi o wakacje to były one niezwykle udane czytelniczo – jak policzyłam, od ostatniego egzaminu w czerwcu aż do dziś, przeczytałam w sumie 45 książek – wiadomo, nie chodzi o ilość, ale ogromnie cieszy mnie ten wynik – to, że udało mi się poznać tyle, w większości wspaniałych, lektur. Mam jednak wrażenie, że pozycji, które muszę koniecznie, natychmiastowo i obowiązkowo przeczytać jest coraz więcej, nie mniej! W te wakacje wreszcie poznałam Grę o Tron – przeczytałam dwa pierwsze tomy, po raz pierwszy sięgnęłam także po książki takich pisarzy jak Sylwia Chutnik, Susan Sontag, Jonathan Safran Foer, Daphne du Maurier, Harper Lee ze swoim genialnym „Zabić drozda” i wiele, wiele innych. Zachwyciły mnie „Urodziny” Panosa Karnezisa. Zakochałam się w twórczości Toni Morrison. Rozczarowała mnie Barbara Rybałtowska. Przeczytałam aż trzy książki Zbigniewa Lwa-Starowicza, dwie Musso...
To było bardzo udane wakacje... :)
Niestety, wciąż mam sporo zaległości recenzenckich – mam nadzieję, że jakoś to jeszcze nadgonię...

                  A oto moje stosy ze wszystkich wakacyjnych miesięcy – od czerwca do września. Kilka książek to prezenty, jedynie „Inicjały zbrodni” otrzymałam od wydawnictwa do recenzji, a pozycje „Kat” oraz „Zrób to w warszawie!” dostałam na spotkaniu blogerów książkowych w Agorze. Resztę zakupiłam sama. :) Część książek już przeczytałam, jednak większość dopiero czeka na swój czas... Najbardziej kuszą mnie chyba "Stulecie", kolejna powieść Toni Morrison oraz "Czytadła" Agnieszki Osieckiej... 
Niestety, na razie nie jestem w stanie obrócić tego zdjęcia...
               Mam nadzieję, że nie zniknę teraz całkowicie, że wciąż uda mi się od czasu do czasu coś przeczytać, opisać i zamieścić w moim internetowym kąciku... 
wtorek, 30 września 2014 | By: Annie

"Sońka" - Ignacy Karpowicz

                    Ciężko pisze się recenzję książki, która zachwyciła wszystkich wkoło, zyskała miano arcydzieła oraz zgarnęła niemal same pozytywne opinie, zarówno wśród krytyków, jak i blogerów... Szczególnie gdy samemu już tak zachwyconym się nie jest... W trakcie lektury wiedziałam, czułam podskórnie, że mam do czynienia z pozycją wybitną, świetną książką, ale nijak nie umiałam tego poczuć sercem. (Czy w takim razie ta powieść jest aż tak świetna...?) Karpowicz zachwycił mnie bezkrytycznie „ościami”, w „Sońce” także podobał mi się jego styl, sam zamysł na konstrukcję książki, igranie z czytelnikiem wielowarstwowością fabuły oraz nietypowe rozwiązania narracyjne, jak np. oddanie głosu zwierzętom. Historia też jest ciekawa – współczesny reżyser teatralny wysłuchuje wspomnień Sońki – kobiety, która podczas wojny przeżyła niezwykłą historię miłosną, okupioną ogromnym cierpieniem. Problem leży w tym, że ja chyba po prostu gustuję w grubszych książkach, skupiających się na dokładnej charakterystyce bohaterów – tak, żeby można było ich poznać i poczuć - polubić lub znienawidzić. Wiedzieć czy rano piją kawę z mlekiem, jaka jest ich ulubiona książka i czy mieli w dzieciństwie chomika. Akcja w „Sońce” wydawała mi się zbyt pobieżna i miejscami zbyt 'szybka' - czułam się jedynie postronnym obserwatorem, nie wniknęłam w tę historię. Miałam poczucie, że „Sońka” jest nieco - nie wiem czy to właściwe słowo - 'przekombinowana', jakby autor usiłował za dużo wcisnąć, za dużo pokazać w zbyt małej ilości tekstu...

                     Chciałabym zachwycić się tą książką, ale nie umiem. Naprawdę, chciałabym napisać tu notkę pełną zachwytów, 'ochów i achów' jaka to jestem poruszona, ale nie będę kłamała. Absolutnie nie jest to książka zła, to nie tak, że w ogóle mi się nie podobała – to wciąż jest dobra pozycja, o niebo lepsza od tysiąca identycznych czytadeł z jednej kalki. Ja po prostu nie umiałam do końca poczuć tej książki, nie przemówiła do mnie, nie dostrzegłam w niej arcydzieła.. Nie znalazłam podczas czytania tego, czym wszyscy się aż tak zachwycają... Może jeszcze kiedyś, przy ponownej lekturze się uda..?
poniedziałek, 29 września 2014 | By: Annie

"Brzemię rzeczy utraconych" - Kiran Desai

W rzeczywistości okładka prezentuje
się o wiele lepiej, nie jest aż tak
różowa...
                  Powieść „Brzemię rzeczy utraconych”, za którą Kiran Desai otrzymała w 2006 roku Nagrodę Bookera, była w moim domu od lat owiana legendą arcydzieła, a dodatkowo ciekawość lektury podsycał fakt, iż książki tej absolutnie nigdzie nie można było kupić, zdobyć czy też wypożyczyć. W zeszłym roku Wydawnictwo Literackie zdecydowało się na wznowienie obu powieści autorki w nowej, przepięknej szacie graficznej – zamówiłam natychmiastowo.

                    Indie, lata 80. XX wieku, niewielkie miasteczko u podnóża Himalajów. Kiran Desai nie funduje nam tysiąca fajerwerków i nagłych zwrotów akcji - to książka typowo obyczajowa, pięknie napisana, obfitująca w urzekające opisy przyrody. Nie ma tu jakiegoś szczególnie wyróżniającego się wątku w rodzaju wielka historia miłosna, tajemnica rodzinna czy zagadka kryminalna. Historia przedstawiona w powieści to bardziej wycinek ze zwyczajnego życia zwykłych ludzi – emerytowanego sędziego, jego szesnastoletniej siostrzenicy Sai, która przeżywa swoją pierwszą miłość, a także ich kucharza oraz jego syna, który wyjechał do Stanów – opisy emigracyjnych losów Bidźu przeplatają się z senną, monotonną codziennością życia w miejscu niemalże zapomnianym przez współczesny świat. Może nie określiłabym tej pozycji mianem arcydzieła, ale to naprawdę solidna powieść obyczajowa, zgrabnie, szczegółowo i realistycznie portretująca indyjską codzienność – postkolonialne niepokoje społeczne, podział na kasty, problem emigracji... To bardzo dobra powieść, może nie najłatwiejsza, może niekoniecznie przebojowa, ale szczerze ją polecam. Niespieszny, nieco mistyczny klimat tej książki zapada w pamięć, jej lektura poszerza wiedzę, a wszystko to napisane pięknym językiem, który można smakować bez końca... Mi się podobało. Bardzo.
niedziela, 28 września 2014 | By: Annie

"Dziewczyna w lustrze" - Cecelia Ahern

                    Wieczorna kąpiel z pianką upłynęła mi w miłym towarzystwie dwóch opowiadań Cecelii Ahern. Połknęłam na raz. To moje trzecie spotkanie z tą niezwykle popularną irlandzką autorką – czytałam już „P.S. Kocham Cię” oraz „Podarunek” - wspomnienia z tych lektur mam jak najbardziej pozytywne. Dwa krótkie opowiadania – uważam, iż nie ma sensu ich streszczać – w każdym z nich znajdziemy realizm magiczny, a także porcję wzruszenia i zaskoczenia. Pierwsze oceniam bardzo pozytywnie, drugie nieco mniej. Ciekawy smaczek, co prawda w wykonaniu Cecelii Ahern bardziej podobały mi się jej powieści, ale ja w ogóle niezbyt gustuję w opowiadaniach – zawsze wolę solidną, kilkusetstronicową porcję prozy. „Dziewczyna w lustrze” to dobra rozrywka, jeden soczysty kęs sympatycznej, lekkiej, ale też niegłupiej lektury.

"Domofon" - Zygmunt Miłoszewski

                    Wow! Co za książka! Rewelacyjnie napisana, wciąga bez reszty, wywołuje ciarki na plecach i chęć zaryglowania drzwi do mieszkania. Warszawski blok na Bródnie i uwięzieni w nim mieszkańcy. Winda, mroczne piwnice, dziwni lokatorzy-widmo, tajemnicze odgłosy z domofonu... Doskonale znam tego typu bloki, wszystko mogę sobie dokładnie zwizualizować – wyobraźnia działa na pełnych obrotach, a kilka scen na dobre opanowało mój umysł – nie mogłam spać! Wszystko niezwykle realistycznie i umiejętnie opisane – wydarzenia rozgrywają się bezpośrednio przed oczami czytelnika, miałam poczucie jakbym stała obok bohaterów, martwiła i bała się razem z nimi. Prawdziwa jazda bez trzymanki – autor co stronę zaskakuje nagłym zwrotem akcji, umiejętnie stopniuje napięcie i niespodzianki serwowane czytelnikowi - naprawdę czapki z głów, to najwyższy światowy poziom jeśli chodzi o tego typu kryminalno-thrillerową literaturę. Bardzo polecam, rewelacyjna książka, do pochłonięcia w dwa intensywne wieczory. Lektura, przy której naprawdę można się bać, a której nie da się odłożyć i po prostu pójść spać...
sobota, 27 września 2014 | By: Annie

O czytelniczych inspiracjach, planach i wyzwaniach słów kilka...

                   Oprócz maniakalnego buszowania po stronach księgarni internetowych, rytualnego przeglądania nowości i zapowiedzi poszczególnych wydawnictw, śledzenia zaufanych blogów książkowych, zdawania się na ślepą intuicję w księgarniach czy bibliotekach, od pewnego czasu wspaniałym, niezgłębionym źródłem mnóstwa czytelniczych inspiracji jest dla mnie strona List Challenges, która zbiera listy z przeróżnych tematów takich jak film, muzyka, podróże, jedzenie – mnie najbardziej interesuje oczywiście aspekt książkowy. :) Znajdziemy tu typowe spisy w rodzaju '100 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią', '250 najlepszych książek wszech czasów', ale także te bardziej nietuzinkowe, jak np. '150 książek o książkach', listy wszystkich powieści ulubionych pisarzy, '100 książek do czytania, kiedy pada śnieg', wszystkie pozycje, które zdobyły Nagrodę Bookera itp. :) Oczywiście można tworzyć własne listy, zaznaczać przeczytane tytuły, zdobywać gwiazdki, punkty... Raj. :)

                    Jednak moje serce definitywnie i ostatecznie podbiła dopiero lista książek ze wspaniałego serialu „Kochane kłopoty” (bardzo polecam!), która składa się z 339 pozycji, które urocza Rory Gilmore przeczytała w trakcie 7 sezonów serialu – chciałabym przeczytać wszystkie, choć nie wiem czy to wykonalne. Na razie mam 30 pozycji przeczytanych, a przed sobą 7 lat na doczytanie reszty – hihi, może się uda, kto wie? :) Jeśli uda mi się kontynuować to wyzwanie (moje pierwsze!), to na pewno popełnię jeszcze niejeden wpis na ten temat. Trzymajcie kciuki. :)

                     A na razie szperam, dodaję, zapisuję – to dla mnie ogromna motywacja do sięgnięcia po klasykę literatury, a także po pozycje nieco starsze, a prawie już zapomniane. Nie aktualne bestsellery, ale książki, które w swoim czasie uznawane były za arcydzieła, a obecnie pokryły się, przynajmniej u nas, warstewką kurzu... Bo czy ktoś obecnie pamięta jeszcze o podobno zachwycających „Prochach Angeli” Franka McCourta czy wybitnych opowiadaniach Dorothy Parker? No właśnie...a ja mam ostatnio potrzebę takich wyszperanych, nieprzebojowych odkryć oraz zmierzania się z pozycjami ambitniejszymi – te listy dają mi ogromną motywację, są niezgłębionym źródłem nowych tytułów, inspiracji... Wszystkie nazwy książek są zamieszczane po angielsku, choć mi to nie przeszkadza - uwielbiam takie szperactwo, szukanie tłumaczeń itd. :)

                      Nie jest to pewnie strona dla każdego – mnie zachwyciła i wciągnęła. Jeśli ktoś jest ciekaw – oto mój profil: http://www.listchallenges.com/profile/175717. Jeśli zdecydujecie się dołączyć to zostawcie koniecznie link do swojego profilu w komentarzu pod tym wpisem – chętnie popodglądam co tam osiągnęliście. :)
piątek, 26 września 2014 | By: Annie

"Jeśli zostanę" - Gayle Forman

                   Poniedziałkowy wieczór upłynął mi na lekturze powieści, która za sprawą ekranizacji hula teraz na wszystkich anglojęzycznych listach bestellerów. Na mojej półce wystała się kilka dobrych lat i cieszę się, że w końcu po nią sięgnęłam. „Jeśli zostanę” to historia dziewczyny, która w pewien zimowy dzień traci wszystko – w wypadku samochodowym giną jej rodzice oraz młodszy brat. Mia z ciężkimi obrażeniami trafia do szpitala – teraz musi zdecydować – czy chce żyć dalej?

                    Nie jest to zła powieść, choć moim zdaniem napisana może nieco zbyt 'hollywoodzko' – mam tu na myśli teatralne próby wdarcia się OIOM itp. To banał, ale dobrze czasem sięgnąć po tego typu książkę i choć przez chwilę w pełni docenić to, co się ma – ulotne to uczucie, ale warte zachodu, „Jeśli zostanę” całkiem nieźle spełnia tu swoje zadanie. Nie jest to pozycja zmieniająca świat czy też rozdzierająca serce czytelnika na strzępy – znam inne, o wiele bardziej poruszające powieści, w tej zabrakło mi nieco autentyzmu uczuć. Już prędzej czytelnik, wiedząc, że czyta lekturę mającą wywołać łzy, sam nakręca się aż do wzruszenia, niż faktycznie jest to zasługa treści książki... Zabrakło mi także merytorycznego przygotowania autorki do szpitalnej tematyki... Można sięgnąć, choć nie polecam tej powieści jakoś szczególnie – jako lektury obowiązkowej, do natychmiastowego pochłonięcia. Czyta się bezboleśnie, a nawet przyjemnie(!) - ale zdecydowanie nie jest to pozycja wybitna czy zachwycająca.
środa, 24 września 2014 | By: Annie

"Ćwiartka raz" - Karolina Korwin-Piotrowska

                  Obecnie nie darzę pani Karoliny Korwin-Piotrowskiej szczególną sympatią – bardzo lubiłam ją za czasów początków „Magla towarzyskiego” - to było naprawdę coś - ostre, niepolukrowane, kontrowersyjne. Natomiast występ w „Top model” mocno zdyskwalifikował ją w moich oczach – bo jak można wiarygodnie krytykować i narzekać na świat, który samemu się aktywnie współtworzy? Promować się, utrzymywać się z krytykowania celebrytów, którzy tak rzekomo ją brzydzą i degustują, a jednocześnie trwać w tej pracy z niemałym zadowoleniem od kilkunastu lat? Jeśli ten celebrycki paździerz faktycznie tak ją mierzi i brzydzi, jak deklaruje na każdym kroku w swojej książce, to czemu tkwi w nim uparcie tyle czasu, czemu nie zajmie się np. filmem – swoją pasją? Niezbyt to autentyczne, prawda? To jakiś mesjanizm? Powołanie? Automasochizm? Chora fascynacja czymś odrażającym – czy jak? Z jednej strony dobrze, że jest w polskich mediach osoba, która brutalnie sprowadza samozwańcze gwiazdy na ziemię, ale jednocześnie to jej wieczne narzekanie na głupie telewizyjne programy, kolorowe gazety, obrzydzenie światem celebrytów wydaje mi się zwyczajnie nieprawdziwe – poświecić kilkanaście lat życia na coś czego się rzekomo nienawidzi i podkreśla się to na każdym kroku. Zarabiać na nienawidzeniu tego, co się samemu współtworzy. Hmmm...

                    Takie to myśli tkwiły mi w głowie podczas lektury „Ćwiartki raz” – a czytałam ją dość długo – rozplanowałam sobie jeden rok na każdy dzień pobytu w domu, w wakacje nie było takich dni szczególnie dużo. :) Ta prawie 800-stronnicowa pozycja to kompendium wiedzy plotkarskiej, muzycznej i kulturalnej, szczególnie tej filmowej, z ostatnich 25 lat. Obraz jak kształtowały się wolne media, wyłaniały się prawdziwe gwiazdy i kształtowali pierwsi celebryci – pierwsze skandale, pierwsze brukowce, najlepsze i najgorsze filmy... Nie obejdzie się tu bez youtube'a oraz kartki z długopisem – moja lista wynotowanych tytułów filmowych jest imponująca. :) Sama książka jest bardzo ciekawa, podziwiam ogrom pracy, gigantyczny wysiłek jaki pani Karolina włożyła w przygotowanie tej pozycji – przekopała się przez tony gazet, archiwów, wiadomości - budzi to mój szacunek. Książkę bardzo polecam, niemniej wciąż mam mieszane uczucia co do samej autorki...
wtorek, 23 września 2014 | By: Annie

"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek - Mary Ann Shaffer, Annie Barrows

                Przesympatyczna książka – ciepła, zabawna, pełna uroczych bohaterów, ale w żadnym razie nie przesłodzona. Napisana w formie listów, dzieje się w roku 1946 – główna bohaterka szuka pomysłu na nową książkę, a przypadkowa wymiana korespondencji naprowadza ją na trop tytułowego Stowarzyszenia. Zaintrygowana Juliet wyrusza na niewielką wyspę Guernsey leżącą u wybrzeża Francji, gdzie poznaje grono nietuzinkowych postaci, które odmieniają jej życie...

                   Pewnie wiele z Was zna już tę pozycję – swego czasu była ona bardzo popularna. Kto nie czytał – polecam gorąco – to idealna powieść na jesienne wieczory, na poprawę humoru, otula ciepłym kocem życzliwości i optymizmu. Czas poświęcony tej pozycji zdecydowanie nie był stracony, bardzo miło wspominam spędzony w jej towarzystwie wieczór oraz długi poranek. Lekka, pokrzepiająca literatura w bardzo dobrym wydaniu. :)
piątek, 19 września 2014 | By: Annie

"Żony astronautów" - Lily Koppel

                Od lat cenię sobie wydawnictwo Znak, mam niemałą kolekcję ich książek, zawsze z ogromną ciekawością przeglądam ich zapowiedzi i nowości, nie wspominając tu o świetnych promocjach na stronie, którym czasami nie sposób nie ulec.:) Wydają naprawdę świetną literaturę – na kilkadziesiąt książek zakupionych i przeczytanych zawiodłam się, nie wiem, może raz? Dwa? Niestety, „Żony astronautów” nie do końca mnie zadowoliły, a nawet nieco rozczarowały, choć może to kwesta moich wygórowanych oczekiwań względem prozy non-fiction po lekturze rewelacyjnych Beksińskich (to także wydawnictwo Znak!)...

                   Po pierwsze - za dużo bohaterek, które mylą się czytelnikowi, nawet mimo ich spisu na początku książki – tu ogromny plus za jego zamieszczenie - bez niego czytelnik byłby jak zagubione dziecko we mgle. Po drugie - zupełnie nie miałam poczucia, że obcuję z reportażem, że za czytanymi wydarzeniami stoi rzetelne poparcie źródłowe. Miejscami jest ciekawie, miejscami bardzo nudno – nierówna to książka, wydaje mi się, że także trochę nieumiejętnie napisana, bardzo chaotycznie. Niektóre, nieistotne fragmenty są rozwleczone na kilkanaście stron i ewidentnie mocno podkoloryzowane, a późniejsze, znacznie ważniejsze wydarzenia streszczone w telegraficznym skrócie – zabrakło tu informacji czy chęci? Szczególnie pod koniec akcja przyspiesza – jakby autorka zupełnie nie miała rozplanowanego materiału, pisała i pisała, aż nagle odkryła, ze musi się streszczać, by ostatnie 20 lat zmieścić na 10 stronach... Po trzecie – książka nie wzbudza większych emocji, nie umożliwia wczucia się w losy bohaterek – jest zbyt pobieżnie, sztucznie, lakonicznie. A szkoda, bo żony miały naprawdę ciekawe i trudne życia – musiały świecić przykładem przed całym światem, każda, bez wyjątku, musiała być perfekcyjną panią domu, która stwarza swemu astronaucie idealne warunki do odpoczynku w domowym zaciszu. Pod maską perfekcjonizmu często skrywały zdrady mężów, własne uzależnienia, problemy emocjonalne, presję niespodziewanej sławy i oczywiście niepokój o męża....

                   Nie jest źle, „Żony astronautów” pewną ciekawość zaspokajają, trochę wiedzy przekazują, ale wydaje mi się, że ten fascynujący temat mógłby zostać przedstawiony o wiele ciekawiej, po prostu lepiej – zasługuje na to. Nie wiem czy autorka, aby uniknąć zarzutu pobieżności, powinna była stworzyć pozycję trzy razy grubszą, czy też ograniczyć się do opisywania losów np. tylko dwóch rodzin i przedstawić je bardziej szczegółowo. W każdym bądź razie czegoś tej książce zabrakło, a czegoś była za dużo... Stąd mój niedosyt, mieszane odczucia i lekkie poczucie zmarnowanego tematu na naprawdę fascynującą lekturę...  

"Etat w chmurach" - Teresa Grzywocz

                 Sympatyczna, lekka książka do relaksu w słoneczne popołudnie. Teresa Grzywocz, była stewardesa, przedstawia tajniki tego zawodu, zmagania z pasażerami, przytacza zabawne anegdotki, swoje początki pracy w firmie – jest ciekawie, choć trochę za mało było mi takich opisów jak na książkę prezentowaną jako dziennik pracy w chmurach. To, co zazgrzytało mi podczas lektury to nieproporcjonalnie długi (prawie 100 stron) i nudny rozdział poświęcony tematowi, co autorka zwiedziła podczas pracy jako stewardesa. Wydaje mi się, że ciężko jest napisać nudno o podróżowaniu, tu się jednak udało. ;) Autorka ani nie pisze niczego odkrywczego, nie ukazuje też klimatu zwiedzanych miejsc. To raczej po prostu wyliczanka – w Paryżu byłam w Luwrze i na Wieży Eiffela, a w Londynie byłam na London Eye i w Harrodsie, itp., itd. Jeśli chodzi o inne podróże jest jeszcze gorzej – dla przykładu opis zwiedzania Amsterdamu: „Oprócz rejsu w stolicy Holandii udaje nam się zobaczyć rynek, obejrzeć stary ratusz i oczywiście przejść się Dzielnicą Czerwonych Latarni”. I tyle, w takim bezpłciowym klimacie 100 stron. Dodatkowo autorka poświęca mnóstwo uwagi opisom hoteli, w każdym mieście odwiedza centrum handlowe i zdaje nam z tego szczegółową relację – nuda i ziew. Ani to błyskotliwy przewodnik, ani pasjonująca lektura – bardziej pamiętnik, ale po co to publikować? Rozumiem, że jest to ciekawe dla samej autorki, która ma wspomnienia z tych miejsc, może dla jej znajomych przy okazji pokazywania zdjęć, ale czytelnika naprawdę nie interesuje czy w hotelu w Colombo był basen czy nie... po 10 stronach zaczyna ziewać, niestety... Wiem, że autorka chciała ukazać, że będąc stewardesą wcale nie tak łatwo zwiedzić świat, mając często na miejscu jedynie kilka godzin do dyspozycji przed kolejnym lotem, trzeba do tego ogromnego samozaparcia – mimo tych trudności, autorce udało się zobaczyć naprawdę sporo - jednak za długo się na ten temat rozwodzi, zbyt nudno. To jedyny zgrzyt. Fajna ciekawostka, choć żadne mistrzostwo świata – nie będę wciskała, że musicie przeczytać itd. Kto lubi takie klimaty niech czyta – lektura tej książki nie boli, choć też zdecydowanie nie rzuca na kolana. Może być.
środa, 17 września 2014 | By: Annie

"W krzywym zwierciadle" - Maciej Stuhr

                   Nie jest tajemnicą, że mam ogromną słabość do felietonów – ulotna myśl, spostrzeżenie, niecodzienna obserwacja ubrane w błyskotliwą krótką formę, dowcip i puentę – po prostu kocham! Oczywiście nie wszystkie felietony mnie zachwycają – wciąż niedoścignionym wzorem i ideałem pozostają te autorstwa Krystyny Jandy ze zbioru „Moja droga B,” - cudeńko, kto nie czytał temu gorąco polecam i zazdroszczę przyszłych lekturowych zachwytów. Muszę jednak przyznać, że Maciej Stuhr też doskonale sobie radzi na tym polu - szczególnie pierwsze felietony iskrzą dowcipem i humorem, a cały zbiór zamyka sympatyczna historyjka będąca pastiszem, kpiną z komedii romantycznej. Bardzo dobrze się to czyta, niemal połyka, jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą - jakże przyjemnie było pochłaniać te felietony, jednocześnie grzejąc się w promieniach słońca, w kawiarnianym ogródku, przy kawie, a wokół gwar ludzi... Polecam :)
poniedziałek, 15 września 2014 | By: Annie

"Ex libris. Wyznania czytelnika" - Anne Fadiman

                   Cudna pozycja! Poszukiwałam jej od kilku lat, wreszcie udało mi się ją wypożyczyć z nowej biblioteki, połknęłam z rozkoszą, zaznaczając coraz to ciekawsze smaczki i wiele bym dała, aby mieć egzemplarz tej książki u siebie na półce – ten wypożyczony oddam do biblioteki z krwawiącym sercem... Nikt tak nie zrozumie mola książkowego jak inny mól książkowy - literatura towarzyszyła Anne Fadiman od dziecka – miłość, pasja i uwielbienie do książek, traktowanie ich jako nieodłącznego, bardzo ważnego elementu codzienności wypełniają każdą stronę „Ex librisu”, czyniąc jego lekturę prawdziwą przyjemnością – to jak balsam dla duszy – komunikat: cierpię na ten sam nałóg, ale dobrze mi z tym! Anne opisuje swoje codzienne potyczki z literaturą - począwszy od zaślubin księgozbiorów obojga małżonków, podziale czytelników ze względu na to jak traktują swoje książki, jak napisać dedykację, aż po anegdotki jak to znani pisarze bezwstydnie zrzynali od siebie fragmenty swoich utworów – a to tylko przykłady... Jest zabawnie, z polotem, ale przede wszystkim mądrze i pasjonująco. Dodatkowo nawiązania do setek pozycji, przytoczone wypowiedzi pisarzy, którzy byli także bibliofilami... I świetne dopowiedzenia tłumaczy na końcu każdego rozdziału, ukazujące poruszany w danym eseju temat w kontekście naszych, polskich realiów. To wszystko czyni z „Ex libris” niesamowity smaczek i perełkę dla wszystkich moli książkowych.

Moim zdaniem dziewiętnaście funtów starych książek to przysmak co najmniej dziewiętnaście razy większy niż funt świeżego kawioru.” (s.159)

                   Autorka czuła się jak niedouczona ignorantka czytając książkę 'Tygrys domowy” autorstwa Carla Von Vechtena, ja natomiast wyraźnie wyczuwałam moje edukacyjne braki w trakcie lektury „Ex Librisu” - nie w negatywnym sensie, ale jako ogromną motywację do zapoznania się z dziesiątkami kolejnych pozycji – oczywiście wynotowałam całą listę. Anne jest osobą niesamowicie oczytaną, prawdziwą erudytką, nie ma w niej jednak ani krzty snobizmu czy bufonady. To po prostu pokrewna dusza – jedna z nas. :) Kto na urodziny zamiast wystawnego przyjęcia nie wolałby udać się do starego, klimatycznego antykwariatu i wyjść z niego z naręczem smakowitych lektur? Kto nie zmaga się z wiecznym brakiem miejsca na książki? Kogo czasami nie dopada głód słów i wówczas czyta, z braku innych lektur, nawet instrukcję obsługi zmywarki czy też etykietki na żelach i szamponach w wannie? Oj znam to, znam doskonale... :)

Założenie książki zakładką odpowiada wciśnięciu klawisza stop, zaś odłożenie jej grzbietem do góry – klawisza pauza.” (s.49)

                     Autorka w ostatnim rozdziale wymienia cała litanię książek o książkach – Niestety, większość tytułów można dostać tylko po angielsku, wyszperać w angielskim czy amerykańskim antykwariacie... Przeważnie nie zdobycia u nas. Jakże bym marzyła, aby któreś wydawnictwo wzbogaciło swą ofertę o serię książek o książkach – wystarczy sięgnąć po „Ex libris”- lista gotowa! Proponuję zacząć serię od wznowienia esejów Anne Fadiman – to uczta, zanurzenie się w literackim raju wzajemnego zrozumienia, gdzie nikt nie powie: „a na co ci kolejna książka?”. Bardzo, bardzo polecam!

Zaiste – napisał Henry Ward Beecher – gdzież natura ludzka jest słabsza niż w księgarni!” (s. 160)
piątek, 12 września 2014 | By: Annie

"Beksińscy. Portret podwójny" - Magdalena Grzebałkowska

                  Nie dziwię się, że ledwie chwilę po premierze ta książka została natychmiastowo okrzyknięta jedną z najlepszych i najważniejszych w roku 2014, zgarnęła setki zachwytów, dosłownie same entuzjastyczne recenzje oraz szturmem zawojowała półki bestsellerów. Niesamowita biografia – w ten sposób napisać o tak skomplikowanych postaciach to prawdziwa sztuka i mistrzostwo. Beksińscy - ojciec i syn – malarz, fotograf, rzeźbiarz oraz dziennikarz, fascynat muzyki, tłumacz o mrocznych, wampirycznych zainteresowaniach. Przyznam, że przed lekturą nie widziałam o nich prawie nic... Nietuzinkowe osobowości artystów, zmienne charaktery, ulotne nastroje... Widać ogrom pracy Magdaleny Grzebałkowskiej – przekopanie się przez tony materiałów, archiwów, dziesiątki spotkań, wywiadów. Bardzo podobało mi się, że autorka nie miała odgórnego założenia 'był taki, a taki', nie wymienia litanii przymiotników narzucających konkretną, uformowaną już wcześniej wizję postaci, a przytacza jedynie określone sytuacje, czytelnikowi pozostawiając ich ocenę i wyciągnięcie wniosków. Bo osobowości tak niesztampowych, wielowarstwowych jak obaj Beksińscy nie da się uchwycić nawet w najdłuższej, a banalnej charakterystyce... Nic nie jest jednoznaczne, różne sytuacje wywołują różne zachowania, nie można, po prostu nie da się tu generalizować... Nie jest to łatwa pozycja – byłam w stanie czytać zaledwie kilkadziesiąt stron dziennie, przeplatając ją z innymi lekturami – mroczna, mocna, poruszająca, niepozostawiająca czytelnika obojętnym. Każdy artysta powinien marzyć, aby Magdalena Grzebałkowska zechciała napisać jego biografię – bo robi to naprawdę mistrzowsko, wybitnie. Fenomenalna książka. Brawo, chylę czoła.
środa, 10 września 2014 | By: Annie

"Za drzwiami mojego gabinetu" - Zbigniew Lew-Starowicz

                 Książka do połknięcia na raz – dziesiątki historyjek i ciekawostek prosto z gabinetu najpopularniejszego polskiego seksuologa, Zbigniewa Lwa-Starowicza. Ciekawa, wciągająca pozycja, niektórych pewnie zgorszy, ale nie oszukujmy się – wystarczy włączyć telewizję w paśmie popołudniowym czy też wejść na pudelka, aby dostać podobne wynurzenia, tylko w znacznie wulgarniejszej, ekshibicjonistycznej formie. A w książce Starowicza jest mądrze, z odpowiednim dystansem i smakiem – nie ma poszukiwania taniej sensacji, a jest rzeczowe, naukowe podejście do tematu, choć jednocześnie nieugrzecznione i niepozbawione nutki pikanterii czy też poczucia obcowania z sekretnym zwierzeniem. Wciąga, chciałoby się więcej. Ciekawostka, popołudniowy smaczek. Mi się podobało. :)
niedziela, 7 września 2014 | By: Annie

"Złote żniwa" - Jan Tomasz Gross

                    Niesamowicie mocna książka – bardzo kontrowersyjna i ciężka. Niezwykle trudno mi się ją czytało – brnęłam mozolnie przez każdą kolejną stronę, rozdział – zaledwie 200 stron porażającego, nieczłowieczego okrucieństwa - makabryczne, szokujące, jak obuchem w głowę. Chyba wolałabym tej pozycji nie czytać, choć jednocześnie cieszę się, że zapoznałam się z tą lekturą – niemniej czuję ulgę, że to już za mną... Takie książki zmieniają nastawienie, poglądy, rzucają nowe światło na przykurzone sprawy i wywołują dyskusje oraz dziesiątki myśli w głowie. Nie mam pojęcia jak oceniać „Złote żniwa” – brakuje mi wiedzy historycznej... Wiele osób zarzuca tej pozycji tendencyjność, brak obiektywizmu, a Grossom interpretowanie zdarzeń tylko na własną 'korzyść'. Powiem tak – nawet jeśli opisywane wydarzenia są nieco podkoloryzowane, nawet gdyby tylko jedna dziesiąta faktów była prawdziwa to i tak jest to porażająca, szokująca lektura. Jak Polacy zachowywali się w obliczu zagłady Żydów...

                   „Formy, jakimi Niemcy likwidowali Żydów, spadają na ich sumienie. Reakcja na te formy spada jednak na nasze sumienie. Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia.” (s. 178-179)
sobota, 6 września 2014 | By: Annie

"Kobiety z Czerwonych Bagien" - Grażyna Jeromin-Gałuszka

                   Piękna opowieść o kobietach – o kobiecej sile, przyjaźni, niezłomności i nierozrywalnej więzi. I godzeniu się z losem – przyjmowaniu na klatę przeciwności – one nas kształtują, także są częścią życia. Na wszystko jest w życiu pora, co ma być to będzie, nie ma sensu zamartwiać się na zapas tym, na co i tak nie mamy wpływu... 'Co ma się zdarzyć, to się zdarzy...' Kobieca siła i odwaga w obliczu sytuacji kryzysowych, ale jednocześnie ogromna pokora wobec losu – takie właśnie jesteśmy i taka tematyka przemawia do mnie mocno... Ta książka to samo życie, z jego wzlotami i upadkami, chwilami dobrymi i złymi, ubrane w losy kilku pokoleń kobiet z jednej rodziny, które mieszkają w domu na odludziu – tytułowych Czerwonych Bagnach. Począwszy od wojny, aż do współczesnych czasów śledzimy perypetie grupy nietuzinkowych kobiet, a gdzieś w tle przewijają się mężczyźni ich życia – każda odnajduje swojego 'antychrysta', ale niekoniecznie szczęście w miłości...

                    Grażyna Jeromin-Gałuszka ma nie tylko świetne pióro, ale także, co wyróżnia ja spośród wielu innych polskich autorek literatury kobiecej, jest rewelacyjna w kreowaniu wyrazistych, różnorodnych, charakternych i zwyczajnie dających się lubić bohaterek – przesympatycznych w swoich sprzeczkach i perypetiach. Jej książki przywodzą mi na myśl niezapomniane „Gotowe na wszystko” i postacie Gaby, Lynette, Bree, Susan... Lubię styl jakim pisze, ale uwielbiam bohaterki z jej powieści – są jak najprawdziwsze osoby, dawno niewidziane przyjaciółki - to właśnie za ich sprawą wciąż chcę się sięgać po kolejne książki pisarki... „Kobiety z Czerwonych Bagien” to bardzo dobra literatura kobieca – warto sięgnąć, polecam.
czwartek, 4 września 2014 | By: Annie

Arcydzieło: "Umiłowana" - Toni Morrison

                   Oto nowe nazwisko, które w moim osobistymi rankingu pisarzy wybiło się na sam szczyt i szturmem zajęło miejsce obok innych twórców, których chcę przeczytać absolutnie wszystko, co tylko napisali. Przedstawiam Wam Toni Morrison – wybitną afroamerykańską pisarkę, laureatkę Nagrody Nobla z 1993 roku, która w swoich książkach skupia się głównie na jednym temacie – niewolnictwu i jego historii w Stanach. I o tym także jest „Umiłowana”, która rozgrywa się kilka lat po wojnie secesyjnej, w środowisku wolnych Murzynów. Główna bohaterka Sethe wraz z córką mieszka w nawiedzonym domu w stanie Ohio... Nic więcej nie zdradzę, bo uważam, że wszelkie streszczenia mogą jedynie zaszkodzić tej książce - to nie tylko powieść ambitna i poszerzająca horyzonty, ale również wciągająca, tajemnicza historia z suspensem. Kto nie będzie czuł się przekonany moimi zachwytami, tego żadne opisy i tak nie skuszą – a ta historia wymyka się wszelkim uogólnieniom – nie chcę spłycić jej głębi, bogatego tła historycznego i ogromu miłości matki skonfrontowanej z obroną dziecka, godności bohaterów, ukazanego na kartach książki niczym nieuzasadnionego zła, ale także bezinteresownego dobra...


                  „Umiłowaną” czytałam już kiedyś, będąc chyba jeszcze w gimnazjum, niewiele z tej lektury pamiętałam, jedynie zarys fabuły i poszczególne sceny, ale zgodzę się tu w stu procentach ze słowami tłumaczki, że 'początek powieści, jak przyznają krytycy, jest prawie niezrozumiały w trakcie pierwszej lektury: czytelnik zostaje wciągnięty w sam środek akcji, a wszelkie zawęźlenia są rozsupływane powoli, aż do ostatniej stronicy.” Faktycznie, zupełnie inaczej odbiera się tę książkę przy pierwszym i drugim podejściu do niej... Nie ma co oszukiwać – nie jest to powieść łatwa, do pochłonięcia w samolocie, w kilka godzin – nie wszystkich czytelników zachwyci, nie wszyscy pewnie dadzą radę ją przeczytać. To pozycja wymagająca skupienia, ale niezwykle piękna. Na uwagę zasługuje rewelacyjne tłumaczenie – rzadko zwracam na nie uwagę, jednak w tym przypadku jestem naprawdę po ogromnym wrażeniem. Dla mnie ta książka to czysta wirtuozeria – piękna, do bólu prawdziwa proza. Urzekła mnie od pierwszej strony, jedna z lepszych powieści jakie czytałam. Ambitna, niełatwa, ale nie do zapomnienia. Poruszająca. Toni Morrison pisze obłędnie – to ścisła, światowa czołówka. Warto, naprawdę warto. Coś niesamowitego. Pokochałam tę pisarkę! W swojej książce zawarła wszystkie odcienie ludzkich emocji, bohaterowie są jak żywi, a w historię niezwykle umiejętnie i przejmująco wplotła elementy magii. Arcydzieło. Do „Umiłowanej” jeszcze wrócę, a tymczasem pragnę odkryć wszystkie inne powieści wybitnej Toni Morrison...
wtorek, 2 września 2014 | By: Annie

"Dziś wieczorem nie schodźmy na psy. Afrykańskie dzieciństwo" - Alexandra Fuller

                Przepiękna, pełnokrwista i niezwykle szczera autobiograficzna opowieść o dzieciństwie spędzonym w Afryce. Początkowo miała przybrać formę powieści, jednak nie mam wątpliwości, że jako historia fikcyjnych bohaterów ta książka bardzo straciłaby na swojej autentyczności i sile rażenia...

"Najpierw próbowałam spisać swoje życie jak pisze się fikcję. Powstało osiem czy dziewięć wyjątkowo kiepskich powieści. Zdawało mi się, że muszę znaleźć jakiś sposób, by usprawiedliwić rasizm, w którym dorastałam, opisać ciężkie życie białych w Afryce, wymazać winę z powodu niesprawiedliwości, której świadkiem byłam w dzieciństwie. (...) Jednak te powieści wydawały się nieprawdziwe, bo próbowałam w nich złagodzić glosy białych i nadać pełnię głosom czarnych, kobiet i dzieci, uciszanych przez lata represji. W końcu zrozumiałam, że te fikcyjne dzieła były książkami kobiety zbyt przestraszonej, by spojrzeć światu w twarz (...). Wtedy podjęłam decyzję, by opisać swoje życie takie, jakie było: pełne pasji, cudowne, trudne, męczące, chaotyczne, piękne."

                  I powstała z tego niezwykła opowieść - prawdziwa, do bólu szczera. Udekorowana pięknymi, biało-czarnymi zdjęciami dokumentującymi ulotne chwile z dzieciństwa Alexandry. Napisana wymownym, wyrazistym stylem - niekoniecznie najłatwiejszym do przyswojenia - ale pięknym. Wszystko zostało przedstawione bez autocenzury - choroba psychiczna matki, wszelkie problemy, rasizm wśród białych... "Dziś wieczorem nie schodźmy na psy" to także bogate źródło wiedzy na temat schyłku kolonializmu - jak biali postrzegają swoją nową pozycję, jak odnajdują się w nowej rzeczywistości, gdy kolejne kraje afrykańskie ogłaszają swoją niepodległość i okazuje się, że Europejczycy przestali być faworyzowani ze względu na kolor skóry. Fullerowie mieszkali w dawnej Rodezji (obecnie Zimbabwe), następnie w Malawi i Zambii. Wiedli, częściowo na własne życzenie, niesamowicie trudne życie - rodzina Fullerów nie należała do bogatych, a ich historia naznaczona była śmiercią trójki dzieci oraz pechem. Jednak to niełatwe życie było jednocześnie niezwykle fascynujące i bogate - pełne doznań, barw, zapachów i smaków Afryki. Żyli nieco na pograniczu dwóch światów - w Afryce, mimo uwielbienia dla tego rejonu, nigdy nie byli do końca 'u siebie', natomiast powrót do zimnej i deszczowej Anglii skłonił ich jedynie do jak najszybszego powrotu do Afryki - do świata europejskiego także już nie należeli... Zdecydowanie nietuzinkowa rodzina, świadomie wybierająca miejsca odizolowane od świata, podejmująca wyzwania, których nikt inny nie chciał się podjąć..

"Jestem Afrykanką z przypadku, nie z urodzenia. Choć wiec dusza, serce i umysł są afrykańskie, zdecydowanie biała skóra wyraźnie nie jest. "

"My, biali, nie możemy mieć na własność kawałka Afryki, ale z zadziwiającą pewnością wiedziałam też, że Afryka posiadła na własność mnie."

                   To książka, która mówi sama za siebie. Wzbogacająca, dokształcająca, ale to jednak wciąż przede wszystkim bardzo szczera i po prostu fascynująca lektura autobiograficzna. Bardzo polecam!
poniedziałek, 1 września 2014 | By: Annie

"Widmokrąg" - Wojciech Kuczok

                   Od dawna chciałam poznać twórczość pana Kuczoka – pierwsze spotkanie z jego prozą wywołało u mnie naprawdę niejednoznaczne wrażenia... Jedno jest pewne – Kuczok ma świetne pióro – pisze obrazowo, ma swój wyraźnie wyczuwalny styl, pięknie włada językiem, bawi się słowem. Lektura „Widmokręgu” dostarczyła mi przede wszystkim poczucia, że obcuję z prozą pięknie napisaną, choć niełatwą. Rzadko sięgam po opowiadania, nie przepadam za krótką formą, ciężko mi się ją czyta i przyznam szczerze, że w trakcie lektury „Widmokrąg” nieszczególnie mi się podobał, właśnie pod kątem formy zaprezentowanej treści – czytając prawie same powieści przywykłam do przeżywania historii wraz z bohaterami, bardziej rozbudowanej fabuły, a tego w tej książce nie ma – nie jest to jednak zarzut odnośnie „Widmokręgu” - po prostu takie są uroki opowiadań, których ja jakoś nie umiem docenić... Natomiast teraz, kilka tygodni po zakończeniu lektury, gdy wróciłam myślami do tej książki, z zaskoczeniem odkryłam, że wciąż pamiętam część opowiadań, ale teraz odbieram je zupełnie inaczej - powoli doceniam ich kunszt, konstrukcję i wyjątkowość – chyba dojrzały we mnie... Jak na krótką formę są naprawdę dobre, choć zaznaczam i podkreślam, że czytam bardzo mało opowiadań – nie mam za bardzo z czym porównywać. I choć nie czuję się rzucona na kolana czy zachwycona, to mam świadomość, że to absolutnie nie za sprawą braków warsztatowych czy twórczych pana Kuczoka, a jedynie dlatego, że opowiadania to nie jest do końca 'mój' gatunek, nie umiem w nim zasmakować. Pięknie wspominam historie z „Królowej żalu”, tytułowego „Widmokręgu”... Tę pozycję traktuję jako ciekawostkę - poszerzenie moich literackich horyzontów, poznanie nowego dla mnie, a od lat bardzo cenionego w Polsce autora. Literackie wyzwanie – niełatwe, ale wzbogacające. Czy wrócę jeszcze do twórczości Kuczoka – nie wiem... Może coś polecicie? Powieść? „Gnój”?
sobota, 30 sierpnia 2014 | By: Annie

Powieść zapomniana, ale bardzo warta przeczytania: "Rebeka" - Daphne du Maurier

                Ta wydana po raz pierwszy w roku 1938, a obecnie zapomniana, niewznawiana od wielu lat powieść bardzo lubianej niegdyś pisarki Daphne du Maurier, powinna został odkurzona i przywrócona do łask – w nowym wydaniu, z piękną okładką, mogłaby ponownie zawojować serca rzeszy czytelników. Wielka szkoda, że twórczość tej niezwykle popularnej w swych czasach autorki zarosła u nas kurzem, dostępna jedynie na allegro - mnie osobiście oczarowała... Urzekła mnie już sama notka zamieszczona przez wydawcę na okładce – 'wciąż bardzo atrakcyjna czytelniczo, choć nieco trąci myszką” - wyobrażacie sobie taki blurb obecnie, kiedy każda powieść to rzekomo 'zachwycający bestseller, który pokochali czytelnicy na całym świecie'? :) Taka niespotykana szczerość zasługuje na pochwałę, niemniej zupełnie się z nią nie zgadzam – mimo pływu lat „Rebeka” zupełnie nie straciła na aktualności – czyta się ja rewelacyjnie, bohaterowie są bardzo autentyczni, a wciąga jak najlepszy współczesny kryminał czy thriller. To książka w stylu tych, które lubię najbardziej – rozbudowany wątek obyczajowo-psychologiczny, skonstruowane od podstaw sylwetki bohaterów, w tle tajemnica z przeszłości wprowadzająca nieco mrocznego nastroju, a jako wisienka na torcie piękne opisy – posiadłości Manderley, ogrodów, Lazurowego Wybrzeża itd. Tytułowa Rebeka to zmarła przed rokiem żona Maxima de Wintera, który jest właścicielem pięknej rezydencji nad brzegiem morza – legendarnego Manderley. Po śmierci żony, Maxim poszukuje ukojenia w Monako, gdzie poznaje młodą, naiwną dziewczynę – naszą główną bohaterkę. Jednak nad ich miłością oraz posiadłością wciąż unosi się duch Rebeki, która jawi się jako kobieta idealna – wciąż jest obecna w swoich pokojach, we wspomnieniach i rozmowach... Nic więcej nie zdradzę – czytajcie – gwarantuję tylko, że niejedno zaskoczenie Was spotka w trakcie lektury...


                   Bardzo klimatyczna opowieść, wywołała u mnie sporo emocji, szczególnie postać pani Denvers, zarządczyni domu, przyprawiła mnie o szybsze bicie serca i ciarki na plecach. To jedna z tych lektur, które na zawsze osiedlają się w umyśle czytelnika; usłyszę imię Rebeka – pomyślę o tej książce. Posiadłość w Anglii nad morzem – przypomnę sobie Manderley. Trochę w klimacie „Tajemniczego ogrodu”, niektórych powieści Agathy Christie czy też „Dziwnych losów Jane Eyre” - niesamowicie działa na wyobraźnię. Ciężko jest mi w kilku słowach uchwycić ten niepowtarzalny, staroświecki i nieco mroczny klimat powieści - czytając „Rebekę” czułam się trochę jak mała dziewczynka – to wówczas pochłaniałam historie o wielkich posiadłościach z dziesiątkami pozamykanych pokoi, z zastępem szepczących potajemnie służących, popołudniowymi herbatkami i nocnymi sztormami. Uwielbiam te klimaty! Nic nie jestem w stanie zarzucić tej książce - podobało mi się absolutnie wszystko! To pełnokrwista, świetnie skonstruowana i do ostatniej strony trzymająca w napięciu powieść, zawierająca wszystko to, co najlepsze z powieści obyczajowej, romansu i kryminału – we wstępie „Rebeka” została określona jako psychologiczny romans sensacyjny. A dodatkowo ten klimat – nieco gotycki, tajemniczy, mroczny... Plus wielka miłość, zemsta, tajemnicza śmierć, intrygi służby... Niezwykle wiarygodnie opisane, z rozbudowanym tłem psychologiczno-obyczajowym. Rewelacja. Bardzo polecam!!!
środa, 27 sierpnia 2014 | By: Annie

"Jutro" - Guillaume Musso

                Zanim zabiorę się do spisywania moich wrażeń z lektur wyjazdowych i tych jeszcze wcześniejszych, zaległych od kilku miesięcy, koniecznie muszę 'na świeżo', gdy emocje polekturowe wciąż szumią w głowie, podzielić się z Wami najnowszą swieżynką spod pióra Guillaume'a Musso. Dorwałam natychmiast po powrocie do domu, zamówiłam jeszcze z wakacji i natychmiast pochłonęłam – ale z Musso nie da się inaczej. ;) Szczerze mówiąc przestałam już nawet czytać opisy jego książek - ufam temu pisarzowi i wiem, że jeśli chodzi o lekką, wciągająca historię nie zawiodę się - jego powieści kupuję w ciemno.

                   Poznajemy Emmę i Matthew, którzy za sprawą kupionego na garażowej wyprzedaży laptopa nawiązują mailową korespondencję. Jednak po nieudanej próbie spotkania okazuje się, ze Emma żyje w roku 2010, a Matthew w 2011! Musso jest w świetnej formie – wrócił bardziej w stronę realizmu magicznego, w jego dwóch poprzednich książkach było go zdecydowanie mniej. A stosowanie go wychodzi mu naprawdę rewelacyjnie, także jak najbardziej z korzyścią dla jego najnowszej powieści. „Jutro” to bardzo dobra, wciągająca rozrywka – jak najlepszy film, komedia romantyczna połączona z thrillerem. Do połknięcia na raz – świetny styl pisania, wartka akcja z wątkiem zagadki, umiejętnie wplecione w nią klimatyczne, przemawiające do czytelnika opisy – idealna dawka dialogów, stopniowania napięcia, zaskoczenia i romantyzmu. Najnowsze powieści Musso są do siebie bardzo podobne - mam na myśli schemat: dwa miasta, kobieta i mężczyzna, zagadka kryminalna w tle. Jednak można mu tę schematyczność wybaczyć, bo jego książki to zawsze 400 stron czystej rozrywki, która nie ogłupia – nie jest przesadnie lekko, ale, co lubię i bardzo sobie cenię, autor bez wydumanych aspiracji, bez kompleksów i pretensji względem lektur ambitniejszych, niesamowicie zręcznie porusza się w dziale 'literatura lekka i przyjemna' – jest w tym prawdziwym mistrzem.
Czekam niecierpliwie na tłumaczenie jego kolejnej powieści - "Central Park"! 


                 A tak swoją drogą to moje zdumienie i pewne zaciekawienie wzbudza polityka wydawnictwa Albatros – ile razy można zmieniać szatę graficzną jednej książki? Nie tylko okładkę ale także czcionkę, wysokość, wielkość liter na okładce, raz drukowane, raz nie... Po co to robić tak szybko po ukazaniu się pierwszego wydania? Czy to się może opłacać? Czy ktoś wie o co w tym chodzi..? Intryguje mnie to już od kilku lat ;)
wtorek, 26 sierpnia 2014 | By: Annie

Jesień...

            Z powrotem w domu.

            12 książek przeczytanych w trakcie wyjazdu, ale apetyt na następne lektury wciąż niezaspokojony. Wyjazd udał się wspaniale, przyznam jednak, że stęskniłam się za moimi małymi, domowymi zwyczajami – kawą w ulubionym kubku, ciszą domowego poranka w łóżku, regałami pełnymi książek... I za miastem i jego szybszym oddechem... za kawiarniami, za spotkaniami ze znajomymi, za sklepami i kinami. Jak co roku jesień daje mi mnóstwo energii i chęci – umysł wypełniają mi coraz to nowe plany i pomysły czekające na zrealizowanie... Uwielbiam jesień – jej zapachy, kolory, smaki – spacery po dywanach kolorowych liści, przepięknie przebarwiające się ulice pełne drzew, chłodniejsze powietrze o poranku, choć wciąż pełne promieni słońca, a także grube, wełniane swetry wystarczające zamiast kurtki – jesień to powiew czegoś świeżego i nowego, co zawsze stanowi dla mnie ogromną dawkę pozytywnej energii do działania. Mam nadzieję, że w tym roku jesień będzie klasycznie piękna i złota - taka, żeby można było zasuszyć bukiet liści, wybrać się na spacer do parku z książką i zebrać kasztany na szczęście... Przede mną jeszcze ponad miesiąc wakacji – oczywiście zamierzam mnóstwo czytać, ale czekają mnie także porządki we wszystkich szafach i szafeczkach, zakupy i mnóstwo innych małych spraw oraz pomysłów – uporządkować zdjęcia, biżuterię itd. Powoli, delektując się, przeglądam również strony księgarni z zapowiedziami – jesień jak zwykle dostarczy nam licznych czytelniczych smakołyków... :)

A na zakończenie lata kilka migawek z wakacyjnego czytania pod chmurką:






środa, 6 sierpnia 2014 | By: Annie

"Świat według Joan" - Joan Collins


               Pierwsza wyjazdowa lektura, zgarnięta ‘na szybko’ do torebki, przeczytana prawie w całości w drodze. Miało być lekko i przyjemnie, a przyznam, że mam bardzo mieszane odczucia odnośnie książki pani Collins. Faktycznie, jest tu trochę takich milszych fragmentów, gdy autorka snuje swoje opowieści i porady – jest bardzo kobieco i sympatycznie, choć nie brakuje truizmów. Jednak jeszcze liczniejsze są te 'zrzędzące kawałki' – jak to kiedyś było wspaniale, a teraz to ci młodzi tacy beznadziejni – technologia to samo zło, a wolność i tolerancja to nowomodne wymysły. Sporo tu także niekonsekwencji – śmieszyły mnie narzekania autorki na współczesny kult urody i młodości – a połowa książki jest przeznaczona właśnie poradom jak być młodym i pięknym. ;) Oczywiście sama Joan Collins zastrzega, że ona nigdy nie korzystała z usług chirurga plastycznego, a swój wygląd zawdzięcza jedynie dobrym genom i ochronie przed słońcem. Nie twierdzę, że tak nie jest, ale zawsze niezmiennie śmieszą mnie te skrupulatne zapewnienia gwiazd o ich naturalnej urodzie. Pani Collins wspomina także swoje grzeszki z młodości, ale po nich następuje natychmiastowe usprawiedliwienie i rozgrzeszenie – ‘co złego to nie ja’… Równie irytujące było stawianie się autorki w panteonie gwiazd na równi z takimi sławami jak Elizabeth Taylor, Marilyn Monroe, Marlon Brando czy Paul Newman...

                   To bardzo egocentryczna książka – wiem, że książki autobiograficzne mają do tego prawo (choć nie jest to prawdziwa autobiografia – raczej zbiór przemyśleń i anegdotek), ale zdecydowanie nie jest to subtelny, pomijalny egocentryzm, a po prostu postrzeganie całego świata poprzez pryzmat wielkiego ego Joan Collins – tytuł „Świat według Joan” jest tu niezwykle adekwatny. Ona wszytko wie najlepiej, ona ocenia i wydaje wyroki – nie lubię takiego autorytatywnego, jednostronnego podejścia do zagadnień skomplikowanych i niejednoznacznych. Być może czytelnikom lepiej znającym i lubiącym jej osobę bardziej przypadnie do gustu ta książka – ja tej pani jako aktorki za bardzo nie kojarzę, a mania serialu „Dynastia” ominęła mnie całkowicie – nie było mnie wówczas na świecie. „Świat według Joan” można przeczytać przede wszystkim dla kilku sympatyczniejszych fragmentów – wspomnień ze złotych lat Hollywood, spotkań i przyjęć z takimi osobistościami James Dean, Paul Newman, Marilyn Monroe – te fragmenty są z całej książki najciekawsze. Początek podobał mi się zdecydowanie bardziej niż końcówka, gdzie przeważa już samo narzekanie – jest to zwyczajnie nudne i męczące. Ta pozycja jawi mi się jako niezbyt wiarygodna próba autokreacji Joan Collins na wzór do naśladowania, chodzący ideał z radą na każdy temat - ja tego nie kupuję... A pani Collins nie polubiłam - z treści wyłania się jej obraz jako osoby nieszczerej, wyidealizowanej i niezwykle zadufanej w sobie - być może takie jest prawo wielkich gwiazd, ale czy trzeba od razu napisać całą książkę na ten temat? Szkoda czasu i papieru... Ciekawi mogą przeczytać, ale zdecydowanie nie jest to lektura obowiązkowa.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...