sobota, 29 sierpnia 2020 | By: Annie

"Pięć lat z życia Dannie Kohan" - Rebecca Serle

                    O rany, jak mi się ta książka podobała! Niby babskie czytadło, niby na pierwszy rzut oka lektura jakich wiele – młoda kobieta i miłosne perturbacje na horyzoncie - a jednak jest to przede wszystkim niebanalna, piękna opowieść o potędze kobiecej przyjaźni – wbrew wszystkiemu. Danielle wiedzie z pozoru idealne życie. Mieszka w Nowym Jorku, robi karierę jako prawniczka, u swego boku ma ukochanego Davida. Nagle, w dniu swoich zaręczyn, zapada w dziwny ‘sen’ - ma niezwykle realistyczną wizję swojego życia za pięć lat… z zupełnie innym mężczyzną. Jednak fabuła nie zmierza, jak z początku myślałam, w stronę lekkiej, romantycznej komedii pomyłek, z obowiązkowym happy endem i ślubem na zakończenie, oj nie. Ale nic więcej nie zdradzę, żeby nikomu nie popsuć wielkiej przyjemności, jaka płynie z samodzielnego odkrywania tej historii.

                      Dla mnie „Pięć lat z życia Dannie Kohan” to takie typowe ‘czytadło z jakością’ – bawi, wciąga, porusza i daje do myślenia. Urzekł mnie Nowy Jork w tle – wyjątkowo szczegółowo, smakowicie zarysowany, będący niemalże drugoplanowym bohaterem tej opowieści. W tej książce podobało mi się absolutnie wszystko i trochę żałuję, że połknęłam ją tak szybko. Zaczęłam ją czytać podczas niespodziewanej drzemki mojego dziecka w wózku (to się praktycznie nie zdarza!), w tle szum miasta, ławeczka pod drzewem, błogo... przez chwilę udało mi się pobyć po prostu tu i teraz… a tu nagle żółty liść sfrunął mi na głowę – pierwszy symbol nadchodzącej jesieni i zmian. Poczułam się niemal jak bohaterka książki. W każdym razie był to dla mnie jeden z piękniejszych momentów tego lata, notuję ku pamięci, i cieszę się, że towarzyszyła mi w nim właśnie ta książka.


"Nigdy nie lubiłam wylegiwać się w łóżku do późna, lecz ostatnio już krótko po siódmej mam wrażenie, jakby był środek dnia. Potrzebuję poranka. Jest coś wyjątkowego w budzeniu się przed wszystkimi innymi. Czuję się spełniona, jeszcze zanim wypiję pierwszą kawę. Cały dzień wydaje się lepszy."
piątek, 28 sierpnia 2020 | By: Annie

Stos urodzinowy

                       Na tegoroczną jesień czekam podwójnie. Przede wszystkim to moja ukochana, bibliofilska pora roku, której oznak zaczynam wypatrywać już w połowie sierpnia… Wraz z pierwszymi opadającymi liśćmi czuję zawsze przypływ energii do zmian, powiew nowego, wieczory w domu znowu zaczynają bardziej cieszyć, wyciągam ciepłe swetry, parzę aromatyczną herbatę i snuję czytelnicze plany… Drugi aspekt to czekająca nas wkrótce przeprowadzka, której nie mogę się już doczekać! Myślami i sercem jestem już w nowym mieszkaniu, jednak zamiast planować remont, wybierać kolory ścian czy szukać mebli, ja skupiłam się na razie głównie na aspekcie bibliotecznym – jak zmieścić jak największą ilość regałów, jak zaprojektować układ półek i jak poustawiać na nich książki… Myślę o działach tematycznych, podziale na kraje, chciałabym mieć wszystkie książki ulubionych pisarzy zebrane razem itd. Przy okazji odkryłam w moich zbiorach karygodne braki – a to nie miałam ostatniego tomu „Mojej walki” Knausgarda, a to brakowało mi kilku książek Ishiguro i Vargasa Llosy – moich mistrzów! Stwierdziłam, że bez tego nie mam nawet co myśleć o tworzeniu nowej biblioteczki. ;) W ten oto sposób narodził się urodzinowy stosik książkowy – prezent od mojego najwspanialszego męża, który powinien dostać order za wyrozumiałość i wspieranie mnie w nałogu. Wiele z tych książek wyszperałam w antykwariatach na allegro, polecam, są jak nowe. Zacieram rączki na myśl ile czeka tu na mnie smakołyków do przeczytania, a oczami duszy widzę już siebie w nowym domu, w późnowieczornej ciszy, jak pochłaniam jedną pozycję za drugą. Tak już mam, że postrzegam świat poprzez pryzmat lektur - tego, co w danej chwili czytam oraz planuję przeczytać, łaknę bibliofilskich chwil i na bank całe mieszkanie w trzy sekundy zapełnię książkami. Cóż, dobrze mi z tym. :D A kolejny stos już w drodze...

sobota, 22 sierpnia 2020 | By: Annie

"Kukułka" - Antonina Kozłowska

                       Naszła mnie ochota, więc podążam dalej ścieżką powieści okołomacierzynskich, ciążowych, obyczajowych. "Kukułkę" zakupiłam już nawet nie pamiętam gdzie i kiedy - od lat mam ją na półce i teraz wreszcie doczekała się przeczytania. Owa powieść to historia dwóch obcych sobie kobiet, które połączyło jedno dziecko. Marta ma bowiem wszystko - karierę, pieniądze, dom, męża... do pełni szczęścia brakuje jej tylko spełnionego macierzyństwa. Iwona natomiast jest samotną matką, ledwo wiąże koniec z końcem, pracuje jako woźna. Ich losy splatają się za sprawą agencji pośredniczącej w surogacji.

                        Historia jest opowiedziana sprawnie, bardzo dobrze się ją czyta, w zasadzie cały tekst połknęłam jednym tchem. Sporo tu zgrabnych spostrzeżeń i obyczajowości w moim ulubionym wydaniu. Mam niestety jednak jeden fundamentalny problem z tą książką - nie jestem w stanie zaakceptować kierunku, w którym została poprowadzona fabuła i w efekcie zakończenia tej opowieści również… Nie wiem czy są to osobiste przekonania autorki, czy po prostu taki, a nie inny pomysł na historię, ale pewne wyjaśnienia i poglądy budzą mój dogłębny, wewnętrzny sprzeciw. A także złość. Uwaga, teraz będzie spoilerowo. Nie jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować zachowania Iwony, która zgadza się być surogatką dla dziecka Marty, a potem nagle, bez słowa zabiera dziecko dla siebie. Dodatkowo historia jest poprowadzona w ten sposób, że Marta jest przedstawiona jako ‘ta zła’ - nachalna wariatka. Surogacja nie jest łatwym, biało-czarnym tematem, ale litości, to przecież było jej biologiczne dziecko! Razi mnie i budzi niesmak to, że cała trudna i skomplikowana sytuacja została ukazana tak bezkompromisowo, a matką jest tylko ‘ta, która urodziła’. Zatem choć sama książka jest dobrze napisana, wciągnęła mnie, poruszyła i pozwoliła na nowo docenić macierzyństwo, to rozwiązania fabularne budzą mój totalny sprzeciw i są dla mnie nie do zaakceptowania. Więc w sumie i podobało mi się, i zupełnie nie.

***

"Kobiety dwudziestego pierwszego wieku są już tak wyzwolone, że w ramach zemsty za stulecia ucisku postanowiły teraz obarczyć facetów tą całą tradycyjnie kobiecą, fizjologiczną stroną życia. Mężczyzna kobiety nowoczesnej ma obowiązek bez cienia wstydu kupować tampony w aptece, wiedzieć co oznacza skrót PMS, musi uczestniczyć w badaniach USG, a następnie, w zielonym chirurgicznym fartuchu, przecinać pępowinę przy aplauzie położnych, popłakać się i zamieścić wzruszający wpis na swoim blogu na temat rodzinnego porodu. Mężczyzna godny tych kobiet z poczekalni musi sam być w dużej części kobietą. Czerwony namiot otworzył szeroko drzwi, sanktuarium kobiet zaprasza mężczyzn do środka, opornych zawlecze się tam za włosy."

środa, 19 sierpnia 2020 | By: Annie

"Sekretne życie pisarzy" - Guillaume Musso

                     Lubię moje małe zwyczaje czytelnicze - listopad z horrorem, grudzień z literaturą świąteczną oraz coroczny wrześniowy przegląd nowości wydawniczych, który zawsze owocuje długą listą pieczołowicie wynotowanych tytułów w moim czarnym notesie. Czytanie seriami, nagrodami, zbieranie wszystkich publikacji ulubionych autorów, nocne posiedzenia z kindlem i różaną herbatą, raz do roku jakaś powieść Kinga. No i latem zawsze zaliczam co najmniej jedną książkę Musso - to już weszło mi tak mocno w krew, że przychodzi niejako 'samo', bez planowania, zupełnie spontanicznie. Siłą rzeczy nie mogłam więc nie sięgnąć po świeżynkę wydawniczą jego pióra.

                    "Sekretne życie pisarzy" to kryminalna historia rozgrywająca się na niewielkiej wyspie u wybrzeży Francji. Mamy tu pisarza-pustelnika oraz młodego, aspirującego chłopaka, który usiłuje rozgryźć tajemnicę swojego idola. Ta intryga jest tak zagmatwana, że mimo, iż książkę przeczytałam niemalże na raz, to i tak pogubiłam wątki. Miałam wrażenie jakby Musso usiłował wcisnąć za dużo zaskoczeń i zwrotów akcji w zbyt małą ilość tekstu, przez co historia jako całość nie wydaje się wiarygodna. Aczkolwiek powieść nadal czyta się szybko sprawnie, lekko i filmowo - Musso to pisarska marka, poniżej pewnego poziomu nie schodzi, choć wiadomo, niektóre historie są bardziej udane, inne mniej – „Sekretne życie pisarzy” zaliczyłabym raczej do tej drugiej kategorii, natomiast dostaje ode mnie dodatkowego plusa za pisarskie smaczki poukrywane w tekście.  

                      To była moja 13(!) książka przeczytana tego pana i przyznam, że tęsknię trochę za realizmem magicznym w jego wykonaniu - mam wrażenie, że ostatnio skręcił mocno w kierunku czystego thrillera. Brakuje mi również Nowego Jorku widzianego jego oczami - paradoksalnie ten Francuz potrafi uchwycić i opisać magię tego niezwykłego miasta jak nikt inny. No nic. I tak mam do Musso ogromny sentyment, bowiem towarzyszy mi niemalże od samych początków blogowania - czyli prawie 10 lat! Jego najnowsza powieść to przyzwoita, powierzchowna rozrywka - taka typowo lotniskowo-leżakowa książka, do połknięcia w jedno upalne popołudnie i do zapomnienia dzień później. Jednym słowem lektura sam raz na beztroskie wakacyjne czytanie. Bez wygórowanych oczekiwań jak najbardziej może się podobać.


"To z tego powodu tyle czytałem. Nie żeby uciec od życia w świat wyobraźni, ale żeby wrócić do życia zmieniony dzięki lekturom. Bogatszy o doświadczenia z wyimaginowanych podróży, o spotkania z wyimaginowanymi ludźmi, gotowy, by skorzystać z tego bogactwa w życiu codziennym. "Po cóż innego są książki, jeśli nie po to, żeby pomagały w życiu, żeby zwiększały w nas apetyt na codzienność?" - pytał Henry Miller. Z pewnością po nic innego."

niedziela, 2 sierpnia 2020 | By: Annie

"Serce z kamienia" - Katarzyna Misiołek

                      Moja malutka Laurka lada chwila skończy dwa latka(!), a ja ostatnio odkryłam, że przecież zostało mi jeszcze do przeczytania mnóstwo powieści z wątkiem ciąży i wczesnego macierzyństwa! Postanowiłam nadrobić – póki jeszcze sama mam te tematy ‘na świeżo’. A potem będę już sięgała tylko po mądre i ambitne lektury, hihi. ;) W każdym razie podążając tą literacką ścieżką w kilka upalnych, lipcowych wieczorów przeczytałam „Serce z kamienia” i… powiem szczerze, że mam koszmarnie mieszane uczucia.

                       To nie jest dobra obyczajówka. To nie jest dobra książka. Owa powieść to bardzo przeciętne czytadło z totalnie nieprawdopodobnymi, karykaturalnie stereotypowymi bohaterami, którzy irytują, mierżą i wkurzają. A jednocześnie to pozycja ważna, jeśli chodzi o temat depresji poporodowej, natomiast w kontekście innych zagadnień jest moim zdaniem wręcz szkodliwa. Ale po kolei... „Serce z kamienia” opowiada historię Weroniki – dawniej modelki, obecnie znanej influencerki, matki bliźniaczek - ‘dwóch księżniczek’. Weronika niespodziewanie zachodzi w kolejną ciążę, co zdecydowanie nie wpasowuje się w jej życiowe plany, szczególnie że wbrew internetowym pozorom, niespecjalnie odnajduje się na etacie ‘matki Polki’. Uwaga - teraz może być trochę spoilerowo. Relacja Weroniki z jej mężem jest w mojej ocenie tak koszmarnie toksyczna, przemocowa, ta ich agresja, ciągłe pretensje, rozmowy, czy raczej awantury – zupełnie nie rozumiem tego związku, czemu w ogóle są razem, kto tak się do siebie odnosi?! Druga sprawa – jej maż jest dyrektorem, ona znaną blogerką, która dobrze zarabia na współpracach. Zatrudnia asystenta. Czemu nie może zatrudnić kogoś, kto raz tygodniu przyjdzie i wysprząta mieszkanie!? Czemu nie może zamawiać jedzenia w cateringu? Wiem, że to niby detale, ale kiedy historia nie ma wiarygodnych podwalin logicznych, kiedy coś szwankuje już u samych fundamentów opowieści, wtedy nawet, kiedy kolejne drobne emocje oraz wydarzenia się zgadzają i są wiarygodne, to i tak w nie nie wierzysz –bo historia jako całość zgrzyta. Niemniej tak ważny temat depresji poporodowej został tu ukazany w ciekawy, przystępny, pouczający sposób – to muszę przyznać. Natomiast szkoda, że całą pozytywną naukę niweluje tu przedstawienie toksycznej, przemocowej relacji z mężem jako czegoś normalnego. No nie. Takie traktowanie się nawzajem normalne nie jest. Dawno nic mnie tak nie zirytowało i nie wkurzyło w literaturze, jak postać męża Weroniki – Wiktora. Wrrrr, aż mam ciarki na samo wspomnienie jego tekstów.

                    Uważam, że książka miała spory potencjał, który niestety nie został wykorzystany. Nastawiałam się między innymi na szersze ujęcie tematu prezentowania wizerunków dzieci w internecie, zarabiania na reklamach produktów dziecięcych itd. Ogólnie wciągnęłam się w historię Weroniki, przeczytałam ją szybko i sprawnie – ale to dla mnie zdecydowanie za mało. Powieść jako taka jest niedopracowana, ma mnóstwo wątków pobocznych – nie do końca rozumiem po co większość z nich została wprowadzona. Bohaterowie są płascy, stereotypowi, bardziej przypominają kukiełki wygłaszające kwestie niż prawdziwych ludzi. Jedyny plus to ten temat depresji. No nie podobało mi się i już. ;(

"(...) sama nie wiem, co bardziej mnie niepokoi. Czy to, że Wiktor może mieć rację i to nie poporodowa depresja, tylko moja nieudolność, czy może to, że mąż się myli, a ja jednak mam depresję?"

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...