Moja malutka
Laurka lada chwila skończy dwa latka(!), a ja ostatnio odkryłam, że
przecież zostało mi jeszcze do przeczytania mnóstwo powieści z
wątkiem ciąży i wczesnego macierzyństwa! Postanowiłam nadrobić
– póki jeszcze sama mam te tematy ‘na świeżo’. A potem będę
już sięgała tylko po mądre i ambitne lektury, hihi. ;) W każdym
razie podążając tą literacką ścieżką w kilka upalnych, lipcowych wieczorów przeczytałam „Serce z kamienia”
i… powiem szczerze, że mam koszmarnie mieszane uczucia.
To nie jest dobra
obyczajówka. To nie jest dobra książka. Owa powieść to bardzo
przeciętne czytadło z totalnie nieprawdopodobnymi, karykaturalnie
stereotypowymi bohaterami, którzy irytują, mierżą i wkurzają. A
jednocześnie to pozycja ważna, jeśli chodzi o temat depresji
poporodowej, natomiast w kontekście innych zagadnień jest moim
zdaniem wręcz szkodliwa. Ale po kolei... „Serce z kamienia”
opowiada historię Weroniki – dawniej modelki, obecnie znanej
influencerki, matki bliźniaczek - ‘dwóch księżniczek’.
Weronika niespodziewanie zachodzi w kolejną ciążę, co
zdecydowanie nie wpasowuje się w jej życiowe plany, szczególnie że
wbrew internetowym pozorom, niespecjalnie odnajduje się na etacie
‘matki Polki’. Uwaga - teraz może być trochę spoilerowo.
Relacja Weroniki z jej mężem jest w mojej ocenie tak
koszmarnie toksyczna, przemocowa, ta ich agresja, ciągłe pretensje,
rozmowy, czy raczej awantury – zupełnie nie rozumiem tego związku,
czemu w ogóle są razem, kto tak się do siebie odnosi?! Druga
sprawa – jej maż jest dyrektorem, ona znaną blogerką, która
dobrze zarabia na współpracach. Zatrudnia asystenta. Czemu nie może
zatrudnić kogoś, kto raz tygodniu przyjdzie i wysprząta
mieszkanie!? Czemu nie może zamawiać jedzenia w cateringu? Wiem, że
to niby detale, ale kiedy historia nie ma wiarygodnych podwalin
logicznych, kiedy coś szwankuje już u samych fundamentów
opowieści, wtedy nawet, kiedy kolejne drobne emocje oraz wydarzenia
się zgadzają i są wiarygodne, to i tak w nie nie wierzysz –bo
historia jako całość zgrzyta. Niemniej tak ważny temat depresji
poporodowej został tu ukazany w ciekawy, przystępny, pouczający
sposób – to muszę przyznać. Natomiast szkoda, że całą
pozytywną naukę niweluje tu przedstawienie toksycznej, przemocowej
relacji z mężem jako czegoś normalnego. No nie. Takie traktowanie
się nawzajem normalne nie jest. Dawno nic mnie tak nie
zirytowało i nie wkurzyło w literaturze, jak postać męża
Weroniki – Wiktora. Wrrrr, aż mam ciarki na samo wspomnienie jego
tekstów.
Uważam, że
książka miała spory potencjał, który niestety nie został
wykorzystany. Nastawiałam się między innymi na szersze ujęcie
tematu prezentowania wizerunków dzieci w internecie, zarabiania na
reklamach produktów dziecięcych itd. Ogólnie wciągnęłam się w
historię Weroniki, przeczytałam ją szybko i sprawnie – ale to
dla mnie zdecydowanie za mało. Powieść jako taka jest niedopracowana, ma
mnóstwo wątków pobocznych – nie do końca rozumiem po co
większość z nich została wprowadzona. Bohaterowie są płascy,
stereotypowi, bardziej przypominają kukiełki wygłaszające kwestie
niż prawdziwych ludzi. Jedyny plus to ten temat depresji. No nie
podobało mi się i już. ;(
"(...) sama nie wiem, co bardziej mnie niepokoi. Czy to, że Wiktor może mieć rację i to nie poporodowa depresja, tylko moja nieudolność, czy może to, że mąż się myli, a ja jednak mam depresję?"