sobota, 16 maja 2020 | By: Annie

"Jest krew..." - Stephen King

                   Uwielbiam książkowe szperactwo, lubię wynajdować lektury przykurzone, nieoczywiste i nieco zapomniane. Ale równie mocno kocham łakomie rzucać się na świeżynki wydawnicze - bez logiki czy większego planu - ot, bo nagle poczułam zachciankę i zryw intuicji. W związku z czym cieszę się, że mój mąż na swej drodze do pracy mija aż dwie księgarnie – w przypadku nagłej potrzeby przeczytania najnowszej książki Króla horroru okazało się to jak znalazł. ;)

                   Lubię Stephena Kinga, choć nie nazwałabym się wierną fanką jego twórczości. Ot, średnio raz na rok sięgam spontanicznie po kolejną pozycję jego pióra i pochłaniam ze smakiem. „Jest krew...” to zbiór czterech opowieści - z których trzy podobały mi się szalenie i bez zastrzeżeń. Historie telefonu komórkowego umieszczonego w trumnie, tajemniczych plakatów z Chuckiem oraz paktu zawartego przez pewnego pisarza ze szczurem porwały mnie bez reszty – czytałam nierozsądnie długo w noc – każde z nich to taki chaps prozy, od którego ciężko się oderwać – w sam raz na jedno książkowe posiedzenie. Nieszczególnie podobało mi się natomiast opowiadanie z Holly Gibney w roli głównej – po pierwsze jest nudne, a po drugie totalnie spoileruje kilka innych książek Kinga – i to bez żadnego ostrzeżenia, co przyznam, mocno mnie wkurzyło - uważajcie!

                    „Jest krew…” to podobno średnia forma Kinga, która nie umywa się do jego wcześniejszych zbiorów opowiadań. Nie mam porównania, ale w takim razie tym bardziej cieszę się na te przyszłe, jeszcze lepsze lektury, bo jakoś tak zachciało mi się posiedzieć więcej w jego twórczości. Co dla mnie osobiście ważne - to pierwsza książka od dawna, którą udało mi się przeczytać w całości papierze. Rozkosz obcowania z drukiem, głaskania okładki... no i ten zapach... kocham mojego kindla, ale tych cech mu niestety brakuje... Także ja wrażenia mam bardzo pozytywne, z drobnym wyjątkiem na spotkanie z Holly. Kto wie, może jeszcze zostanę wielką fanką Kinga? ;)

3 komentarzy:

Natalia | natalia-recenzuje.pl pisze...

Ja też lubię odświeżać książki nić tylko po nowości sięgać. Choć te regularnie śledzę i uzupełniam swoją listę do przeczytania. Ale zwykle sięgam po nie, jak już szum o nich przycichnie i przestaną "świecić" z księgarskich katalogów i wystaw. :)

Kinga akurat nie trawię. Mam do niego wybitną wręcz awersję i nie wiem, czy kiedykolwiek mi przejdzie. Chociaż! Niedawno słyszałam tę książkę we fragmentach czytaną przez pana Chabiora. Gdyby on miał mi czytać utwory Kinga "od deski do deski", możliwe, że moje nastawienie byłoby nieco bardziej przychylne. ;)

Annie pisze...

Natalia - No proszę! Pierwszy raz spotykam osobę, która tak jednoznacznie nie lubi Kinga :D Pan Chabior wydaje mi się idealny do czytania jego twórczości, chyba aż z ciekawości posłucham fragmentu. Faktycznie, dobrze czasem poddać nowości takiej 'próbie czasu' :)

JestemLika pisze...

Włąsnie czytam sobię ją bardziej mogę powiedzieć słucham na audiobooku :D

Mój blog

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...