Zachęcona i ośmielona „Turbulencją” postanowiłam dalej eksplorować dział romansu. Sięgnęłam zatem
po słynne „Maybe someday” – powieść, która wywołuje
niesamowite zachwyty, emocje, a jej oceny są, podobnie jak w
przypadku „Turbulencji”, zawrotnie, wręcz absurdalnie wysokie.
Owszem, przyznaję, książka jest umiejętnie i zgrabnie napisana,
ale to za mało - nie porwała mnie historia miłosno-muzycznego
trójkąta, nie polubiłam bohaterów, nie wciągnęły mnie ich
perypetie. Cierpliwie czekałam aż coś ‘chwyci’ i zaklika, ale
nie doczekałam się, niestety. Może jestem już za stara, może
stałam się z wiekiem zbyt cyniczna, ale wnerwiali mnie ci
bohaterowie, to ich mozolne grzebanie patykiem we wszystkich emocjach i
uczuciach. ‘Chcę, ale nie mogę’, ‘chciałabym, ale się
boję’, ‘jestem taki zagubiony’ itd. itp. Każda z postaci jest krystalicznie czysta (oczywiście mimo zdradzania się
nawzajem), płaczliwa, rozmemłana, a przez to nudna aż do bólu.
"Maybe someday" to pozycja pełna frazesów, sztuczności i
nierealnych uczuć - nawet niepełnosprawność bohaterów to tylko mało istotny, potraktowany powierzchownie detal, obrzydliwie wykorzystany jako pretekst do zaserwowania czytelnikowi jeszcze większej dawki pseudowzruszeń i 'romantycznych' momentów. Z przykrością stwierdzam, że nie znalazłam
ani jednej rzeczy, która by mi się spodobała w tej książce.
Zirytowała mnie jej miałkość, słodkość oraz robienie wody z mózgu nastolatkom za pomocą historii o rzekomo ‘wielkiej
miłości’- tak płytkiej, nierealnej i kiczowatej, że aż zęby
bolą od całego tego cukru. Scena końcowa – tragedia. Ledwo
doczytałam. Bleeeee… Zdecydowanie najgorsza książka tego roku.
2 komentarzy:
Ciekawa jestem jak mi by się spodobała ta książka. Jednak w dalszym ciągu nie czytałam nic tej autorki i kiedyś mam nadzieję to zmienię :)
Oj, a ja ostatnio czytałam inną książkę autorki i ta leży obok łóżka i czeka, a tu jednak dłużej poczeka pewnie
Prześlij komentarz