sobota, 2 września 2017 | By: Annie

"Na linii świata" - Manuela Gretkowska

                      No i mamy wrzesień… Czuć już zmianę w powietrzu – dłuższe wieczory, chłodniejsze poranki… żółkną liście za oknem. Dla mnie osobiście to piękny czas - dużo czytam i zwyczajnie cieszę się spokojną codziennością w domu. Przede mną cały miesiąc wakacji, a będzie jeszcze lepiej – na tę jesień i towarzyszące jej wyzwania oraz wielkie plany czekam z niecierpliwością. Zmieniająca się pora roku ewidentnie przekłada się na fakt, iż zatęskniłam za obyczajówkami oraz ciepłymi, pozytywnymi czytadłami. Za gęstą, wielobarwną prozą, która przeniesie mnie w inne miejsca, w inne emocje i światy podczas nadchodzących ciemnych, jesiennych wieczorów. Uwielbiam. Jednak na razie podchodzę ostrożnie – po wakacyjnej przerwie do czytania tego typu książek wracam powoli, nic na siłę. Po nową powieść Gretkowskiej sięgnęłam w ramach rozgrzewki.

                      „Na linii świata” to historia studentki, która dorabiając na internetowej seks-kamerce poznaje informatyka z okolic San Francisco. Tom zaprasza ją, aby zajęła się jego autystycznym synem, ale przyjazd Nataszy zbiega się z przełomowym odkryciem dotyczącym komputerów kwantowych, co wyzwala kaskadę niespodziewanych wypadków – które obejmą cały świat. Okładka – cudo. Natomiast jeśli chodzi o styl pisania to jest on niesamowicie chaotyczny, książka powstała jakby na kolanie – ewidentnie zabrakło tu chwili namysłu, oddechu, przemyślenia w temacie ‘co chcę przekazać za pomocą tej historii’. Trochę nie rozumiem kreowania Gretkowskiej na polskiego Houellebecqa – czyli po prostu dorabiania do bardzo przeciętnej obyczajówki jakiś genialnych teorii, idei – no przepraszam, ale czytelnik aż tak głupi nie jest - gołym okiem widać, że to jednak zupełnie nie ten poziom, nie ta liga. W rezultacie blurb na okładce wygląda kpiąco, ironicznie, niemal prześmiewczo... Jednak najbardziej irytujące było dla mnie mieszanie fizyki kwantowej z metafizyką – w momentach, w których autorka albo nie chciała, albo nie potrafiła wyjaśnić czytelnikowi o co tak naprawdę z tymi komputerami kwantowymi chodzi. Takie omijanie tematu, owijanie go w bawełnę, pisanie o jakimś ‘kwantowym zbawieniu’ - jakby wystarczyło napisać słowo ‘kwantowy’ i można od razu wcisnąć czytelnikowi każdą bajkę o paranormalnych wszechświatach, ożywających zmarłych itd. Jako, że męczyłam się z mechaniką kwantową pół roku na studiach, a także mój mąż zna się na tym zagadnieniu naprawdę dobrze i często opowiada mi ciekawostki na ten temat, to po prostu nie jestem w stanie przełknąć takich bredni – nawet pod płaszczykiem literackiej fikcji. W rezultacie po lekturze miałam wrażenie jakby ktoś mój mózg przeciągnął przez wyżymaczkę, zmiął go, wymęczył... Jakieś psychodeliczne wizje, skakanie po wątkach - nie wiem co autorka brała, ale nie powinna po tym siadać do pisania. Ufff, męczarnie.

                      "Na linii świata" to książka słaba - lektura tylko dla tych, którzy Gretkowską i jej styl pisania już lubią oraz chętnie czytują, dla wiernych (a najlepiej bezkrytycznych ;)) fanów - bo wątpię, żeby tą powieścią była w stanie przekonać kogokolwiek nowego do swojego pisarstwa. Moim zdaniem jest to pozycja przede wszystkim niedopracowana – to mój główny zarzut, mimo całkiem fajnego klimatu oraz intrygującego pomysłu. Akurat miałam ochotę na coś obyczajowego, byłam również wygłodniała tego typu prozy, więc w zasadzie zadowoliłoby mnie 'byle co', ale jednak uczucia względem tej książki mam bardzo, bardzo letnie…


2 komentarzy:

Księgozbiór Kasiny pisze...

Nie czytałam nic tej Autorki, ale może na początek wybiorę jednak inną książkę...

Annie pisze...

Księgozbiór Kasiny - ciężko mi coś polecić na pierwsze spotkanie, za mało jeszcze Gretkowskiej przeczytałam :( "Na linii świata" na pewno nie będzie tu dobrym wyborem... może sięgnij po "My zdies' emigranty"..? :)

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...