Ostatnio wybitnie deszczowa pogoda wyzwoliła
we mnie nagły głód na rasową obyczajówkę, a konkretnie
zatęskniłam za moim odkryciem sprzed dwóch lat, czyli gęstą
prozą Marii Nurowskiej. Lubię formę jej twórczości – zawsze
jest to około 200 stron historii o kobiecie na rozdrożu –
miłosnym, życiowym, społecznym. Nie inaczej jest tym razem.
Małgorzata to sędzia, która właśnie stoi przed najważniejszą
decyzją w swojej karierze – wyrokiem w sprawie aresztu dla działacza
opozycji w PRL - a jednocześnie przeżywa miłosne trzęsienie ziemi. Rozterki Małgorzaty przeplatają się z przygodami
bohaterów „Mistrza i Małgorzaty”, którzy odwiedzają
współczesną Polskę i postanawiają trochę oczyścić atmosferę
społecznego fermentu. Książka jest niesamowicie aktualna
politycznie, osadzona w wydarzeniach, o których na bieżąco mowa jest w telewizji czy prasie - walka o prawa kobiet, niszczenie przyrody, miesięcznice... Wielka szkoda, że scenariusz opisany przez Nurowską ma raczej
małe szanse na spełnienie…
Nie jest to najlepsza książka
autorki – sporo tu fabularnego chaosu, skakania po wątkach i
przemyśleniach - jej styl narracji trzeba po prostu lubić i
akceptować, tak samo jak jej poglądy polityczne - mi osobiście bliskie. Niemniej daleko mi tu do zachwytu, jaki czułam przy okazji
lektury „Innego życia nie będzie”, natomiast spędziłam
przyjemny czas w towarzystwie tej książki. I nadal mam w planach przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra Marii Nurowskiej – bez pośpiechu, na
spokojnie i przez lata.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz