poniedziałek, 25 września 2017 | By: Annie

"Dziesięć godzin" - Maria Nurowska

                     Ostatnio wybitnie deszczowa pogoda wyzwoliła we mnie nagły głód na rasową obyczajówkę, a konkretnie zatęskniłam za moim odkryciem sprzed dwóch lat, czyli gęstą prozą Marii Nurowskiej. Lubię formę jej twórczości – zawsze jest to około 200 stron historii o kobiecie na rozdrożu – miłosnym, życiowym, społecznym. Nie inaczej jest tym razem. Małgorzata to sędzia, która właśnie stoi przed najważniejszą decyzją w swojej karierze – wyrokiem w sprawie aresztu dla działacza opozycji w PRL - a jednocześnie przeżywa miłosne trzęsienie ziemi. Rozterki Małgorzaty przeplatają się z przygodami bohaterów „Mistrza i Małgorzaty”, którzy odwiedzają współczesną Polskę i postanawiają trochę oczyścić atmosferę społecznego fermentu. Książka jest niesamowicie aktualna politycznie, osadzona w wydarzeniach, o których na bieżąco mowa jest w telewizji czy prasie - walka o prawa kobiet, niszczenie przyrody, miesięcznice... Wielka szkoda, że scenariusz opisany przez Nurowską ma raczej małe szanse na spełnienie… 

                    Nie jest to najlepsza książka autorki – sporo tu fabularnego chaosu, skakania po wątkach i przemyśleniach - jej styl narracji trzeba po prostu lubić i akceptować, tak samo jak jej poglądy polityczne - mi osobiście bliskie. Niemniej daleko mi tu do zachwytu, jaki czułam przy okazji lektury „Innego życia nie będzie”, natomiast spędziłam przyjemny czas w towarzystwie tej książki. I nadal mam w planach przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra Marii Nurowskiej – bez pośpiechu, na spokojnie i przez lata.
niedziela, 24 września 2017 | By: Annie

"Pusta noc" - Paulina Hendel

                  Kiedy w maju otrzymałam paczkę-niespodziankę od wydawnictwa ze „Żniwiarzem” w środku, natychmiast zaświeciły mi się oczy i powzięłam postanowienie – przeczytam od razu po obronie. Oczywiście wyszło inaczej i, jak to zwykle bywa, rzuciłam się na inne lektury – niemniej minęły ostatnie dni wakacji, a ja wreszcie przeczytałam tę książkę. Historia dotyczy 20-letnej Magdy, która pracuje w księgarni, a po godzinach pomaga wujowi walczyć z pradawnymi, słowiańskimi potworami. Czytało się w sumie dobrze, nawet się wciągnęłam, bowiem akcja ani na chwilę nie zwalnia. Trochę przeszkadzało mi, że jednak gdzieś między stronami czuć dość wyraźnie, że to książka dla nastolatków - ugrzeczniona i ugładzona - zarówno jeśli chodzi o sferę erotyczną, emocjonalną, jak również o zwroty akcji. Autorka, jakby nie chcąc zbyt zaskoczyć czy rozemocjonować czytelnika, już na samym początku nieco spoileruje i ujawnia część 'wielkiej' końcowej niespodzianki - zupełnie niepotrzebnie. Niemniej, co dla mnie samej jest sporym zaskoczeniem, ostatnio bardzo polubiłam mitologię słowiańską w literaturze i po prostu smakuje mi taka proza. Widzę też, że ta tematyka robi się coraz modniejsza – coraz więcej pozycji się ukazuje, co jednocześnie mnie cieszy (będzie co czytać), ale też natychmiast zapala mi się światełko ostrzegawcze w głowie – trzeba uważać, wybierać ostrożnie. Natomiast „Pusta noc” może nie do końca rzuciła mnie na kolana, ale czytałam z zainteresowaniem i spedziłam w jej towarzystwie miły czas. W porządku rozrywka, ale z podobnych lektur chyba jednak bardziej podobała mi się seria Kwiat paproci. 
poniedziałek, 18 września 2017 | By: Annie

"Obsesja" - Katarzyna Berenika Miszczuk

                   Dziś pogoda taka, że lepiej nosa nie wychylać spod koca, co też skrupulatnie planuję uczynić. Do tego kubek herbaty, relaksująca muzyka i oczywiście dobra książka. Nadeszła jesień - nie mam co do tego wątpliwości. Jak zawsze o tej porze roku z ciekawością przeglądam nowości oraz zapowiedzi wydawnicze na nadchodzące miesiące - jesień to zaraz obok targów w Warszawie, książkowo najgorętszy okres w roku. Szperam zatem, notuję, tworzę listy pozycji 'do przeczytania' i mnóstwo frajdy sprawia mi takie szykowanie zapasów wciągających, smakowitych powieści na długie, jesienne wieczory. Jeśli macie zwyczaje podobne do moich, to gorąco polecam, zaopatrzcie się w „Obsesję” – świeżynkę pióra Katarzyny Bereniki Miszczuk. Owa książka to historia pewnej rezydentki psychiatrii z warszawskiego szpitala, która zaplątana zostaje w zagadkę serii morderstw…

                     Uwielbiam poczucie humoru autorki i jej sympatyczne, nieco zakręcone bohaterki, a gdy do tego dołożyć jeszcze realistycznie oddane szpitalne klimaty – śmierdzące szafki w szatni, mroczne podziemia - oraz trafne obserwacje na temat pracy lekarzy - to otrzymujemy mieszankę doskonałą. Czytanie tej książki to była czysta przyjemność i rewelacyjna rozrywka. Historia trzyma w napięciu, momentami miałam ciarki na plecach i oderwać się nie mogłam, a jednocześnie chciałam czytać jak najwolniej – żeby na jak najdłużej mi starczyło. Jeden mam tylko zarzut – okładka – taka nijaka, romansidłowa, przeciętna… Ja bym tu widziała mroczny korytarz i oddalającą się postać w fartuchu... Niemniej wrażenia i tak mam baaardzo pozytywne. Czuję nawet lekkiego książkowego kaca i nie wiem co czytać dalej... Chcę jeszcze!!!
piątek, 15 września 2017 | By: Annie

"Szkoła żon" - Magdalena Witkiewicz

                    „Co ja czytam?!” – czyli myśl-motto kołacząca się w mojej głowie podczas lektury tej książki. Słowo daję - przekonana byłam, iż będzie to urocza komedia pomyłek z nutą obyczajowości – coś w klimacie „Awarii małżeńskiej” czy „Moralności pani Piontek”. A że bardzo lubię twórczość Magdaleny Witkiewicz – nie zawiodłam się jeszcze nigdy - to sięgnęłam bez czytania opisu na okładce. Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdumienie, gdy czytając sobie w najlepsze nagle odkryłam, że to… pikantny erotyk. Sam pomysł na historię jest bardzo ciekawy i oryginalny – kilka przypadkowych i bardzo różniących się od siebie kobiet decyduje się na trzytygodniowe wczasy w tytułowej Szkole żon - miejscu luksusowym, tajemniczym, gdzie pobyt ma sprawić, iż już żaden mężczyzna ich nie zrani...

                     Na wstępie od razu chcę zaznaczyć, iż nie jest to książka zła czy nudna – Magdalena Witkiewicz po prostu nie pisze kiepskich powieści. Natomiast nic nie poradzę na to, że ja po prostu nie lubię i nie czytuję erotyków - nie umiem zatem ocenić czy ta książka jest dobra czy nie w swoim gatunku. Na pewno nie jest to kolejna pozycja z kalki Grey’a – to na plus. Historia jest bardziej feministyczna (choć też nie do końca..) - opowiada o sile i niezależności kobiet. Niemniej nie podobało mi się... chyba po prostu nie mam potrzeby szukania takich doznań w literaturze, nie wiem, może z czasem to przyjdzie, a może nie. Na razie pasuję. Książka pewnie spodoba się fanom gatunku – ja do nich nie należę. :(
środa, 13 września 2017 | By: Annie

"Lata powyżej zera" - Anna Cieplak

                      Pierwsza książka na rynku o pokoleniu '00 – pokoleniu przejściowym, które dorastało wraz z pojawianiem się pierwszych telefonów komórkowych oraz coraz szybszego internetu – i podobno ostatnie, które bawiło się na trzepaku. ;) Główna bohaterka mieszka w zapomnianym przez świat Będzinie i próbuje jakoś po swojemu przetrwać te trudne, nastoletnie lata, w czym oczywiście pomaga jej muzyka - najpierw Ich Troje, potem Paktofonika, na końcu Radiohead – piosenki tych zespołów towarzyszą jej na kolejnych życiowych zakrętach. Fajnie było odbyć taką sentymentalną podróż w czasie, bo jednak mimo paroletniej różnicy wiekowej, która dzieli mnie od bohaterów książki, wiele rzeczy kojarzę i pamiętam z dzieciństwa – zarówno muzycznie, jak i życiowo – łączenie się z internetem przez kabel telefoniczny, pierwsza komórka – oczywiście Nokia 3310, żółte słoneczko i ten charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości na Gadu-Gadu. Ale z kolei ja nie poznałam MTV jeszcze sprzed zalewu głupich programów, ani też nie słuchałam takiej muzyki jak bohaterka, a o wielkiej fali emigracji słyszałam jedynie z telewizji, więc jednak nie do końca było z mojej strony możliwe pełne ‘wczucie’ się w tę historię. Powieść zaczyna się pięknie, mocnym akcentem - "Tego dnia, gdy samolot celnie wbił się w dwie wieże World Trade Center, wznosząc puchate chmury białoszarego dymu, postanowiłam, że nie będę już dłużej słuchała Ich Troje." 11 września to data, która bez wątpienia odcina się grubą kreską w pamięci nas wszystkich, dorastających w latach '00.

                      Mam problem z oceną tej książki – z jednej strony trochę zabrakło mi tu jednej linii fabularnej, jednego wątku, który zwierałby i zamykał tę historię w całość. Z drugiej strony takie pozorne nieuporządkowanie, wątki nie mające dalszego ciągu czy też postaci pojawiające się i odchodzące – właśnie tak wygląda życie i dzięki temu ta książka tak dobrze je imituje... Podobała mi się ta lektura – to dobra i zgrabnie napisana obyczajówka – duży smaczek dla czytelników, którzy pamiętają te czasy z własnej młodości. Coś innego, ciekawego – nie arcydzieło, ale gęsta, nietuzinkowa proza.
poniedziałek, 11 września 2017 | By: Annie

Czytanie w USA

                     Podczas wakacyjnej podróży po USA nie mogłam się oczywiście oprzeć przyjemności podglądania mojego ulubionego aspektu codzienności – czyli czytania. W innych miastach byłam zdecydowanie za krótko, żeby poczynić jakiekolwiek obserwacje, natomiast prawie cały tydzień spędzony w NY pozwolił mi stwierdzić, iż nowojorczycy czytają - dużo i namiętnie. Księgarnie nawet o 22 pełne są zaczytanych klientów, w metrze, w parkach niemalże każdy coś czyta – książkę, gazetę, kindla. Księgarnie oferują cały wachlarz przeróżnych spotkań z autorami, można się zapisać na warsztaty pisarskie, ‘książkowe randkowanie’ lub wykłady, a wśród regałów przechadzają się znajomi i przyjaciele wzajemnie polecając sobie książki, czy też dyskutując o przeczytanych już tytułach – miałam okazję podsłuchać kilka takich fascynujących rozmów. Co ciekawe, ich wizyta w księgarni została wpleciona w czas oczekiwania na seans w kinie czy późniejsze wyjście do restauracji – jako integralna część wspólnego spędzania czasu z drugą osobą. Mam wrażenie, że nowojorczycy starają się być bardzo na bieżąco z wszelkimi nagrodami literackimi, co przypomina mi księgarnie londyńskie – dzień po ogłoszeniu nominacji do Bookera pojawiły się stoły dedykowane finalistom. Czyta się tu również sporo klasyki – w każdej z księgarni widziałam stolik z książkami ambitnymi, ‘klasyką, którą każdy powinien znać’. Książki odgrywają ważną rolę w życiu Amerykanów – to widać nie tylko w statystykach.

New Haven, księgarnia Yale
Polecane na wakacje
Księgarnia Yale, ciąg dalszy

                         W trakcie zwiedzania wschodniego wybrzeża odwiedziłam sporo księgarni (kilka sieciówek Barnes&Noble, księgarnię Harvardu, odkryty przypadkiem, uroczy antykwariat w East Village), ale to oczywiście legendarny, nowojorski Strand odcisnął się w moim umyśle przepięknymi wspomnieniami i to właśnie tam zakupiłam prawie wszystkie pozycje z mojego amerykańskiego stosiku.


Uliczna biblioteka w Bostonie
Księgarnia Harvardu

Antykwariat w East Village


                             Strand to powstała w 1927 roku prawdziwa nowojorska legenda, mekka czytelników z całego świata – olbrzymia, niezwykle klimatyczna księgarnia reklamująca się jako 18 mil książek – podobno jest ich jeszcze więcej, choć nikomu nie chce się liczyć raz jeszcze. ;) Faktycznie, rozmiary ma imponujące – 4 piętra wypełnione po brzegi wszelkiego rodzaju literaturą. Co ciekawe, żeby pracować w Strandzie trzeba zdać specjalny, podobno bardzo trudny egzamin z literatury. Przyznam, że ja weszłam do środka i zgłupiałam – w którą stronę iść, który regał obejrzeć najpierw... W rezultacie w byłam tam codziennie, a i tak mi mało – nie przejrzałam nawet ułamka tego, co chciałam... Warto zaznaczyć, iż książki w Stanach są naprawdę bardzo drogie – myślę, że co najmniej 2-3 razy droższe niż w Polsce. Dla przykładu cienka (210 stron, choć wydana w twardej oprawie) książka Lauren Graham kosztuje 28$, czyli około 100 złotych. Natomiast, co dla Strandu wyjątkowe i co ratuje kieszeń czytelnika  – używane książki stoją tu na półkach przemieszane z nowiutkimi egzemplarzami – czasami ciężko je rozróżnić wizualnie, choć różnią się oczywiście ceną. I tak większość pozycji ze stosu zakupiłam właśnie jako 'used books', za połowę ceny okładkowej, choć przyznam, że wyglądają zupełnie jak nowe. A w jednej z używanych książek czekała na mnie fantastyczna niespodzianka, którą odkryłam dopiero po powrocie – autograf Lauren Graham!

Strand - przed wejściem
I w środku...


Ostatnie piętro zajmują antykwaryczne perełki...
Tu pierwsze wydanie "Przeminęło z wiatrem"!!!


                          Wsiadając do samolotu miałam oczywiście notes z listą pozycji do kupienia – i niemalże wszystkie tytuły udało mi się zdobyć. Upolowałam trzy lekkie czytadła na jesienno-zimowe wieczory (Kinsella&Bushnell), gdyż chick lit zawsze smakuje mi najlepiej właśnie po angielsku. Skusiłam się również na jeden thriller dziejący się na pokładzie statku oraz wspomnianą już autobiografię Lauren Graham. Ponadto clou programu - czyli dwie perełki z Nowym Jorkiem w tle - legendarna powieść "A Tree Grows in Brooklyn" oraz reportaże o nietuzinkowych nowojorczykach "Up in the Old Hotel" - szczerze mówiąc dziwię się, że żaden polski wydawca nie zdecydował się dotychczas na przetłumaczenie tych pozycji... Do stosika dołączyły też eseje o literaturze Anne Fadiman (czytałam je po polsku, ale bardzo chciałam mieć własny, papierowy egzemplarz) oraz pewna wyjątkowa pozycja - rocznicowy prezent od męża. Nie ma jej na zdjęciu, a wiąże się ona z pewnym sekretnym projektem na jesień... Ale o tym innym razem...:)


c.d.n...
niedziela, 3 września 2017 | By: Annie

"Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy" - Paweł Reszka

                     Przestałam oglądać wiadomości w telewizji, co więcej - godzina włączonego TVN24, a już mam ochotę wyrzucić telewizor przez okno. Nie dlatego, że nie interesuje mnie otaczający świat, wręcz przeciwnie - po prostu poraża mnie telewizyjna arogancja, mierzi chamstwo, irytuje brak szacunku i kultury prezentowany w większości programów publicystycznych. Szczerze nie znoszę też tego sensacyjnego stylu narracji, robienia z pierwszego z brzegu tematu ‘sensacji dnia’. I chyba właśnie dlatego tak bardzo podobają mi się reportaże Pawła Reszki – to dopiero drugi, który przeczytałam, ale w moich oczach autor urasta do rangi jednego z ulubionych reportażystów. Bowiem portretuje świat, sprawy ważne, ogólnospołeczne, ale ich nie ocenia, nie szuka afery i łatwych, medialnych uproszczeń – po prostu pisze jak jest. Czytelnik sam ma wyciągnąć wnioski, sam dojść do pewnych myśli, konkluzji. „Chciwość” to rozmowy z bankierami, agentami ubezpieczeniowymi, finansistami – o tym, jak w latach '00 urosła bańka spekulacyjna, która pękła z hukiem w 2008 roku. O nadużyciach, oszustwach ze strony bankierów, ale też o beztrosce, chciwości i bezmyślności klientów. Nie ma tu prostych rozwiązań, podanej na tacy recepty - bo rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana - i autorowi udało się to uchwycić. Zamiast obejrzeć dwa przeciętne programy na ten temat, w których trzej panowie siedzą w studio, przekrzykują się i kłócą, warto moim zdaniem po prostu sięgnąć po tę książkę. Ona wyjaśnia wszystko – na spokojnie, merytorycznie, bezstronnie - uzupełnia wiedzę. Świetna pozycja!
sobota, 2 września 2017 | By: Annie

"Na linii świata" - Manuela Gretkowska

                      No i mamy wrzesień… Czuć już zmianę w powietrzu – dłuższe wieczory, chłodniejsze poranki… żółkną liście za oknem. Dla mnie osobiście to piękny czas - dużo czytam i zwyczajnie cieszę się spokojną codziennością w domu. Przede mną cały miesiąc wakacji, a będzie jeszcze lepiej – na tę jesień i towarzyszące jej wyzwania oraz wielkie plany czekam z niecierpliwością. Zmieniająca się pora roku ewidentnie przekłada się na fakt, iż zatęskniłam za obyczajówkami oraz ciepłymi, pozytywnymi czytadłami. Za gęstą, wielobarwną prozą, która przeniesie mnie w inne miejsca, w inne emocje i światy podczas nadchodzących ciemnych, jesiennych wieczorów. Uwielbiam. Jednak na razie podchodzę ostrożnie – po wakacyjnej przerwie do czytania tego typu książek wracam powoli, nic na siłę. Po nową powieść Gretkowskiej sięgnęłam w ramach rozgrzewki.

                      „Na linii świata” to historia studentki, która dorabiając na internetowej seks-kamerce poznaje informatyka z okolic San Francisco. Tom zaprasza ją, aby zajęła się jego autystycznym synem, ale przyjazd Nataszy zbiega się z przełomowym odkryciem dotyczącym komputerów kwantowych, co wyzwala kaskadę niespodziewanych wypadków – które obejmą cały świat. Okładka – cudo. Natomiast jeśli chodzi o styl pisania to jest on niesamowicie chaotyczny, książka powstała jakby na kolanie – ewidentnie zabrakło tu chwili namysłu, oddechu, przemyślenia w temacie ‘co chcę przekazać za pomocą tej historii’. Trochę nie rozumiem kreowania Gretkowskiej na polskiego Houellebecqa – czyli po prostu dorabiania do bardzo przeciętnej obyczajówki jakiś genialnych teorii, idei – no przepraszam, ale czytelnik aż tak głupi nie jest - gołym okiem widać, że to jednak zupełnie nie ten poziom, nie ta liga. W rezultacie blurb na okładce wygląda kpiąco, ironicznie, niemal prześmiewczo... Jednak najbardziej irytujące było dla mnie mieszanie fizyki kwantowej z metafizyką – w momentach, w których autorka albo nie chciała, albo nie potrafiła wyjaśnić czytelnikowi o co tak naprawdę z tymi komputerami kwantowymi chodzi. Takie omijanie tematu, owijanie go w bawełnę, pisanie o jakimś ‘kwantowym zbawieniu’ - jakby wystarczyło napisać słowo ‘kwantowy’ i można od razu wcisnąć czytelnikowi każdą bajkę o paranormalnych wszechświatach, ożywających zmarłych itd. Jako, że męczyłam się z mechaniką kwantową pół roku na studiach, a także mój mąż zna się na tym zagadnieniu naprawdę dobrze i często opowiada mi ciekawostki na ten temat, to po prostu nie jestem w stanie przełknąć takich bredni – nawet pod płaszczykiem literackiej fikcji. W rezultacie po lekturze miałam wrażenie jakby ktoś mój mózg przeciągnął przez wyżymaczkę, zmiął go, wymęczył... Jakieś psychodeliczne wizje, skakanie po wątkach - nie wiem co autorka brała, ale nie powinna po tym siadać do pisania. Ufff, męczarnie.

                      "Na linii świata" to książka słaba - lektura tylko dla tych, którzy Gretkowską i jej styl pisania już lubią oraz chętnie czytują, dla wiernych (a najlepiej bezkrytycznych ;)) fanów - bo wątpię, żeby tą powieścią była w stanie przekonać kogokolwiek nowego do swojego pisarstwa. Moim zdaniem jest to pozycja przede wszystkim niedopracowana – to mój główny zarzut, mimo całkiem fajnego klimatu oraz intrygującego pomysłu. Akurat miałam ochotę na coś obyczajowego, byłam również wygłodniała tego typu prozy, więc w zasadzie zadowoliłoby mnie 'byle co', ale jednak uczucia względem tej książki mam bardzo, bardzo letnie…


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...