Chyba w głowie każdego mola książkowego
tkwi gdzieś głęboko ukryte marzenie, żeby choć na parę dni utknąć w domu,
zostać odciętym od świata przez złą pogodę, oczywiście z zapasem
dobrych książek, świec oraz pysznego jedzenia – i móc bezkarnie
poświecić ten czas niczym niezmąconej lekturze. Najlepiej dołożyć
do tego ukochanego mężczyznę u boku, ogień w kominku i wichurę za oknem -
dlatego historie w stylu „Nie jesteśmy gotowi” to pożywka dla
wyobraźni, a przynajmniej na moją działają bardzo intensywnie.
Owa książka to przede wszystkim zapis przygotowań przed Wielką
Burzą, która ma wkrótce nadciągnąć nad wschodnie Stany. To powieść
obyczajowa, nie apokaliptyczna dystopia – obdarta ze złudzeń
kronika upadku ludzkich relacji w obliczu nadciągającego
kataklizmu.
Znacie to uczucie podczas burzy – delikatny niepokój,
ale podszyty też ekscytacją i błogim poczuciem bezpieczeństwa, które
smakuje znacznie lepiej zestawione w kontraście z żywiołem
szalejącym tuż za oknem..? Czy jest coś przyjemniejszego niż w ciszy późnego wieczoru, we własnym przytulnym i
ciepłym łóżku, czytać niezwykle sugestywną opowieść o
nadciągającym kataklizmie..? Właśnie takie odczucia towarzyszyły
mi względem lektury "Nie jesteśmy gotowi". Pomysł na książkę jest moim zdaniem genialny,
natomiast samo wykonanie niestety szwankuje. Autorka nie ma łatwości w
formułowaniu myśli, nie ma tej przychodzącej naturalnie
klarowności, która poraża np. u McEwana – prosto i do sedna,
jedno zdanie, które potrafi uchwycić sens, głębię i jeszcze trzy
znaczenia w tle. Natomiast Meg Little Reilly kręci się wokół
tematu, ale go nie dotyka, postacie wymykają się jej słowom i mimo
mnóstwa opisów są niewyraźne, nierzeczywiste. Poza tym to książka
z wyraźnie postawioną tezą, przez co bohaterowie momentami odgrywają sztuczne scenki – przy okazji rozmowy ktoś wygłasza umoralniający wykład o
zmieniającym się środowisku itd.
"Nie jesteśmy gotowi" to ciekawa, klimatyczna historia, ale nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że mogła być lepiej, sprawniej napisana...
Niemniej nie żałuję, że przeczytałam, to wciąż całkiem udana powieść, tyle że bez szału i fajerwerków pięknej literatury. Moja wizja tej książki po prostu nie do końca pokryła się z tym, co faktycznie otrzymałam. Natomiast odkryciem są dla mnie trzy cudne wiersze z XIX wieku, napisane przez vermonckich autorów - ich czytanie sprawiło mi mnóstwo radości i satysfakcji, co mnie samą mocno zaskoczyło. Czyżbym jednak potrafiła delektować się poezją? :)
2 komentarzy:
Brzmi naprawdę bardzo ciekawie, choć pierwszy raz słyszę o tej książce. Pozdrawiam, ksiazkowa-przystan.blogspot.com
Straszna szkoda, że historia z takim potencjałem nie została napisana tak jak trzeba. W takim razie zastanowię się jeszcze nad sięgnięciem po nią.
Prześlij komentarz