środa, 26 kwietnia 2017 | By: Annie

"Nie jesteśmy gotowi" - Meg Little Reilly

                  Chyba w głowie każdego mola książkowego tkwi gdzieś głęboko ukryte marzenie, żeby choć na parę dni utknąć w domu, zostać odciętym od świata przez złą pogodę, oczywiście z zapasem dobrych książek, świec oraz pysznego jedzenia – i móc bezkarnie poświecić ten czas niczym niezmąconej lekturze. Najlepiej dołożyć do tego ukochanego mężczyznę u boku, ogień w kominku i wichurę za oknem - dlatego historie w stylu „Nie jesteśmy gotowi” to pożywka dla wyobraźni, a przynajmniej na moją działają bardzo intensywnie. Owa książka to przede wszystkim zapis przygotowań przed Wielką Burzą, która ma wkrótce nadciągnąć nad wschodnie Stany. To powieść obyczajowa, nie apokaliptyczna dystopia – obdarta ze złudzeń kronika upadku ludzkich relacji w obliczu nadciągającego kataklizmu. 

                  Znacie to uczucie podczas burzy – delikatny niepokój, ale podszyty też ekscytacją i błogim poczuciem bezpieczeństwa, które smakuje znacznie lepiej zestawione w kontraście z żywiołem szalejącym tuż za oknem..? Czy jest coś przyjemniejszego niż w ciszy późnego wieczoru, we własnym przytulnym i ciepłym łóżku, czytać niezwykle sugestywną opowieść o nadciągającym kataklizmie..? Właśnie takie odczucia towarzyszyły mi względem lektury "Nie jesteśmy gotowi". Pomysł na książkę jest moim zdaniem genialny, natomiast samo wykonanie niestety szwankuje. Autorka nie ma łatwości w formułowaniu myśli, nie ma tej przychodzącej naturalnie klarowności, która poraża np. u McEwana – prosto i do sedna, jedno zdanie, które potrafi uchwycić sens, głębię i jeszcze trzy znaczenia w tle. Natomiast Meg Little Reilly kręci się wokół tematu, ale go nie dotyka, postacie wymykają się jej słowom i mimo mnóstwa opisów są niewyraźne, nierzeczywiste. Poza tym to książka z wyraźnie postawioną tezą, przez co bohaterowie momentami odgrywają sztuczne scenki – przy okazji rozmowy ktoś wygłasza umoralniający wykład o zmieniającym się środowisku itd. 

                 "Nie jesteśmy gotowi" to ciekawa, klimatyczna historia, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mogła być lepiej, sprawniej napisana... Niemniej nie żałuję, że przeczytałam, to wciąż całkiem udana powieść, tyle że bez szału i fajerwerków pięknej literatury. Moja wizja tej książki po prostu nie do końca pokryła się z tym, co faktycznie otrzymałam. Natomiast odkryciem są dla mnie trzy cudne wiersze z XIX wieku, napisane przez vermonckich autorów - ich czytanie sprawiło mi mnóstwo radości i satysfakcji, co mnie samą mocno zaskoczyło. Czyżbym jednak potrafiła delektować się poezją? :)
poniedziałek, 24 kwietnia 2017 | By: Annie

"Za zamkniętymi drzwiami" - B.A. Paris

                    Czytanie od zawsze postrzegam jako strefę niczym nieograniczonej wolności. Czytam wiele książek na raz, czytam zachłannie, pazernie, gdzie chcę i kiedy chcę – a przede wszystkim sama decyduję CO czytam. Jednak gdy widzę daną powieść na billboardach, kiedy podnoszę wzrok i odkrywam, że właśnie pochłania ją pani siedząca naprzeciwko mnie w metrze, podczas spotkania poleca mi ją przyjaciółka, a w momencie gdy zaglądam do własnej torebki i w niej również znajduję tę samą książkę, to wiem, że mój wolny wybór to tylko złudzenie. ;) W każdym razie z przyjemnością przeczytałam ten wielki bestseller. Nauczona rozczarowaniami typu „Dziewczyna z pociągu” nie miałam wielkich oczekiwań, nie przejrzałam nawet streszczenia. Widziałam tylko ten napis na okładce – ‘Perfekcyjna para? Doskonałe małżeństwo? Czy idealne kłamstwo?’. Jako świeżo upieczonej żonie więcej mi nie trzeba było, ciekawość została włączona. ;) Przede wszystkim książka jest bardzo umiejętnie napisana - wciąga, powoli narastające napięcie ciągle trzyma w niepewności i w nerwach, historia porywa. Na swój sposób jest to też bardzo przejmująca, przerażająca lektura, co może się kryć 'za zamkniętymi drzwiami', pod powłoczką pięknych pozorów, których nikomu nie chce się zgłębiać. Świetny thriller, naprawdę mega pozytywne zaskoczenie!
poniedziałek, 17 kwietnia 2017 | By: Annie

"Dziennika kasztelana" - Evžen Boček

                        Pogoda pokrzyżowała nasze wyjazdowe plany, niemniej i tak postanowiłam odbyć w tym tygodniu podróż do Czech – tyle, że literacką. Z deszczem zacinającym o parapet i kubkiem gorącej herbaty pod ręką wczorajsze popołudnie spędziłam zatopiona w nastrojowej lekturze dziennika pewnego zamkowego kasztelana. Muszę przyznać, że niesamowicie podobała mi się ta książka. Ten klimat… aż miałam ciarki na plecach! Nad każdą stroną unosi się bowiem mroczna i deszczowa aura wyludnionego zamku, pełnego pustych pokoi i historii sprzed lat. Tajemnicze odgłosy, dziwaczni pracownicy, a do tego kilka osobistych dramatów. Nie mogłam się oderwać – pozycję tę przeczytałam niemal ‘na raz’ (z przerwą na zaparzenie kolejnej herbaty), co od dawna mi się nie zdarzyło, muszę przyznać. Nie jest to jednak kolejna zabawna i lekka historyjka jak „Arystokratka” – to raczej mroczna, smutna, nostalgiczna opowieść, chociaż gdzieś tam w tle nadal przebija charakterystyczny dla autora ‘czarny humor’. Mało optymistyczna lektura, ale za to wzbudziła we mnie naprawdę silne emocje, czytałam z wypiekami na twarzy i gryząc paznokcie z nerwów. Świetna, niebanalna, ale też i nieco melancholijna rozrywka. Coś wyjątkowego, gorąco polecam!
sobota, 15 kwietnia 2017 | By: Annie

"Grzeczna dziewczynka" - Mary Kubica

                       Dotychczas miałam chyba sporo szczęścia w doborze thrillerów psychologicznych, trafiały mi się bowiem same smaczki i page-turnery. Natomiast teraz w ręce wpadła mi pozycja mocno przeciętna – ani klimat, ani intryga zdecydowanie nie powalają. Powiem wręcz, że przez pierwszych 250 stron wynudziłam się jak mops, dopiero później akcja nieco bardziej się rozkręciła... 

                     Córka wpływowego sędziego, Mia, została uprowadzona i jest przetrzymywana w domku gdzieś w leśnej głuszy. Wydarzenia poznajemy dwutorowo – fragmenty z przebiegu porwania mieszają się z tymi już po uwolnieniu. W zasadzie przez większość książki niewiele się dzieje, a bohaterowie są irytująco płascy i mało wiarygodni. Psychologia oraz logika opisywanych wydarzeń naprawdę mocno kuleją - to chyba najsłabsza strona tej historii. Ani przez chwilę nie czułam się też zaintrygowana czy zaciekawiona - wręcz przeciwnie - zmuszałam się do przekręcania kolejnych stron, marzyłam, żeby wreszcie skończyć tę wymęczoną lekturę. "Grzeczna dziewczynka" to po prostu baaardzo przeciętny i mocno przegadany thriller, można przeczytać, nie kłuje w oczy, ale w zasadzie po co? Mam nadzieję, że za zakrętem czekają już na mnie znacznie lepsze powieści. Swoją drogą tak sobie myślę - czy obwieszczanie wszem i wobec przez wydawcę, że to druga „Zaginiona dziewczyna”, nie jest w pewnym sensie spoilerem… Hmmm?
wtorek, 11 kwietnia 2017 | By: Annie

Oda do czytania, czyli bibliofilska perełka: "Prześlę Panu list i klucz" Marii Pruszkowskiej

                      Dziwię się, dziwię i nadziwić się nie mogę – czemu nikt tej cudownej książek nie wznawia? Czemu jej zdobycie i przeczytanie graniczy z cudem? Czemu ona i inne jej podobne, wyjątkowe perełki, latami leżą zapomniane, czasem tylko ktoś na blogach odkurzy na chwilę pamięć o nich. A jednocześnie tłumaczone i promowane są stosy literatury obcej, wydawcy wynajdują przeróżne cuda-wianki na zagranicznych rynkach – nie mam nic przeciwko, natomiast czemu nikt w międzyczasie po prostu nie wznowi tej legendarnej, bibliofilskiej, gotowej do wydania książeczki?! Normalnie krew mnie zalewa  jak o tym pomyślę – że TAKA powieść nie jest powszechnie czytana, że nie trafia do szerokiego grona czytelników... Ufff, wybaczcie, ale musiałam na wstępie dać ujście swojej czytelniczej frustracji… Książka jest absolutnie wyjątkowa i mam ochotę ją polecać i wciskać do czytania każdemu, kogo znam.

                      „Prześlę Panu list i klucz” to bowiem cudnej maści opowieść o pewnej wyjątkowej rodzinie - ojcu-bibliofilu, dwóch zaczytanych córkach i matce, która jakoś próbuje ogarnąć to zatopione w lekturze towarzystwo. Książka to przede wszystkim zapis ich literackich przygód - w tle siostry dorastają, dojrzewają, przeżywają pierwsze miłości… Na każdym kroku towarzyszy im oczywiście literatura, która nie raz potrafi też nieźle namieszać w ich życiach. 

                        Jest to cudownie bibliofilska, ciepła, pozytywna i zabawna lektura. Zanurzenie w innym, lepszym, bezpiecznym świecie, który otula pozytywnymi emocjami. Zupełnie jakbym czytała o bratnich, serdecznych duszach, a częściowo nawet o sobie - myślę, że każdy książkoholik będzie miał podobne wrażenie. Bo kto zrozumie nas lepiej niż drugi mól książkowy? Potrzeba liter, ta niemożność oderwania się od lektury, która opętuje umysł, to uczucie ekscytacji, niepewności przy rozpoczynaniu nowej powieści - czy jest coś cudowniejszego? Gimnastyka przy posiłkach – jakby tu poczytać, kiedy książka zamyka się sama. Kombinowanie jak poświęcić na lekturę choć z 10 minut dłużej – dlatego jeżdżę metrem, mimo że obiektywnie mam dalej na uczelnię. Ta granicząca z obsesją fascynacja, karmienie się literami, ten ogrom radości, który wyzwala każda nowa książka i radar wykrywający najbliższą księgarnię. Ach, a jakby tak dało się wejść do literackiego świata stworzonego przez Marię Pruszkowską i porozmawiać z bohaterkami… ciekawa jestem co czytałyby współcześnie – bo rzecz dzieje się w 20-leciu międzywojennym. Czy podobałby im się McEwan? A Twardoch? Czy czytałyby kryminały? Co sądziłyby o Knausgardzie? Ahhh, czemu nikt nie napisze podobnej powieści, tylko dziejącej się współcześnie??

                     Naprawdę gorąco polecam, i to skacząc z zachwytu i szczęścia, że udało mi się wreszcie przeczytać tę książkę. Z drugiej strony to trochę perfidne z mojej strony -  pozycji tej bowiem nie ma w księgarniach, nie ma w antykwariatach, nie ma jej również w bibliotekach. Można natomiast wyszperać ebooka gdzieś tam w odmętach internetu. Po długim polowaniu udało mi się wreszcie zdobyć własny egzemplarz na allegro, z – uwaga – 1962 roku. Książka się rozlatuje, ale jest moja - jeden z cenniejszych skarbów w mojej biblioteczce, który pojedzie ze mną nawet na koniec świata!!!


*****

Na deser kilka cudnych cytatów… Smaczki. Choć w zasadzie mogłabym tu cytować pół książki:

Istotą życia Ojca były książki. Czytał przy jedzeniu, czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu w fotelu, wieczorem w łóżku. Najważniejsze obowiązki życiowe odwalał – można by powiedzieć – szybko, uczciwie i precyzyjnie, nie wkładając w nie serca ani zapału. Odwalał je też cierpliwie, nigdy się nie buntując, ażeby kupić sobie prawo do zatracenia się w książkach podczas godzin należących do niego.”

Ojciec uważał, że książki, której nie ma się zamiaru czytać powtórnie, nie warto czytać po raz pierwszy.”

Dla mnie pozostała najważniejsza i najcięższa część przedwyjazdowych kłopotów, czyli zdecydowanie się na lekturę do pociągu.”

Zawsze chciałam tak żyć jak Mizia z Lusią. Zwyczajnie. Pójść do biura, odbębnić te siedem godzin, a potem mieć czas na książki, kino, teatr.”

Tak się zaczytałam, że jak zawsze przy dobrej książce ja jako ja przestałam dla siebie istnieć.”

Jak się teraz zastanawiam nad sobą, to doszłam do przekonania, że niczego nie chcę, do niczego nie dążę. Po prostu – tylko jestem.(…) Przyglądam się życiu. Nie czuję żadnego braku. Pracuję. Czytam książki i jestem bardzo szczęśliwa.”

O zmaganiach bohaterów Londona z wroga człowiekowi przyrodą przyjemnie jest czytać siedząc w wygodnym fotelu, przy ciepłym piecu, z mruczącym kotem na kolanach. Gorzej jest, gdy ze względów rodzinnych trzeba brać czynny udział w przygodach z podrabianego Londona.”

Owszem, trzeba naprzód iść, ale nie lecieć, jak pies z wywieszonym językiem, bo i tak nie dogonisz wszystkich książek, nie poznasz i nie przetrawisz wszystkiego.”
poniedziałek, 10 kwietnia 2017 | By: Annie

"Czasem warto zabić" - Peter Swanson

                           Są takie motywy w literaturze sensacyjno-kryminalnej, które pociągają mnie wyjątkowo mocno. Należą do nich statki, pociągi, gwałtowne i katastroficzne zjawiska pogodowe, domy na odludziu, morderstwa popełnione w niewielkiej, zamkniętej grupce osób, wątki bibliofilskie oraz, oczywiście, lotniska. Nic dziwnego zatem, że okładka oraz opis książki „Czasem warto zabić” silnie podziałały na moją wyobraźnię… Opóźniony samolot, przypadkowe spotkanie dwójki obcych ludzi w lotniskowym barze. Od słowa do słowa zaczynają się zwierzać – on wyjawia, że myśli o zabiciu swojej żony. Ona proponuje mu pomoc w realizacji tego planu… Kim jest ta tajemnicza kobieta? Kto w tej książce jest dobry, a kto zły? I czy istnieje coś takiego jak 'usprawiedliwione morderstwo'..?

                          Owa książka to druga pozycja pióra Petera Swansona, którą miałam okazję przeczytać, w dodatku w dość krótkim odstępie czasu. Myślę zatem, że mogę pokusić się tu o małe porównanie i kilka spostrzeżeń. Przede wszystkim ciekawie było wychwytywać motywy, które pojawiają się w obu tych książkach, takie drobniutkie, wspólne detale – bohaterowie jedzą te same kanapki, przewija się wątek podglądania przez okno czytającej kobiety oraz fascynacja ‘uzasadnionym morderstwem’. Interesująca była ta możliwość zerknięcia na książkę jakby nieco od zaplecza - co autorowi ‘ciągle w głowie siedzi’. Jednak „Czasem warto zabić” to przede wszystkim misternie utkana, bardzo dopracowana i pełna zaskoczeń intryga. Natomiast gdy myślę o „Każdym jej strachu” to wiem, że urzekła mnie głównie otoczka, nastrój – deszczowy Boston, tajemniczy apartamentowiec - zdecydowanie. Tu trochę mi zbrakło takiego dreszczyku niepokoju na plecach, doszłam też do wniosku, iż w thrillerach cenię sobie chyba jednak bardziej pełen napięcia klimat, a sama intryga ma dla mnie ciut mniejsze znaczenie. I tak sercem wciąż jestem przy „Każdym jej strachu”, natomiast „Czasem warto zabić” doceniam i w pełni podziwiam kunszt, umiejętność wodzenia czytelnika za nos - co krok to zaskoczenie, w dodatku jest to świetnie napisane. Czytałam z zapartym tchem. Obie książki gorąco polecam, myślę, że „Czasem warto zabić” nie zwiedzie fanów takich pozycji jak „Zaginiona dziewczyna”. Co więcej, na podstawie tej powieści powstaje właśnie film w reżyserii Agnieszki Holland, rolę główną zagra podobno Amber Heard. Na pewno wybiorę się do kina!
środa, 5 kwietnia 2017 | By: Annie

"Absurdy PRL-u" - Piotr Lipiński, Michał Matys

                             Nie wiem jak inne osoby w podobnym do mnie wieku lat dwudziestuparu, ale ja nigdy, przenigdy na lekcjach historii w szkole nie dotarłam do okresu II Wojny Światowej, o PRL-u nawet nie wspominając. A że tym tematem jakoś specjalnie zainteresowana nie byłam, mam więc straszne braki w historii współczesnej - aż wstyd. Do tej pory moim największym i w zasadzie jedynym źródłem wiedzy z tego okresu były oczywiście książki i filmy – uwielbiam np. komedie „Nie lubię poniedziałku” czy „Poszukiwany, poszukiwana”. Z lektur na pewno sporo dowiedziałam się z Jeżycjady Musierowicz czy z powieści Krystyny Siesickiej, Haliny Snopkiewicz, a ostatnio też Marii Nurowskiej. Część tematów znam również z takich typowych, rodzinnych legend i opowieści - o kolejce do Megasamu, kupowaniu meblościanki, perfum "Być może" czy płynu do trwałej w Pewexie. Natomiast reszta, historie zawarte w tej książce – smaczek do odkrycia i zupełnie nowa wiedza dla mnie, a że jestem naprawdę zaintrygowana tym zabawno-straszno-absurdalnym okresem - dosłownie połknęłam tę pozycję. 

                          "Absurdy PRL-u" to rzetelnie przedstawiony wycinek z ówczesnej rzeczywistości - kolejki, walka o skrawki z torcików wedlowskich, wieczny brak mięsa i papieru toaletowego - na głowę przypadało wówczas 7 rolek rocznie! I żarciki - 'liczba mnoga od człowieka? kolejka!' Ale są też poważniejsze tematy i czasami aż smutno się robi jak wiele zostało zaprzepaszczone, chociażby historia o polskim Billu Gatesie... Multum nowej wiedzy dla mnie, ale przedstawione ciekawie, przystępnie, czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Ani przez chwilę się nie nudziłam – a jeśli chodzi o książki mające jakikolwiek związek z historią, to na tym polu jestem okropnie wręcz wybredna. Jedyny zarzut - może ciut za bardzo chaotycznie jest to napisane, nie są to reportaże na miarę wydawnictwa Czarnego - nie zachwyca forma oraz język. Co nie zmienia faktu, że czytało się świetnie. Doskonała pozycja dla mojego pokolenia, aby poszerzyć wiedzę 'jak się wtedy żyło', a dla osób pamiętających czasy PRL-u - żeby powspominać z łezką w oku. 
niedziela, 2 kwietnia 2017 | By: Annie

"Rudolf Gąbczak i stan wyjątkowy' - Joanna Fabicka

                     Dopóki nie założyłam bloga i nie odkryłam ile wspaniałych lektur mam jeszcze w życiu do przeczytania, często wracałam do dobrze znanych mi książek i czytałam je wielokrotnie, zachłannie, losowo oraz na wyrywki. Nie zliczę ile razy otwierałam w dowolnym miejscu dowolną pozycję z mojej ówczesnej biblioteczki i... po prostu czytałam – gdy się nudziłam, w wannie, w metrze, do śniadania i do zupy... Seria o Rudolfie Gąbczaku  należała do moich faworytów, nic dziwnego zatem, że niemal spadłam z krzesła gdy zobaczyłam, że oto będzie kolejna, piąta część! Po 10 latach!!! Natychmiast zamówiłam i następnego dnia miałam już w rękach pachnącą, świeżutką książkę.

Słońce, książka, weekend!
Czyli balkonowe czytanie...
                   Nie będę oceniać merytorycznie, gdyż mam do tej serii duży sentyment, a boję się, że gdybym spojrzała na nią bardziej obiektywnie, to raczej wypadłaby ona nieco głupawo i być może nawet niekorzystnie. Na pewno nie jest to lektura dla czytelników, którzy akceptują poziom wulgarności czy 'niesmacznych żarcików' jedynie na poziomie „Ani z Zielonego Wzgórza”. Natomiast dla mnie to była świetna rozrywka, sentymentalny powrót po latach, jak odwiedziny u dawno niewidzianych znajomych. Rudolf ma teraz 30 lat, jest rozwodnikiem i ojcem 9-letniej Broni. Powieść jest prześmieszna, szczera do bólu oraz bardzo niepoprawna (i aktualna!) politycznie. Myślę, że nie ma co streszczać i polecać - kto czytał poprzednie książki, tego na pewno nie trzeba zachęcać do lektury. Ale miałam radochę. :) Mam nadzieję, że następna część już się pisze!
sobota, 1 kwietnia 2017 | By: Annie

Wiosenny bliss...

                   Codzienność mam pełną słońca oraz prostych, domowych radości. Idzie wiosna, jest cudownie, a ja mam wreszcie czas, więc delektuję się życiem, choć te dni mijają zdecydowanie za szybko. Mnóstwo pięknych planów na przyszłość się klaruje. Gdzieś w tle tego powstaje moja praca magisterska. Wyhamowałam, mam poczucie mocnego osadzenia w sobie, w codzienności - takie moje małe mindfulness. Siłą rzeczy nie mam teraz nastroju na lektury, które wymagają drążenia, przebijania się przez szybę niedostępności. Nie ten etap. Sięgam zatem po pozycje lekkie, ładne i, co mnie samą zaskakuje - nieustannie niesamowicie smakują mi thrillery psychologiczne, szczególnie czytane późnym wieczorem, w przytulności naszej niebieskiej sypialni, a w tle słucham nocnych odgłosów miasta. W kwietniu chciałabym przeczytać co najmniej trzy książki z literatury czeskiej – ot, takie postanowienie z okazji pierwszego kwietniowego dnia, wcale nie w ramach prima aprilis. Notka z cyklu: rozmyślania przy kawie. Postanowiłam zanotować i uwiecznić ku pamięci.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...