Za sprawą tej
oto książki przeniosłam się do Rwandy, do elitarnego liceum dla
panien z dobrych domów. Zanurzyłam się w codzienność pełną
nauki, miłostek, intryg i przyjaźni, a to wszystko nakreślone na
tle buzujących niepokoi społecznych – narastającej nienawiści
Hutu do Tutsi, która za pewien czas doprowadzi do makabrycznej
zbrodni ludobójstwa. Uderzające, jak (niezależnie od kontynentu) podobne są do siebie wszystkie dziewczyny w
pewnym wieku, a jednocześnie różnica, ta przepaść kulturowa
między Afryką a Europą jest jednak naprawdę bezdenna. Bez
wartościowania – sztucznie narzucona europejskość, która nijak
nie przystaje do afrykańskiej mentalności i rzeczywistości, to
mieszanka wybuchowa i absurdem jest oczekiwać, że po przebraniu
dzieci w mundurki i wyuczeniu ich hymnu Belgii tych różnic nagle
nie będzie. Wieloletnia, wyeskalowana przez kolonizatorów nienawiść
między dwoma ludami Rwandy – Tutsi i Hutu – to przerażający
przykład odsłaniający kruchość ludzkiej cywilizacji. Jaka płytka
i złudna jest to powłoka, jak delikatna tkanina, która może zostać
w każdej chwili zerwana, odsłaniając prawdziwe oblicza większości ludzi –
pełne nienawiści i nietolerancji, choć oczywiście przykryte
przesiąkniętym hipokryzją płaszczykiem ze słów takich jak
‘demokracja’, ‘walka o wolność’, ‘chrześcijaństwo’. W
głowie mi się nie mieści jak bezsensowna, niepotrzebna była to
zbrodnia - ponad milion ludzi zginęło... Z resztą Tutsi też swoje
w przeszłości zrobili – wystarczy cofnąć się do roku 1972 i
ludobójstwa w Burundi. Niestety, historia obfituje w podobne
przykłady. Co „zabawne”, wielu badaczy twierdzi, że nie
istnieją różnice genetyczne miedzy ludami Rwandy, a podział
został narzucony sztucznie przez belgijskich kolonizatorów... A ci,
którzy jednak wyróżniają dwa ludy opisują, że różnią się
one przede wszystkim… kształtem nosa. Przypominam, nie było to
średniowiecze, a 1994 rok... A właściwie ta historia dzieje się nadal.
Jednak, wbrew pozorom, ta książka to wcale nie opowieść o
ludobójstwie, ani też pesymistyczna czy tragiczna lektura. Na pewno nie jest też ciężka czy smutna. Tak dużo
o tym piszę, ponieważ te tematy, raczej zarysowane gdzieś w tle
powieści, niż stanowiące jej główny wątek, dotknęły mnie
zdecydowanie najmocniej. Nie chcę jednak nikogo niechcący zniechęcić wizją przyciężkiej tematyki, bo owa lektura to przede wszystkim
fascynujący obraz życia w Rwandzie, za sprawą którego poczułam zapach tropikalnej ulewy i tę pradawną,
pierwotną siłę, która drzemie ukryta gdzieś pod czerwoną ziemią
Afryki. Czarne królowe, zaklinacze deszczu, czarownice – akcenty ludowe przeplatają się tu ze szkolnymi perypetiami dziewcząt, takimi jak wizyta królowej Belgii czy wyprawa do goryli. A to wszystko opisane lekko, ciekawie, wciagająco.
Cieszę się, że
u początku nowego roku sięgnęłam po tę właśnie książkę – moja
znajomość sytuacji w Rwandzie była niemal zerowa, czuję się
bogatsza o nowe doznanie, a lektura i to, co dzięki niej zyskałam,
pozostanie na długo w mojej pamięci. Właśnie po takie pozycje powinnam sięgać częściej – poszerzające wiedzę o świecie,
przejmujące opowiedzianą historią, ukazujące nowe horyzonty myślowe. Nie jest to
wybitna literacko pozycja, ale nie o to tu chodzi przecież… Dla
mnie to było niezapomniane literackie spotkanie.
4 komentarzy:
Dobra książka, czytałam pod koniec zeszłego roku :) Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś więcej o ludobójstwie w Rwandzie to polecam książki Jeana Hatzfelda, mocna rzecz.
Agata - dziękuję pięknie za polecankę, wynotowałam nazwisko autora, sięgnę na pewno, choć przyznam, że troche się boję. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie już "Maria Panna Nilu", a przecież to powieść, fikcja, która w dodatku ledwie napomyka o tematyce ludobójstwa. Niemniej chccę się zmierzyć z prawdziwym reportażem o tej tematyce. Jeszcze raz wielkie dzięki! Czy polecasz jakis konkretny tytuł?
Poszperałam i wydaje mi się, że najlepiej zacząć od "Nagość życia: Opowieści z bagien Rwandy". Mam rację? :)
Jeszcze nie czytalam, ale dlaczego nie. Zdaje sie, ze autorka wydala niedawno nowa powiesc.
Prześlij komentarz