Lubię
powieści Małgorzaty Wardy, dobrze się je czyta jesienią. Lubię
jej obrazowy sposób opisywania pogody oraz nastroju, i lubię
również jej zagubione bohaterki. Niecierpliwie wypatruję
kolejnych książek w dziale nowości i zapowiedzi, a ich czytanie
zawsze sprawia mi mnóstwo przyjemności. Tym razem poznajemy historię modelki Ady, która wraca w rodzinne strony, aby po śmierci siostry zaopiekować się dwójką jej dzieci. I choć smacznie i szybko
połknęłam rownież i tę pozycję, to jednak paradoksalnie wcale nie
jestem ślepa na wady tej i innych powieści, które wyszły spod pióra pani Wardy - więc zacznę przekornie, bo
od minusów – a zbierało mi się na przemyślenia już od pewnego
czasu.
Nie
wiem - czy to kwestia bardzo charakterystycznego stylu autorki, na tyle wyrazistego, że zaciera on ramy różnych historii,
upodabniając je do siebie i z czasem zlewając wszystko w jedną bezkształtną, literacką masę – mam tu na myśli kompozycję tekstu, chronologię
odkrywania wydarzeń i sposób narracji. A może to jednak skłonność
poruszania raz po raz tematu zaginięcia i kwestia mrocznego sekretu, który skrywa niemal każda główna postać? W każdym bądź razie jeśli chodzi o prozę pani Wardy to od
pewnego czasu mam wrażenie jakbym czytała
w kółko jedną i tę samą książkę – w mojej pamięci wyróżnia
się tylko rewelacyjne „Jak oddech”, ale o czym była na
przykład „Najpiękniejsza na niebie” - prawie nie jestem w stanie
powiedzieć. Historie niby się różnią, ale tylko pozornie, bo za każdym razem to jakby ta
sama bohaterka, ktoś się gubi, ktoś ma mroczną tajemnicę z
przeszłości, ktoś ląduje w szpitalu. Zawsze są to dwie płaszczyzny wydarzeń połączone za pomocą retrospekcji. To również ciągle te same uczucia i
powielane odcienie emocji. I to jest ok – spodobało mi się przy pierwszym spotkaniu z autorką, więc tego też poniekąd oczekuję od wszystkich kolejnych jej powieści – dlatego w ogóle po nie sięgam.
Ale. No właśnie –
ale. Gdzie biegnie granica między wyrazistym stylem i skupieniem
autora na danym temacie, a powielaniem schematu raz po
raz? Jeszcze dwie-trzy takie pozycje i pewnie Małgorzata Warda tę cienką linię przekroczy, a zatem wpadnie w utarty tor pisania
książek z jednej kalki – tak pisze Jodi Picoult, tak pisze również Nora
Roberts... Towarzystwo lubiane, popularne, ale dla tak zdolnej pisarki
nieodpowiednie – bo choć to pewnie będą książki dobre, to ile razy można czytać to samo? A dlaczego by nie spróbować sięgnąć głębiej?
Zerwać ze stereotypami, poszerzyć tematykę, spróbować innej
narracji? Chętnie przeczytałabym w wydaniu autorki coś innego, może mniej pop-literackiego - tak mi się marzy, choć zaznaczam, że „Ta, którą znam” nie jest książką złą. Wprost
przeciwnie – to powieść dobra, wciągająca, naprawdę na poziomie
i umiejętnie napisana. Czyta się ją znakomicie i pewnie gdyby było to moje pierwsze spotkanie z pisarką, byłabym zachwycona. Niemniej w ostatnich
latach przeczytałam wszystko, co wyszło spod jej pióra, więc
staram się oceniać przekrojowo. I takie mam
przemyślenia. Ale abstrahując od narzekań (być może niesłusznych i na wyrost), gorąco polecam wszystkim twórczość Małgorzaty Wardy, w tym także tę oto książkę. Ta pani potrafi
pisać i jeśli chodzi o wciągające obyczajówki to jest na
polskim rynku najlepsza – moim zdaniem. Trzyma poziom i nie rozczarowuje. Niemniej liczę, że
jeszcze się rozwinie, bo od zdolnych autorów wymagamy przecież więcej, prawda? :)
3 komentarzy:
Książki pani Wardy jeszcze przede mną, ale chętnie się z nimi zapoznam ;)
Pozdrawiam!
Ten tytuł czeka na czytniku. Mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej go poznać, bo bardzo mnie intryguje.
Masz rację, "Jak oddech" rewelacyjna. Bardzo podobała mi się też "Nikt nie widział, nikt nie słyszał", ale już "Miasto z lodu" nie wzbudziło we mnie żadnych większych emocji. Ciekawa jestem jak przypadnie mi do gustu "Ta, którą znam"?
Prześlij komentarz