Pamiętacie rewelacyjną powieść "Zanim się pojawiłeś" autorstwa Jojo Moyes? Tę cudowną, ciepłą i niesamowicie wzruszającą historię o nieco postrzelonej Lou i sparaliżowanym Willu? Będzie kontynuacja, druga, nieplanowana część! Angielska premiera książki "After You" już 24 września 2015!
Więcej informacji TUTAJ.
Jojo Moyes, nie zawiedź mnie!!!
Ale się cieszę! :D
"Przepis na życie" - Agnieszka Pilaszewska
W
telewizji widziałam zaledwie kilka odcinków „Przepisu na życie”.
Podobało mi się, ale szybko odpuściłam oglądanie - ja zwyczajnie nie umiem śledzić seriali, nie kręci mnie to - jakoś
nigdy nie mam głowy do pilnowania kolejnych odcinków, sezonów... W
życiu obejrzałam w całości tylko dwa seriale - „Seks w wielkim
mieście” i „Przyjaciół”. Nie dokończyłam natomiast „Gotowych
na wszystko”, poległam na 6 sezonie „Lost”, znudziły mnie już
też „Girls” Leny Dunham, długo mogłabym tak jeszcze
wymieniać... ;) To tak tytułem wstępu, bo jednak kilka odcinków
„Przepisu” widziałam i choć szybko zarzuciłam śledzenie
nowych, to ostatecznie ciekawosć tej historii zwyciężyła i w nagłym zrywnie czytelniczej spontaniczności zgarnęłam książkę z bibliotecznej półki. Bardzo rzadko
sięgam po pozycje, które wcześniej w jakiejkolwiek formie widziałam
na ekranie – zawsze staram się podchodzić z czystym umysłem,
unikać sytuacji, kiedy w głowie mam już obsadzone role, słyszę
głosy konkretnych aktorów w trakcie czytania dialogów itd. Jednak
muszę przyznać, że w przypadku „Przepisu nażycie” nadało to
książce dodatkowego smaczku – mając przed oczami Maję
Ostaszewską w roli Beatki czy Adamczyka jak Żabcię oraz genialną
Edytę Olszówkę jako szaloną Polę bawiłam się doskonale. :) I
choć dla mnie „Przepis na życie” to zdecydowanie jednorazowa
lektura, do zapomnienia w ciągu tygodnia, to nie przeczę - to
również dobra i nawet całkiem śmieszna rozrywka. Ma swój urok.
Lekka, wiosenna pozycja, nieco głupawa, niewymagająca myślenia, ale takie też są
potrzebne, gdzieś między jednym zaliczeniem a drugim... :)
"5 sekund do IO" - Małgorzata Warda
Za
oknem raz deszcz, raz pełne słońce. A ja czytam, czytam i czytam.
Zachłannie pochłaniam coraz to nowe lektury, marzy mi się
posiadanie trzech par oczu i czytanie wszystkiego naraz, bo zaraz
znowu nauka, zaliczenia, kolokwia... W dwa wieczory pochłonęłam
najnowszą powieść Małgorzaty Wardy – uważam, że to jedna z
najciekawszych polskich autorek i jedna z tych pisarek, których
przeczytam wszystko, co tylko napiszą. Tym razem w wydaniu dla
młodzieży – przyznam, że niestety sporo słabszym niż chociażby
w „Mieście z lodu” czy „Dziewczynce, która widziała zbyt
wiele”. 17-letnia Mika zostaje zatrudniona przez policję, aby
dostarczać informacji na temat nowej, bardzo zaawansowanej
technologicznie gry komputerowej, która potrafi imitować prawdziwe
życie – ból, temperaturę, głód... Ląduje z wirtualną misją na jednym
z księżyców Jowisza, Io, gdzie ma infiltrować środowisko graczy.
Być może zbyt doszukiwałam się elementów znanych mi z
wcześniejszych powieści – niestety, mało tu obyczajowości, mało
psychologii, a dużo akcji – przede wszystkim przygód w stylu 'trzeba wysadzić wejście, ty zabijesz wrogów, strzelają do nas z okna'.
Pomysł oryginalny, ciekawy, ale czuję lekkie rozczarowanie - uważam, że ten
temat można było ująć od innej, bardziej obyczajowej strony –
mniej skupić się na grze, wirtualnych przygodach, a podejść do
tematu od strony postaci – przedstawić ich motywy,
psychikę. Szczególnie, że wątki psychologiczne wychodzą pisarce
znacznie lepiej niż te fantastyczno-przygodowe. Ale to tylko moje
czysto subiektywne marudzenie... Rozumiem, że to powieść dla
młodzieży – ma być szybko, niezbyt ambitnie – może ja już za
stara jestem po prostu. :) Jednak mimo wszystko wcale nie uważam, że powieść młodzieżowa wyklucza głębsze tło psychologiczne, że powinna opierać się tylko na akcji, a być pozbawiona głębi i emocji... Koniec aż prosi się o jakieś dłuższe
rozwinięcie, spuentowanie... Trudno. Nie jest to zła książka, ale
pozostawia po sobie pewien niedosyt, szczególnie, że poznałam już
panią Wardę w znacznie lepszej formie.
„Boginie z Žítkovej” - Kateřina Tučková
Po
głębszym zastanowieniu stwierdzam,
że moje wybory literackie opierają się przeważnie na dwóch
filarach – jednym z nich jest samotność w wielkim mieście,
drugim właśnie wielopokoleniowa saga o silnych kobietach. „Boginie
z Žítkovej”
to cudowna, niezwykle realistyczna, niekiedy też bezkompromisowa
powieść o rodzie Bogiń z czeskich Moraw - zielarek, czarownic,
przepowiadaczek przyszłości, ludowych lekarek. Dora jest ostatnią
z klanu - pracuje na uniwersytecie, absolutnie nie wierzy w magię,
cuda i zabobony, pisze pracę na temat swoich korzeni. Przy okazji
prowadzonego przez nią śledztwa, zahaczającego między innymi o
teczki StB oraz badania naukowe nazistów, odkrywamy losy innych
Bogiń. A co to były za wyjątkowe, nietuzinkowe kobiety z krwi i
kości!!! Niektóre spalono na stosie, niektóre pomagały całej
ludności, jeszcze inne rzucały klątwy i uroki, bezczelnie kradnąc
cudzych mężów. Kocham to uczucie gdy za sprawą wyjątkowej
lektury nagle wsiąkam w inny świat, zatracam się między
słowami, gubię czas, a moje myśli wciąż krążą wokół
przeczytanych historii. Gdy powieść jest odbiciem życia, gdy
bezkrytycznie wierzę w każde przeczytane słowo. I to jest właśnie taka wyjątkowa książka...
Niedopowiedzenia,
magia przenikają na wskroś karty tej pozycji, mieszając się z
racjonalizmem, nauką, choć absolutnie nie jest to powieść z
gatunku realizmu magicznego! Zabobon czy wiedza ludowa? Reportaż czy
fikcja? Ale jak to jest napisane... Autorka igra z czytelnikiem,
wodzi go za nos, niezwykle zręcznie splatając ze sobą wątki,
wydarzenia, miesza także sposoby prowadzenia narracji – nic tu nie jest
jednoznaczne, przewidywalne, ale jednocześnie wszystkie elementy
historii idealnie tkwią na swoich miejscach. „Boginie
z Žítkovej”
to nietuzinkowa, wielowarstwowa, pełnokrwista historia, niekiedy także przepełniona melancholią za światem, który
odchodzi – za światem, w którym istniało jeszcze miejsce na
tajemnice, na wiarę w nadprzyrodzone zjawiska i magię... Wyjątkowa
powieść, pozbawiona wszelkiej schematyczności czy banału. Daje do
myślenia. Zakończenie zostawia w osłupieniu, dosłownie wbija w
fotel. Mnie osobiście ta książka zachwyciła, oczarowała –
najlepsza pozycja jaką przeczytałam w tym roku! Prawdziwa uczta
słowa, jezioro emocji i wrażeń, zachwyt!!! Długo nie zapomnę tej
lektury. Ufff...
"Tylko dla kobiet" - Magdalena Samozwaniec
Upływający
czas wyraźnie odcisnął swoje piętno na tej pozycji - obecnie
traktować ją można chyba już tylko jako ciekawostkę, choć
przyznam, że wciąż czyta się ją całkiem przyjemnie, ciesząc
się jednocześnie obserwacją jak bardzo zmieniła się pozycja kobiety na
przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. :) Lektura jak znalazł
do kawy w deszczowe przedpołudnie, do czytania w drodze lub w
poczekalni u dentysty. To lekkie, całkiem zabawne felietoniki o
kobietach i dla kobiet – jak się ubierać, jak przywitać gości
gdy w lodówce pustki, sporo tu także o kłopotach z pończochami –
trochę kosmos. :) Najbardziej przypadła mi do gustu porada o
wybieraniu męża – dziewczyny, pamiętajcie – najgorszy jest
ubogi skąpiec, za takiego absolutnie nigdy nie wychodźcie za mąż!
;) Jako ciekawostka, skrawek obyczajowości - jak najbardziej, ale
nie jest to jednak jakaś wybitna pozycja, z etykietką 'do
natychmiastowego przeczytania'. Bardziej ciekawa jestem teraz innych
pozycji pióra Magdaleny Samozwaniec, szczególnie tych o jej
dzieciństwie i młodości z siostrą - „Maria i Magdalena”,
„Zalotnica niebieska” - te książki przeczytam obowiązkowo! I
jedno muszę przyznać – wydawnictwo W.A.B. naprawdę się
postarało – cała ta seria jest po prostu cudnie wydana!
Subskrybuj:
Posty (Atom)