sobota, 28 lutego 2015 | By: Annie

"Kot Bob ja" - James Bowen

                     Przesympatyczna książka, myślę, że idealna jeśli ktoś ma ochotę na lekturę lekką, bardzo pozytywną, a jednocześnie niebędącą kolejną kalką komedii romantycznej z obowiązkowym happy endem. To autentyczna historia Jamesa Bowena, byłego narkomana i muzyka ulicznego, o tym jak przypadkowe spotkanie z przepięknym kotem Bobem odmieniło jego życie na lepsze. Książka napisana bardzo prostym językiem, czyta się ją błyskawicznie, większych walorów i doznań literackich bym się tu nie doszukiwała. Jest to natomiast bardzo optymistyczna, pozytywna historia, emanująca dobrą energią – ma swój urok, trafia prosto do serca. Mnie się podobało.:)
wtorek, 24 lutego 2015 | By: Annie

"Oczy Marzanny M." - Grażyna Jermin-Gałuszka

                 Długo zbierałam się, żeby cokolwiek napisać o tej książce, bo choć bardzo lubię twórczość pani Grażyny Jeromin-Gałuszki, to akurat ta powieść mnie nie zachwyciła... Ot, zwykła obyczajówka, nie ma w sobie absolutnie nic wyjątkowego – nie jest ani szczególnie dobra, ani też zła. Szara przeciętność, zabrakło jakiejś ikry, polotu – a zaznaczę tylko, że kocham literaturę obyczajową w niemalże każdym wydaniu, naprawdę ciężko jest mnie znudzić czy też zniechęcić. Cztery przyjaciółki z liceum i spotkanie po latach – nagle pada strzał, który staje się tylko pretekstem do zgłębienia życia każdej z dziewczyn. W sumie czytało się miło i bezboleśnie, ale coś nie do końca mnie przekonało w tej lekturze - „Oczy Marzanny M.” nie są złą powieścią, jednak przy intensywnym pochłanianiu dziesiątek pozycji rocznie ta książka zdecydowanie nie robi wrażenia, nie ma w sobie nic wyjątkowego, zapadającego w pamięć. Można przeczytać, ale w sumie po co skoro jest tyle ciekawszych, bardziej wyrazistych lektur na rynku? Wrażenia mam bardzo letnie. Mam szczerą nadzieję, że to nie moje znudzenie stylem autorki, a tylko słabsza forma pani Grażyny - „Oczy Marzanny M.” to jedna z jej pierwszych powieści. Przyznam, że trzecie spotkanie z tym samym schematem – tzn. kilka kobiet, ich rozmowy i tajemnica w tle – nie było już tak fascynujące jak za pierwszym razem.....:( 
niedziela, 22 lutego 2015 | By: Annie

"Blackout" - Marc Elsberg

                 Moje pierwsze skojarzenie z tą powieścią to książki Dana Browna u szczytu jego formy. Doskonale pamiętam te emocje, które towarzyszyły mi przy pochłanianiu „Aniołów i demonów” czy też „Kodu Leonarda da Vinci” - zachłanne czytanie do samego rana, wypieki na twarzy i szybciej bijące serce. Nie wydaje mi się, żeby „Blackout” mógł osiągnąć porównywalny sukces, to chyba jednak wciąż nie ta sama liga, jeszcze nie ten poziom wciągnięcia czytelnika, ale schemat, zamysł i wykonanie są bardzo podobne jak w przypadku powieści Browna - wyścig z czasem oraz główny bohater ratujący świat. W „Blackoucie” dochodzi do niewyjaśnionej awarii i wyłączenia prądu z całej Europie – natychmiast wywołuje to całkowitą destabilizację, zamęt i kryzys. Książka jest szczegółowo dopracowana, ciekawa i zgrabnie napisana - czyta się ją szybko i sprawnie. Podobało mi się – to bardzo dobra rozrywka, na najwyższym poziomie, ale szczerze mówiąc niewiele więcej, więc jeśli ktoś oczekuje pozycji nieco ambitniejszej, to powinien przełożyć lekturę „Blackoutu” na późniejszy termin. Natomiast dla głodnych wciągającej, relaksującej i nieco mocniejszej książki - do połknięcia w jeden czytelniczy weekend.
sobota, 21 lutego 2015 | By: Annie

"Dziecko śniegu" - Eowyn Ivey

                 Szczególnie zimą warto sięgnąć po tę powieść – to idealna pozycja do czytania w odpowiedniej scenerii za oknem, pod kocem i z kubkiem gorącej herbaty - do leżaka pod palemką nijak mi nie pasuje. ;) „Dziecko śniegu” to historia starszego małżeństwa, które mieszka na odludnej Alasce, w niewielkiej, niemalże odciętej od świata chatce. Jack i Mabel nie mogą mieć własnych dzieci i pewnego zimowego wieczoru, z pierwszego w tym roku śniegu, lepią małą dziewczynkę. Następnego ranka lodowa figurka tajemniczo znika, a za to do ich drzwi puka prawdziwe dziecko, łudząco podobne do śniegowej dziewczynki... 

                 Bardzo ładna baśń, ale niestety nie rzuciła mnie na kolana - tyle zachwytów się naczytałam, takie miałam wygórowane wymagania, że tylko czekałam kiedy jakieś objawienie na mnie zstąpi w trakcie lektury czy też fajerwerki zaczną strzelać. A tu nic z tego. :( Nie przeczę - to ciekawa, urokliwa historia, za jej największy atut zdecydowanie uważam piękną, zimową atmosferę, klimat i urok bezkresnych lasów Alaski. Sympatyczna lektura, czytało się dobrze, ale jakbym miała dokładniej sprecyzować moje uczucia, to mimo wszystko czuję pewien niedosyt i małe rozczarowanie - oczekiwałam więcej. Zabrakło mi tu wzruszeń, emocji i jakiegoś subtelniejszego operowania pomiędzy realizmem i magią – uwielbiam gdy granica tych dwóch światów zaciera się, a czytelnik jest nieustannie wodzony za nos. W tym miejscu coś mi nie do końca zaklikało, zwyczajnie nie poczułam tego klimatu, którym wszyscy się tak zachwycają... To wciąż książka warta uwagi, pięknie wydana, ma swój niezaprzeczalny urok, ale do mnie tak do końca nie przemówiła. Żałuję, że miałam tak wygórowane oczekiwania i to przez nie nie potrafiłam się do końca cieszyć lekturą - dobrą, ale nie genialną. Szkoda. :(
piątek, 20 lutego 2015 | By: Annie

"Najgorszy człowiek na świecie" - Małgorzata Halber

                    Nie umiem czytać szybko tego typu powieści, kiedy każde zdanie poraża swoją wymownością – zamyślam się na długie minuty, mnóstwo refleksji kłębi mi się w umyśle, aż w pewnym momencie czuję się tak pełna i zmęczona tymi przemyśleniami, że muszę sobie zrobić dłuższą przerwę od lektury, odpocząć, odsapnąć. „Najgorszy człowiek na świecie” to historia Krystyny – z pozoru wesołej, towarzyskiej kobiety z sukcesami w pracy. Jednak Krystyna nie potrafi żyć bez alkoholu – ta książka to zapis jej zmagań z nałogiem – z jego przyczynami, skutkami... Mamy tu wszystko - zaprzeczanie, godzenie się, terapię, wszystkie potknięcia i odkrywanie, definiowanie siebie na nowo. Długą drogę do niepewnej, z trudem wydartej trzeźwości. Historia szczera do bólu, prawdziwa, autentyczna, pozbawiona jakiegokolwiek owijania w bawełnę. Świetnie napisana pozycja, choć moim zdaniem trudna - wymagająca pełnego skupienia i uwagi. Dla czytelników, którzy lubią w spokoju i ciszy pochylić się nad historią o bolącej duszy, zgłębić meandry ludzkiej psychiki, poświęcić swój czas na rozebranie każdej emocji na drobne kawałki. Myślę, że to jedna z tych książek, do których można raz po raz wracać, za każdym razem odkrywając w nich coś nowego... I na koniec pozostaje to dręczące czytelnika pytanie – co to było? Czy genialna fikcja, powieść niesamowicie imitująca autobiografię czy też porażająco szczera, lekko zakamuflowana literatura faktu?
czwartek, 19 lutego 2015 | By: Annie

"Starsza pani wnika" - Anna Fryczkowska

                 Lubię powroty do domu - wszystko wydaje się takie nowe, takie świeże - witam się z pełnymi regałami i piętrzącymi się wszędzie stosami książek, tęsknię za wanną, łóżkiem i moim ulubionym kubkiem. Na tych kilka ostatnich dni wolnego, które mi jeszcze pozostały, mam przede wszystkim jeden plan – czytać! Bo głód lektur nie opuszcza mnie praktycznie nigdy, tym bardziej, że tyle smakowitych nowości wydawniczych ostatnio się ukazało... Jednak gdzieś między zachłannym kupowaniem świeżynek staram się również nie zapominać o książkach, które od kilku lat cierpliwie czekają na swój czas w mojej biblioteczce - i tak oto sięgnęłam wreszcie po kolejną powieść bardzo lubionej przeze mnie Anny Fryczkowskiej. To moje trzecie spotkanie z tą panią, a w planach mam oczywiście przeczytanie wszystkich pozostałych książek jej autorstwa – zdecydowanie zaliczam ją do elitarnego grona moich ulubionych polskich pisarek. ;)

                 „Starsza pani wnika” to bardzo zabawna, ironiczna historia kryminalna, tyle że zamiast detektywa-alkoholika z problemami osobistymi mamy tu uroczą grupę emerytek z warszawskiego Żoliborza oraz ciapowatego Jarcia – samozwańczego detektywa, wnuka jednej ze starszych pań. Doskonała rozrywka - wciąga, bawi, urzeka czarnym humorem i optymizmem. Dodatkowo strasznie podobało mi się odkrywanie w książce miejsc, które znam, w których często bywam – np. moja ulubiona kawiarnia Tarabuk na Powiślu – to taki bonusowy smaczek, jakby specjalnie dla mnie. ;) Super książka - lekka, zabawna, niegłupia. Połyka się błyskawicznie.
piątek, 13 lutego 2015 | By: Annie

"Pudełko ze szpilkami" - Grażyna Plebanek

                Ależ mi się ta książka podobała! Uwielbiam tego typu literaturę kobiecą - niby prostą, zwyczajną, a jednocześnie bardzo prawdziwą i autentyczną, zgrabnie portretującą miejską codzienność. Kocham takie odkrycia obyczajowe, bliskie mi bohaterki, które zasiedlają moją wyobraźnię. Cztery przyjaciółki - cztery zupełnie różne kobiety - ich historię poznajemy w formie pamiętnika Marty, mieszkającej w Warszawie 30-latki, która zachodzi w ciążę ze swoim szefem.  Nie jest to absolutnie żadna romantyczna komedyjka - to pełnokrwista powieść, słodko-gorzka, w moim odczuciu bardzo szczera i prawdziwa. Życiowa i kobieca. Niby prosta historia, taka jakich powstało już wiele - a jednocześnie ujęta w nowy, ciekawy i przewrotny sposób. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się styl pisania Grażyny Plebanek - szybki, kobiecy, wielkomiejski, a jednocześnie delikatny i lekko poetycki. Bardzo udana lektura, juz szykuję się na kolejne literackie spotkania z innymi powieściami tej pani!
środa, 11 lutego 2015 | By: Annie

"Nie taka dziewczyna" - Lena Dunham

                    Jestem aktualnie w połowie trzeciego sezonu "Girls" - oglądam z zainteresowaniem, choć moim zdaniem serial nie dorównuje genialnemu "Sex and the City". Natomiast sama Lena Dunham wydaje mi się bardzo ciekawą, sympatyczną postacią, nakręciłam się na jej książkę jak głupia, odebrałam uchachana od ucha do ucha, przebierając niecierpliwie nogami i natychmiast zaczęłam czytać... Wrażenie mam niestety mieszane. :( Po pierwsze książka wydaje mi się zbyt chaotyczna - skacze po wątkach, osobach, wspomnieniach - nie czyta się tego tak do końca dobrze i przyjemnie. Poza tym mam wrażenie, że Lena nie ma jednak do powiedzenia aż tyle, aby sensownie i konstruktywnie zapełnić całą książkę... Opisuje swoje perypetie - te miłosne, seksualne, ginekologiczne i przyjacielskie - do bólu szczerze, dowcipnie - fajnie, ale trochę za dużo tego. Absolutnie nie jestem pruderyjna, nie szokują mnie wyznania typu 'poszłam do łóżka z obcym facetem',  ale po prostu niektóre opisy robią się za którymś razem... wtórne i męczące, szczególnie jeśli chodzi o nieudane związki... Tak - wyznanie roku - czytanie o popapraniu emocjonalnym znudziło mnie - Lena raz za razem powiela ten sam schemat, a zmienia się tylko imię faceta... Co ciekawe, w ogóle nie czuję się jakbym po tej lekturze lepiej znała autorkę - orientuję się w jej problemach ginekologicznych, ale o niej samej - jej charakterze, marzeniach - wciąż wiem niewiele. 

                   Rozumiem motywy Leny kiedy pisała tę pozycję - przypuszczam, że chciała, aby każdy mógł się w jej książce odnaleźć, chciała pokrzepić czytelników swoją niedoskonałością, i tu "Nie taka dziewczyna" może faktycznie spełnia swój cel. Natomiast dla czytelnika,  który nie potrzebuje się kosztem Leny pocieszyć czy dowartościować niewiele pozostaje w tej pozycji do przemyśleń czy zachwytów... Niestety, w tym nieco zwariowanym monologu Leny zabrakło mi wątku przewodniego, jakiejś większej celowości. To także trochę nieprzemyślana pozycja i przez to nie jest to książka, która niczym "Dziennik Bridget Jones" mogłaby zostać manifestem pokolenia, a jest jedynie chaotycznym wywodem nieco zakręconej dziewczyny. Czytało się dobrze, zazwyczaj ciekawie - to było jak spotkanie z niewidzianą od lat szaloną koleżanką, która przy winie zwierza się ze swoich perypetii - którą bardzo lubisz, ale po której wyjściu gdzieś w tyle głowy pojawia się myśl 'ufff, dobrze, że już poszła'. :) Nie żałuję, że przeczytałam, ale oczekiwałam nieco więcej dowcipu oraz tematów do przemyśleń, zabrakło mi także głębi czy puenty tych wszystkich wywodów, choć Lenę wciąż bardzo lubię. W sumie może być, czytało się przyjemnie, ale bez zachwytu. :(

Morze...

             Ostatnie tygodnie upłynęły mi bardzo intensywnie naukowo i egzaminacyjnie, a od kilku dni zasłużenie i z poczuciem dobrze wypełnionego obowiazku wypoczywam nad morzem. Rozkoszne lenistwo, długie poranki, spacery w akompaniamencie szumu fal i niespieszne wieczory spędzane w łóżku - oglądanie filmów i czytanie... Cudowna, bezpieczna monotonność i spokój. Oczywiście najważniejsze miejsce w mojej walizce zajęły książki - skrupulatnie przyszykowałam sobie stosik smakowitych lektur - zabrałam wyczekaną Lenę Dunham, wreszcie porządnie przywitam się z twórczością Alice Munro, spakowałam także kilka pozycji z biblioteki - m.in. legendarnego "Alefa" Borgesa oraz podobno rewelacyjną Jhumpę Lahiri. Skusiłam się również na mroczny islandzki kryminał, w sam raz na wietrzny wieczór, gdzieś z szumiącym morzem za oknem i deszczem bębniącym o kafelki tarasu, a także pasujący tematycznie "Huragan" - historię o Nowym Orleanie w obliczu Katriny. No i zanurzę się ponownie w prozie Iana McEwana – szykuje się prawdziwa literacka uczta. Oczywiście nie obyło się już także bez odwiedzin w nadmorskich księgarniach... "Pudełko ze szpilkami" oraz "Twój głos w mojej głowie" to efekty nagłego zrywu nałogu . ;)

piątek, 6 lutego 2015 | By: Annie

Rozczarowanie na całej linii, czyli "Zakręty losu" Agnieszki Lingas-Łoniewskiej

                  Nie chcę się pastwić nad tą powieścią, wiem, że autorka ma grono zagorzałych fanek, zwolenniczek i obrończyń, ale nie będę owijała w bawełnę i kłamała - nawet mimo usilnych poszukiwań nie byłam w stanie znaleźć w tej książce niczego dobrego. A zaznaczam, że nie miałam wygórowanych oczekiwań – chciałam jedynie lekkiej, odmóżdżającej lektury na okres sesji. Otrzymałam nudny, sztuczny i, co najgorsze, fatalnie napisany harlequin, z wielkim trudem dobrnęłam do końca, bo narracja rodem z podstawówkowego wypracowania zdecydowanie nie sprzyja czerpaniu radości z lektury. Jakieś to wszystko drętwe, kiczowate, nierealistyczne, przerysowane, mdłe niesamowicie - zero chemii, zero emocji, opisy seksu żenujące i niesmaczne, serwowane w absurdalnych ilościach co drugą stronę, a wizja wielkiej miłości jak z pamiętniczka trzynastolatki, która rysuje serca przebite strzałą na końcu zeszytu od polskiego... Psychika bohaterów prosta jak budowa cepa. I te dialogi! Masakra! Miałam dylemat – śmiać się czy płakać... Schemat goni schemat. 

                    Naprawdę, bardzo lubię i często sięgam po literaturę kobiecą – kto czyta regularnie moje notki, ten wie, że dużą miłością darzę babskie powieści, zarówno zagraniczne, jak i te polskie. I nie dam sobie wmówić, że ta książka jest dobra. Bo nie jest. To naprawdę kiepskie czytadło, podpadające bardziej pod tani harlequin z kiosku za rogiem. Ja wiem, że po tego typu książkach nie należy się za dużo spodziewać... ale litości. Wystarczy sięgnąć po powieści Hanny Cygler, Olgi Rudnickiej, Bogny Ziembickiej, Grażyny Jeromin-Gałuszki, nie wspominając tu o Annie Fryczkowskiej, Małgorzacie Wardzie czy Katarzynie Enerlich – bo to jeszcze inna, wyższa półka, klasa sama w sobie. I można? Można! Te wszystkie autorki tworzą literaturę kobiecą, którą da się czytać bez bólu, która dostarcza rozrywki, śmiechu, wzruszeń, emocji i przede wszystkim jest autentyczna. Niestety, Agnieszka Lingas-Łoniewska najprawdopodobniej dołączy do mojego prywatnego klubu polskich autorek, których nie jestem w stanie czytać, będzie w nim drugą członkinią, zaraz obok Katarzyny Michalak. Przykro mi – podeszłam do tej książki z entuzjazmem i ciekawością, bez wygórowanych oczekiwań i uprzedzeń – rozczarowanie jest tym bardziej bolesne. To po prostu wyjątkowo słaba powieść - nawet jak na lekkie, odmóżdżające czytadło - sumienie każe mi to szczerze przyznać. 
niedziela, 1 lutego 2015 | By: Annie

"Monsun" - Wilbur Smith

                  Z książkami przygodowymi i sensacyjnymi mam ten problem, że mimo iż generalnie chyba jestem w stanie w miarę ocenić i zweryfikować, która z nich jest lepsza lub gorsza w swojej kategorii, to nigdy nie rozpłynę się w zachwytach nad tego typu powieścią - cały ten gatunek jako taki w ogóle mnie nie kręci, nie interesuje i nie ekscytuje. Pytanie po co w takim razie sięgnęłam po „Monsun”? Otóż uległam intensywnym namowom i zachwalaniom, jednak muszę przyznać, że ja specjalnego namawiania nie potrzebuję – uwielbiam różnorodność, odkrywanie nowych literackich smaków, choć nie zawsze są to spotkania na 'tak'. Niestety, literatury przygodowej już raczej nie pokocham... Jak najbardziej doceniam jak sprawnie napisana jest ta powieść - czyta się świetnie, wciąga, podziw budzi ogrom pracy, dbałość o szczegóły, skrupulatność – widać, że autor włożył w tę książkę całe swoje serce i olbrzymi wysiłek. Uważam, że jak na przygodówkę to mistrzostwo i jeśli ktoś kocha książki tego typu, gdy bohater macha mieczem na prawo i lewo, łupi piratów, poznaje piękne kobiety, żegluje aż na kraniec świata i ogólnie wszystko mu się udaje, to pewnie będzie „Monsunem” zachwycony. Przypuszczam, że pozostałymi książkami Wilbura Smitha również. Ja jednak zasypiam na scenach walki w filmach, nudzą mnie książki gdy bohater strzela z armat, a kocham za to McEwana, Virginię Woolf, kocham literaturę obyczajową – szukam głębi uczuć, autentyzmu, rozłożenia każdej emocji i myśli na tysiąc składników. Uwielbiam to, co niektórzy określają jako przynudzanie, lubię babrać się w emocjach. Irytuje mnie za to niezmiernie jednowymiarowość bohaterów przygodówek - to, że główny bohater jest zawsze najlepszym strzelcem, szermierzem, żeglarzem, jest najszlachetniejszy itd. A że piraci? Że pojedynki? Że wielkie skarby i polowania na słonie? Mnie to nie interesuje... Ziew. Mimo, że książka naprawdę dobra, w swojej kategorii oczywiście. Po prostu nie dla mnie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...