Choć
to dopiero moje drugie spotkanie z twórczością Kazuo Ishiguro,
wiem, że wciąż będę sięgała po jego książki - na przestrzeni
lat przeczytam wszystko, co napisał. Bo w jego prozie tkwi magia, czar, które mnie osobiście niezmiennie urzekają i przyciągają... „Pogrzebany olbrzym” to historia pary starszych Brytów, Beatrice i Axla, którzy wyruszają w świat,
aby odnaleźć wioskę swojego syna. Właściwie ciężko powiedzieć o
czym jest ta książka - niby trochę fantastyka, dziejąca się w czasach tuż po panowaniu króla Artura, ale bardziej w klimacie nastrojowej baśni czy przypowieści. Wędrówka
przez deszczowy świat osnuty mgłą zapomnienia, rozmyślania,
ciekawa akcja, piękna, dojrzała miłość, głębia i nostalgia, a do tego baśniowe stwory –
ogry, smoki... Jest w tej książce coś takiego, że aż chce się ją
czytać, połykać strona za stroną. Ciężko mi tylko wskazać co
konkretnie tak przykuwa uwagę, bo to pozycja dość prosta,
przystępnie napisana, czyta się ją błyskawicznie, lekko, ale zarazem nie jest
to w żadnym razie lektura błaha czy trywialna. Intryguje i wciąga. Po 10 latach literackiego
milczenia Ishiguro nie zawiódł. Może nie genialna, ale dobra, klimatyczna i niebanalna powieść.
"Idź, postaw wartownika" - Harper Lee
W
wakacje ponad rok temu wyciągnęłam przypadkowo, intuicyjnie z
biblioteczki babci i dziadka legendarną książkę Harper Lee.
Bałam się, że będzie to pozycja trudna i wymagająca – nic
bardziej mylnego, gdyż powieść pochłonęłam z wypiekami na twarzy, w półtora dnia, leżąc na kocu pod gruszą, i pamiętam jak niemal w spazmach zachwytu szybko smarowałam notkę
na bloga. Nie mogłam zatem nie sięgnąć po „Idź, postaw
wartownika” i myślę, że to samo uczyni każdy, kto kiedykolwiek
przeczytał i zachwycił się „Zabić drozda”.
Szczerze mówiąc oczy mam jak pięć złotych, gdy czytam opinie i zachwyty nad kontynuacją - bo to, że dorasta ona debiutowi Harper Lee do pięt jest dla mnie oczywiste... Miałam poczucie jakbym czytała zbiór anegdot, luźno powiązanych ze sobą występującymi bohaterami, ale bez żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego i logiki. Jakoś to tak nieporadnie napisane, a może źle przetłumaczone? Pierwsza myśl to gdzie ten polot, gdzie ta wspaniała lekkość pióra?! Gdzie perfekcyjnie dopracowana, wciągająca historia?! Pojawiła się za to dziwna toporność dialogów, czasami w ogóle nie mogłam zrozumieć o co właściwie chodzi bohaterom, czyli 'co autor miał na myśli', irytowało mnie również skakanie po wątkach – po prostu ciężko mi było się wgryźć w tę powieść, choć przyznaję się, że czyta się ją szybko. Ale czy ze zrozumieniem...? Z wielkiej, genialnej literatury, zrobiła się przeciętna - prysła otoczka geniuszu, zachwyt, uwielbienie... Rozczarowałam się , ale w sumie tak czy siak bym sięgnęła po tę pozycję... tak sobie myślę, że chyba najlepiej by było, gdyby ta książka w ogóle się nie ukazała– bo to powieść przeciętna, niewiele nowego wnosząca. Nudnawa... nie powiem, że zupełnie zła, ale jakby pisana przez innego autora, niedopracowana, z pięć razem zmienionym pomysłem na fabułę podczas pisania... To się wyczuwa, niestety. Jedyne ciekawe momenty, to retrospekcje z czasów szkolnych, gdzie faktycznie pobrzmiewają echa "Zabić drozda". I tyle. Bohaterowie - to był dla mnie największy cios... Dorosła Skaut jest nudna, płaska i histeryczna. W dodatku ta książka to także gorzka pigułka dla fanów Atticusa - no bo jak to?! Atticus członkiem Ku Klux Klanu i rasistą??!!!! Poza tym mam wrażenie, jakby autorka usiłowała przekazać czytelnikowi jakieś mega głębokie, sobie tylko znane prawdy życiowe, ale w sposób potrójnie zaplątany, zamotany - tak, że w końcu widzimy tylko banalny morał – 'każdy ma prawo do własnego zdania' oraz 'nie uciekaj przed prawdą'. Być może da się to zgłębić, analizować, podobnie jak pełną hipokryzji logikę braci Finch, ale jest to moim zdaniem tak nieprzystępnie, niesmacznie zaserwowane, że zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Ogólnie nie jest to książka tragiczna, ale to już po prostu zupełnie nie to samo... Nie oczekiwałam, że będzie to równie wysoki poziom, co "Zabić drozda", ale że będzie tak przeciętnie i miałko - również nie. Smutek. :( Zła jestem, o!
Szczerze mówiąc oczy mam jak pięć złotych, gdy czytam opinie i zachwyty nad kontynuacją - bo to, że dorasta ona debiutowi Harper Lee do pięt jest dla mnie oczywiste... Miałam poczucie jakbym czytała zbiór anegdot, luźno powiązanych ze sobą występującymi bohaterami, ale bez żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego i logiki. Jakoś to tak nieporadnie napisane, a może źle przetłumaczone? Pierwsza myśl to gdzie ten polot, gdzie ta wspaniała lekkość pióra?! Gdzie perfekcyjnie dopracowana, wciągająca historia?! Pojawiła się za to dziwna toporność dialogów, czasami w ogóle nie mogłam zrozumieć o co właściwie chodzi bohaterom, czyli 'co autor miał na myśli', irytowało mnie również skakanie po wątkach – po prostu ciężko mi było się wgryźć w tę powieść, choć przyznaję się, że czyta się ją szybko. Ale czy ze zrozumieniem...? Z wielkiej, genialnej literatury, zrobiła się przeciętna - prysła otoczka geniuszu, zachwyt, uwielbienie... Rozczarowałam się , ale w sumie tak czy siak bym sięgnęła po tę pozycję... tak sobie myślę, że chyba najlepiej by było, gdyby ta książka w ogóle się nie ukazała– bo to powieść przeciętna, niewiele nowego wnosząca. Nudnawa... nie powiem, że zupełnie zła, ale jakby pisana przez innego autora, niedopracowana, z pięć razem zmienionym pomysłem na fabułę podczas pisania... To się wyczuwa, niestety. Jedyne ciekawe momenty, to retrospekcje z czasów szkolnych, gdzie faktycznie pobrzmiewają echa "Zabić drozda". I tyle. Bohaterowie - to był dla mnie największy cios... Dorosła Skaut jest nudna, płaska i histeryczna. W dodatku ta książka to także gorzka pigułka dla fanów Atticusa - no bo jak to?! Atticus członkiem Ku Klux Klanu i rasistą??!!!! Poza tym mam wrażenie, jakby autorka usiłowała przekazać czytelnikowi jakieś mega głębokie, sobie tylko znane prawdy życiowe, ale w sposób potrójnie zaplątany, zamotany - tak, że w końcu widzimy tylko banalny morał – 'każdy ma prawo do własnego zdania' oraz 'nie uciekaj przed prawdą'. Być może da się to zgłębić, analizować, podobnie jak pełną hipokryzji logikę braci Finch, ale jest to moim zdaniem tak nieprzystępnie, niesmacznie zaserwowane, że zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Ogólnie nie jest to książka tragiczna, ale to już po prostu zupełnie nie to samo... Nie oczekiwałam, że będzie to równie wysoki poziom, co "Zabić drozda", ale że będzie tak przeciętnie i miałko - również nie. Smutek. :( Zła jestem, o!
"Uległość" - Michel Houellebecq
Przy
pierwszej porannej kawie, z rozjaśniającym się niebem za oknem, przeglądam książkowe blogi i zbieram się od napisania choć kilku
słów o niedawno przeczytanej przeze mnie kontrowersyjnej powieści
„Uległość” Michela Houellebecqa. Francja, rok 2022, Bractwo Muzułmańskie zdobywa władzę w legalnych, demokratycznych wyborach... Ciężko mi pisać o tej
pozycji, dotknęła mnie w sposób wyjątkowo mocny, częściowo
naruszyła moje poczucie europejskiego komfortu, ciepła i dobrobytu,
szczególnie, że właśnie byłam w trakcie lektury, gdy pojawiły
się informacje o zamachach w Paryżu.
Zacznę
przekornie, od minusów. Czy jest to książka przyjemna w odbiorze?
Na pewno wniknięcie w ten styl, w ten sposób narracji wymaga od
czytelnika pewnego wysiłku. Rozwikłanie splotów francuskiej sceny
politycznej również. Rażą niektóre opisy seksu – bardzo
bezpośrednie, wulgarne. A jednak to wszystko schodzi na drugi plan,
gdyż jest to bez wątpienia książka bardzo aktualna i wyjątkowa –
myślę, że kiedyś będzie zaliczana do kanonu najważniejszych
książek naszych czasów. Mądra, napisana z ironicznym poczuciem
humoru, zadziwiająco racjonalna, a przez to tak realistyczna i
zarazem też przerażająca. Główny bohater, wykładowca
uniwersytecki - prawdziwie, do szpiku, europejsko zgnuśniały –
zainteresowany głównie jedzeniem, seksem, bez jakiejkolwiek głębi emocjonalnej
czy duchowej. Houellebecq pisze w ten sposób, tak potrafi manipulować czytelnikiem, że niekiedy, ku własnemu zaskoczeniu, nie sposób nie zgodzić się z niektórymi postulatami Bractwa Muzułmańskiego... Osiąga w tym mistrzostwo, gdyż myślę, że dowolne sterowanie umysłem czytelnika wcale nie jest rzeczą tak łatwą do osiągnięcia przez pisarza. Nie będę się
tu zanurzała w polityczne meandry, bo zwyczajnie się na tym nie
znam. Przeraża mnie jednak to, co się dzieje – przeraża mnie
ISIS, ale równie mocno boję się nacjonalizmu... Polecam, oj tak. A
pana Houellebecqa wpisuję na listę autorów, których chcę poznać
lepiej w najbliższej przyszłości.
"Dziewczyna z pociągu" - Paula Hawkins
Na
pewno nie można odmówić tej książce wciągającej fabuły,
sprawnego stylu i umiejętnej promocji. Czy jednak faktycznie zasługuje na aż
tak intensywną reklamę, zachwyty? Moim zdaniem – nie. „Dziewczyna
z pociągu” to historia Rachel, która codziennie dojeżdża do
Londynu podmiejskim pociągiem. Wciąż nie może pozbierać się po
rozwodzie, w dodatku ma problem z alkoholem. Przez okna obserwuje
przesuwające się miasteczka, krajobrazy, jednak to innego widoku
wypatruje szczególnie intensywnie – to dom, jeden z wielu, w którym mieszka
z pozoru idealne małżeństwo – dla Rachel symbol utraconych
marzeń. Systematyczne podglądactwo zostaje przerwane, gdy pewnego
dnia Rachel widzi coś, czego nie powinna, coś co burzy obraz idealnej rodziny... Książkę czyta się
wspaniale, na jednym oddechu, historia wciąga, intryguje, jednak
podobnie jak w przypadku „Zaginionej dziewczyny” chyba nie do końca rozumiem ten
ogólnoświatowy zachwyt. Bo to pozycja dobra, ale nie genialna - wiele jest równie dobrych kryminałów na rynku, albo nawet
lepszych. Raz na kilka lat świat szaleje na punkcie danego tytułu – mam wrażenie, że nie ma w tym żadnej logiki, ciężko doszukiwać się też racjonalnych przyczyn. W każdym bądź razie miło
upłynął mi weekend w towarzystwie tej powieści, choć nie powiem, że
nie będę mogła o niej zapomnieć czy, że zachwyciła mnie
bezkrytycznie – intryga nie rzuca na kolona. Po prostu bardzo dobra
rozrywka na dwa wieczory. W sumie polecam, bo podobało mi
się, ale nie mogę się jakoś pozbyć tego uczucia, że jednak zachwyty świata
i wszechobecna promocja na wyrost, przesadzone i nie do końca uzasadnione.
"Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku" - Bożena Aksamit
Statek
legenda – piękny, dumny i elegenacki transatlantyk, który przez ponad
trzydzieści lat pływał po wszystkich ocenach świata. Odwiedził
Australię, Indie, wielokrotnie woził pasażerów do Nowego Jorku,
Anglii czy Kanady. Pływali na nim najwięksi tamtych czasów –
ambasadorowie, generałowie, artyści. Był także schronieniem dla uchodźców i namiastką wolnej Polski podczas okupacji. 20-lecie międzywojenne - to były piękne, złote czasy, szczególnie gdy statkiem
dowodził wyjątkowy kapitan, Eustachy Borkowski – Batory stanowił wówczas symbol luksusu i dobrej zabawy. Przyznam, że wizja
majestatycznego okrętu-hotelu, dostojnie przemierzającego oceany, podziałała na
moją wyobraźnię. Później nastał ciężki czas wojny, a także trudne lata PRL'u...
Książka Bożeny Aksamit to przebieżka
przez kilkadziesiąt lat historii – mnóstwo tu ciekawych
informacji, anegdotek. Solidny, na bardzo wysokim poziomie napisany reportaż, co podkreślam, gdyż sięgając po tę pozycję oczekiwałam raczej lektury lekkiej, pełnej ploteczek i błahych skandali z
życia śmietanki towarzyskiej owych czasów - a tak naprawdę niewiele tu o celebrytach czy romansach. Czytelnik otrzymuje imponującą dawkę historii, z mocnym akcentem na okres wojenny, polską sytuację społeczno-polityczną i biografie załogi statku. To pozycja dopracowana w najdrobniejszych detalach, choć niepozbawiona także pewnej dozy
romantyzmu - opowieść o wyjątkowym statku z duszą... Książka jest szczegółowa,
czasami miałam wrażenie, że może nawet ciut za bardzo –
mam na myśli zasypywanie czytelnika nawałem faktów w rodzaju: „Urodził się w maju 1905 roku w Ottyni, miasteczku położonym
między Stanisławowem a Kołomyją. Tam poszedł do gimnazjum,
maturę zrobił w 1923 roku w Tłumaczu, w międzyczasie służył w
214. Puku Ułanów.” itd. Ale raczej się czepiam, bo nie przeszkadza to jakoś wybitnie w lekturze. "Batory" to bardzo dobry reportaż, ambitne podejście do tematu – czytałam dość długo i wolno, gdyż ilość
informacji do przyswojenia jest ogromna – ale tkwi w tym również duży urok
oraz satysfakcja. Przystępnie ukazany kawałek fascynującej historii - jakąś taką melancholię obudziła we mnie ta, jakby
nie patrzeć, całkiem romantyczna i nostalgiczna lektura o czasach, które odeszły bezpowrotnie. W dodatku czuję się mądrzejsza. Gorąco polecam!
"Ostatnie dni Królika" - Anna McPartlin
Dużo
się u mnie dzieje – ten tydzień upłynął mi w intensywnym
rytmie niespodziewanych i trudnych zmian, obowiązków i miłych spotkań, dlatego niestety niewiele czasu mogłam poświęcić na blogowe notki, czego przyznam, bardzo
mi brakuje. Jednak wciąż czytam całkiem dużo - za mną kilka naprawdę udanych
lektur, którymi koniecznie chcę się z Wami podzielić. Jedna z
nich to „Ostatnie dni Królika” - w dwa dni pochłonęłam tę
piękną, słodko-gorzką opowieść o walce z rakiem, niestety
przegranej dla tytułowego Królika – głównej bohaterki. Wokół
jej łóżka w hospicjum zbierają się rodzina oraz przyjaciele – plejada
nietuzinkowych osobowości – towarzyszymy im w zmaganiach z
codziennością, w pożegnaniach, a także odbywamy wspomnieniową podróż w przeszłość. Jest
śmiesznie, bywa też do bólu smutno, ale nigdy nie jest pesymistycznie. To wyjątkowa lektura, która mimo trudnej tematyki, zaraża optymizmem, radością życia, syci serce oraz umysł ciepłem i pozytywnymi emocjami.
Jak to jest – niby napisano już setki powieści o podobnej tematyce - przeważnie czyta się je mając poczucie wtórności i odgrzewanych kotletów. Aż nagle pojawia się książka taka jak „Ostatnie dni Królika”, która przedstawia niby znany, oklepany temat, ale tak świeżo, nietuzinkowo i niebanalnie, że nie możesz się oderwać - zachwycona czytasz, śmiejesz się i płaczesz. Ta powieść bardzo przypominała mi cudowne "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes, szczególnie jeśli chodzi o wzbudzane emocje, czyli przede wszystkim 'śmiech przez łzy'. "Ostatnie dni Królika" to piękna książka o miłości, o przyjaźni, o walce i o optymizmie. O życiu – po prostu. Genialna, idealna obyczajówka – zapada w pamięć, trafia prosto do serca, porusza. Nie przegapcie tej nowości!!!
Jak to jest – niby napisano już setki powieści o podobnej tematyce - przeważnie czyta się je mając poczucie wtórności i odgrzewanych kotletów. Aż nagle pojawia się książka taka jak „Ostatnie dni Królika”, która przedstawia niby znany, oklepany temat, ale tak świeżo, nietuzinkowo i niebanalnie, że nie możesz się oderwać - zachwycona czytasz, śmiejesz się i płaczesz. Ta powieść bardzo przypominała mi cudowne "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes, szczególnie jeśli chodzi o wzbudzane emocje, czyli przede wszystkim 'śmiech przez łzy'. "Ostatnie dni Królika" to piękna książka o miłości, o przyjaźni, o walce i o optymizmie. O życiu – po prostu. Genialna, idealna obyczajówka – zapada w pamięć, trafia prosto do serca, porusza. Nie przegapcie tej nowości!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)