Intensywny,
pracowity weekend. Miłe spotkania, przeprowadzka i nauka. W takich
momentach nie potrafię sobie odmówić literackich powrotów do świata Agaty Christie – smaczek, chwila dla siebie, inteligentna
rozrywka – dobra na jazdę autobusem czy wieczorny relaks, gdy
umysł ucieka ku innym sprawom. Jak to przekornie bywa, że kiedy
tylko odgadnę mordercę w jakimkolwiek innym kryminale, traktuję to
jako argument świadczący o nieudolności jego autora. Natomiast
jeśli chodzi o prozę Agaty jest całkowicie odwrotnie – odkrycie
'kto zabił' byłoby jak komplement dla mojego umysłu, pochwała
zdolności dedukcji i inteligencji. Chyba trochę kiepsko z tym u
mnie, hihi - jeszcze nigdy nie rozwiązałam zagadki... Niestety, nie
inaczej było i tym razem. „Śmierć lorda Edgware'a” to jeden z
mniej znanych kryminałów Agaty, ale równie doskonały co te z
pierwszej ligi – dałam się wodzić za nos od początku do samego
końca. Tym razem Herkules Poirot idzie do teatru, a później na
kolację, podczas której poznaje słynne aktorki. Dzień później
mąż jednej z nich zostaje zamordowany... I detektyw wkracza
do akcji. Uważam, że to jeden z lepszych kryminałów Christie - przynajmniej z tych, które czytałam.
Rewelacja!
4 komentarzy:
Hmmm... Tej chyba nie czytałam, a lubię Agatę :)
U Christie raz udało mi się odgadnąć mordercę (w "4.50 z Paddington"), ale wtedy był to chyba tylko czysty strzał. Tej książki jeszcze nie czytałam, ale na pewno to nadrobię. ;)
Moja dziewczyna bardzo lubi Agate Christie:)
Ach, też uwielbiam tę część, jest świetna!! I oczywiście też nigdy nie udało mi się odgadnąć kto jest mordercą u Christie. :( A taka jestem zawsze pewna... :P
Prześlij komentarz