Moja
ulubiona biblioteka specjalizuje się w polskiej literaturze kobiecej
– mają oczywiście tysiące innych książek - kryminały,
fantastykę, biografie – jednak to właśnie czytadła polskich
autorek cieszą się tu chyba największą popularnością, w każdym
bądź razie ustawiają się do nich najdłuższe kolejki
czytelniczek, a półki zawsze są zaopatrzone w najświeższe
nowości w tym temacie. Bliziutko mam do tej biblioteki, a już
wkrótce, po przeprowadzce, będę ją miała zaraz po drugiej
stronie ulicy, tuż przy parku, do którego lubię zawsze zajść i
przywitać się ze świeżo wypożyczonymi pozycjami. Magdalena
Witkiewicz zaintrygowała mnie swoimi wcześniejszymi powieściami –
czytałam dwie – jakoś nie mogę jej zaklasyfikować ani do
pisarek 'z jakością', ani do tych od leciutkich, głupiutkich, ale przyjemnych czytadeł.
„Pierwsza na liście” to opowieść o potędze kobiecej
przyjaźni, o zmaganiach z chorobą, o determinacji i sile, jaką czerpiemy z miłości rodziny. Dużo górnolotnych słów, ale muszę przyznać, że jak
na tak poważną tematykę, książka zrobiła na mnie zaskakująco
małe wrażenie – ani mnie nie poruszyła, a nie zapadła
szczególnie w pamięć. Czyta się to dobrze, szybko, choć bez
zachwytu. Napisano tysiące podobnych pozycji – ta nie urzekła
mnie ani historią, ani swoim nastrojem - bo mimo że kocham literaturę obyczajową całym sercem, to jednak oczekuję, że książka będzie miała też to dodatkowe 'coś' –
zapadającą w pamięć bohaterkę, piękny klimat czy poruszające
zakończenie. A "Pierwsza na liście" to po prostu czytadło – mam za sobą lekturę dwóch innych powieści
Magdaleny Witkiewicz – czytałam prześmieszną „Moralność pani Piontek”
oraz poruszającą „Opowieść niewiernej”. Ta książka wypada na ich tle jakoś blado – ani to ambitne, ani lekkie
czy zabawne - może być, ale też bez szału.
2 komentarzy:
Muszę koniecznie poznać książki autorki :)
Czytałam, książka ciekawa, ale faktycznie bez szału.
Prześlij komentarz