Urzekła
mnie ta powieść ze względu na klimat Krakowa sprzed ponad stu lat,
a także dzięki osobie głównej bohaterki - nietuzinkowej, odważnej
mieszczki – profesorowej Zofii Szczupaczyńskiej, która tropi
mordercę w domu spokojnej starości Helclów. Zachwyca cięty, żywy
i dowcipny język, super oddane realia epoki, z ogromną dbałością
o wszelkie detale, a także co stronę serwowane czytelnikowi
kolejne smaczki w postaci wplecionych wydarzeń historycznych –
pogrzeb Matejki, ślub Sienkiewicza czy postać Tadeusza Żeleńskiego
– to tylko przykłady. Wszystko to podane w formie ciekawej i
dowcipnej - tak, że nawet ja, ogromna ignorantka, która zasypiała
notorycznie na lekcjach historii w szkole albo pochłaniała pod
ławką kolejne powieści, czytałam z ogromnym zainteresowaniem –
jakbym przeniosła się w czasie. A zaznaczę, że ogółem na
pozycje historyczne kręcę nosem, wybrzydzam i na tę książkę
także raczej bym się nie skusiła, gdybym nie otrzymała jej w
prezencie urodzinowym od przyjaciółki. Maryla Szymiczkowa to
literacki pseudonim Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego. Z tego
duetu narodziła się świetna powieść - doskonała rozrywka, sycąca umysł, niegłupia,
intrygująca i ani przez chwilę nie nudna. Liczę na dalsze części!!!
"Lotnisko w Monachium" - Greg Baxter
Przygnębiająca
książka o samotności, wyobcowaniu i życiowej pustce. Historia o byciu nieszczęśliwym na własne życzenie. Zimna i przytłaczajaco smutna. Mgła, która
uwięziła bohaterów na lotnisku, to tylko pretekst do
przeanalizowania wydarzeń wcześniejszych – głodowej śmierci
siostry, samotnego życia w Londynie, podróży ojca z synem po
Europie, w oczekiwaniu na wydanie zwłok Miriam... Lubię babranie się
w emocjach, ale tu było tego za dużo, nawet dla mnie. Może to nie
ten etap w moim życiu, czuję się zwyczajnie szczęśliwa, nie mam
potrzeby czytania wywodów o niczym nieuzasadnionym bólu istnienia.
Bo moim zdaniem szczęście nosi się w sobie i nawet mając
wszystko, człowiek może sam siebie uczynić nieszczęśliwym –
oczywiście pomijając tu skrajne sytuacje losowe, zdecydowana
większość zależy tylko od naszego nastawienia i chęci. To nie
była udana lektura, także jeśli chodzi o podróż pociągiem –
nie przykuła mojej uwagi, nie wciągnęła – bardziej interesowały
mnie pagórki i mijane stacje za oknem. Nużyło i męczyło mnie
ciągłe skakanie po wątkach, miejscach i czasie – ciężko mi
było się w tym połapać – wiadomo, uwaga w drodze jest bardziej
rozproszona, trudniej też o koncentrację. I wyznam szczerze – nudziłam
się. Nie jest to zła książka, na pewno umiejętnie napisana, ma swoje dobre i ciekawe momenty, ale jakoś nie po drodze mi z nią
było. Nie podeszła mi. Nawet główny bohater i jego ojciec nie
wzbudzili mojej sympatii – dziwne to postacie, trochę na siłę
moim zdaniem wykreowane, wyolbrzymione i mdłe, a ich postępowanie
niczym nieumotywowane – czemu zachowują się tak, a nie inaczej?
Co kierowało Miriam? Odpowiedzi brak.... Po prostu nie uwierzyłam
autorowi i jeśli tak właśnie postrzega on obraz współczesnego
człowieka, to bardzo mu współczuję... Niby obyczajówka, niby
ciekawy pomysł – ale coś nie zaklikało. Szkoda, ale myślę, że
powieść mimo wszystko może się podobać i na pewno można czerpać
dużo przyjemności z lektury, będąc akurat w melancholijnym czy refleksyjnym nastroju. Choć nie wiem czy można tu w ogóle mówić
o przyjemności – to książka tak przygnębiająca i
depresyjna... Kto czyta regularnie moje notki, wie na pewno, że kocham literaturę obyczajową całym sercem - jednak tym razem pokonało mnie to pesymistyczne, przegadane i przesadnie wydumane wydanie. A może to po prostu był zły czas na sięgnięcie po tego typu powieść... Szkoda. :(
Krakowskie czytanie
Coroczna
wyprawa na książki do Krakowa – przemiła tradycja, ogrom
radości, a także romantyczny czas we dwoje. Mój chłopak powinien
dostać medal za cierpliwość, a także odznakę za siłę mięśni.
Bo ktoś musi przecież te książki dźwigać... ;) Nie
mogłabym sobie wymarzyć lepszego kompana - rok w rok odwiedzamy
ulubione księgarnie, odkrywamy przy okazji nowe zakątki pięknego
Krakowa – Kazimierz, Stradom czy Podgórze. To miasto skradło moje
serce i oczarowało swoim klimatem, urokliwymi kawiarenkami czy
restauracjami, wolniejszym tempem życia, w którym jest miejsce na
kontemplację i kawkę w słońcu. Mnóstwo tu zieleni, urokliwych
skwerków, gdzie można na chwilę przysiąść ze świeżym preclem
(lub obwarzankiem ;)) i odpocząć w cieniu drzew. Jeśli zdarzy się
Wam być w Krakowie i poczujecie dojmującą potrzebę nowej książki
- gorąco polecam odwiedziny w księgarni „Pod Globusem” czy też w którejś z niewielkiej sieci „Czytanie”. Kraków to dla mnie
niepodważalnie polska stolica książki. Nie mogę tylko odżałować
zniknięcia firmowej księgarni Znaku, która mieściła się tuż
przy Rynku, buu... :(
A stos, jak widać, jest pokaźny, obfitujący
w smaczki i wyszperane perełki. Mnóstwo w nim autorów, których od
lat chcę poznać – Cormac McCarthy, Jonathan Franzen, Elif Safak,
Roma Ligocka. Ogromnie kusi mnie wznowiona świeżynka „Budda z
przedmieścia”. „Jak oddech” Małgorzaty Wardy już czytałam,
ale pożyczone i koniecznie chciałam mieć własny egzemplarz tej
genialnej powieści... Do tego klasyka w postaci „Małych
kobietek”, Toni Morrison do kolekcji i trochę lżejszej literatury
kobiecej. Łowy niezwykle udane, zaznaczę tylko, że za każdym
razem cena książki to tylko bardzo niewielki ułamek ceny okładkowej. I jak tu
się nie skusić? ;)
"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" - Mario Vargas Llosa
Przepiękna
historia o miłości – wyjątkowe uczucie między kobietą i
mężczyzną, nakreślone w sposób romantyczny, ale też nie
oderwany od rzeczywistości. Ze skrawków opisów, z rozmów bohaterów przebija autentyzm – to uczucie, wrażenie, które zatrzymuje cię
w trakcie lektury, bo zdumiewa ten realizm, bo w tym dialogu czy zachowaniu widzisz
siebie, swoje słowa, innym razem zachwyca opis jesiennego Paryża
albo klimat hipisowskiego Londynu lat 60'. Proza Mario Vargasa Llosy to
naprawdę najwyższy światowy poziom, ale czyta się ją zaskakująco
łatwo i przystępnie, a książka wciąga i fascynuje - taka mieszkanka jest dla mnie całkowicie obca przy czytaniu polskiej literatury
ambitnej, o czym już z resztą nie raz wspominałam. Na
przestrzeni lat i rożnych miast rozgrywa się ta historia miłosna
- zabawa w kotka i myszkę - on bezgranicznie zakochany, ona chłodna
i egoistyczna materialistka, ale nie bez uroku i błysku w oku.
Miłość toksyczna, szaleńcza, spalająca, a jednocześnie tak
nieskończona i piękna - opisana i ujęta w sposób zdecydowanie niebanalny. Bardzo podobała mi się ta powieść... A
gdy raz zasmakuje się wyjątkowej prozy Llosy, chce się do niej
wracać raz po raz. Co polecacie na następne spotkanie? „Pochwała
macochy”? „Pantaleon i wizytantki”? A może jeszcze coś
innego?
A
tymczasem chwilowo znikam z naszego blogowego światka – wyjeżdżam
na ksiażkoturystykę do Krakowa. Ciekawe jakie smaczki uda mi się w
tym roku wyszperać... :)
"Prawda i inne kłamstwa" - Sascha Arango
Intrygująca
i zdumiewająca powieść – nie czytałam opisu ani streszczenia,
więc byłam ogromnie zaskoczona jej treścią i fabułą. Inna to
książka, bo ukazująca popełnione przestępstwo od strony
mordercy. Ciekawa, bo mocno nastawiona na psychologię. I dziwna -
czasami czytałam... i oczom nie wierzyłam. Nawet niekoniecznie
pokusiłabym się tu o słowo kryminał – to raczej proza
psychologiczna i nieustanne igranie z czytnikiem - to na pewno.
Sięgnęłam dzięki Monice z Kroniki Błękitnej Biblioteczki, za co
serdecznie dziękuję.
Główny bohater to sławny pisarz, ale o
wątpliwej moralności – życie oparte na kłamstwie, a kłamstwo
na bezwzględnym egoizmie. Jak daleko posunie się, aby dopiąć
swego? Dobra rozrywka, czytałam z dużą przyjemnością, ogromnie
ciekawa, w którą stronę potoczy się ta historia. To również
niejednoznaczna lektura i dość trudna w ocenie - sądzę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Mam tu na myśli
przede wszystkim czytelników oczekujących skrupulatnie
przemyślanego morderstwa i szczegółowego policyjnego śledztwa.
Tego tu nie ma. Jest za to ciekawy, niejednoznaczny bohater i akcja
zaskakująca co rozdział. Nie powiem, że bezgranicznie zachwycił
mnie ten kryminał i rzucił na kolana, ale spędziłam przyjemny
czas na wciągającej i na pewno bardzo nietuzinkowej lekturze. Pewien urok tkwi też w samym języku, który czasami fascynuje, czasami irytuje.
Oryginalna książka, na pewno ma w sobie to 'coś' dla poszukiwaczy
nowych doznań literackich. Taka mieszanka - coś nowego i coś
starego, ale podane przewrotnie i w niebanalnej formie. Więc czemu nie? Podobało mi
się.
"Lost and Found. Opowiadania" - Zadie Smith
Jeśli
chodzi o czytanie opowiadań, to zawsze byłam w tym kiepska -
sprawia mi to dużo trudności, a mało przyjemności. Najbardziej
lubię gęstą, opasłą i wielowątkową prozę – pełną
bohaterów, dziejącą się na przestrzeni lat – a tego opowiadania
nigdy nie zapewniają. Jednak zbiór „Lost and Found” porwał
mnie od pierwszej strony – to piękna literatura, w którą
momentalnie wsiąkasz. Piękny język i piękne zarysy ludzkich
historii. Mamy trzech bohaterów, każdy z nich na życiowym
zakręcie, rozdrożu – bezradnie dryfujący przez meandry losu, naznaczony
samotnością i smutkiem. Nie znam twórczości Zadie Smith, chociaż
od kilku lat przymierzam się do „Białych zębów”. Jej
opowiadania to był dobry wybór na pierwsze spotkanie – jest coś
hipnotyzującego w tej prozie, trafiającego prosto do serca, bez
bariery trudnych słów czy maniery wyszukanych porównań. Przykuwa
uwagę, zatrzymuje w ruchu. Jazda autobusem i poranek na tarasie
spędzony w miłym towarzystwie. Chcę więcej.
Ostatnie strony książki to kilka słów od autorki - parę stron, które zmieniły moje postrzeganie formy opowiadania...
"Opowiadania i nowele są czymś więcej niż poniechanymi w pół drogi powieściami. Autorzy tych pierwszych zatrzymują się, aby dopieścić detale, które powieściopisarze celebranci z bezwiednym rozmachem rozrzucają po pokoju. Owe krótsze formy to nie panoramy, lecz zbliżenia."
Tak.
Ostatnie strony książki to kilka słów od autorki - parę stron, które zmieniły moje postrzeganie formy opowiadania...
"Opowiadania i nowele są czymś więcej niż poniechanymi w pół drogi powieściami. Autorzy tych pierwszych zatrzymują się, aby dopieścić detale, które powieściopisarze celebranci z bezwiednym rozmachem rozrzucają po pokoju. Owe krótsze formy to nie panoramy, lecz zbliżenia."
Tak.
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" - Agnès Martin-Lugand
Miło
zapamiętam czas spędzony z tą powieścią, choć nie wiem na ile
to faktycznie zasługa książki, a na ile umiejętnie wykreowanej
otoczki wokół niej – przepiękna okładka, intrygujący i
chwytliwy tytuł, a także zachęcający blurb: 'weź kubek, usiądź
w wygodnym fotelu i zacznij czytać… ' I tak też uczyniłam. Na raz pochłonęłam historię Diane, która straciła w wypadku córeczkę i męża – aby odnaleźć spokój
postanowiła zaszyć się w małej irlandzkiej miejscowości... Oczywiście,
książka trąci banałem, jest to raczej literatura niskich lotów,
ale muszę też przyznać, że czyta się ją zadziwiająco szybko i przyjemnie. Nie
jest to również pozycja infantylna czy irytująco naiwna, a raczej powiedziałabym,
że pełna ciepła i niegłupia. Może tylko ciut zabrakło mi jakiś
bibliofilskich smaczków – mało tu o książkach, na co, przyznam
szczerze, bardzo liczyłam. Sięgnęłam z czystej ciekawości i nie
żałuję, choć aby czerpać przyjemność z lektury na pewno trzeba mieć odpowiednie podejście oraz nastrój. Bez wygórowanych
oczekiwań - miło spędzony wieczór w towarzystwie tej
pozycji. Czasem mam po prostu potrzebę otulić się taką ciepłą i zwyczajną historią - bez drugiego dna, bez dotykania ambitnej tematyki. Bo przewidywalne powieści o irlandzkich miasteczkach i złamanych sercach też potrafią mieć swój urok. :)
"Amsterdam" - Ian McEwan
Cztery
lata – tyle trwa już moja literacka znajomość z genialnym Ianem
McEwanem. Jakiś czas temu zakupiłam wszystkie jego powieści oraz
dwa zbiory opowiadań. Teraz czytam powoli, stopniowo dawkując sobie ogromną
przyjemność odkrywania kolejnych książek ulubionego
pisarza. Już wiele razy podkreślałam – kocham i podziwiam
McEwana za jego umiejętność zgłębienia ludzkiej psychiki i
motywów postępowania, za wyjątkowy styl pisania, a także za
niebanalną tematykę powieści – za każdym razem jestem
zaskakiwana przez oryginalną fabułę. Po „Amsterdam” sięgnęłam
nie czytając wcześniej opisu na okładce i to była bardzo trafna
decyzja. Dwaj przyjaciele, dwaj odnoszący sukcesy mężczyźni –
redaktor naczelny gazety oraz słynny kompozytor. Po pogrzebie ich
wspólnej kochanki podpisują pakt o wzajemnej eutanazji. To dopiero
skrawek tej powieści – zadziwiająco treściwej i pełnej wydarzeń
jak na zaledwie 200 stron druku. Nie będzie to moja ulubiona
książka McEwana, ale jest to naprawdę bardzo dobra pozycja, za
którą autor otrzymał zresztą swoją jedyną (na razie) Nagrodę
Bookera. Warto odkryć twórczość McEwana, warto zasmakować w jego
prozie, bo pisze on wyjątkowo i niebanalnie. Nie jest to literatura
łatwa, ale w zamian bardzo satysfakcjonująca i rozwijająca. Gorąco
polecam.
A
tymczasem wróciłam do Warszawy. Kilka pozycji z wyjazdu czeka
jeszcze na opisanie, a od paru dni przebywam nieustannie w świecie
Agaty Christie – obecnie na tapecie „Słonie mają dobrą pamięć”.
I oczywiście, jak zdarta płyta napiszę - postaram się też
nadgonić zaległe wpisy, bo po prostu żal mi tych książek,
których notki jakoś zagubiły się w tłumie innych,
bardziej przebojowych lektur. Poranna kawka za mną, więc teraz pora na
wyzwania. A końcówka sierpnia zapowiada się intensywnie - sprawy na uczelni, spotkania towarzyskie, próba liźnięcia hiszpańskiego oraz wyjazd do Krakowa. Dziś w planach także napad
na bibliotekę oraz wybiorę się po zamówione wcześniej powieści Mario
Vargasa Llosy. Miłego dnia!
Urodzinowo...
... bo mam najlepszego chłopaka na świecie, który doskonale wie, że nic mnie tak
nie ucieszy jak stosik smakowitych książek.
:)
Moja kolekcja kryminałów Agaty Christie powoli się rozrasta... To teraz pora na nowe regały, hihi. ;)
:)
Moja kolekcja kryminałów Agaty Christie powoli się rozrasta... To teraz pora na nowe regały, hihi. ;)
"Za ścianą" - Sarah Waters
Powieść, która
od pierwszych stron zafascynowała mnie i wciągnęła w swoje sidła, choć muszę
przyznać, że gdzieś około 200 strony byłam zaskoczona, w którą stronę zmierza
jej fabuła – ciut mnie to zniechęciło i wywołało pewien zgrzyt - spodziewałam się
czegoś bardziej w mrocznym klimacie „Dziecka Rosemary”, a otrzymałam raczej romans z kryminałem. W sumie sama nie
wiem skąd wzięłam takie oczekiwania, trochę głupie i niesprawiedliwe względem książki. Jednak już chwilę później moje wątpliwości skutecznie przegnała ta fascynująca opowieść. I tak doczytałam już do końca. Z
zapartym tchem. Nie chcę za dużo zdradzić, bo ogromna przyjemność tkwi w
samodzielnym odkrywaniu tej historii. Panie Wray - matka i córka - to damy z wyższych
sfer, które w wyniku wojennych zawirowań i problemów finansowych zmuszone są
do wynajęcia części swojego domu obcym lokatorom. Wprowadza się młode małżeństwo i od tej pory nic już nie jest takie samo. Odgłosy zza ściany, spotkania na korytarzu - stopniowe przenikanie się światów tych dwóch rodzin i zaskakujący kierunek, jaki obiera ta relacja...
Po drugim spotkaniu z twórczością Sarah Waters stwierdzam, że naprawdę lubię jej książki, choć obawiam się, że powtarzalność wątku lesbijskiego
jako tematu przewodniego może być nużąca przy którymś tam kolejnym spotkaniu z rzędu. A może
się mylę? Mam nadzieję. Powieść „Za ścianą” bardzo mi się podobała – dostarczyła mnóstwa
emocji i doskonałej rozrywki na dwa dni pełne słońca. Zachwyca bogate tło
obyczajowe - mistrzowskie oddanie realiów tamtej chylącej się ku upadkowi epoki... Bardzo podobały mi się także opisy
domu - odgłosy zza ściany oraz powolny zanik jego dawnej świetności... Plus Londyn w tle – i nic mi więcej do
szczęścia nie trzeba. ;) Doskonała powieść, bardzo przystępna, nie
powiedziałabym jednak, że ambitna – jak dla mnie to po prostu bardzo umiejętnie napisane
czytadło z górnej półki. Z klasą. Historia wciąga i fascynuje – spotkanie udane, ale może też nie bezgraniczny zachwyt. Solidna, satysfakcjonująca lektura. Jak najbardziej polecam.
"Wampir z M-3" - Andrzej Pilipiuk
W powolnym rytmie mijają te wyjątkowo upalne, sierpniowe dni - na kocu lub przy
stoliczku pod wierzbą spędzam leniwe poranki przy kawie oraz podziwiam piękne
zachody słońca – głowę mam wypełnioną po brzegi mnóstwem wspaniałych lektur i
planami na dalsze wakacyjne miesiące. Dziś od rana intensywnie pochłaniam
najnowszą powieść Sarah Waters – przewracam stronę za stroną, ciężko się
oderwać, a emocje są ogromne – ale o tym przy innej okazji. Czekam też
niecierpliwie na czwartek i przyjazd mojego chłopaka – stęskniłam się ogromnie i odliczam dni -
zupełnie jakbyśmy się znali dopiero od miesiąca. ;) A tymczasem – w myśl nadrabiania
nawału zaległości notkowych - zamieszczam krótki wpis o powieści, którą
przeczytałam dawno temu, która nie wywarła na mnie żadnego wrażenia, a
zapewniła jedynie trochę lekkiej rozrywki. „Wampir z M-3”, czyli historia o
wampirach i innych potworach w czasach PRL – to chyba największy atut tej
książki – tło społeczne i związane z nim smaczki typu czarna wołga i piosenki
Limahla. Trochę dowcipu też tu znajdziemy, można się parę razy uśmiechnąć pod nosem. ;) Ciężko napisać cokolwiek sensownego o tego
typu pozycjach – ani wybitnie złych, ani też szczególnie dobrych. Raczej nijakich i
szybko blaknących z czasem. Bo czytało się bez bólu, ale do zachwytu też
jeszcze daleka droga. Może być… jako bardzo lekka rozrywka, czemu nie?
"Tajemnica Sittaford" - Agata Christie
Agatha Christie - moja ulubiona autorka kryminałów, niczym literacka ciocia, którą odwiedzam co jakiś czas na popołudniowy podwieczorek z herbatką. Ciocia Agatha zawsze ma dla mnie jakąś ciekawą opowieść, a jako że jest ona fascynującą i zdecydowanie nietuzinkową osobą, to zamiast historyjek o kotach i reumatyzmie za każdym razem raczy mnie kryminalną zagadką, testując moją inteligencję, spostrzegawczość oraz zmysł intuicji. Jednak i tym razem nie udało mi się wytypować mordercy - a taka już byłam pewna i przekonana o swojej racji... No cóż, może następnym razem się uda. ;) Zimowy wieczór, śnieżyca, małe angielskie miasteczko Sittaford. Kilkoro znajomych postanawia urządzić seans spirytystyczny - jeden z przybyłych duchów oznajmia, że właśnie zostało popełnione morderstwo. I okazuje się, że ma rację... Mistrzostwo i świetna rozrywka. Uwielbiam.
A tak sobie czytam :) |
"Ring" - Koji Suzuki
Przyznaję się
bez wstydu – boję się horrorów, stresują mnie te filmy ogromnie, daję się
wystraszyć najbardziej oczywistymi sztuczkom, typu kukła w szafie i obcięty
palec - przeżywam to wówczas całą sobą i przerażona obgryzam paznokcie. Nie
bałam się tylko raz – gdy oglądałam „Sierociniec”, kiedy dopiero poznawaliśmy
się z moim Ukochanym. Z próżności nie włożyłam wtedy okularów, a nie nosiłam
jeszcze soczewek – nie widziałam zatem nic i mogłam z powodzeniem udawać
dzielną oraz nieustraszoną. ;) Dawno temu, u szczytu jego popularności,
obejrzałam też film „The Ring” – nie spałam później całą noc, a bałam się jeszcze przez
cały następny tydzień. Powieść, na podstawie której nakręcono
ekranizację, wypożyczyli z biblioteki moi rodzice. Zachęcona ich pozytywnymi wrażeniami sięgnęłam i ja -
przyznam dumnie, że prawie się nie bałam, no ale kto by się tam bał w pełnym
słońcu nad jeziorkiem? Natomiast będąc sama w moim mieszkanku i czytając tę
powieść późno w nocy – oj tak, tu można się nieźle wystraszyć. Niewiele
pamiętam z filmu, ale mam wrażenie, że to zupełnie inna historia, oparta tylko
na w miarę podobnym szkielecie pomysłu – czyli mroczna kaseta, a po jej
obejrzeniu nagła śmierć po 7 dniach. W sumie
literatura japońska jest mi całkowicie obca, znam tylko Murakamiego, więc to
było dla mnie bardzo ciekawe, nowe spotkanie. W ogóle kultura japońska i
mentalność wydają mi się tak abstrakcyjne oraz tajemnicze, że już samo to wywołuje
pewną nutką grozy. Tokio ma swój mroczny
klimat – ta anonimowość, gigantyczne wieżowce mieszkalne, gdy nie masz pojęcia
kto jest twoim sąsiadem... Rozbudza to wyobraźnię. Bardzo udana lektura. Wciągająca, aż chce się czytać dalej i dalej. W dodatku ciekawe tło społeczne - tak zupełnie inne od naszego, europejskiego. Naprawdę podobała mi się ta książka, w sumie jestem aż zdziwiona jak bardzo - pozytywne zaskoczenie.
"Będziesz tam?" - Guillaume Musso
Pierwszy zachwyt twórczością Musso minął mi już chyba bezpowrotnie, a
poczucie, że jego proza to coś nowego, świeżego i odkrywczego uleciało gdzieś
przy szóstej książce. Teraz jego powieści czytam już raczej tylko siłą rozpędu
i przyzwyczajenia, bo Musso to po prostu dobry kompan na wakacyjny relaks –
szczególnie gdy upał mąci myśli, a potrzebna jest lekka i przystępnie napisana książka,
która łatwo przykuje uwagę, nie wymagając przy tym nadmiernego wysiłku intelektualnego.
Pewien 60-letni lekarz, za sprawą magicznych tabletek, ma szansę odbyć kilka
krótkich podróży w czasie. Ma możliwość po raz ostatni ujrzeć kobietę, którą
kochał, a która od wielu lat nie żyje – a może uda mu się ją uratować?
Mam wrażenie, że Musso w kółko pisze tę samą powieść – zmieniają się nazwiska i zawody bohaterów, ale miasta, wydarzenia i ogółem konstrukcja książki wciąż pozostają te same. Nie zmienia to faktu, że jego powieści wciąż niesamowicie wciągają i czyta się je rewelacyjnie. Tylko ten urok nowości i zaskoczenia gdzieś się zagubił w trakcie, a to przecież w dużej mierze właśnie dzięki niemu książki Musso tak bardzo mi smakowały przez kilka ostatnich lat. Na pewno skuszę się jeszcze na najnowszą powieść autora, która wychodzi lada dzień – „Central Park”. W sumie spotkanie z tym panem raz czy dwa razy do roku nie boli, ale zachwyt niestety uleciał. Pozostał tylko wciągający styl i poczucie, że to lekka literatura spożywcza, dobra na zajęcie czymś oczu gdy żar leje się z nieba.
Mam wrażenie, że Musso w kółko pisze tę samą powieść – zmieniają się nazwiska i zawody bohaterów, ale miasta, wydarzenia i ogółem konstrukcja książki wciąż pozostają te same. Nie zmienia to faktu, że jego powieści wciąż niesamowicie wciągają i czyta się je rewelacyjnie. Tylko ten urok nowości i zaskoczenia gdzieś się zagubił w trakcie, a to przecież w dużej mierze właśnie dzięki niemu książki Musso tak bardzo mi smakowały przez kilka ostatnich lat. Na pewno skuszę się jeszcze na najnowszą powieść autora, która wychodzi lada dzień – „Central Park”. W sumie spotkanie z tym panem raz czy dwa razy do roku nie boli, ale zachwyt niestety uleciał. Pozostał tylko wciągający styl i poczucie, że to lekka literatura spożywcza, dobra na zajęcie czymś oczu gdy żar leje się z nieba.
Zostałam oczarowana... "Ciotka Julia i skryba" - Mario Vargas Llosa
Po wielu latach wątpliwości, przymierzania się i ogólnie podchodzenia
jak 'pies do jeża' wreszcie porządnie przywitałam się z twórczością Mario
Vargasa Llosy. Na pierwszy ogień wybrałam chyba najsłynniejszą jego książkę -
"Ciotkę Julię i skrybę", która oparta na watkach autobiograficznych
opowiada historię romansu 18-letniego Maria z jego starszą o 14 lat ciotką
Julią. Mario pracuje w rozgłośni radiowej, gdzie poznajemy także oryginalnego
skrybę - jego niesamowicie wciągające powieści radiowe przeplatają się z
wydarzeniami z 'prawdziwego' życia, z perypetii romansu Julii i Varguitasa.
Zaczęło się od ogromnego zaskoczenia jak przystępna i zabawna jest to powieść. Będąc na stronie 150 zaczęłam żałować, że na wyjazd zapakowałam tylko jedną książkę autorstwa Llosy. Przekraczając stronę 300 zamówiłam dwie kolejne powieści przez internet - na szczęście dla mojego budżetu sporo jego książek już mam, czekają cierpliwie w domowej biblioteczce. Zostałam oczarowana - po prostu... Zachwyciła mnie ta niczym nieokiełznana, południowoamerykańska fantazja, romantyzm oraz porywczość. I humor - rzadko tak często zaśmiewam się przy lekturze. A w tle smaku nadawał jeszcze dodatkowo niepowtarzalny klimat Peru oraz fascynująca mentalność jego mieszkańców. Nie wspominajac tu o niesamowitym piórze, magicznym stylu pisania - przystępnym, lekkim, ale też nieco zadziornym i zawsze trafiającym w samo sedno. Mario Vargas Llosa to nowe, ważne nazwisko na mapie moich literacki podróży - chcę zebrać i przeczytać wszystko, co wydał ten genialny Peruwiańczyk. Myślę, że pomoże mi w tym mój nowy, drugi kierunek studiów, który rozpoczynam od października na UW - Kulturoznawstwo Karaibów i Ameryki Łacińskiej. Wiele osób jest zaskoczonych moim wyborem, większość nie dowierza, część się śmieje. A dla mnie to przygoda, wyprawa w nieznane. Może zrezygnuję po tygodniu, może okaże się, że to zmieni moje życie. Na pewno będzie ciekawie. Intensywnie, zaskakująco i emocjonująco.
Nie mogę się doczekać! :)
Zaczęło się od ogromnego zaskoczenia jak przystępna i zabawna jest to powieść. Będąc na stronie 150 zaczęłam żałować, że na wyjazd zapakowałam tylko jedną książkę autorstwa Llosy. Przekraczając stronę 300 zamówiłam dwie kolejne powieści przez internet - na szczęście dla mojego budżetu sporo jego książek już mam, czekają cierpliwie w domowej biblioteczce. Zostałam oczarowana - po prostu... Zachwyciła mnie ta niczym nieokiełznana, południowoamerykańska fantazja, romantyzm oraz porywczość. I humor - rzadko tak często zaśmiewam się przy lekturze. A w tle smaku nadawał jeszcze dodatkowo niepowtarzalny klimat Peru oraz fascynująca mentalność jego mieszkańców. Nie wspominajac tu o niesamowitym piórze, magicznym stylu pisania - przystępnym, lekkim, ale też nieco zadziornym i zawsze trafiającym w samo sedno. Mario Vargas Llosa to nowe, ważne nazwisko na mapie moich literacki podróży - chcę zebrać i przeczytać wszystko, co wydał ten genialny Peruwiańczyk. Myślę, że pomoże mi w tym mój nowy, drugi kierunek studiów, który rozpoczynam od października na UW - Kulturoznawstwo Karaibów i Ameryki Łacińskiej. Wiele osób jest zaskoczonych moim wyborem, większość nie dowierza, część się śmieje. A dla mnie to przygoda, wyprawa w nieznane. Może zrezygnuję po tygodniu, może okaże się, że to zmieni moje życie. Na pewno będzie ciekawie. Intensywnie, zaskakująco i emocjonująco.
Nie mogę się doczekać! :)
"Carrie" - Stephen King
Sporadycznie sięgam po książki Stephena Kinga – nie jestem wielką fanką
jego twórczości, ale przyznam, że lubię co jakiś czas zanurzyć się w świecie
horroru – ma to swój urok i niepowtarzalny smak. Carrie to samotna i
nieszczęśliwa nastolatka – prześladowana w szkole, w domu pod jarzmem
matki-fanatyczki religijnej – na każdym kroku upokarzana i poniżana. Aż w
końcu, na szkolnym balu, szala goryczy zostaje przelana – okazuje się, ze
dziewczyna ma paranormalne zdolności, a jej prześladowców czeka krwawa zemsta.
„Carrie” to debiutancka powieść autora – nie jest to jeszcze do końca ten
wciągający styl, ten sam kunszt i popis umiejętności, który poznałam w
genialnym „Lśnieniu”, ale czytało się naprawdę dobrze i nie bez emocji. W
każdym bądź razie lubię te okazjonalne spotkania z prozą Kinga – za każdym
razem są to bardzo wciągające i intrygujące lektury. Ciekawostka – do
sięgnięcia po pierwszą pozycję autorstwa Kinga skłonił mnie najlepszy
serial wszechczasów – „Przyjaciele”. „Shinig”, czyli ulubiona książka Joey’a, trzymana
w lodówce… tak, to zdecydowanie jeden z moich ulubionych odcinków, w którym bohaterowie czytają również "Małe kobietki". :) A na następne spotkanie
szykuję sobie legendarne „Cujo” – ciekawa jestem jakie to będą wrażenia i
emocje… Przy wyborze tej lektury także inspirowałam się "Przyjaciółmi". :)
Źródło: http://theyarereading.tumblr.com/page/3 |
Źródło: http://theyarereading.tumblr.com/page/3 |
"Z jednym wyjątkiem" - Katarzyna Puzyńska
Tom IV serii o Lipowie |
"Kocha, lubi, pragnie" - Zbigniew Lew-Starowicz
Lektura tej książki już dawno za mną – to było spotkanie ciekawe, ale
też niezwykle łatwo ulatujące z pamięci i z głowy. Rozmowa najsłynniejszego
polskiego seksuologa z redaktor naczelną Wysokich Obcasów to wiele
interesujących spostrzeżeń oraz przemyśleń o niuansach i zgrzytach w relacjach
damsko-męskich – jednym słowem – jak stworzyć udany i trwały związek.
Książka-lustro, w którym można bliżej przyjrzeć się swojemu partnerowi oraz
samemu sobie, znaleźć ewentualne elementy do poprawy - lektura na pewno może skłonić
do licznych refleksji oraz przemyśleń. Oczywiście sporo tu także praktycznych
porad jak poprawić swoje życie uczuciowe i seksualne, wiele interesujących
anegdot czy pikantnych sugestii. Ja sięgnęłam raczej w ramach ciekawostki, nie
pod kątem poradnika, choć na pewno można tę pozycję zgłębiać, czytać
wielokrotnie i analizować, czerpiąc z niej wiele przydatnych informacji. Nie
powiem jednak, żeby akurat mnie ta lektura jakoś szczególnie dotknęła – być
może gdy w związku jest akceptacja totalna, pełnia szczęścia, a sporadyczne
kłótnie dotyczą jedynie zupełnie nieistotnych dupereli, to książka siłą rzeczy
przechodzi bez echa. Obiektywnie patrząc to jednak wiele z tych porad, to są raczej po prostu zdroworozsądkowe, logiczne spostrzeżenia - nikt tu Ameryki nie odkrywa. Niemniej lubię czasem sięgnąć po tego typu
psychologiczno-poradnikową pozycję – może dlatego, że praktycznie nie czytam
gazet i czasami brakuje mi tego typu lektury - dociekliwego wywiadu z mądrą osobistością.
Przystępnie napisana, interesująca książka – myślę, że każdy może znaleźć w niej coś
dla siebie, choć na pewno trzeba lubić tego typu pozycje i żywo interesować się
tematyką związków. ;)
"Przewrotność dobra" - Jolanta Kwiatkowska
Jaka to jest genialna obyczajówka!!! Nie rozumiem zupełnie czemu o takich książkach się nie mówi, czemu nie są nominowane do największych ogólnopolskich nagród, chociażby Nike, czemu nie ma reklam w gazetach, w metrze… Nawet nałogowy czytelnik, szperający notorycznie w poszukiwaniu coraz to nowych lektur, natrafia na TAKĄ książkę przypadkiem... Łatwo przeoczyć tę niepozorną perełkę o skromnej okładce, więc co mogę, dorzucam moją cegiełkę do machiny reklamy – bo jeśli kochacie obyczajówki – literaturę mądrą, poruszającą, ujmującą człowieka i jego psychikę w niezwykle wiarygodną całość, to jestem pewna, że „Przewrotność dobra” przypadnie Wam do gustu, a wieczorem nie da zasnąć. Ja będę tę powieść gorąco polecała koleżankom, dam do przeczytania mamie… Warto, naprawdę warto!
To historia o względności dobra i zła. O sztuce manipulacji. O zranionej psychice. O życiu - po prostu. Dorota miała traumatyczne dzieciństwo. Postanawia zatem poświęcić swoje życie w imię dobra – lecz dziewczyna nie staje się aniołem, a raczej wytrawną manipulatorską, która bezwzględnie dąży do celu, nawet po trupach. Jest to bowiem dobro rozumiane na opak– przekształcone przez pryzmat ciężkiego dzieciństwa, braku miłości i akceptacji... Głębia konstrukcji psychologicznej, detale składające się na codzienność bohaterki, autentyzm uczuć – to wszystko tworzy niesamowicie wiarygodną, realną powieść, historię płynącą prosto z serca. Ogrom emocji, przemyśleń, pytań i refleksji. Pozycja bardzo przystępnie napisana, ale też pięknym stylem i przejmująco. Trudno się oderwać - mimo, że nie ma tu nagłych zwrotów akcji czy przysłowiowego ‘trupa w szafie’, to książka porywa, czyta się ją naprawdę doskonale. Połknęłam w jeden dzień spędzony na kocu pod chmurką. Lektura mądra, poruszająca, wciągająca, dająca do myślenia. I zupełnie nieznana…
Dwie powieści Hanny Cygler - "Grecka mozaika" i "Złodziejki czasu"
Kilka
lat temu odkryłam twórczość Hanny Cygler i od tamtej pory jest to
jedna z moich ulubionych polskich pisarek lekkiej literatury kobiecej. Niezawodna. To są dobre książki dla kobiet i o kobietach, czyta się je
doskonale, ale co ważniejsze, nie ma się poczucia miałkiego
osadu głupoty na mózgu – po prostu świetne czytadła z jakością i
humorem. Nie czytam wszystkich powieści tej autorki, ale śledzę wznowienia oraz nowości - co
jakiś czas któraś mnie szczególnie skusi i wówczas pochłaniam na 'raz'.
„Grecka
mozaika” zachwyciła mnie swoją okładką – tak do szpiku grecka
i wakacyjna, chyba jedna z piękniejszych okładek w ogóle. To również dość przewrotna okładka, bo sugerująca lekką i błahą historyjkę, a w rzeczywistości jest to chyba najbardziej 'serio' i ambitna książka ze wszystkich powieści Hanny Cygler, poruszająca tematy wyobcowania, emigracji oraz odnajdowania swoich korzeni. To także spora dawka greckiej historii i jej powiązań z polskimi dziejami - perypetie greckich imigrantów w Polsce, na przestrzeni lat i różnych miast. Jest też tu oczywiście bardzo ładna, romantyczna historia miłosna, ale nieprzesłodzona i z dużym naciskiem na obyczajowość. Życiowa książka. Przejmująca, mądra i świetnie napisana.
"Złodziejki czasu" to natomiast lektura leciutka i czysto wakacyjna. Historia czterech autorek, które spotykają się na jednym z konkursów literackich - początkowo rywalizują, ale stopniowo nawiązuje się między nimi przyjaźń. Każda ma swoje perypetie - są tu romanse, wątki kryminalne, zdrady, morderstwa i rosyjscy saperzy. Jest zabawnie, nierealnie, lekko oraz przyjemnie. Smaczek, bo można usiłować dopatrywać się powiązań z prawdziwymi polskimi pisarkami. Sympatyczna lektura, ale historia mnie nie zachwyciła, choć czytałam z dużym zainteresowaniem. Może być. Chyba najsłabsza książka Hanny Cygler, co oczywiście nie znaczy, że zła i niewarta przeczytania.
"Złodziejki czasu" to natomiast lektura leciutka i czysto wakacyjna. Historia czterech autorek, które spotykają się na jednym z konkursów literackich - początkowo rywalizują, ale stopniowo nawiązuje się między nimi przyjaźń. Każda ma swoje perypetie - są tu romanse, wątki kryminalne, zdrady, morderstwa i rosyjscy saperzy. Jest zabawnie, nierealnie, lekko oraz przyjemnie. Smaczek, bo można usiłować dopatrywać się powiązań z prawdziwymi polskimi pisarkami. Sympatyczna lektura, ale historia mnie nie zachwyciła, choć czytałam z dużym zainteresowaniem. Może być. Chyba najsłabsza książka Hanny Cygler, co oczywiście nie znaczy, że zła i niewarta przeczytania.
"Kłamczucha" - Sophie Marceau
Nie
należę do czytelników, którzy lubią książkową stagnację i
monotonię – są krótkie okresy kiedy rzucam się tylko i wyłącznie na
nowości, mam fazy na kryminały czy biografie, ale równie często zdarzają się też chwile gdy
nachodzi mnie ogromna ochota na lekturę ambitną, wyszperaną i
nikomu nieznaną – która będzie dla mnie wyzwaniem oraz
weryfikacją moich czytelniczych gustów i upodobań. Czy ktoś z Was
słyszał kiedyś o książce napisanej przez Sophie Marceau?
Przyznam, że to moja ulubiona aktorka - zachwyca mnie jej sposób
bycia, uroda, osobowość – tylko dzięki temu natrafiłam na tę
pozycję w internecie i szybciutko zamówiłam na allegro. Jestem w
tym przypadku stronnicza i nieobiektywna, ale ogromnie podobała mi
się ta książka. To także lektura niesamowicie trudna językowo i
stylistycznie – czasami brniecie przez tekst to prawdziwe wyzwanie,
ale tkwi w tym też pewien urok. I poezja. „Kłamczucha” to
monolog kobiety, płynący prosto z rozdartego serca. Nie ma tu akcji
czy klarownie przedstawionych uczuć. Są za to półcienie emocji,
niedomówienia, aluzje... zdrada? porzucenie? Jest w tej książce
coś takiego, co dotyka serca. Szczerość. Kobiecość. Samotność.
Miłość. I pytanie – na ile jest to fantazja, a na ile
autobiografia? Nikt tak nie potrafi pisać o bolącej, samotnej
duszy jak Francuzi – Patrick Modiano, Delphine de Vigan... I Sophie
Marceau.
"Czułam podmuch życia gdzieś ponad głową, jak kurczę wyczekuje aż skorupka pęknie i ktoś po nie przyjdzie. Byłam gotowa."
"Jest niedziela, niechybna niedziela, rozpoznawalna nawet bez wytykania nosa z pościeli. Słyszę dzwony i wyobrażam sobie złocistość ciepłych rogali na wielkiej tacy, psy, dzieci, piłki co o mało nie rozlewają wrzącej herbaty, skarpetki na stopach jak w reklamach rozpuszczalnej kawy, w telewizyjną niedzielę."
"Ze stopami wtopionymi w ruchome piaski, rozpaczliwie budowałam chwiejne rusztowanie mojego świeżego panieńskiego życia."
"Czułam podmuch życia gdzieś ponad głową, jak kurczę wyczekuje aż skorupka pęknie i ktoś po nie przyjdzie. Byłam gotowa."
"Jest niedziela, niechybna niedziela, rozpoznawalna nawet bez wytykania nosa z pościeli. Słyszę dzwony i wyobrażam sobie złocistość ciepłych rogali na wielkiej tacy, psy, dzieci, piłki co o mało nie rozlewają wrzącej herbaty, skarpetki na stopach jak w reklamach rozpuszczalnej kawy, w telewizyjną niedzielę."
"Ze stopami wtopionymi w ruchome piaski, rozpaczliwie budowałam chwiejne rusztowanie mojego świeżego panieńskiego życia."
Subskrybuj:
Posty (Atom)