Nie
chcę się pastwić nad tą powieścią, wiem, że autorka ma grono
zagorzałych fanek, zwolenniczek i obrończyń, ale nie będę
owijała w bawełnę i kłamała - nawet mimo usilnych poszukiwań
nie byłam w stanie znaleźć w tej książce niczego dobrego. A
zaznaczam, że nie miałam wygórowanych oczekiwań – chciałam jedynie lekkiej, odmóżdżającej lektury na okres sesji. Otrzymałam nudny,
sztuczny i, co najgorsze, fatalnie napisany harlequin, z wielkim
trudem dobrnęłam do końca, bo narracja rodem z podstawówkowego
wypracowania zdecydowanie nie sprzyja czerpaniu radości z lektury.
Jakieś to wszystko drętwe, kiczowate, nierealistyczne, przerysowane, mdłe
niesamowicie - zero chemii, zero emocji, opisy seksu żenujące i
niesmaczne, serwowane w absurdalnych ilościach co drugą stronę, a
wizja wielkiej miłości jak z pamiętniczka trzynastolatki, która
rysuje serca przebite strzałą na końcu zeszytu od polskiego...
Psychika bohaterów prosta jak budowa cepa. I te dialogi! Masakra!
Miałam dylemat – śmiać się czy płakać... Schemat goni
schemat.
Naprawdę, bardzo lubię i często sięgam po literaturę
kobiecą – kto czyta regularnie moje notki, ten wie, że dużą
miłością darzę babskie powieści, zarówno zagraniczne, jak i te
polskie. I nie dam sobie wmówić, że ta książka jest dobra. Bo
nie jest. To naprawdę kiepskie czytadło, podpadające bardziej pod
tani harlequin z kiosku za rogiem. Ja wiem, że po tego typu
książkach nie należy się za dużo spodziewać... ale litości.
Wystarczy sięgnąć po powieści Hanny Cygler, Olgi Rudnickiej,
Bogny Ziembickiej, Grażyny Jeromin-Gałuszki, nie wspominając tu o
Annie Fryczkowskiej, Małgorzacie Wardzie czy Katarzynie Enerlich –
bo to jeszcze inna, wyższa półka, klasa sama w sobie. I można?
Można! Te wszystkie autorki tworzą literaturę kobiecą, którą da
się czytać bez bólu, która dostarcza rozrywki, śmiechu,
wzruszeń, emocji i przede wszystkim jest autentyczna. Niestety,
Agnieszka Lingas-Łoniewska najprawdopodobniej dołączy do mojego
prywatnego klubu polskich autorek, których nie jestem w stanie
czytać, będzie w nim drugą członkinią, zaraz obok Katarzyny
Michalak. Przykro mi – podeszłam do tej książki z entuzjazmem i ciekawością,
bez wygórowanych oczekiwań i uprzedzeń – rozczarowanie jest tym
bardziej bolesne. To po prostu wyjątkowo słaba powieść - nawet jak
na lekkie, odmóżdżające czytadło - sumienie każe mi to szczerze przyznać.
16 komentarzy:
Nie czytałam nic od pani Łoniewskiej i po twojej recenzji raczej nie zamierzam. Za to miałam okazję zapoznać się z twórczością wymienionej w tekście Małgorzaty Wardy. Jakoś zachwycona nie byłam, ale źle też nie pisze. Pozytywnie mnie ona zaskoczyła. ;)
Libresca - a którą książkę Małgorzaty Wardy czytałaś? Mnie absolutnie zachwyciło "Jak oddech", "Miasto z lodu" także wspominam bardzo pozytywnie, najmniej podobała mi się "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele", choć w sumie to też całkiem dobra powieść. :)
Annie- Kiedyś w bibliotece wpadło mi w oko "Ominąć Paryż". Wypożyczyłam, przeczytałam i była ok. Ale czytałam lepsze. Może po prostu wzięłam zły tytuł do ręki. ;)
Libresca - tej pozycji nie znam, ale to chyba jedna z pierwszych Małgorzaty Wardy, a słyszałam, że ta autorka rozwinęła się z czasem. :) Mam w planach przeczytać wszystko, co tylko pani Warda napisała, wiec pewnie predzej czy później i tak przeczytam. :)
Annie- To jestem ciekawa twojej opinii. :) Ja tymczasem może przeczytam tytuły, które podobały się tobie. Tylko muszę znaleźć chwilę czasu. :)
Libresca - W takim razie miłej lektury, mam nadzieję, że Ci się spodoba. :) Pozdrawiam i miłego dnia. :)
Czytałam jedną książkę Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, niestety nie pamiętam tytułu, miałam bardzo pozytywną myśl po przeczytaniu, że każdy może wydać książkę i spełnić swoje marzenie. Dla autora super, troszkę gorzej dla czytelnika, którego zachęcają pozytywne recenzje.
"Zakrętów losu" nie czytałam, ale już na przykład "Wybaczenie" mi się podobało. Zachowując wszelkie proporcje.
Cały Twój wpis nasuwa mi skojarzenie z jednym akapitem w moim ostatnim wpisie (vide: patykiem pisane:).
Ania, na pewno zrozumiesz, co chcę powiedzieć: najlepsze statystyki robiły mi wpisy, których wstydziłam się już w momencie stawiania ostatniej kropki. No, z tym "wstydziłam się" to też bez przesady, ale chodzi o to, że w miarę uproszczone, takie niedomyślane, na podtrzymanie zdychającego bloga, coby całkiem ducha nie wyzionął, kiedy ja w realu ledwie zipałam. To o czymś świadczy - a konkretnie o oczekiwaniach.
Niestety. Wystarczy się rozejrzeć, jakie blogi mają największą publiczność.
Ja poznałam tę autorki przy okazji inne serii. Nie jest może jakaś bardzo nowatorska, czy twórcza, ale miło się czytało:)
Tej jeszcze nie czytałam, ale mam w planach i koniecznie muszę się przekonać jaka jest. A Rudnicką, którą wymieniasz to po prostu uwielbiam :)
My Slow Nice Life - o tak, w pełni zgodzę się z tym akapitem, podobnie jak z całą Twoją notką - gdy raz posmakujemy czegoś lepszego, ciężko wrócić do przeciętności, która nas wcześniej przecież w pełni satysfakcjonowała. :)
Wydaje mi się, że rozumiem co masz na myśli, choć tak do końca pewna nie jestem... ;) Przeciętność, trafianie w masowe gusta, brak jakości podany w chwytliwy sposób - to budzi największe zainteresowanie wśród znacznej części czytelników, kunszt pisarski, talent i wysiłek nie mają przeważnie nic do rzeczy, niestety... Najlepszy przykład - "50 twarzy Greya" - mistrzostwo świata w wypromowaniu na arcydzieło bardzo przeciętnej książki... ;) Choć z drugiej strony uważam, że zawsze lepiej czytać kiepską literaturę niż żadną. :)
Zła Zołza - haha, swietnie napisane :D Fajnie, że autorka się realizuje, ale co z biednymi czytelnikami? ;)
Tej autorki czytałam tylko "Łatwopalnych" i była całkiem, całkiem, więc mogę Ci polecić :)
Kasia W. - być może trafiłam na słabszą książkę tej autorki, może kiedyś dam jej jeszcze szansę... Może... Na razie jestem tak zdegustowana, że jeśli to nastąpi, to w baaaardzo odległej przyszłości. ;)
Kaleight - na początku stwierdziłam, że nie będę odpisywała na Twój komentarz - bo po co? Tłumaczenie się ze swojej opinii jest dla mnie absurdem, a twierdzenie, że negatywna ocena powieści wynika z braku dojrzałości czytelnika jest czymś śmiesznym i nie pozostawia miejsca na żadną sensowną polemikę. Pomijając komiczność tego, że rozmawiamy tu przecież o babskiej powieści, a nie o "Czarodziejskiej górze" Manna. Twój komentarz to głównie frazesy - że nie dostrzegłam ''tego co najwazniejsze, tego co porusza człowiekiem do głębi'' - w takim razie proszę o sprecyzowanie - co takiego w tej powieści miałoby zmienić moje spojrzenie na świat? Przeczytałam w życiu setki książek, niektóre bardzo na mnie wpłynęły, rozumiem też, że do każdego co innego może przemawiać w literaturze. Dalszych losów bohaterów na pewno nie przeczytam, być może kiedyś, w bardzo odleglej przyszlości, sięgnę po inną powieść tej autorki... Widzę, że "Zakręty losu" zbierają same skrajnie różne opinie - naprawdę, chciałabym należeć do tej zachwyconej grupy, bo przecież nikt nie chce męczyć sie przy lekturze.. Niestety, podtrzymuję wszytsko, co napisałam wcześniej o tej powieści...
Prześlij komentarz