wtorek, 30 września 2014 | By: Annie

"Sońka" - Ignacy Karpowicz

                    Ciężko pisze się recenzję książki, która zachwyciła wszystkich wkoło, zyskała miano arcydzieła oraz zgarnęła niemal same pozytywne opinie, zarówno wśród krytyków, jak i blogerów... Szczególnie gdy samemu już tak zachwyconym się nie jest... W trakcie lektury wiedziałam, czułam podskórnie, że mam do czynienia z pozycją wybitną, świetną książką, ale nijak nie umiałam tego poczuć sercem. (Czy w takim razie ta powieść jest aż tak świetna...?) Karpowicz zachwycił mnie bezkrytycznie „ościami”, w „Sońce” także podobał mi się jego styl, sam zamysł na konstrukcję książki, igranie z czytelnikiem wielowarstwowością fabuły oraz nietypowe rozwiązania narracyjne, jak np. oddanie głosu zwierzętom. Historia też jest ciekawa – współczesny reżyser teatralny wysłuchuje wspomnień Sońki – kobiety, która podczas wojny przeżyła niezwykłą historię miłosną, okupioną ogromnym cierpieniem. Problem leży w tym, że ja chyba po prostu gustuję w grubszych książkach, skupiających się na dokładnej charakterystyce bohaterów – tak, żeby można było ich poznać i poczuć - polubić lub znienawidzić. Wiedzieć czy rano piją kawę z mlekiem, jaka jest ich ulubiona książka i czy mieli w dzieciństwie chomika. Akcja w „Sońce” wydawała mi się zbyt pobieżna i miejscami zbyt 'szybka' - czułam się jedynie postronnym obserwatorem, nie wniknęłam w tę historię. Miałam poczucie, że „Sońka” jest nieco - nie wiem czy to właściwe słowo - 'przekombinowana', jakby autor usiłował za dużo wcisnąć, za dużo pokazać w zbyt małej ilości tekstu...

                     Chciałabym zachwycić się tą książką, ale nie umiem. Naprawdę, chciałabym napisać tu notkę pełną zachwytów, 'ochów i achów' jaka to jestem poruszona, ale nie będę kłamała. Absolutnie nie jest to książka zła, to nie tak, że w ogóle mi się nie podobała – to wciąż jest dobra pozycja, o niebo lepsza od tysiąca identycznych czytadeł z jednej kalki. Ja po prostu nie umiałam do końca poczuć tej książki, nie przemówiła do mnie, nie dostrzegłam w niej arcydzieła.. Nie znalazłam podczas czytania tego, czym wszyscy się aż tak zachwycają... Może jeszcze kiedyś, przy ponownej lekturze się uda..?
poniedziałek, 29 września 2014 | By: Annie

"Brzemię rzeczy utraconych" - Kiran Desai

W rzeczywistości okładka prezentuje
się o wiele lepiej, nie jest aż tak
różowa...
                  Powieść „Brzemię rzeczy utraconych”, za którą Kiran Desai otrzymała w 2006 roku Nagrodę Bookera, była w moim domu od lat owiana legendą arcydzieła, a dodatkowo ciekawość lektury podsycał fakt, iż książki tej absolutnie nigdzie nie można było kupić, zdobyć czy też wypożyczyć. W zeszłym roku Wydawnictwo Literackie zdecydowało się na wznowienie obu powieści autorki w nowej, przepięknej szacie graficznej – zamówiłam natychmiastowo.

                    Indie, lata 80. XX wieku, niewielkie miasteczko u podnóża Himalajów. Kiran Desai nie funduje nam tysiąca fajerwerków i nagłych zwrotów akcji - to książka typowo obyczajowa, pięknie napisana, obfitująca w urzekające opisy przyrody. Nie ma tu jakiegoś szczególnie wyróżniającego się wątku w rodzaju wielka historia miłosna, tajemnica rodzinna czy zagadka kryminalna. Historia przedstawiona w powieści to bardziej wycinek ze zwyczajnego życia zwykłych ludzi – emerytowanego sędziego, jego szesnastoletniej siostrzenicy Sai, która przeżywa swoją pierwszą miłość, a także ich kucharza oraz jego syna, który wyjechał do Stanów – opisy emigracyjnych losów Bidźu przeplatają się z senną, monotonną codziennością życia w miejscu niemalże zapomnianym przez współczesny świat. Może nie określiłabym tej pozycji mianem arcydzieła, ale to naprawdę solidna powieść obyczajowa, zgrabnie, szczegółowo i realistycznie portretująca indyjską codzienność – postkolonialne niepokoje społeczne, podział na kasty, problem emigracji... To bardzo dobra powieść, może nie najłatwiejsza, może niekoniecznie przebojowa, ale szczerze ją polecam. Niespieszny, nieco mistyczny klimat tej książki zapada w pamięć, jej lektura poszerza wiedzę, a wszystko to napisane pięknym językiem, który można smakować bez końca... Mi się podobało. Bardzo.
niedziela, 28 września 2014 | By: Annie

"Dziewczyna w lustrze" - Cecelia Ahern

                    Wieczorna kąpiel z pianką upłynęła mi w miłym towarzystwie dwóch opowiadań Cecelii Ahern. Połknęłam na raz. To moje trzecie spotkanie z tą niezwykle popularną irlandzką autorką – czytałam już „P.S. Kocham Cię” oraz „Podarunek” - wspomnienia z tych lektur mam jak najbardziej pozytywne. Dwa krótkie opowiadania – uważam, iż nie ma sensu ich streszczać – w każdym z nich znajdziemy realizm magiczny, a także porcję wzruszenia i zaskoczenia. Pierwsze oceniam bardzo pozytywnie, drugie nieco mniej. Ciekawy smaczek, co prawda w wykonaniu Cecelii Ahern bardziej podobały mi się jej powieści, ale ja w ogóle niezbyt gustuję w opowiadaniach – zawsze wolę solidną, kilkusetstronicową porcję prozy. „Dziewczyna w lustrze” to dobra rozrywka, jeden soczysty kęs sympatycznej, lekkiej, ale też niegłupiej lektury.

"Domofon" - Zygmunt Miłoszewski

                    Wow! Co za książka! Rewelacyjnie napisana, wciąga bez reszty, wywołuje ciarki na plecach i chęć zaryglowania drzwi do mieszkania. Warszawski blok na Bródnie i uwięzieni w nim mieszkańcy. Winda, mroczne piwnice, dziwni lokatorzy-widmo, tajemnicze odgłosy z domofonu... Doskonale znam tego typu bloki, wszystko mogę sobie dokładnie zwizualizować – wyobraźnia działa na pełnych obrotach, a kilka scen na dobre opanowało mój umysł – nie mogłam spać! Wszystko niezwykle realistycznie i umiejętnie opisane – wydarzenia rozgrywają się bezpośrednio przed oczami czytelnika, miałam poczucie jakbym stała obok bohaterów, martwiła i bała się razem z nimi. Prawdziwa jazda bez trzymanki – autor co stronę zaskakuje nagłym zwrotem akcji, umiejętnie stopniuje napięcie i niespodzianki serwowane czytelnikowi - naprawdę czapki z głów, to najwyższy światowy poziom jeśli chodzi o tego typu kryminalno-thrillerową literaturę. Bardzo polecam, rewelacyjna książka, do pochłonięcia w dwa intensywne wieczory. Lektura, przy której naprawdę można się bać, a której nie da się odłożyć i po prostu pójść spać...
sobota, 27 września 2014 | By: Annie

O czytelniczych inspiracjach, planach i wyzwaniach słów kilka...

                   Oprócz maniakalnego buszowania po stronach księgarni internetowych, rytualnego przeglądania nowości i zapowiedzi poszczególnych wydawnictw, śledzenia zaufanych blogów książkowych, zdawania się na ślepą intuicję w księgarniach czy bibliotekach, od pewnego czasu wspaniałym, niezgłębionym źródłem mnóstwa czytelniczych inspiracji jest dla mnie strona List Challenges, która zbiera listy z przeróżnych tematów takich jak film, muzyka, podróże, jedzenie – mnie najbardziej interesuje oczywiście aspekt książkowy. :) Znajdziemy tu typowe spisy w rodzaju '100 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią', '250 najlepszych książek wszech czasów', ale także te bardziej nietuzinkowe, jak np. '150 książek o książkach', listy wszystkich powieści ulubionych pisarzy, '100 książek do czytania, kiedy pada śnieg', wszystkie pozycje, które zdobyły Nagrodę Bookera itp. :) Oczywiście można tworzyć własne listy, zaznaczać przeczytane tytuły, zdobywać gwiazdki, punkty... Raj. :)

                    Jednak moje serce definitywnie i ostatecznie podbiła dopiero lista książek ze wspaniałego serialu „Kochane kłopoty” (bardzo polecam!), która składa się z 339 pozycji, które urocza Rory Gilmore przeczytała w trakcie 7 sezonów serialu – chciałabym przeczytać wszystkie, choć nie wiem czy to wykonalne. Na razie mam 30 pozycji przeczytanych, a przed sobą 7 lat na doczytanie reszty – hihi, może się uda, kto wie? :) Jeśli uda mi się kontynuować to wyzwanie (moje pierwsze!), to na pewno popełnię jeszcze niejeden wpis na ten temat. Trzymajcie kciuki. :)

                     A na razie szperam, dodaję, zapisuję – to dla mnie ogromna motywacja do sięgnięcia po klasykę literatury, a także po pozycje nieco starsze, a prawie już zapomniane. Nie aktualne bestsellery, ale książki, które w swoim czasie uznawane były za arcydzieła, a obecnie pokryły się, przynajmniej u nas, warstewką kurzu... Bo czy ktoś obecnie pamięta jeszcze o podobno zachwycających „Prochach Angeli” Franka McCourta czy wybitnych opowiadaniach Dorothy Parker? No właśnie...a ja mam ostatnio potrzebę takich wyszperanych, nieprzebojowych odkryć oraz zmierzania się z pozycjami ambitniejszymi – te listy dają mi ogromną motywację, są niezgłębionym źródłem nowych tytułów, inspiracji... Wszystkie nazwy książek są zamieszczane po angielsku, choć mi to nie przeszkadza - uwielbiam takie szperactwo, szukanie tłumaczeń itd. :)

                      Nie jest to pewnie strona dla każdego – mnie zachwyciła i wciągnęła. Jeśli ktoś jest ciekaw – oto mój profil: http://www.listchallenges.com/profile/175717. Jeśli zdecydujecie się dołączyć to zostawcie koniecznie link do swojego profilu w komentarzu pod tym wpisem – chętnie popodglądam co tam osiągnęliście. :)
piątek, 26 września 2014 | By: Annie

"Jeśli zostanę" - Gayle Forman

                   Poniedziałkowy wieczór upłynął mi na lekturze powieści, która za sprawą ekranizacji hula teraz na wszystkich anglojęzycznych listach bestellerów. Na mojej półce wystała się kilka dobrych lat i cieszę się, że w końcu po nią sięgnęłam. „Jeśli zostanę” to historia dziewczyny, która w pewien zimowy dzień traci wszystko – w wypadku samochodowym giną jej rodzice oraz młodszy brat. Mia z ciężkimi obrażeniami trafia do szpitala – teraz musi zdecydować – czy chce żyć dalej?

                    Nie jest to zła powieść, choć moim zdaniem napisana może nieco zbyt 'hollywoodzko' – mam tu na myśli teatralne próby wdarcia się OIOM itp. To banał, ale dobrze czasem sięgnąć po tego typu książkę i choć przez chwilę w pełni docenić to, co się ma – ulotne to uczucie, ale warte zachodu, „Jeśli zostanę” całkiem nieźle spełnia tu swoje zadanie. Nie jest to pozycja zmieniająca świat czy też rozdzierająca serce czytelnika na strzępy – znam inne, o wiele bardziej poruszające powieści, w tej zabrakło mi nieco autentyzmu uczuć. Już prędzej czytelnik, wiedząc, że czyta lekturę mającą wywołać łzy, sam nakręca się aż do wzruszenia, niż faktycznie jest to zasługa treści książki... Zabrakło mi także merytorycznego przygotowania autorki do szpitalnej tematyki... Można sięgnąć, choć nie polecam tej powieści jakoś szczególnie – jako lektury obowiązkowej, do natychmiastowego pochłonięcia. Czyta się bezboleśnie, a nawet przyjemnie(!) - ale zdecydowanie nie jest to pozycja wybitna czy zachwycająca.
środa, 24 września 2014 | By: Annie

"Ćwiartka raz" - Karolina Korwin-Piotrowska

                  Obecnie nie darzę pani Karoliny Korwin-Piotrowskiej szczególną sympatią – bardzo lubiłam ją za czasów początków „Magla towarzyskiego” - to było naprawdę coś - ostre, niepolukrowane, kontrowersyjne. Natomiast występ w „Top model” mocno zdyskwalifikował ją w moich oczach – bo jak można wiarygodnie krytykować i narzekać na świat, który samemu się aktywnie współtworzy? Promować się, utrzymywać się z krytykowania celebrytów, którzy tak rzekomo ją brzydzą i degustują, a jednocześnie trwać w tej pracy z niemałym zadowoleniem od kilkunastu lat? Jeśli ten celebrycki paździerz faktycznie tak ją mierzi i brzydzi, jak deklaruje na każdym kroku w swojej książce, to czemu tkwi w nim uparcie tyle czasu, czemu nie zajmie się np. filmem – swoją pasją? Niezbyt to autentyczne, prawda? To jakiś mesjanizm? Powołanie? Automasochizm? Chora fascynacja czymś odrażającym – czy jak? Z jednej strony dobrze, że jest w polskich mediach osoba, która brutalnie sprowadza samozwańcze gwiazdy na ziemię, ale jednocześnie to jej wieczne narzekanie na głupie telewizyjne programy, kolorowe gazety, obrzydzenie światem celebrytów wydaje mi się zwyczajnie nieprawdziwe – poświecić kilkanaście lat życia na coś czego się rzekomo nienawidzi i podkreśla się to na każdym kroku. Zarabiać na nienawidzeniu tego, co się samemu współtworzy. Hmmm...

                    Takie to myśli tkwiły mi w głowie podczas lektury „Ćwiartki raz” – a czytałam ją dość długo – rozplanowałam sobie jeden rok na każdy dzień pobytu w domu, w wakacje nie było takich dni szczególnie dużo. :) Ta prawie 800-stronnicowa pozycja to kompendium wiedzy plotkarskiej, muzycznej i kulturalnej, szczególnie tej filmowej, z ostatnich 25 lat. Obraz jak kształtowały się wolne media, wyłaniały się prawdziwe gwiazdy i kształtowali pierwsi celebryci – pierwsze skandale, pierwsze brukowce, najlepsze i najgorsze filmy... Nie obejdzie się tu bez youtube'a oraz kartki z długopisem – moja lista wynotowanych tytułów filmowych jest imponująca. :) Sama książka jest bardzo ciekawa, podziwiam ogrom pracy, gigantyczny wysiłek jaki pani Karolina włożyła w przygotowanie tej pozycji – przekopała się przez tony gazet, archiwów, wiadomości - budzi to mój szacunek. Książkę bardzo polecam, niemniej wciąż mam mieszane uczucia co do samej autorki...
wtorek, 23 września 2014 | By: Annie

"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek - Mary Ann Shaffer, Annie Barrows

                Przesympatyczna książka – ciepła, zabawna, pełna uroczych bohaterów, ale w żadnym razie nie przesłodzona. Napisana w formie listów, dzieje się w roku 1946 – główna bohaterka szuka pomysłu na nową książkę, a przypadkowa wymiana korespondencji naprowadza ją na trop tytułowego Stowarzyszenia. Zaintrygowana Juliet wyrusza na niewielką wyspę Guernsey leżącą u wybrzeża Francji, gdzie poznaje grono nietuzinkowych postaci, które odmieniają jej życie...

                   Pewnie wiele z Was zna już tę pozycję – swego czasu była ona bardzo popularna. Kto nie czytał – polecam gorąco – to idealna powieść na jesienne wieczory, na poprawę humoru, otula ciepłym kocem życzliwości i optymizmu. Czas poświęcony tej pozycji zdecydowanie nie był stracony, bardzo miło wspominam spędzony w jej towarzystwie wieczór oraz długi poranek. Lekka, pokrzepiająca literatura w bardzo dobrym wydaniu. :)
piątek, 19 września 2014 | By: Annie

"Żony astronautów" - Lily Koppel

                Od lat cenię sobie wydawnictwo Znak, mam niemałą kolekcję ich książek, zawsze z ogromną ciekawością przeglądam ich zapowiedzi i nowości, nie wspominając tu o świetnych promocjach na stronie, którym czasami nie sposób nie ulec.:) Wydają naprawdę świetną literaturę – na kilkadziesiąt książek zakupionych i przeczytanych zawiodłam się, nie wiem, może raz? Dwa? Niestety, „Żony astronautów” nie do końca mnie zadowoliły, a nawet nieco rozczarowały, choć może to kwesta moich wygórowanych oczekiwań względem prozy non-fiction po lekturze rewelacyjnych Beksińskich (to także wydawnictwo Znak!)...

                   Po pierwsze - za dużo bohaterek, które mylą się czytelnikowi, nawet mimo ich spisu na początku książki – tu ogromny plus za jego zamieszczenie - bez niego czytelnik byłby jak zagubione dziecko we mgle. Po drugie - zupełnie nie miałam poczucia, że obcuję z reportażem, że za czytanymi wydarzeniami stoi rzetelne poparcie źródłowe. Miejscami jest ciekawie, miejscami bardzo nudno – nierówna to książka, wydaje mi się, że także trochę nieumiejętnie napisana, bardzo chaotycznie. Niektóre, nieistotne fragmenty są rozwleczone na kilkanaście stron i ewidentnie mocno podkoloryzowane, a późniejsze, znacznie ważniejsze wydarzenia streszczone w telegraficznym skrócie – zabrakło tu informacji czy chęci? Szczególnie pod koniec akcja przyspiesza – jakby autorka zupełnie nie miała rozplanowanego materiału, pisała i pisała, aż nagle odkryła, ze musi się streszczać, by ostatnie 20 lat zmieścić na 10 stronach... Po trzecie – książka nie wzbudza większych emocji, nie umożliwia wczucia się w losy bohaterek – jest zbyt pobieżnie, sztucznie, lakonicznie. A szkoda, bo żony miały naprawdę ciekawe i trudne życia – musiały świecić przykładem przed całym światem, każda, bez wyjątku, musiała być perfekcyjną panią domu, która stwarza swemu astronaucie idealne warunki do odpoczynku w domowym zaciszu. Pod maską perfekcjonizmu często skrywały zdrady mężów, własne uzależnienia, problemy emocjonalne, presję niespodziewanej sławy i oczywiście niepokój o męża....

                   Nie jest źle, „Żony astronautów” pewną ciekawość zaspokajają, trochę wiedzy przekazują, ale wydaje mi się, że ten fascynujący temat mógłby zostać przedstawiony o wiele ciekawiej, po prostu lepiej – zasługuje na to. Nie wiem czy autorka, aby uniknąć zarzutu pobieżności, powinna była stworzyć pozycję trzy razy grubszą, czy też ograniczyć się do opisywania losów np. tylko dwóch rodzin i przedstawić je bardziej szczegółowo. W każdym bądź razie czegoś tej książce zabrakło, a czegoś była za dużo... Stąd mój niedosyt, mieszane odczucia i lekkie poczucie zmarnowanego tematu na naprawdę fascynującą lekturę...  

"Etat w chmurach" - Teresa Grzywocz

                 Sympatyczna, lekka książka do relaksu w słoneczne popołudnie. Teresa Grzywocz, była stewardesa, przedstawia tajniki tego zawodu, zmagania z pasażerami, przytacza zabawne anegdotki, swoje początki pracy w firmie – jest ciekawie, choć trochę za mało było mi takich opisów jak na książkę prezentowaną jako dziennik pracy w chmurach. To, co zazgrzytało mi podczas lektury to nieproporcjonalnie długi (prawie 100 stron) i nudny rozdział poświęcony tematowi, co autorka zwiedziła podczas pracy jako stewardesa. Wydaje mi się, że ciężko jest napisać nudno o podróżowaniu, tu się jednak udało. ;) Autorka ani nie pisze niczego odkrywczego, nie ukazuje też klimatu zwiedzanych miejsc. To raczej po prostu wyliczanka – w Paryżu byłam w Luwrze i na Wieży Eiffela, a w Londynie byłam na London Eye i w Harrodsie, itp., itd. Jeśli chodzi o inne podróże jest jeszcze gorzej – dla przykładu opis zwiedzania Amsterdamu: „Oprócz rejsu w stolicy Holandii udaje nam się zobaczyć rynek, obejrzeć stary ratusz i oczywiście przejść się Dzielnicą Czerwonych Latarni”. I tyle, w takim bezpłciowym klimacie 100 stron. Dodatkowo autorka poświęca mnóstwo uwagi opisom hoteli, w każdym mieście odwiedza centrum handlowe i zdaje nam z tego szczegółową relację – nuda i ziew. Ani to błyskotliwy przewodnik, ani pasjonująca lektura – bardziej pamiętnik, ale po co to publikować? Rozumiem, że jest to ciekawe dla samej autorki, która ma wspomnienia z tych miejsc, może dla jej znajomych przy okazji pokazywania zdjęć, ale czytelnika naprawdę nie interesuje czy w hotelu w Colombo był basen czy nie... po 10 stronach zaczyna ziewać, niestety... Wiem, że autorka chciała ukazać, że będąc stewardesą wcale nie tak łatwo zwiedzić świat, mając często na miejscu jedynie kilka godzin do dyspozycji przed kolejnym lotem, trzeba do tego ogromnego samozaparcia – mimo tych trudności, autorce udało się zobaczyć naprawdę sporo - jednak za długo się na ten temat rozwodzi, zbyt nudno. To jedyny zgrzyt. Fajna ciekawostka, choć żadne mistrzostwo świata – nie będę wciskała, że musicie przeczytać itd. Kto lubi takie klimaty niech czyta – lektura tej książki nie boli, choć też zdecydowanie nie rzuca na kolana. Może być.
środa, 17 września 2014 | By: Annie

"W krzywym zwierciadle" - Maciej Stuhr

                   Nie jest tajemnicą, że mam ogromną słabość do felietonów – ulotna myśl, spostrzeżenie, niecodzienna obserwacja ubrane w błyskotliwą krótką formę, dowcip i puentę – po prostu kocham! Oczywiście nie wszystkie felietony mnie zachwycają – wciąż niedoścignionym wzorem i ideałem pozostają te autorstwa Krystyny Jandy ze zbioru „Moja droga B,” - cudeńko, kto nie czytał temu gorąco polecam i zazdroszczę przyszłych lekturowych zachwytów. Muszę jednak przyznać, że Maciej Stuhr też doskonale sobie radzi na tym polu - szczególnie pierwsze felietony iskrzą dowcipem i humorem, a cały zbiór zamyka sympatyczna historyjka będąca pastiszem, kpiną z komedii romantycznej. Bardzo dobrze się to czyta, niemal połyka, jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą - jakże przyjemnie było pochłaniać te felietony, jednocześnie grzejąc się w promieniach słońca, w kawiarnianym ogródku, przy kawie, a wokół gwar ludzi... Polecam :)
poniedziałek, 15 września 2014 | By: Annie

"Ex libris. Wyznania czytelnika" - Anne Fadiman

                   Cudna pozycja! Poszukiwałam jej od kilku lat, wreszcie udało mi się ją wypożyczyć z nowej biblioteki, połknęłam z rozkoszą, zaznaczając coraz to ciekawsze smaczki i wiele bym dała, aby mieć egzemplarz tej książki u siebie na półce – ten wypożyczony oddam do biblioteki z krwawiącym sercem... Nikt tak nie zrozumie mola książkowego jak inny mól książkowy - literatura towarzyszyła Anne Fadiman od dziecka – miłość, pasja i uwielbienie do książek, traktowanie ich jako nieodłącznego, bardzo ważnego elementu codzienności wypełniają każdą stronę „Ex librisu”, czyniąc jego lekturę prawdziwą przyjemnością – to jak balsam dla duszy – komunikat: cierpię na ten sam nałóg, ale dobrze mi z tym! Anne opisuje swoje codzienne potyczki z literaturą - począwszy od zaślubin księgozbiorów obojga małżonków, podziale czytelników ze względu na to jak traktują swoje książki, jak napisać dedykację, aż po anegdotki jak to znani pisarze bezwstydnie zrzynali od siebie fragmenty swoich utworów – a to tylko przykłady... Jest zabawnie, z polotem, ale przede wszystkim mądrze i pasjonująco. Dodatkowo nawiązania do setek pozycji, przytoczone wypowiedzi pisarzy, którzy byli także bibliofilami... I świetne dopowiedzenia tłumaczy na końcu każdego rozdziału, ukazujące poruszany w danym eseju temat w kontekście naszych, polskich realiów. To wszystko czyni z „Ex libris” niesamowity smaczek i perełkę dla wszystkich moli książkowych.

Moim zdaniem dziewiętnaście funtów starych książek to przysmak co najmniej dziewiętnaście razy większy niż funt świeżego kawioru.” (s.159)

                   Autorka czuła się jak niedouczona ignorantka czytając książkę 'Tygrys domowy” autorstwa Carla Von Vechtena, ja natomiast wyraźnie wyczuwałam moje edukacyjne braki w trakcie lektury „Ex Librisu” - nie w negatywnym sensie, ale jako ogromną motywację do zapoznania się z dziesiątkami kolejnych pozycji – oczywiście wynotowałam całą listę. Anne jest osobą niesamowicie oczytaną, prawdziwą erudytką, nie ma w niej jednak ani krzty snobizmu czy bufonady. To po prostu pokrewna dusza – jedna z nas. :) Kto na urodziny zamiast wystawnego przyjęcia nie wolałby udać się do starego, klimatycznego antykwariatu i wyjść z niego z naręczem smakowitych lektur? Kto nie zmaga się z wiecznym brakiem miejsca na książki? Kogo czasami nie dopada głód słów i wówczas czyta, z braku innych lektur, nawet instrukcję obsługi zmywarki czy też etykietki na żelach i szamponach w wannie? Oj znam to, znam doskonale... :)

Założenie książki zakładką odpowiada wciśnięciu klawisza stop, zaś odłożenie jej grzbietem do góry – klawisza pauza.” (s.49)

                     Autorka w ostatnim rozdziale wymienia cała litanię książek o książkach – Niestety, większość tytułów można dostać tylko po angielsku, wyszperać w angielskim czy amerykańskim antykwariacie... Przeważnie nie zdobycia u nas. Jakże bym marzyła, aby któreś wydawnictwo wzbogaciło swą ofertę o serię książek o książkach – wystarczy sięgnąć po „Ex libris”- lista gotowa! Proponuję zacząć serię od wznowienia esejów Anne Fadiman – to uczta, zanurzenie się w literackim raju wzajemnego zrozumienia, gdzie nikt nie powie: „a na co ci kolejna książka?”. Bardzo, bardzo polecam!

Zaiste – napisał Henry Ward Beecher – gdzież natura ludzka jest słabsza niż w księgarni!” (s. 160)
piątek, 12 września 2014 | By: Annie

"Beksińscy. Portret podwójny" - Magdalena Grzebałkowska

                  Nie dziwię się, że ledwie chwilę po premierze ta książka została natychmiastowo okrzyknięta jedną z najlepszych i najważniejszych w roku 2014, zgarnęła setki zachwytów, dosłownie same entuzjastyczne recenzje oraz szturmem zawojowała półki bestsellerów. Niesamowita biografia – w ten sposób napisać o tak skomplikowanych postaciach to prawdziwa sztuka i mistrzostwo. Beksińscy - ojciec i syn – malarz, fotograf, rzeźbiarz oraz dziennikarz, fascynat muzyki, tłumacz o mrocznych, wampirycznych zainteresowaniach. Przyznam, że przed lekturą nie widziałam o nich prawie nic... Nietuzinkowe osobowości artystów, zmienne charaktery, ulotne nastroje... Widać ogrom pracy Magdaleny Grzebałkowskiej – przekopanie się przez tony materiałów, archiwów, dziesiątki spotkań, wywiadów. Bardzo podobało mi się, że autorka nie miała odgórnego założenia 'był taki, a taki', nie wymienia litanii przymiotników narzucających konkretną, uformowaną już wcześniej wizję postaci, a przytacza jedynie określone sytuacje, czytelnikowi pozostawiając ich ocenę i wyciągnięcie wniosków. Bo osobowości tak niesztampowych, wielowarstwowych jak obaj Beksińscy nie da się uchwycić nawet w najdłuższej, a banalnej charakterystyce... Nic nie jest jednoznaczne, różne sytuacje wywołują różne zachowania, nie można, po prostu nie da się tu generalizować... Nie jest to łatwa pozycja – byłam w stanie czytać zaledwie kilkadziesiąt stron dziennie, przeplatając ją z innymi lekturami – mroczna, mocna, poruszająca, niepozostawiająca czytelnika obojętnym. Każdy artysta powinien marzyć, aby Magdalena Grzebałkowska zechciała napisać jego biografię – bo robi to naprawdę mistrzowsko, wybitnie. Fenomenalna książka. Brawo, chylę czoła.
środa, 10 września 2014 | By: Annie

"Za drzwiami mojego gabinetu" - Zbigniew Lew-Starowicz

                 Książka do połknięcia na raz – dziesiątki historyjek i ciekawostek prosto z gabinetu najpopularniejszego polskiego seksuologa, Zbigniewa Lwa-Starowicza. Ciekawa, wciągająca pozycja, niektórych pewnie zgorszy, ale nie oszukujmy się – wystarczy włączyć telewizję w paśmie popołudniowym czy też wejść na pudelka, aby dostać podobne wynurzenia, tylko w znacznie wulgarniejszej, ekshibicjonistycznej formie. A w książce Starowicza jest mądrze, z odpowiednim dystansem i smakiem – nie ma poszukiwania taniej sensacji, a jest rzeczowe, naukowe podejście do tematu, choć jednocześnie nieugrzecznione i niepozbawione nutki pikanterii czy też poczucia obcowania z sekretnym zwierzeniem. Wciąga, chciałoby się więcej. Ciekawostka, popołudniowy smaczek. Mi się podobało. :)
niedziela, 7 września 2014 | By: Annie

"Złote żniwa" - Jan Tomasz Gross

                    Niesamowicie mocna książka – bardzo kontrowersyjna i ciężka. Niezwykle trudno mi się ją czytało – brnęłam mozolnie przez każdą kolejną stronę, rozdział – zaledwie 200 stron porażającego, nieczłowieczego okrucieństwa - makabryczne, szokujące, jak obuchem w głowę. Chyba wolałabym tej pozycji nie czytać, choć jednocześnie cieszę się, że zapoznałam się z tą lekturą – niemniej czuję ulgę, że to już za mną... Takie książki zmieniają nastawienie, poglądy, rzucają nowe światło na przykurzone sprawy i wywołują dyskusje oraz dziesiątki myśli w głowie. Nie mam pojęcia jak oceniać „Złote żniwa” – brakuje mi wiedzy historycznej... Wiele osób zarzuca tej pozycji tendencyjność, brak obiektywizmu, a Grossom interpretowanie zdarzeń tylko na własną 'korzyść'. Powiem tak – nawet jeśli opisywane wydarzenia są nieco podkoloryzowane, nawet gdyby tylko jedna dziesiąta faktów była prawdziwa to i tak jest to porażająca, szokująca lektura. Jak Polacy zachowywali się w obliczu zagłady Żydów...

                   „Formy, jakimi Niemcy likwidowali Żydów, spadają na ich sumienie. Reakcja na te formy spada jednak na nasze sumienie. Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia.” (s. 178-179)
sobota, 6 września 2014 | By: Annie

"Kobiety z Czerwonych Bagien" - Grażyna Jeromin-Gałuszka

                   Piękna opowieść o kobietach – o kobiecej sile, przyjaźni, niezłomności i nierozrywalnej więzi. I godzeniu się z losem – przyjmowaniu na klatę przeciwności – one nas kształtują, także są częścią życia. Na wszystko jest w życiu pora, co ma być to będzie, nie ma sensu zamartwiać się na zapas tym, na co i tak nie mamy wpływu... 'Co ma się zdarzyć, to się zdarzy...' Kobieca siła i odwaga w obliczu sytuacji kryzysowych, ale jednocześnie ogromna pokora wobec losu – takie właśnie jesteśmy i taka tematyka przemawia do mnie mocno... Ta książka to samo życie, z jego wzlotami i upadkami, chwilami dobrymi i złymi, ubrane w losy kilku pokoleń kobiet z jednej rodziny, które mieszkają w domu na odludziu – tytułowych Czerwonych Bagnach. Począwszy od wojny, aż do współczesnych czasów śledzimy perypetie grupy nietuzinkowych kobiet, a gdzieś w tle przewijają się mężczyźni ich życia – każda odnajduje swojego 'antychrysta', ale niekoniecznie szczęście w miłości...

                    Grażyna Jeromin-Gałuszka ma nie tylko świetne pióro, ale także, co wyróżnia ja spośród wielu innych polskich autorek literatury kobiecej, jest rewelacyjna w kreowaniu wyrazistych, różnorodnych, charakternych i zwyczajnie dających się lubić bohaterek – przesympatycznych w swoich sprzeczkach i perypetiach. Jej książki przywodzą mi na myśl niezapomniane „Gotowe na wszystko” i postacie Gaby, Lynette, Bree, Susan... Lubię styl jakim pisze, ale uwielbiam bohaterki z jej powieści – są jak najprawdziwsze osoby, dawno niewidziane przyjaciółki - to właśnie za ich sprawą wciąż chcę się sięgać po kolejne książki pisarki... „Kobiety z Czerwonych Bagien” to bardzo dobra literatura kobieca – warto sięgnąć, polecam.
czwartek, 4 września 2014 | By: Annie

Arcydzieło: "Umiłowana" - Toni Morrison

                   Oto nowe nazwisko, które w moim osobistymi rankingu pisarzy wybiło się na sam szczyt i szturmem zajęło miejsce obok innych twórców, których chcę przeczytać absolutnie wszystko, co tylko napisali. Przedstawiam Wam Toni Morrison – wybitną afroamerykańską pisarkę, laureatkę Nagrody Nobla z 1993 roku, która w swoich książkach skupia się głównie na jednym temacie – niewolnictwu i jego historii w Stanach. I o tym także jest „Umiłowana”, która rozgrywa się kilka lat po wojnie secesyjnej, w środowisku wolnych Murzynów. Główna bohaterka Sethe wraz z córką mieszka w nawiedzonym domu w stanie Ohio... Nic więcej nie zdradzę, bo uważam, że wszelkie streszczenia mogą jedynie zaszkodzić tej książce - to nie tylko powieść ambitna i poszerzająca horyzonty, ale również wciągająca, tajemnicza historia z suspensem. Kto nie będzie czuł się przekonany moimi zachwytami, tego żadne opisy i tak nie skuszą – a ta historia wymyka się wszelkim uogólnieniom – nie chcę spłycić jej głębi, bogatego tła historycznego i ogromu miłości matki skonfrontowanej z obroną dziecka, godności bohaterów, ukazanego na kartach książki niczym nieuzasadnionego zła, ale także bezinteresownego dobra...


                  „Umiłowaną” czytałam już kiedyś, będąc chyba jeszcze w gimnazjum, niewiele z tej lektury pamiętałam, jedynie zarys fabuły i poszczególne sceny, ale zgodzę się tu w stu procentach ze słowami tłumaczki, że 'początek powieści, jak przyznają krytycy, jest prawie niezrozumiały w trakcie pierwszej lektury: czytelnik zostaje wciągnięty w sam środek akcji, a wszelkie zawęźlenia są rozsupływane powoli, aż do ostatniej stronicy.” Faktycznie, zupełnie inaczej odbiera się tę książkę przy pierwszym i drugim podejściu do niej... Nie ma co oszukiwać – nie jest to powieść łatwa, do pochłonięcia w samolocie, w kilka godzin – nie wszystkich czytelników zachwyci, nie wszyscy pewnie dadzą radę ją przeczytać. To pozycja wymagająca skupienia, ale niezwykle piękna. Na uwagę zasługuje rewelacyjne tłumaczenie – rzadko zwracam na nie uwagę, jednak w tym przypadku jestem naprawdę po ogromnym wrażeniem. Dla mnie ta książka to czysta wirtuozeria – piękna, do bólu prawdziwa proza. Urzekła mnie od pierwszej strony, jedna z lepszych powieści jakie czytałam. Ambitna, niełatwa, ale nie do zapomnienia. Poruszająca. Toni Morrison pisze obłędnie – to ścisła, światowa czołówka. Warto, naprawdę warto. Coś niesamowitego. Pokochałam tę pisarkę! W swojej książce zawarła wszystkie odcienie ludzkich emocji, bohaterowie są jak żywi, a w historię niezwykle umiejętnie i przejmująco wplotła elementy magii. Arcydzieło. Do „Umiłowanej” jeszcze wrócę, a tymczasem pragnę odkryć wszystkie inne powieści wybitnej Toni Morrison...
wtorek, 2 września 2014 | By: Annie

"Dziś wieczorem nie schodźmy na psy. Afrykańskie dzieciństwo" - Alexandra Fuller

                Przepiękna, pełnokrwista i niezwykle szczera autobiograficzna opowieść o dzieciństwie spędzonym w Afryce. Początkowo miała przybrać formę powieści, jednak nie mam wątpliwości, że jako historia fikcyjnych bohaterów ta książka bardzo straciłaby na swojej autentyczności i sile rażenia...

"Najpierw próbowałam spisać swoje życie jak pisze się fikcję. Powstało osiem czy dziewięć wyjątkowo kiepskich powieści. Zdawało mi się, że muszę znaleźć jakiś sposób, by usprawiedliwić rasizm, w którym dorastałam, opisać ciężkie życie białych w Afryce, wymazać winę z powodu niesprawiedliwości, której świadkiem byłam w dzieciństwie. (...) Jednak te powieści wydawały się nieprawdziwe, bo próbowałam w nich złagodzić glosy białych i nadać pełnię głosom czarnych, kobiet i dzieci, uciszanych przez lata represji. W końcu zrozumiałam, że te fikcyjne dzieła były książkami kobiety zbyt przestraszonej, by spojrzeć światu w twarz (...). Wtedy podjęłam decyzję, by opisać swoje życie takie, jakie było: pełne pasji, cudowne, trudne, męczące, chaotyczne, piękne."

                  I powstała z tego niezwykła opowieść - prawdziwa, do bólu szczera. Udekorowana pięknymi, biało-czarnymi zdjęciami dokumentującymi ulotne chwile z dzieciństwa Alexandry. Napisana wymownym, wyrazistym stylem - niekoniecznie najłatwiejszym do przyswojenia - ale pięknym. Wszystko zostało przedstawione bez autocenzury - choroba psychiczna matki, wszelkie problemy, rasizm wśród białych... "Dziś wieczorem nie schodźmy na psy" to także bogate źródło wiedzy na temat schyłku kolonializmu - jak biali postrzegają swoją nową pozycję, jak odnajdują się w nowej rzeczywistości, gdy kolejne kraje afrykańskie ogłaszają swoją niepodległość i okazuje się, że Europejczycy przestali być faworyzowani ze względu na kolor skóry. Fullerowie mieszkali w dawnej Rodezji (obecnie Zimbabwe), następnie w Malawi i Zambii. Wiedli, częściowo na własne życzenie, niesamowicie trudne życie - rodzina Fullerów nie należała do bogatych, a ich historia naznaczona była śmiercią trójki dzieci oraz pechem. Jednak to niełatwe życie było jednocześnie niezwykle fascynujące i bogate - pełne doznań, barw, zapachów i smaków Afryki. Żyli nieco na pograniczu dwóch światów - w Afryce, mimo uwielbienia dla tego rejonu, nigdy nie byli do końca 'u siebie', natomiast powrót do zimnej i deszczowej Anglii skłonił ich jedynie do jak najszybszego powrotu do Afryki - do świata europejskiego także już nie należeli... Zdecydowanie nietuzinkowa rodzina, świadomie wybierająca miejsca odizolowane od świata, podejmująca wyzwania, których nikt inny nie chciał się podjąć..

"Jestem Afrykanką z przypadku, nie z urodzenia. Choć wiec dusza, serce i umysł są afrykańskie, zdecydowanie biała skóra wyraźnie nie jest. "

"My, biali, nie możemy mieć na własność kawałka Afryki, ale z zadziwiającą pewnością wiedziałam też, że Afryka posiadła na własność mnie."

                   To książka, która mówi sama za siebie. Wzbogacająca, dokształcająca, ale to jednak wciąż przede wszystkim bardzo szczera i po prostu fascynująca lektura autobiograficzna. Bardzo polecam!
poniedziałek, 1 września 2014 | By: Annie

"Widmokrąg" - Wojciech Kuczok

                   Od dawna chciałam poznać twórczość pana Kuczoka – pierwsze spotkanie z jego prozą wywołało u mnie naprawdę niejednoznaczne wrażenia... Jedno jest pewne – Kuczok ma świetne pióro – pisze obrazowo, ma swój wyraźnie wyczuwalny styl, pięknie włada językiem, bawi się słowem. Lektura „Widmokręgu” dostarczyła mi przede wszystkim poczucia, że obcuję z prozą pięknie napisaną, choć niełatwą. Rzadko sięgam po opowiadania, nie przepadam za krótką formą, ciężko mi się ją czyta i przyznam szczerze, że w trakcie lektury „Widmokrąg” nieszczególnie mi się podobał, właśnie pod kątem formy zaprezentowanej treści – czytając prawie same powieści przywykłam do przeżywania historii wraz z bohaterami, bardziej rozbudowanej fabuły, a tego w tej książce nie ma – nie jest to jednak zarzut odnośnie „Widmokręgu” - po prostu takie są uroki opowiadań, których ja jakoś nie umiem docenić... Natomiast teraz, kilka tygodni po zakończeniu lektury, gdy wróciłam myślami do tej książki, z zaskoczeniem odkryłam, że wciąż pamiętam część opowiadań, ale teraz odbieram je zupełnie inaczej - powoli doceniam ich kunszt, konstrukcję i wyjątkowość – chyba dojrzały we mnie... Jak na krótką formę są naprawdę dobre, choć zaznaczam i podkreślam, że czytam bardzo mało opowiadań – nie mam za bardzo z czym porównywać. I choć nie czuję się rzucona na kolana czy zachwycona, to mam świadomość, że to absolutnie nie za sprawą braków warsztatowych czy twórczych pana Kuczoka, a jedynie dlatego, że opowiadania to nie jest do końca 'mój' gatunek, nie umiem w nim zasmakować. Pięknie wspominam historie z „Królowej żalu”, tytułowego „Widmokręgu”... Tę pozycję traktuję jako ciekawostkę - poszerzenie moich literackich horyzontów, poznanie nowego dla mnie, a od lat bardzo cenionego w Polsce autora. Literackie wyzwanie – niełatwe, ale wzbogacające. Czy wrócę jeszcze do twórczości Kuczoka – nie wiem... Może coś polecicie? Powieść? „Gnój”?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...