sobota, 30 sierpnia 2014 | By: Annie

Powieść zapomniana, ale bardzo warta przeczytania: "Rebeka" - Daphne du Maurier

                Ta wydana po raz pierwszy w roku 1938, a obecnie zapomniana, niewznawiana od wielu lat powieść bardzo lubianej niegdyś pisarki Daphne du Maurier, powinna został odkurzona i przywrócona do łask – w nowym wydaniu, z piękną okładką, mogłaby ponownie zawojować serca rzeszy czytelników. Wielka szkoda, że twórczość tej niezwykle popularnej w swych czasach autorki zarosła u nas kurzem, dostępna jedynie na allegro - mnie osobiście oczarowała... Urzekła mnie już sama notka zamieszczona przez wydawcę na okładce – 'wciąż bardzo atrakcyjna czytelniczo, choć nieco trąci myszką” - wyobrażacie sobie taki blurb obecnie, kiedy każda powieść to rzekomo 'zachwycający bestseller, który pokochali czytelnicy na całym świecie'? :) Taka niespotykana szczerość zasługuje na pochwałę, niemniej zupełnie się z nią nie zgadzam – mimo pływu lat „Rebeka” zupełnie nie straciła na aktualności – czyta się ja rewelacyjnie, bohaterowie są bardzo autentyczni, a wciąga jak najlepszy współczesny kryminał czy thriller. To książka w stylu tych, które lubię najbardziej – rozbudowany wątek obyczajowo-psychologiczny, skonstruowane od podstaw sylwetki bohaterów, w tle tajemnica z przeszłości wprowadzająca nieco mrocznego nastroju, a jako wisienka na torcie piękne opisy – posiadłości Manderley, ogrodów, Lazurowego Wybrzeża itd. Tytułowa Rebeka to zmarła przed rokiem żona Maxima de Wintera, który jest właścicielem pięknej rezydencji nad brzegiem morza – legendarnego Manderley. Po śmierci żony, Maxim poszukuje ukojenia w Monako, gdzie poznaje młodą, naiwną dziewczynę – naszą główną bohaterkę. Jednak nad ich miłością oraz posiadłością wciąż unosi się duch Rebeki, która jawi się jako kobieta idealna – wciąż jest obecna w swoich pokojach, we wspomnieniach i rozmowach... Nic więcej nie zdradzę – czytajcie – gwarantuję tylko, że niejedno zaskoczenie Was spotka w trakcie lektury...


                   Bardzo klimatyczna opowieść, wywołała u mnie sporo emocji, szczególnie postać pani Denvers, zarządczyni domu, przyprawiła mnie o szybsze bicie serca i ciarki na plecach. To jedna z tych lektur, które na zawsze osiedlają się w umyśle czytelnika; usłyszę imię Rebeka – pomyślę o tej książce. Posiadłość w Anglii nad morzem – przypomnę sobie Manderley. Trochę w klimacie „Tajemniczego ogrodu”, niektórych powieści Agathy Christie czy też „Dziwnych losów Jane Eyre” - niesamowicie działa na wyobraźnię. Ciężko jest mi w kilku słowach uchwycić ten niepowtarzalny, staroświecki i nieco mroczny klimat powieści - czytając „Rebekę” czułam się trochę jak mała dziewczynka – to wówczas pochłaniałam historie o wielkich posiadłościach z dziesiątkami pozamykanych pokoi, z zastępem szepczących potajemnie służących, popołudniowymi herbatkami i nocnymi sztormami. Uwielbiam te klimaty! Nic nie jestem w stanie zarzucić tej książce - podobało mi się absolutnie wszystko! To pełnokrwista, świetnie skonstruowana i do ostatniej strony trzymająca w napięciu powieść, zawierająca wszystko to, co najlepsze z powieści obyczajowej, romansu i kryminału – we wstępie „Rebeka” została określona jako psychologiczny romans sensacyjny. A dodatkowo ten klimat – nieco gotycki, tajemniczy, mroczny... Plus wielka miłość, zemsta, tajemnicza śmierć, intrygi służby... Niezwykle wiarygodnie opisane, z rozbudowanym tłem psychologiczno-obyczajowym. Rewelacja. Bardzo polecam!!!
środa, 27 sierpnia 2014 | By: Annie

"Jutro" - Guillaume Musso

                Zanim zabiorę się do spisywania moich wrażeń z lektur wyjazdowych i tych jeszcze wcześniejszych, zaległych od kilku miesięcy, koniecznie muszę 'na świeżo', gdy emocje polekturowe wciąż szumią w głowie, podzielić się z Wami najnowszą swieżynką spod pióra Guillaume'a Musso. Dorwałam natychmiast po powrocie do domu, zamówiłam jeszcze z wakacji i natychmiast pochłonęłam – ale z Musso nie da się inaczej. ;) Szczerze mówiąc przestałam już nawet czytać opisy jego książek - ufam temu pisarzowi i wiem, że jeśli chodzi o lekką, wciągająca historię nie zawiodę się - jego powieści kupuję w ciemno.

                   Poznajemy Emmę i Matthew, którzy za sprawą kupionego na garażowej wyprzedaży laptopa nawiązują mailową korespondencję. Jednak po nieudanej próbie spotkania okazuje się, ze Emma żyje w roku 2010, a Matthew w 2011! Musso jest w świetnej formie – wrócił bardziej w stronę realizmu magicznego, w jego dwóch poprzednich książkach było go zdecydowanie mniej. A stosowanie go wychodzi mu naprawdę rewelacyjnie, także jak najbardziej z korzyścią dla jego najnowszej powieści. „Jutro” to bardzo dobra, wciągająca rozrywka – jak najlepszy film, komedia romantyczna połączona z thrillerem. Do połknięcia na raz – świetny styl pisania, wartka akcja z wątkiem zagadki, umiejętnie wplecione w nią klimatyczne, przemawiające do czytelnika opisy – idealna dawka dialogów, stopniowania napięcia, zaskoczenia i romantyzmu. Najnowsze powieści Musso są do siebie bardzo podobne - mam na myśli schemat: dwa miasta, kobieta i mężczyzna, zagadka kryminalna w tle. Jednak można mu tę schematyczność wybaczyć, bo jego książki to zawsze 400 stron czystej rozrywki, która nie ogłupia – nie jest przesadnie lekko, ale, co lubię i bardzo sobie cenię, autor bez wydumanych aspiracji, bez kompleksów i pretensji względem lektur ambitniejszych, niesamowicie zręcznie porusza się w dziale 'literatura lekka i przyjemna' – jest w tym prawdziwym mistrzem.
Czekam niecierpliwie na tłumaczenie jego kolejnej powieści - "Central Park"! 


                 A tak swoją drogą to moje zdumienie i pewne zaciekawienie wzbudza polityka wydawnictwa Albatros – ile razy można zmieniać szatę graficzną jednej książki? Nie tylko okładkę ale także czcionkę, wysokość, wielkość liter na okładce, raz drukowane, raz nie... Po co to robić tak szybko po ukazaniu się pierwszego wydania? Czy to się może opłacać? Czy ktoś wie o co w tym chodzi..? Intryguje mnie to już od kilku lat ;)
wtorek, 26 sierpnia 2014 | By: Annie

Jesień...

            Z powrotem w domu.

            12 książek przeczytanych w trakcie wyjazdu, ale apetyt na następne lektury wciąż niezaspokojony. Wyjazd udał się wspaniale, przyznam jednak, że stęskniłam się za moimi małymi, domowymi zwyczajami – kawą w ulubionym kubku, ciszą domowego poranka w łóżku, regałami pełnymi książek... I za miastem i jego szybszym oddechem... za kawiarniami, za spotkaniami ze znajomymi, za sklepami i kinami. Jak co roku jesień daje mi mnóstwo energii i chęci – umysł wypełniają mi coraz to nowe plany i pomysły czekające na zrealizowanie... Uwielbiam jesień – jej zapachy, kolory, smaki – spacery po dywanach kolorowych liści, przepięknie przebarwiające się ulice pełne drzew, chłodniejsze powietrze o poranku, choć wciąż pełne promieni słońca, a także grube, wełniane swetry wystarczające zamiast kurtki – jesień to powiew czegoś świeżego i nowego, co zawsze stanowi dla mnie ogromną dawkę pozytywnej energii do działania. Mam nadzieję, że w tym roku jesień będzie klasycznie piękna i złota - taka, żeby można było zasuszyć bukiet liści, wybrać się na spacer do parku z książką i zebrać kasztany na szczęście... Przede mną jeszcze ponad miesiąc wakacji – oczywiście zamierzam mnóstwo czytać, ale czekają mnie także porządki we wszystkich szafach i szafeczkach, zakupy i mnóstwo innych małych spraw oraz pomysłów – uporządkować zdjęcia, biżuterię itd. Powoli, delektując się, przeglądam również strony księgarni z zapowiedziami – jesień jak zwykle dostarczy nam licznych czytelniczych smakołyków... :)

A na zakończenie lata kilka migawek z wakacyjnego czytania pod chmurką:






środa, 6 sierpnia 2014 | By: Annie

"Świat według Joan" - Joan Collins


               Pierwsza wyjazdowa lektura, zgarnięta ‘na szybko’ do torebki, przeczytana prawie w całości w drodze. Miało być lekko i przyjemnie, a przyznam, że mam bardzo mieszane odczucia odnośnie książki pani Collins. Faktycznie, jest tu trochę takich milszych fragmentów, gdy autorka snuje swoje opowieści i porady – jest bardzo kobieco i sympatycznie, choć nie brakuje truizmów. Jednak jeszcze liczniejsze są te 'zrzędzące kawałki' – jak to kiedyś było wspaniale, a teraz to ci młodzi tacy beznadziejni – technologia to samo zło, a wolność i tolerancja to nowomodne wymysły. Sporo tu także niekonsekwencji – śmieszyły mnie narzekania autorki na współczesny kult urody i młodości – a połowa książki jest przeznaczona właśnie poradom jak być młodym i pięknym. ;) Oczywiście sama Joan Collins zastrzega, że ona nigdy nie korzystała z usług chirurga plastycznego, a swój wygląd zawdzięcza jedynie dobrym genom i ochronie przed słońcem. Nie twierdzę, że tak nie jest, ale zawsze niezmiennie śmieszą mnie te skrupulatne zapewnienia gwiazd o ich naturalnej urodzie. Pani Collins wspomina także swoje grzeszki z młodości, ale po nich następuje natychmiastowe usprawiedliwienie i rozgrzeszenie – ‘co złego to nie ja’… Równie irytujące było stawianie się autorki w panteonie gwiazd na równi z takimi sławami jak Elizabeth Taylor, Marilyn Monroe, Marlon Brando czy Paul Newman...

                   To bardzo egocentryczna książka – wiem, że książki autobiograficzne mają do tego prawo (choć nie jest to prawdziwa autobiografia – raczej zbiór przemyśleń i anegdotek), ale zdecydowanie nie jest to subtelny, pomijalny egocentryzm, a po prostu postrzeganie całego świata poprzez pryzmat wielkiego ego Joan Collins – tytuł „Świat według Joan” jest tu niezwykle adekwatny. Ona wszytko wie najlepiej, ona ocenia i wydaje wyroki – nie lubię takiego autorytatywnego, jednostronnego podejścia do zagadnień skomplikowanych i niejednoznacznych. Być może czytelnikom lepiej znającym i lubiącym jej osobę bardziej przypadnie do gustu ta książka – ja tej pani jako aktorki za bardzo nie kojarzę, a mania serialu „Dynastia” ominęła mnie całkowicie – nie było mnie wówczas na świecie. „Świat według Joan” można przeczytać przede wszystkim dla kilku sympatyczniejszych fragmentów – wspomnień ze złotych lat Hollywood, spotkań i przyjęć z takimi osobistościami James Dean, Paul Newman, Marilyn Monroe – te fragmenty są z całej książki najciekawsze. Początek podobał mi się zdecydowanie bardziej niż końcówka, gdzie przeważa już samo narzekanie – jest to zwyczajnie nudne i męczące. Ta pozycja jawi mi się jako niezbyt wiarygodna próba autokreacji Joan Collins na wzór do naśladowania, chodzący ideał z radą na każdy temat - ja tego nie kupuję... A pani Collins nie polubiłam - z treści wyłania się jej obraz jako osoby nieszczerej, wyidealizowanej i niezwykle zadufanej w sobie - być może takie jest prawo wielkich gwiazd, ale czy trzeba od razu napisać całą książkę na ten temat? Szkoda czasu i papieru... Ciekawi mogą przeczytać, ale zdecydowanie nie jest to lektura obowiązkowa.

"Wayward Pines. Szum" - Blake Crouch

                 Niezwykle umiejętnie i przebojowo napisana książka- bardzo wciągająca, czyta się ją naprawdę błyskawicznie - murowany wakacyjny hit. Nie oglądałam "Miasteczka Twin Peaks", choć teraz mam ogromną ochotę nadrobić te zaległości. Widziałam natomiast rewelacyjny serial „Lost”, trochę odcinków „Z Archiwum X” i przyznam, że "Wayward Pines" faktycznie ma w sobie podobną nutkę mrocznej tajemnicy, odizolowania, narastającego napięcia - wyjątkowo zgodzę się tu z blurbem z okładki. Jednak powieść ma nad wspomnianymi serialami tę przewagę, że na wyjaśnienie zagadki miasteczka nie trzeba czekać pięciu lat, a wystarczy doczytać historię do końca. ;)

                   Przyznam, że uwielbiam to uczucie gdy już pierwsze kartki książki, nawet za sprawą nieszczególnie ambitnej opowieści, porywają mnie w swój świat, rozbudzają ogromną ciekawość co przyniesie każda następna strona, sprawiają, że jadąc metrem muszę uważać, aby nie przegapić mojej stacji. Wszelkie opisy i streszczenia mogą jedynie zepsuć przyjemność lektury - zdradzę tylko, że mamy tu odizolowane od świata miasteczko i uwiezionego w nim za sprawą tajemniczego wypadku agenta federalnego. Oczywiście nie jest to literatura zmieniająca świat czy rozwijająca intelektualnie, ale po prostu doskonała wakacyjna rozrywka! A "Szum" to dopiero pierwszy tom trylogii... Ogromnie jestem ciekawa co przyniosą kolejne części...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...