Dość trudna lektura – zupełnie nie
w typie klasycznych dzienników, jakie zdarzało mi się w
przeszłości czytać, które po prostu dzień po dniu opisywały
perypetie autora. To raczej chaotyczne fragmenty z życia,
przemyślenia, ulotne spostrzeżenia poczynione przez Susan Sontag -
wybitną amerykańską intelektualistkę – zawodowo autorkę esejów
i pisarkę, a prywatnie najpierw żonę i matkę, a następnie
wyzwoloną homoseksualistkę. Znajdziemy tu również m.in. jej listy
książek do przeczytania, notatki o obejrzanych filmach, szkice
pierwszych opowiadań i powieści, a także wiele innych puzzli
składających się na nietuzinkową osobowość pisarki. Nie ma tu
za to zbyt wielu informacji na temat jej codzienności – o ważnych
wydarzeniach z jej życia (np. o rozwodzie) dowiadujemy jedynie w
formie mało wyrazistych napomknięć, aluzji i sugestii,
zdominowanych przez przemyślenia oraz nastroje autorki. Zabrakło mi
w takich momentach jakiegoś bardziej prozaicznego wprowadzenia w
temat, dokładniejszych przypisów opisujących, co dokładnie dzieje
się w życiu Susan – gdzie mieszka, pracuje, w kim jest zakochana
- czasami ciężko się w tym połapać polegając jedynie na
kontekście, choć jednocześnie dzięki temu „Dzienniki” zyskują
na autentyzmie – widać, ze autorka pisała je tylko i wyłącznie
dla siebie...
Susan Sontag to zdecydowanie wybitna
osobowość – niezwykle oczytana, zaznajomiona z filmami,
filozofią, muzyką. Podziw budzi jej rozwinięta już w bardzo
młodym wieku wszechstronna znajomość kultury i wyrobione poglądy,
choć ona sama zarzucała sobie przesadny konformizm. Czytamy o jej
opiniach na temat filmów, literatury (źródło mnóstwa
czytelniczych inspiracji), a także o pierwszych doświadczeniach
seksualnych i spotkaniach z wybitnymi postaciami ze świata sztuki, W
latach 1947-1963, czyli w okresie, który obejmuje pierwszy tom
„Dzienników”, Susan miała 14 do 33 lat - widzimy jak stopniowo
dojrzewa, dorasta, aż staje się 'odrodzona...'
„Źródłem
lęku przed starością jest świadomość, że w tej chwili nie żyje
się tak, jak by się chciało.”
„Nie
wiem, co naprawdę czuję, więc aby się tego dowiedzieć, zwracam
się do innych ludzi - innej osoby. Ta osoba mówi mi , co chciałaby,
abym czuła. Ja zaś nie mam nic przeciw temu, bo przecież i tak nie
znam swoich emocji, a lubię być zgodna.”
„Pisarze
dzielą się na zewnętrznych (Homer, Tołstoj) + wewnętrznych
(Kafka). Świat to szaleństwo.”
„Dzienniki” to książka, która
zwiększa samoświadomość i nasuwa pewne przemyślenia – choć do
nich nie zmusza. Tę pozycję można równie dobrze 'zaliczyć' w dwa
dni - po prostu czytając ciurkiem - nie zagłębiając się, nie
analizując. Ale można także spędzić godzinę nad jednym akapitem
– rozmyślając, szukając odpowiedzi. To nierówna pozycja -
niektóre fragmenty, jak na przykład kilkadziesiąt stron urywków
wspomnień z dzieciństwa wymiennych bez ładu i składu, nudzą, a
niektóre (szczególnie te z późniejszych okresów – gdy Susan
mieszkała w Paryżu i Nowym Jorku) są naprawdę ciekawe i
fascynujące. Nie wiem czy polecać – to raczej nie jest książka,
która można zaklasyfikować 'podała się/nie podobała'. Warto
sięgnąć – ale tylko wtedy gdy zamiast odprężającej lektury
chcemy, aby coś podręczyło nasz umysł, wywołało refleksje,
rozwinęło nas i wymusiło bezwarunkowe skupienie. Gdy chcemy 'od
środka” poznać niezwykłą i niewątpliwie wyjątkową osobę,
jaką była Susan Sontag. „Dzienniki” oceniam oczywiście z
punktu widzenia laika, na pewno dla osób będących fanami Susan
Sontag, analizujących jej prace i życie, ta książka będzie
jedynie niezgłębionym źródłem zachwytów i bezcennych
informacji. Nie jest to prosta lektura – wymaga skupienia, ale daje
także dużo satysfakcji... Raczej skierowana do bardziej świadomych
i dojrzalszych czytelników – lubiących delektować się ulotnym
spostrzeżeniem i pięknie sformułowaną myślą.
6 komentarzy:
Mam na półce, ostatnio nawet myślałam, czy by jej wreszcie nie przeczytać :).
Niestety nie słyszałam wcześniej o Susan Sontag, ale zaciekawiła mnie ta pozycja. Lubię czytać wszelkiego rodzaju dzienniki, pamiętniki, wspomnienia bo pozwalają na poznanie autora w sposób, który żadna biografia nie jest w stanie zrobić :)
Nigdy mi nie po drodze z dziennikami i z tym będzie podobnie.
W dziennikach, które zbyt szczegółowo relacjonują codzienność, często się gubię. Nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich nazwisk i ułożyć ich w jakiejś konkretnej relacji z autorem. Słabsze i lepsze momenty chyba zawsze są obecne w tego typu literaturze. Zwłaszcza jeśli pisane były dla siebie, a nie dla czytelnika.
Bo z dziennikami jest tak, że są pisane "dla siebie" - niby. Niby prywatnie, ale z nieujawnianym przewidywaniem odkrycia i wydania przez potomnych. Więc kreacja. Ale z drugiej strony zero kompozycyjnego przymusu (piszę dziennik, a poza tym, kiedy go czytacie, prawdopodobnie i tak już mnie nie ma, więc mi to lata:). No i potem takie właśnie czytelnicze trudności z uchwyceniem jakiejś choćby szczątkowej spójności. Dziennik to hybryda, wolna amerykanka i prywata. No i spróbujcie się przyczepić:) - myśli sobie autor - to ja wam pokażę, co naprawdę myślę. Jeśli te zapiski znajdziecie:)
My Slow Nice Life - hahha, dobre! sama prawda :)
Prześlij komentarz