czwartek, 31 lipca 2014 | By: Annie

Wakacje z książkami...

                Nadchodzi sierpień, a wraz z nim mój ponad trzytygodniowy wyjazd do pewnej urokliwej, drewnianej chatki na mazurach. Tuż na Biebrzą, z własnym terenem, małym jeziorkiem, z możliwościami niezliczonych spacerów, a także z uroczym fotelem i lampką na pięterku - gdy wieczorem za oknem cisza i absolutna ciemność, zamierzam właśnie tam pochłaniać lekturę za lekturą. W ciągu dnia również planuję czytać - na kocu na łące, przy porannej kawie... Ten mazurski zakątek to miejsce stworzone na takie 'literackie wakacje' – cisza, spokój, piękna przyroda... Wybór książek, które pojadą ze mną nie był łatwy – inni pewnie nie przywiązują do tego takiej wagi, jednak myślę, że większość osób tutaj doskonale mnie zrozumie – przecież na wyczekiwaną cały rok czytelniczą ucztę nie wezmę byle czego. ;) Przyznam, że skrupulatne wyławianie kolejnych pozycji z moich zbiorów i komponowanie z nich przeróżnych stosików sprawiło mi mnóstwo przyjemności i radości. Prawdopodobnie nie uda mi się przeczytać wszystkiego, ale kto wie jaki czytelniczy szał mnie ogranie..? Wybór musi być! Po raz pierwszy na blogu pokażę Wam także stosy moich równie zaczytanych rodziców (to z nimi jadę, a mój ukochany dojedzie do nas później) - kto zgadnie który ze stosów należy do kogo? ;). Podział jest nieco umowny, bo najpewniej będziemy sobie jak zwykle nawzajem podbierać i polecać co poszczególne tytuły. :)


                Spakowałam coś lżejszego jak np. „Kobiety z Czerwonych Bagien” czy kolejną pozycję ze świetnej serii Babie Lato - „Nie licząc kota”, ale także sporo ambitniejszej literatury – udało mi się wyszperać w bibliotece Borgesa, planuję przeczytać słynną już biografię Beksińskich, „Umiłowaną” Toni Morrison, a także wiele innych, od dawna odkładanych książek, na które brakowało mi czasu - „Stan zdumienia”, „Dziś wieczorem nie schodźmy na psy”, „Rebekę”, „Kwiaty na poddaszu”... . Może dorzucę jeszcze coś w ostatniej chwili do torebki lub zakupię małe co nieco na Kindla – kuszą mnie ogromnie kolejne tomy z serii Wayward Pines... Jestem ogromnie ciekawa jak mojej mamie spodoba się „Alibi na szczęście” – zawsze z ogromną ciekawością czekam na jej opinie „czy warto przeczytać”. Obie chcemy zmierzyć się także z ponadczasową klasyką w postaci „Miasteczka Middlemarch” George Eliot. Natomiast stosy mojego taty to bardziej fantastyka i podróże – w tym kilka moich książek, kilka z półek rodziców, a także sporo łupów z biblioteki i przewodniki – zapowiedzi kolejnych podróży...

               Zupełnie nie wiem jak to będzie z dostępem do internetu, a także z moim nastrojem do pisania - jakie lenistwo we mnie wstąpi. ;) Możliwe, że od czasu do czasu uda mi się wrzucić jakąś recenzję, jednak nie czuję się do tego zobligowana - bo różnie to może być...

Udanych i słonecznych wakacji wszystkim życzę – z mnóstwem książek oczywiście. ;)
wtorek, 29 lipca 2014 | By: Annie

"Odrodzona. Dzienniki 1947-1963" - Susan Sontag

                    Dość trudna lektura – zupełnie nie w typie klasycznych dzienników, jakie zdarzało mi się w przeszłości czytać, które po prostu dzień po dniu opisywały perypetie autora. To raczej chaotyczne fragmenty z życia, przemyślenia, ulotne spostrzeżenia poczynione przez Susan Sontag - wybitną amerykańską intelektualistkę – zawodowo autorkę esejów i pisarkę, a prywatnie najpierw żonę i matkę, a następnie wyzwoloną homoseksualistkę. Znajdziemy tu również m.in. jej listy książek do przeczytania, notatki o obejrzanych filmach, szkice pierwszych opowiadań i powieści, a także wiele innych puzzli składających się na nietuzinkową osobowość pisarki. Nie ma tu za to zbyt wielu informacji na temat jej codzienności – o ważnych wydarzeniach z jej życia (np. o rozwodzie) dowiadujemy jedynie w formie mało wyrazistych napomknięć, aluzji i sugestii, zdominowanych przez przemyślenia oraz nastroje autorki. Zabrakło mi w takich momentach jakiegoś bardziej prozaicznego wprowadzenia w temat, dokładniejszych przypisów opisujących, co dokładnie dzieje się w życiu Susan – gdzie mieszka, pracuje, w kim jest zakochana - czasami ciężko się w tym połapać polegając jedynie na kontekście, choć jednocześnie dzięki temu „Dzienniki” zyskują na autentyzmie – widać, ze autorka pisała je tylko i wyłącznie dla siebie...

                     Susan Sontag to zdecydowanie wybitna osobowość – niezwykle oczytana, zaznajomiona z filmami, filozofią, muzyką. Podziw budzi jej rozwinięta już w bardzo młodym wieku wszechstronna znajomość kultury i wyrobione poglądy, choć ona sama zarzucała sobie przesadny konformizm. Czytamy o jej opiniach na temat filmów, literatury (źródło mnóstwa czytelniczych inspiracji), a także o pierwszych doświadczeniach seksualnych i spotkaniach z wybitnymi postaciami ze świata sztuki, W latach 1947-1963, czyli w okresie, który obejmuje pierwszy tom „Dzienników”, Susan miała 14 do 33 lat - widzimy jak stopniowo dojrzewa, dorasta, aż staje się 'odrodzona...'

Źródłem lęku przed starością jest świadomość, że w tej chwili nie żyje się tak, jak by się chciało.”

Nie wiem, co naprawdę czuję, więc aby się tego dowiedzieć, zwracam się do innych ludzi - innej osoby. Ta osoba mówi mi , co chciałaby, abym czuła. Ja zaś nie mam nic przeciw temu, bo przecież i tak nie znam swoich emocji, a lubię być zgodna.”

Pisarze dzielą się na zewnętrznych (Homer, Tołstoj) + wewnętrznych (Kafka). Świat to szaleństwo.”

                    „Dzienniki” to książka, która zwiększa samoświadomość i nasuwa pewne przemyślenia – choć do nich nie zmusza. Tę pozycję można równie dobrze 'zaliczyć' w dwa dni - po prostu czytając ciurkiem - nie zagłębiając się, nie analizując. Ale można także spędzić godzinę nad jednym akapitem – rozmyślając, szukając odpowiedzi. To nierówna pozycja - niektóre fragmenty, jak na przykład kilkadziesiąt stron urywków wspomnień z dzieciństwa wymiennych bez ładu i składu, nudzą, a niektóre (szczególnie te z późniejszych okresów – gdy Susan mieszkała w Paryżu i Nowym Jorku) są naprawdę ciekawe i fascynujące. Nie wiem czy polecać – to raczej nie jest książka, która można zaklasyfikować 'podała się/nie podobała'. Warto sięgnąć – ale tylko wtedy gdy zamiast odprężającej lektury chcemy, aby coś podręczyło nasz umysł, wywołało refleksje, rozwinęło nas i wymusiło bezwarunkowe skupienie. Gdy chcemy 'od środka” poznać niezwykłą i niewątpliwie wyjątkową osobę, jaką była Susan Sontag. „Dzienniki” oceniam oczywiście z punktu widzenia laika, na pewno dla osób będących fanami Susan Sontag, analizujących jej prace i życie, ta książka będzie jedynie niezgłębionym źródłem zachwytów i bezcennych informacji. Nie jest to prosta lektura – wymaga skupienia, ale daje także dużo satysfakcji... Raczej skierowana do bardziej świadomych i dojrzalszych czytelników – lubiących delektować się ulotnym spostrzeżeniem i pięknie sformułowaną myślą.
sobota, 26 lipca 2014 | By: Annie

"Gra o tron" - George R. R. Martin

              Nie chciałam czytać tej książki. Broniłam się i protestowałam, aż w końcu uległam - najpierw prośbom, a później groźbom mojego kochanego chłopaka (pozdrawiam serdecznie ;)), który jest wielkim fanem tej serii. Tak jak z ciekawości przeczytałam „50 twarzy Grey'a”, tak gnana tymi samymi pobudkami sięgnęłam po „Grę o Tron” - choć oczywiście tych książek nie można porównywać na płaszczyźnie innej niż ich popularność. Oprócz czytania nieco mniej rozreklamowanych pozycji lubię być także w miarę na bieżąco z nowościami i bestsellerami, dyskutować z ludźmi, wiedzieć 'co w trawie piszczy' - „Gra o tron” bije wszelkie rekordy popularności, dlatego postanowiłam dłużej nie być już wykluczana z rozmów na jej temat.. ;)

               Nie jest to do końca mój ulubiony książkowy rejon, niemniej teraz w pełni doceniam i rozumiem fenomen tej powieści. To bardzo sprawnie napisana książka, ze skrupulatnie skonstruowanym i dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach światem, z całą masą ciekawych bohaterów. Przyznam, że wciągnęła mnie mocno. Sięgnę po kolejne tomy, jednak tym razem już nie w celu badań antropologicznych 'co też ci ludzie czytają', a kierowana autentyczną ciekawością lektury. Lubię sama siebie czasem tak zaskoczyć – naprawdę nie przypuszczałam, że zasmakuję w tej serii. Myślę, że „Gry o tron” nikomu nie trzeba polecać – chyba byłam już jedną z ostatnich ignorantek w tym temacie. ;)
wtorek, 22 lipca 2014 | By: Annie

Londyn śladami książek...

                Od dawna zbierałam się do stworzenia takiego wpisu. Na wstępie pragnę tylko zaznaczyć, że absolutnie nie pretenduję do miana ekspertki w tym temacie – na pewno są osoby, które znają to miasto i jego księgarnie znacznie lepiej ode mnie. Niemniej szczerze kocham Londyn – byłam w nim trzy razy, za każdym razem odkrywając nowe zaułki i wspaniałe miejsca. To miasto zachwyca mnie swoją różnorodnością, swobodą i tolerancją, a także niezwykłym klimatem – bogata historia miesza się tu z multikulturową współczesnością – w dużej mierze właśnie za sprawą pisarzy i innych ludzi związanych z kulturą, którzy tu mieszkali i wciąż mieszkają... Nie wątpię, że Paryż, Rzym, Amsterdam czy Barcelona również maja swoje przepiękne księgarnie, niemniej Londyn ma tę dodatkową zaletę, że zakupione tu książki jestem w stanie przeczytać. :) Zapraszam zatem serdecznie na subiektywną wycieczkę po londyńskich księgarniach w moim towarzystwie...

                 Podróży nie można nie rozpocząć od słynnej Charing Cross Road – legendarnej ulicy będącej od lat rajem dla bibliofilów (niestety, obecnie wiele księgarni się zamyka...), znanej także z książek o Harrym Potterze – to tu znajduje się pub Dziurawy Kocioł. :) Spacer proponuję zacząć idąc po prawej stronie ulicy, powoli oddalając się od Leicester Square. Pierwszy na naszej trasie to wspaniały antykwariat Any Amount of Books przy numerze 56 – posiada on niesamowity klimat – przekroczenie jego progu to jak podróż w czasie, jakby było się bohaterem jakiejś zapomnianej książki sprzed lat... Koniecznie trzeba zejść po wąskich, krętych schodkach na dół, do podziemi – można dostać oczopląsu od samego patrzenia na to bogactwo literatury. Przed wejściem stoją kosze z jeszcze tańszymi książkami (choć pozycje w środku również nie szokują cenami) – można wygrzebać wiele perełek...

Any Amount of Books...






                   Kontynuując spacer wzdłuż Charing Cross Road na naszej drodze napotkamy jeszcze wiele innych księgarni i antykwariatów – na uwagę zasługuje także Quinto&Francis Edwards Booksellers, a także Koening Books specjalizujący się w przeróżnych albumach. Niestety, sklepik znany z książki, a następnie z filmu „84 Charing Cross Road” już nie istnieje...



                Z otchłani antykwariatów wynurzmy się teraz z powrotem na Charing Cross Road – możemy przeżyć mały szok powrotu do współczesności, jednak aby dotrzeć do tzw. perełki na torcie musimy jeszcze kawałek przejść tą ruchliwą ulicą. Za chwilę po przeciwnej stronie drogi zobaczymy olbrzymi, pięciopiętrowy Foyles – w życiu nie byłam w tak dobrze zaopatrzonej księgarni – np. dział medyczny to nie jedna półka jak w empiku, a kilkanaście regałów... moje zaskoczenie wywołał także dość pokaźny dział z literaturą polską – można znaleźć co tylko dusza zapragnie również w innych językach – portugalski, hebrajski, japoński.... Pięć olbrzymich pięter po brzegi wypełnionych książkami – na wizytę w tym sklepie trzeba sobie zarezerwować kilka godzin...

Foyles



                 Aby uporządkować sobie naszą podroż proponuję teraz mała przerwę na kawkę lub herbatkę oraz odwiedziny na stronie: http://www.theguardian.com/books/interactive/2009/jan/31/charing-cross-bookshops%20 – to interaktywny skrót naszej dotychczasowej trasy.

                Jeśli teraz cofniemy się trochę w stronę Leicester Square i skręcimy na chwilę w jedną z malutkich, pozbawionych ruchu samochodowego przecznic – Cecil Court - to oto znajdziemy się w prawdziwym książkowym raju, przeniesionym jakby z innych czasów. Nie ma tu żadnych innych sklepów oprócz mnóstwa księgarni i antykwariatów, często specjalizujących się w konkretnej tematyce. Oprócz współczesnych książek można znaleźć tu prawdziwe białe kruki, takie jak np. pierwsze wydania kryminałów Agathy Christie oraz „Dumy i uprzedzenia”! Ta ulica ma niesamowity klimat trochę innej epoki, wolniej płynącego czasu...

Cecil Court








                    Z tych większych, sieciowych księgarni oprócz w Foyles byłam także w nieco mniejszym Waterstone's Piccadilly. Ma on tę przewagę nas Foyles, że posiada większą ilość foteli oraz innych miejsc do siedzenia. Muszę koniecznie zaznaczyć jak niesamowicie podobała mi się londyńska obsługa w tych sklepach – nie jest tak natrętna jak w Matrasie, a jednocześnie podsłuchałam kilka rozmów i byłam zadziwiona jaką kompetencją, zaangażowaniem i pasją wykazuje się obsługa. Niektórzy z klientów prowadzili długie, pasjonujące rozmowy ze sprzedawcami - widać, że londyńczycy czytają, a książki nie są jedynie niszową rozrywką. Wybór jest ogromny – wystawiane są nie tylko bestsellery, ale także klasyka oraz te mniej przebojowe powieści. Niesamowicie podoba mi się to, że można przesiadywać w tych księgarniach godzinami, są do tego specjalne wygodne fotele i lampki – nikt ci nie przeszkadza, nie wygania. Nie czujesz się jak chodzący portfel, któremu usiłuje się wepchnąć jak najwięcej chłamu i jak najszybciej się go pozbyć. No i nie ma tego całego badziewia – maskotek, magnesów, breloczków... Miła to odmiana od empiku, gdzie szukałam ostatnio książki – spytałam pana w dziale informacja, a on przeżuwając hamburgera (!) niechętnie odburknął mi (bo przecież tak bardzo mu przeszkadzam, jak śmiem), że książka jest gdzieś na dziale literatura obcojęzyczna i mam sobie sama znaleźć... Najczęściej bywam w empiku w Galerii Mokotów i wciąż nie mogę się nadziwić jaki bałagan i burdel tam panują – nie wiem kto ustawia te książki (jeśli ktokolwiek?), ale znaleźć Murakamiego czy Doris Lessing w dziale literatura polska to standard... Żenada... Czepiam się tego empiku niemiłosiernie jednak uważam, że zasadnie – to jedyna sieć księgarni w Polsce, która miała szansę naprawdę promować czytelnictwo i stać się książkowa oazą – a niestety wszystko idzie w masówkę... Pracują tu zupełnie nieznający się na książkach sprzedawcy (w tym największym empiku w centrum poprosiłam kiedyś o książkę Suzanne Collins – pani z obsługi uparcie szukała jej pod literą 's'....), a także po prostu chłam jest sprzedawany – nazwijmy to po imieniu - ile można wpychać ludziom jakiś durny kalendarz Ewy Chodakowskiej?! Londyńczykom zazdroszczę także spotkań z autorami – codziennie ktoś nowy, bogaty program. Ehhh...

Waterstone's (ze strony http://www.wbprojects.com/)
                  Ale dosyć tego narzekania! Przed nami Bloomsbury - jeśli znajdziecie się w tym rejonie (to przystanek obowiązkowy podczas wizyty w Londynie - dzielnica gdzie mieszkali miedzy innymi Dickens oraz Virginia Woolf, to tu odbywały się spotkania słynnej Bloomsbury Group...) nie możecie nie odwiedzić London Review Bookshop. Ta znajdująca rzut beretem od British Museum księgarnia połączona z kawiarnią powstała jako 'przedłużenie” literackiego magazynu – na tak niewielkiej powierzchni posiada naprawdę zaskakująco bogaty zbiór książek. Bloomsbury to chyba najbardziej kulturalna dzielnica Londynu – już w trakcie zwykłego spaceru można doznać uczucia ukulturalnienia – oprócz wspomnianych już pisarzy mieszkał tu m.in. Yates, a w jednym z hoteli Forster napisał „Pokój z widokiem”, tu pracował T. S. Eliot, tu spędził ostatni wieczór Oscar Wilde zanim opuścił Anglię...

London Review Bookshop (ze strony: http://www.visitlondon.com) Pozostałe zdjęcia to moje dzieło. :)
                Aby zwieńczyć nasz spacer polecę Wam jeszcze antykwariat na Notting Hill Gate. Jeśli szukacie po prostu tanich książek to zajrzyjcie do jednego z wielu sklepów Oxfamu rozrzuconych po całym Londynie – obok używanych ubrań, biżuterii i innych gadżetów sprzedawane są tam także książki z drugiej reki – a cały dochód idzie na cele charytatywne.

              Dziękuję bardzo za wspólną wycieczkę. :) Mam nadzieję, ze nikt się nie zgubił, nikt nie jest znudzony czy przesadnie zmęczony. Zdaję sobie sprawę, że tak jak zakupy w internecie nigdy nie zastąpią przyjemności buszowania po prawdziwych księgarniach z klimatem, najlepiej w towarzystwie innego mola książkowego, tak nic nie zastąpi prawdziwego zwiedzania 'na żywo' - dlatego gorąco polecam Wam wycieczkę do Londynu – warto oprócz miejsc typowo turystycznych pobłądzić nieco po uliczkach i zaułkach tego niesamowitego miasta – odkryć jego klimat, wielokulturowość, znaleźć swoja własną ulubioną kawiarnię czy księgarnię...

              Jak Wam się podoba taki wpis? Chcielibyście takie również o innych miastach? Może o Warszawie, Krakowie...? :)
poniedziałek, 21 lipca 2014 | By: Annie

"Ukojenie" - Ian McEwan

                Nie mogę sobie odmówić tej przyjemności częstego obcowania z twórczością Iana McEwana – im więcej jego książek mam już za sobą, tym większy apetyt i ciekawość czuję na myśl o tych jeszcze nieprzeczytanych pozycjach – co jeszcze przyszykował dla mnie ulubiony autor? Niemniej ten apetyt próbuję pogodzić z rozsądkiem - dawkuję sobie jego twórczość małymi kęsami tak, aby starczyło na jak najdłużej... Jednak jeśli chodzi o „Ukojenie” to muszę przyznać, że autor rozpieścił mnie już swoimi późniejszymi powieściami - „Sobota”, „Pokuta”, „Enduring Love”, „Słodka przynęta” to majstersztyki, które zachwyciły mnie bezkrytycznie. Niestety, „Ukojenie” im nie dorównuje - poprzeczka jest zawieszona już zbyt wysoko...

                  Poznajemy Mary i Colina – parę, która spędza wakacje w upalnej, dusznej Wenecji. Snują się trochę bezładnie i apatycznie po zabytkowych zaułkach, aż pewnego wieczoru poznają przypadkowo Roberta, a następnie także jego żonę Caroline. Od razu widać, że z tym małżeństwem jest zdecydowanie 'coś' nie tak... „Ukojenie” to jedna z pierwszych powieści autora i wygląda to tak, jakby dopiero wykluwały się zalążki tego, co później stanie się znakiem firmowym twórczości McEwana. Jest jakoś tak zbyt szybko, pobieżnie, a bohaterowie są w moim odczuciu nie do końca ukształtowani. Nie czuję się niestety również specjalnie zszokowana zakończeniem... Może to już jakaś 'oziębłość czytelnicza' z mojej strony, bo czytając inne recenzje widzę, jak ludzie byli autentycznie zaskoczeni...? Być może ta książka może bardziej przypaść do gust tym, którzy nie poznali jeszcze McEwana u szczytu jego formy, niemniej nie wiem czy poleciłabym tę powieść na pierwsze spotkanie z autorem... „Ukojenie” to historia do pochłonięcia w 2 godziny – jako wielka fanka, która chce przeczytać absolutnie wszystko, co tylko wyszło spod pióra tego pana nie żałuję, że sięgnęłam po tę pozycję. Nie jest aż tak źle, ale po 8 przeczytanych książkach stwierdzam, że bywało znacznie lepiej...  
sobota, 19 lipca 2014 | By: Annie

"Kieszonkowy atlas kobiet" - Sylwia Chutnik

                W trakcie czytania miałam mieszane uczucia odnoście tej pozycji, jednak już po zakończeniu lektury i przemyśleniu sobie kilku spraw stwierdzam zdecydowanie - to książka bardzo dobra i niezwykle szczera. Wnikliwie i bezlitośnie portretująca mieszkańców Warszawy - głównie kobiety, ale także mężczyzn. To taka kronika, swoisty kolaż dzisiejszych czasów. W jednym bloku na ulicy Opaczewskiej mieszka kilka kobiet o imieniu Maria – staruszka pamiętająca czasy wojny, dresiara z urojonym dzieckiem, mała, zbuntowana dziewczynka, a także paniopan Marian... 

                 „Kieszonkowy atlas kobiet” nie jest książką łatwą, lekką i przyjemną – niekiedy przygniata makabrycznością opisywanych zdarzeń, szczególnie pierwsze dwa rozdziały obfitują w tego typu doznania. To pozycja, która uwiera swoją szczerością - mnóstwo w niej niewygodnej prawdy, trafnych spostrzeżeń, wnikliwych obserwacji. Autorka niesamowicie realistycznie oddała taką typową gadaninę ludzi na bazarze lub przystanku: „Pani, jaka to młodzież, no pani, kiedyś to było, no wie pani, a nogi to mi dziś spuchły, no!” itp. itd. Ile ja się tego nasłucham jadąc 136 na zajęcia. ;) Fajnie było czytać o miejscach, które znam, w których bywam – Grójecka, Banacha, Bitwy Warszawskiej to rejony, w których często goszczę m.in. właśnie ze względu na studia i w sprawach czysto towarzyskich. A bazar na Banacha – byłam tylko kilka razy i za każdym razem przeżywam coś na kształt szoku kulturowego – egzotyka większa niż na bazarze w Egipcie czy Turcji. :) Sylwia Chutnik rewelacyjnie oddała jego folklor – istne państwo w państwie. Fajnie przeczytać coś z 'własnego podwórka', o współczesnej warszawskiej codzienności. Wychyliłam się na chwilę z mojego spokojnego, mieszczańskiego Ursynowa i Mokotowa na nieprzewidywalną Ochotę – niemniej miło było zamknąć książkę i wrócić z powrotem do domu. ;)
środa, 16 lipca 2014 | By: Annie

"Urodziny" - Panos Karnezis

                  Kocham literaturę obyczajową bezwarunkowo – w tym jednym worku bez dna, pod tą jedną nazwą kryje się takie bogactwo niesamowicie różnorodnych pozycji, tysiące smakołyków – można w nich grzebać bez końca, wciąż odkrywając nowe perełki – nie sposób wyczerpać ich zasoby lub się znudzić... Każda powieść to inny świat... tyle ludzkich historii, tyle dramatów i perypetii – prawdziwe bogactwo lektur. Lubię od czasu do czasu sięgnąć po fantastykę, lubię też pochłonąć kryminał, jednak to właśnie literatura obyczajowa dostarcza mi największych doznań, zachwytów i wzruszeń czytelniczych – bohaterów, którym wierzę, którzy porywają mnie ze sobą i poruszają swymi życiowymi wyborami. „Urodziny” to godny reprezentant tego, co najlepsze w tym gatunku – w żadnym razie nie jest to lekkie, bezrefleksyjne czytadło jak może sugerować okładka - to pełnokrwista, nietuzinkowa powieść obyczajowa.

                 Fortuna kołem się toczy – pieniądze niekoniecznie dają szczęście, a przekonuje się o tym Marco Timoleon – bogaty jak marzenie magnat żeglugi morskiej. Przez całe życie goni to niesprecyzowane 'coś' – swoje ambicje, niezaspokojenie, wciąż umykający sukces. Dwie żony, wybuchowy charakter, chęć dyrygowania wszystkimi, a także nagła śmierć syna oraz nieumiejętność cieszenia się tym co tu i teraz sprawiają, że Marco pod koniec swojego życia wcale nie jest szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Pewnego dnia postanawia wyprawić przyjęcie urodzinowe dla córki, jednak jest ono tylko pretekstem aby dokonać aborcji – Sofia spodziewa się dziecka, ale ojciec nie aprobuje jej wybranka... Bohaterowie jak żywi wciąż stoją mi przed oczami – śledzimy ich losy przez całe życie. Podobno postać Marco jak i losy jego rodziny inspirowane są życiem Aristotle Onassisa – może stąd ta uderzająca realność przedstawionych wydarzeń? Prawdziwe życie wraz ze wszystkimi jego odcieniami sączy się z kart powieści... Teraźniejszość płynnie miesza się ze wspomnieniami – niezwykle sprawnie i interesująco jest to wszystko rozplanowane – poznajemy losy całej rodziny na tle burzliwej historii XX wieku i ani przez chwilę, mimo małej ilości dialogów, a dużej ilości opisów, nie jest to nudne.

                   Dokładnie dopracowani bohaterowie, setki szczególików nadających pozycji wiarygodności i uroku – np. jednemu z bohaterów skończyły się książki do czytania, jedna z bohaterek odpręża się układając non-stop przez kilka dni puzzle i potrafi wypić 20 puszek coli dziennie. Uwielbiam takie detale – to czyni postacie realnymi, bliskimi czytelnikowi – to takie małe smaczki doprawiające powieść, nadające jej ostatecznego szlifu. Tak żałowałam, że ta książka ma tylko nieco ponad 300 stron... Chciałabym drugie tyle! Rewelacyjna pozycja - tak sprawnie skonstruowana, tak obfitująca w fantastyczne szczególiki, tak wiarygodnie, wciągająco i porywająco napisana... Nie ma tu absolutnie żadnej bariery między treścią a czytelnikiem – natychmiastowo wnika się w przedstawiony świat... Nie mogę pojąć czemu ta powieść ma tak słabe oceny, czemu nikt o niej nie mówi, nikt jej nie czyta! To świetna książka jest! Ja się pytam – gdzie są przetłumaczone inne pozycje tego pana?! Ja chcę jeszcze!
wtorek, 15 lipca 2014 | By: Annie

"Grzechotka" - Joanna Jodełka

               „Grzechotkę” wyszperałam w koszu z tanią książką w jednej z krakowskich księgarni – od dawna miałam ją na oku, piekielnie zaintrygowana opisem... Pewna kobieta budzi się w swoim własnym pokoju i coś jej nie pasuje... Nie ma brzucha, a przecież była w zaawansowanej ciąży! W takim razie gdzie jest jej dziecko? I czemu jest cała brudna, zakrwawiona?! Policja podejrzewa, że kobieta sama pozbyła się niemowlęcia, jednak historia jest znacznie bardziej skomplikowana... Śledztwo prowadzi pewien policjant po przejściach wraz z sympatyczną, nietuzinkową bohaterką – psycholożką z własnymi problemami i kotem Pomyłką. Ciekawych postaci pobocznych również nie brakuje – ich plejada przewija się przez karty powieści. A w tle jesienno-zimowy, deszczowy i ponury Poznań – mroczny i nastrojowy...

                   „Grzechotka” to moim zdaniem idealna opowieść gdy za oknem grzmi burza, a deszcz zacina w szybę. Owinąć się kocem, wtulić w ciepłą atmosferą domowego zacisza i w świetle lampki czytać tę nastrojową historię, poddając się jej i jednocześnie ciesząc się, że nie trzeba nigdzie wychodzić z domu. Nie jest to jeden z tych 'naj, naj' kryminałów, które nie dają czytelnikowi zasnąć, ale przyznaję – ma on swój własny klimat i urok. Myślę, że to głównie za sprawą ciekawego stylu pisania autorki, który wyróżnia „Grzechotkę” na tle innych powieści. Niemniej przypuszczam, że osoby, które pochłaniają kryminał za kryminałem nie będą książką Joanny Jodełki rzucone na kolana i szczególnie zachwycone – intryga nie jest aż tak perfekcyjnie dopracowana. Mi się jednak podobało. To dobra rozrywka.
poniedziałek, 14 lipca 2014 | By: Annie

"Dzienniki kołymskie" - Jacek Hugo-Bader

                  Jacek Hugo-Bader zabrał mnie w podróż nietypową, niebezpieczną i niezwykle oryginalną. Taką, w którą sama raczej nigdy nie wyruszę, ale dzięki autorowi odbyłam ją bardzo realistycznie w wyobraźni, nie ruszając się z fotela... Kołyma to miejsce, gdzie pije się na potęgę, a rosyjska fantazja szaleje niczym nieokiełznana. Miejsce, gdzie mieszają się ze sobą dziesiątki narodów wschodnioazjatyckich, gdzie mróz -20 nie jest mrozem, gdzie wciąż przetrwała wiara w czary szamanów i duchy. Miejsce, gdzie dziki niedźwiedź może dopaść cię w drodze do pracy, gdzie niegdyś w Gułagach zginęły setki tysięcy ludzi.... Autor przebył 2025 kilometrów Trasą – jedyną drogą łączącą Magadan z Jakuckiem. Cała tę odległość pokonał autostopem, poznając przy okazji dziesiątki kierowców – mężczyzn niekiedy odrażających, zawsze wiozących ze sobą wódkę oraz ciężki bagaż przeżyć i doświadczeń – z historią swojego życia gotową do opowiedzenia. A wokół jadącego samochodu bezkresne przestrzenie, góry, gęste lasy – niczym nie zmącona, dzika przyroda. Piękna, ale również szalenie niebezpieczna. Wzbudzająca szacunek, pokorę oraz zachwyt...

                   „Dzienniki kołymskie” to świetnie napisany i skrupulatnie przemyślany reportaż – fragmenty 'z trasy' przeplatają się z rozdziałami poświęconymi konkretnym osobom spotkanym w podróży. To właśnie dokładnie przedstawione sylwetki poszczególnych osób urzekły mnie i przemówiły do mnie najbardziej – bo co człowiek to historia – nierzadko trudna, ale zawsze fascynująca. I za każdym razem niepowtarzalna. Lekarze, byli wojskowi, oligarcha, wynalazca, trener akrobacji, córka dyktatora.... Spotkanie z ludzkim losem, pochylenie się nad jednostką. Książka poszerza horyzonty, daje widzę, a czyta się ją naprawdę rewelacyjnie – jak najlepszą powieść. Literatura faktu, reportaż - muszę sięgać po tego typu pozycje zdecydowanie częściej... A „Dzienniki kołymskie” gorąco polecam.
sobota, 12 lipca 2014 | By: Annie

"Papierowa dziewczyna" - Guillaume Musso

                Uwielbiam czytać różnorodnie - jednego dnia klasyka literatury, następnego lekka obyczajówka z nutką magii lub mroczny kryminał, a jeszcze kolejnego ambitny reportaż z najdalszych zakątków świata. Nudzi mnie i nuży czytanie kilku identycznych pozycji z rzędu, szczególnie jeśli chodzi o literaturę lekką i przyjemną – tak zwaną 'kobiecą'. Naczytałam się już wielu książek z tego gatunku i żeby mile spędzić czas potrzebuję czegoś więcej niż kolejnej, banalnej historii z łzawym zakończeniem, gdzie już po przeczytaniu pierwszego rozdziału jestem w stanie przewidzieć zakończenie. Na powieści Musso zawsze mogę liczyć, także i tym razem autor mnie nie zawiódł - „Papierową dziewczynę” pochłonęłam w jeden dzień, a zakończenie okazało się całkowitą niespodzianką.

                  Pisarz Tom Boyd jest w kryzysie – rzuciła go ukochana dziewczyna, cierpi na niemoc twórczą, a w dodatku pieniądze za poprzednie książki powoli się kończą. Pewnego dnia znajduje w swoim salonie nagą dziewczynę, która twierdzi, że spadła z kart jego powieści... Tak zaczyna się ich wspólna przygoda...

                  Napisać naprawdę dobre, wciągające, niebanalne i nie rażące swoją płytkością czytadło to prawdziwa sztuka - dodatkowych trudności nastręcza realizm magiczny – autor balansuje przecież na granicy śmieszności, a utrzymanie wiarygodności w oczach czytelnika jest w tym przypadku podwójnie trudne. Musso jest w tej sztuce prawdziwym mistrzem. Jego książki czyta się rewelacyjnie szybko, na jednym wdechu, wciągają od pierwszej strony, a jednocześnie nie ma się poczucia zmarnowanego czasu i zalewającej umysł przesłodzonej głupoty. Pisze wiarygodnie, niezwykle obrazowo, romantycznie i nastrojowo, ale absolutnie nie kiczowato, Musso to idealny kompan na wakacje, gdy od książki oczekuje się jedynie dobrej i porywającej rozrywki. Niezawodny.

"Książka ożywa dzięki czytelnikowi. To on wlewa w nią życie, tworzy w wyobraźni scenę, na której żyją bohaterowie"

"Wyobraźnia czytelnika nadaje wydrukowanym słowom inny, głebszy wymiar i to dzięki niej dana historia zaczyna naprawdę istnieć"
czwartek, 10 lipca 2014 | By: Annie

Jedna z piękniejszych powieści, czyli "Zabić drozda" Harper Lee

                Jedna z piękniejszych, mądrzejszych i lepiej napisanych książek jakie przeczytałam – nie mówię tylko o ostatnim okresie, ale ogólnie o całym moim życiu. To taka pozycja, którą śmiało mogę nazwać jedną z ulubionych - pochłonęłam ją w dwa dni, dawkując starannie tę przyjemność, jednocześnie ogromnie żałując, że tak szybko się ją czyta. Ale co to jest za lektura! Wspaniale napisana, niesamowicie ciekawa i wartościowa. Mogłabym tu zaserwować Wam litanię komplementów, zaśpiewać hymn pochwalny i wyskrobać wiersz – niemniej słowa takie jak 'wspaniała', 'piękna' nie oddadzą w pełni mojego zachwytu nad tą powieścią – zbyt spowszedniały, a innych słów mi brakuje... Właśnie taka jest to książka...

               „Zabić drozda” posiada niepowtarzalny klimat beztroskiego dzieciństwa w słonecznej Alabamie w latach 30' XX wieku, a tło stanowi ówczesna obyczajowość – rasizm, popołudniowe spotkania pań na herbatce, sąsiedzkie stosunki i przyjaźnie. Jak cudownie było czytać tę powieść na kocu, pod jabłonią i bezkresnym, bezchmurnym niebem... Ta nietuzinkowa historia zostanie we mnie na zawsze. „Zabić drozda” to wzbogacająca lektura - taka, która czyni człowieka lepszym, zmusza do przemyśleń, a jednocześnie porywa akcją i zachwyca klimatem. Zmienia perspektywę patrzenia na innych, wyostrza umysł i empatię. Uczy, uwrażliwia, porusza. Myślę, że to książka, którą można czytać wielokrotnie, za każdym razem odkrywając w niej coś nowego. Prawdziwa uczta czytelnicza. Bardzo, bardzo polecam! Jeśli z ostatnio polecanych przeze mnie powieści macie wybrać tylko jedną pozycję to wybierzcie właśnie tę!
środa, 9 lipca 2014 | By: Annie

"Pan od seksu" - Zbigniew Lew-Starowicz

                   Tego pana nikomu nie trzeba przedstawiać – myślę, że jego praca wzbudza ciekawość i frapuje skrycie co drugą osobę. W swojej autobiografii Zbigniew Lew-Starowicz ciekawie opowiada o swoim życiu – młodości, studiach medycznych, stopniowo rozwijającej się karierze, aż do tych najbardziej współczesnych czasów. Trzeba przyznać, że robi to z klasą - zdradza sporo, ale nie wszystko – umiejętnie nawiguje w zakrętach swojego życia, dopuszczając czytelnika tylko na tyle na ile sam ma ochotę. „Pan od seksu” to dobra, interesująca pozycja, szczególnie jeśli ktoś ma ochotę na smakołyk z półki literatura faktu jako przerywnik gdzieś między pochłanianymi hurtowo powieściami. Dużo można się z niej dowiedzieć o samej pracy seksuologa, jakie są najczęstsze seksualne problemy Polaków i jak to było z tą seksuologią w szarym PRL'u. Jest także sporo fascynujących anegdot o samych pacjentach. Ciekawa postać, ciekawa książka, a w dodatku pięknie wydana. Polecam.
wtorek, 8 lipca 2014 | By: Annie

"Romanse w Paryżu" - Barbara Rybałtowska

                   Moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Barbary Rybałtowskiej – tym razem szperanie 'w ciemno' w bibliotece nieco mnie zwiodło - pechowo wybrałam pozycję ocenianą zdecydowanie najsłabiej w całym, dość sporym dorobku pisarki. Trochę żałuję, że na pierwszy ogień nie sięgnęłam po jej najbardziej znany i chwalony cykl Saga, bo „Romanse w Paryżu” mocno mnie rozczarowały... Ta książka jest jak wydmuszka – z wierzchu piękna otoczka, opisy – mamy tu romantyczny Paryż, słoneczne Lazurowe Wybrzeże, francuską bohemę i oczywiście wielką miłość... Miała być idealna lektura na wakacyjny leżak. Niby to wszystko jest, ale... no właśnie, jakieś to w środku puste, miałkie i bez głębszych uczuć, refleksji. Jest sztywno, lakonicznie sztucznie i nierealnie. Zwyczajnie nudno i niesympatycznie. Jeden wielki banał w polukrowanej otoczce – szumny, chwytliwy i kuszący czytelnika pomysł na książkę – niestety, nie wykorzystany właściwie. Jakby zabrakło umiejętności pisarskich... Trochę jak u Katarzyny Michalak – pomysł jest, ale z wykonaniem słabiutko. Nie przemówiły do mnie losy wielkiej miłości Ewy i Daniela – Polki i Francuza, którzy obracają się w świecie paryskich kabaretów w latach 80', tak samo jak zupełnie nie dostrzegłam klimatu artystycznej bohemy Paryża. Dopiero pod koniec książki nieco się wciągnęłam. Liczyłam na coś więcej, a dostałam najprostsze możliwe, schematyczne czytadło-romansidło. „Romanse w Paryżu” to książka do przeczytania w jedno popołudnie bez zaciekawienia – do natychmiastowego zapomnienia. Drętwa, przewidywalna, nijaka i zwyczaje nudna. Natychmiast ulatująca z pamięci. Mam nadzieję, ze pierwszy tom Sagi, „Bez pożegnania” bardziej zaspokoi moje czytelnicze potrzeby i wymagania... „Romansów w Paryżu” nie polecam – szkoda czasu.
poniedziałek, 7 lipca 2014 | By: Annie

"Bibliotekarki" - Teresa Monika Rudzka

               Pierwsza w tym roku wakacyjna lektura pochłonięta 'na raz' – zaczęłam czytać wczesnym, upalnym rankiem przy kawie i czytałam z małym przerwami aż wczesnym popołudniem skończyłam ostatnią stronę. Ahhh... uroki wakacji... :) Książkę wyszperałam podczas ostatniej wizyty w bibliotece - uwielbiam zapuszczać się w odległy dział literatury polskiej, błądzić powoli między regałami, tracąc poczucie czasu wdychać zapachy starych książek, a za jedynych doradców mieć czytelniczą intuicję oraz ślepy los. Niektóre powieści same pchają się w ręce, niektóre skromnie, latami czekają na swojego czytelnika - pod drzwiami okładek skrywają niezliczone historie, nowe światy do odkrycia... Przy odrobinie czasu i chęci można wyłowić naprawdę wiele zapomnianych perełek – taki sposób dobierania lektur polecam gorąco jeśli tak jak mnie nachodzi Was czasami potrzeba odkrycia pozycji mniej znanych i nieco zapomnianych - niekoniecznie z półki bestsellerów z empiku...

                 „Bibliotekarki” skusiły mnie już samym swoim tytułem i okładką – wzięłam w ciemno. Wiadomo, biblioteka to raj moli książkowych, a ciekawość jej mrocznych tajemnic ukazana 'od zaplecza' rozpala wyobraźnię. Oczywiście najbardziej interesowały mnie wszelkie anegdotki o czytelnikach – co najchętniej wypożyczają (Coelho, Grochola, Steel), jak mylą autorów, jacy dziwacy niekiedy przychodzą do biblioteki. Co prawda nie ma tego aż tak dużo jak bym chciała, niemniej autorka pewien mój apetyt na anegdotki zaspokoiła. Wynotowałam sobie także kilka tytułów do przeczytania w najbliższym czasie. „Bibliotekarki” nie są typową książką z serii „ciekawostki o...”- to raczej kawałek prawdziwej literatury psychologiczno-obyczajowej. Najwięcej tu opisów stosunków między pracownicami biblioteki – prawdziwy kocioł niespełnionych marzeń i aspiracji, pełen intryg, plotek i złośliwości. Niestety, konstrukcja książki nie zachwyca - mam tu na myśli mnogość bohaterów i bardzo pobieżne przedstawienie ich sylwetek – ma to swój urok, jednak gdyby autorka ciut bardziej dopracowała książkę, skupiła się może na dwóch, trzech bohaterkach – moglibyśmy mówić o naprawdę dobrej powieści. A tak „Bibliotekarki” traktowane jako ciekawostka - czemu nie? Jednak zastrzegam, że nie jest to szczególnie porywająca czy zachwycająca lektura. Niemniej polecam molom książkowym jako taki mały smaczek - nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę uwielbiam czytać książki o książkach. :)
środa, 2 lipca 2014 | By: Annie

"Enduring Love" - Ian McEwan

              Kolejne, siódme już spotkanie z moim Mistrzem – Ianem McEwanem i zarazem pierwsza jego powieść przeczytana w oryginale. Jestem z tego bardzo dumna - wiadomo, McEwan nie pisze językiem szczególnie łatwym i przystępnym – nie jest to zarzut, a ogromny atut jego prozy - mam tu głównie na myśli bogactwo jego słownictwa, szczegółowe opisy oraz dogłębne analizy. Niemniej dałam radę, a przyjemność lektury była potrójnie zwiększona biorąc pod uwagę to, że: książka została kupiona w moim ukochanym Londynie, akcja rozgrywała się w miejscach, w których świeżo co byłam, a czytanie w oryginale dało mi poczucie bezpośredniego obcowania z myślą autora...

               Każde spotkanie z tym pisarzem traktuję jak małe święto, prawdziwą ucztę słowa pisanego. Mam wrażenie, że pisząc o jego książkach powtarzam wciąż to samo – jak urzeka mnie jego sposób opisywania świata, skupianie się na przeżyciach wewnętrznych, myślach i emocjach bohaterów, analizowanie ludzkich zachowań w obliczu nietypowych sytuacji. Jednocześnie uwielbiam to jego naukowo-ateistyczne podejście oraz inteligentnych, oczytanych bohaterów - a Joe i Clarissa wzbudzili moją szczególną sympatię - stali się dla mnie symbolem nowoczesnej, kulturalnej, niezależnej pary - właśnie tak chciałabym żyć, mieszkać... Pewnego dnia ich uporządkowane życie zostaje zburzone – podczas pikniku są świadkami, a także pośrednio uczestnikami wypadku balonowego. Jednak to nie sam wypadek zmienia ich życie, a spotkany przy próbie ratowania balonu mężczyzna, Jed Parry, który dostaje obsesji na punkcie Joe'go. Powieść została oparta na prawdziwej historii pewnego małżeństwa, a opisywane w niej zaburzenie psychiczne to erotomania, zwana także syndromem de Clerambaulta – osoba chora jest przekonana, że inna osoba jest w niej zakochana, a wszelkie rozmowy czy zwykłe, codzienne zachowania, takie jak odsłonięcie zasłon, mylnie interpretuje jako specjalny znak, dowód miłości. Mamy tu opis ciekawego przypadku, a także dogłębną analizę motywów, uczuć, przemyśleń, psychiki. Jeden mocny incydent i konfrontacja, obnażenie charakterów bohaterów. Moim zdaniem to jedna z lepszych pozycji tego pisarza. A może to też urok czytania w oryginale...?

                 Książka została przetłumaczona na język polski, ale niestety już od kilku lat nie jest dostępna w zwykłych księgarniach. Można ją jednak wciąż upolować na allegro. :)
wtorek, 1 lipca 2014 | By: Annie

Stosy, czytelnicze plany...

                Od ponad tygodnia cieszę się już wakacjami, w myślach planuję zbliżające się wyjazdy oraz układam listy książek do spakowania i przeczytania, filmów do obejrzenia... jednym słowem nadrabiam zaległości kulturalne. A na razie, aby złapać oddech po całym roku intensywnej nauki, wybraliśmy się z moim chłopakiem na nasz coroczny, kilkudniowy wypad do Krakowa. Cel to raczej nie zwiedzanie (bo przecież ile razy można zwiedzać Wawel ;)), a bardziej delektowanie się atmosferą Starego Miasta, Kazimierza i... oczywiście zakupy książkowe. Po tym względem Kraków jak zwykle nie zawiódł, choć początkowo przeżyłam spore rozczarowanie odkrywszy, że ze Starego Miasta zniknęła firmowa księgarnia wydawnictwa Znak, a także Świat Książki. Niemniej inne księgarnie wciąż trwały na posterunku, czego efektem jest największy ze stosów. Niektóre z pozycji już pochłonęłam – ich recenzje wkrótce. Udało mi się wyłowić tyle perełek, w większości po tak niskich cenach, że zdarzało mi się dopytywać u pani w kasie czy to możliwe, ze sprzedają TAKĄ książkę TAK tanio. ;) W stosie ogromnie cieszy mnie obecność podwójnej zdobywczyni nagrody Bookera Hilary Mantel, „Anna Karenina”, a także wreszcie dorwana „Zhańbiona”. Natomiast powieści Grażyny Jeromin-Gałuszki powędrowały natychmiast do mojej mamy – wielkiej fanki talentu pisarki. :)

                  Drugi stos składa się za to z książek, które wyszperałam na stoisku biblioteki na tegorocznych Dniach Ursynowa. Każda z pozycji kosztowała całe 2 złote... Najbardziej cieszy mnie zdobycie pięknego, starego wydania „Błękitnego zamku” Lucy Maud Montgomery oraz powieści genialnego Franza Kafki. Uzupełniłam także rażący brak w mojej biblioteczce i nareszcie stałam się właścicielką "Dumy i uprzedzenia".


                Kolejny stos to trzy pozycje, które otrzymałam od wydawnictw, a kryminał Agaty Christie oraz „Stulatka...” zakupiłam sama. „Ćwiartkę raz” podczytuję regularnie, choć powoli - do lektury tej książki jest moim zdaniem niezbędny youtube, aby na bieżąco odsłuchiwać wspominane piosenki, a także kartka i długopis, aby wynotowywać polecane filmy...


                   To by było na tyle moich książkowych łupów. Na sierpień i lipiec nie planuję większych zakupów, głównie ze względu na szykujące się wyjazdy. W te wakacje chciałabym zgłębić nieco moją biblioteczkę, przeczytać chociaż kilka z tych zapomnianych, przykurzonych pozycji, które od kilku lat czekają cierpliwie na swój czas... Planuję także zmierzyć się z naprawdę monumentalnymi dziełami takimi jak „Wybór Zofii” czy „Anna Karenina”. Powoli zagłębiam się również w świat literatury iberoamerykańskiej - „Sto lat samotności” już za mną, na następne spotkanie szykuję albo „Wielkie wygrane” Cortazara, albo „Ciotkę Julię i skrybę” Llosy. Te wakacje będę bardzo książkowe – mam naprawdę ogromny apetyt na literaturę i pochłaniam wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce – obyczajówki, kryminały, fantastykę.... Chcę czytać i chłonąć jak najwięcej – cały rok na to czekałam. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...