Lubię romantyczne historie. Pisarze tacy jak Sharon Ownes, Cecelia Ahern czy odkryci w zeszłym roku Guillaume Musso oraz Lesley Lokko dają przykład, że o miłości wciąż można pisać świeżo, nieschematycznie i z polotem. Natomiast „Idealnie dobrani” to dla mnie po prostu papierowa wersja jednej z tysiąca średniawych amerykańskich komedii romantycznych, gdzie ładna aktorka przeżywa klasyczny schemat: samotność - miłość - kryzys - happy end. Nuda.
Anne właśnie zakończyła kolejny nieudany związek. Przypadkowo znaleziona na ulicy wizytówka sprawia, że nasza bohaterka trafia do firmy organizującej aranżowane małżeństwa i za niecałe 10 000 dolarów mogą znaleźć jej idealnie dobranego męża...
Przyznam, że nieco zmęczyła mnie ta książka i gdyby nie to, że akurat potrzebowałam czegoś naprawdę lekkiego i że mam ogromne wyrzuty sumienia w związku z kilkunastoma pozaczynanymi książkami, doczytanymi do połowy... to pewnie tej również bym nie doczytała i rozczarowana dorzuciła do sterty „kiedyś dokończę”. Od czasu do czasu tego typu lekturom nie mówię nie, ale w miarę czytania tych kilkuset stron czułam jak stopniowo osadza mi się na mózgu szlam w postaci niewiarygodnej, polukrowanej, hollywoodzkiej historii z nudnymi, płaskimi, papierowymi bohaterami, których nie mogłam nawet polubić, nie mówiąc o wczuciu się w ich losy. Książka nie jest tragiczna, autorka pisze lekko i płynnie, jest kilka ciekawszych momentów, jednak nie równoważy to nudy i powtarzalności tej pozycji i, mimo dobrych chęci, zupełnie nie mogłam się wciągnąć w tę historię, nie poruszyła mną... Książkę oceniam średnio - dało się przeczytać, ale czuję, że historia wyparuje mi z głowy szybciej niż do niej trafiła. Zdecydowanie wolę obejrzeć półtoragodzinną komedię romantyczną w miłym towarzystwie niż męczyć się z papierową wersją kilka dni... Po „Idealnie dobranych” spodziewałam się nieco więcej, choć były to niczym nieuzasadnione oczekiwania. Ani nie polecam, ale też nie będę odradzać, bo miłośnikom gatunku może się spodobać. Ja jednak wolę nieco mniej schematyczne i nietuzinkowe historie miłosne, które zamieszkują umysł czytelnika jeszcze długo po zakończeniu czytania... Niestety, od "Idealnie dobranych" bije banałem.
Anne właśnie zakończyła kolejny nieudany związek. Przypadkowo znaleziona na ulicy wizytówka sprawia, że nasza bohaterka trafia do firmy organizującej aranżowane małżeństwa i za niecałe 10 000 dolarów mogą znaleźć jej idealnie dobranego męża...
Przyznam, że nieco zmęczyła mnie ta książka i gdyby nie to, że akurat potrzebowałam czegoś naprawdę lekkiego i że mam ogromne wyrzuty sumienia w związku z kilkunastoma pozaczynanymi książkami, doczytanymi do połowy... to pewnie tej również bym nie doczytała i rozczarowana dorzuciła do sterty „kiedyś dokończę”. Od czasu do czasu tego typu lekturom nie mówię nie, ale w miarę czytania tych kilkuset stron czułam jak stopniowo osadza mi się na mózgu szlam w postaci niewiarygodnej, polukrowanej, hollywoodzkiej historii z nudnymi, płaskimi, papierowymi bohaterami, których nie mogłam nawet polubić, nie mówiąc o wczuciu się w ich losy. Książka nie jest tragiczna, autorka pisze lekko i płynnie, jest kilka ciekawszych momentów, jednak nie równoważy to nudy i powtarzalności tej pozycji i, mimo dobrych chęci, zupełnie nie mogłam się wciągnąć w tę historię, nie poruszyła mną... Książkę oceniam średnio - dało się przeczytać, ale czuję, że historia wyparuje mi z głowy szybciej niż do niej trafiła. Zdecydowanie wolę obejrzeć półtoragodzinną komedię romantyczną w miłym towarzystwie niż męczyć się z papierową wersją kilka dni... Po „Idealnie dobranych” spodziewałam się nieco więcej, choć były to niczym nieuzasadnione oczekiwania. Ani nie polecam, ale też nie będę odradzać, bo miłośnikom gatunku może się spodobać. Ja jednak wolę nieco mniej schematyczne i nietuzinkowe historie miłosne, które zamieszkują umysł czytelnika jeszcze długo po zakończeniu czytania... Niestety, od "Idealnie dobranych" bije banałem.
A już jutro ruszam w kolejną podróż – tym razem będę zwiedzać Budapeszt i okolice. Biorę kilka książek w podróż, ale jak będzie z czytaniem – zobaczymy. Na pewno w bagażu znajdzie się miejsce na jakiś kryminał Agaty Christie... :)