Dawno nie oszalałam na punkcie książki tak, żebym nie mogła
doczekać się kiedy ją wreszcie dorwę i pochłonę. „Instytut” zafascynował mnie
od pierwszej strony za sprawą piekielnie wciągającego wstępu – z resztą
przeczytajcie sami TUTAJ. Agnieszka wraz z grupą znajomych zostaje uwięziona w
swoim mieszkaniu. Winda nie działa, krata do schodów zamknięta, telefon i
internet odcięte, z komórek tajemniczo zniknęły karty... A na wycieraczce leży
kartka „to nasze mieszkanie”... Brzmi intrygująco, prawda?
Niestety, potem nieco się rozczarowałam... Książkę czyta się
bardzo dobrze, szybko i sprawnie, jednak musze się trochę poczepiać. :( Po
pierwsze denerwowały mnie pewne nielogiczności – mieszkają na 5 piętrze i niby nikt na ulicy nie usłyszy ich wołania z balkonu? Bez żartów.
Wystarczyłoby przenieść akcję o 3-4 piętra w górę a już byłoby dużo wiarygodniej. Poza tym determinacja bohaterów pozostawia wiele do życzenia – w
trakcie czytania do głowy przychodziło mi mnóstwo pomysłów jak mogliby próbować
się wydostać – a oni siedzą bezczynnie jak małe dzieci...
Po drugie niezbyt polubiłam główną bohaterkę – dla mnie jej
zachowania i roszczenia są nieco niezrozumiałe, ale to już chyba kwestia
indywidualnej oceny. W historię wplecione są jej wspomnienia – i nie jest to
moim zdaniem najszczęśliwszy zabieg. Czytelnik myślami jest w Instytucie,
obgryza paznokcie i z wypiekami na twarzy czeka na dalszy rozwój akcji, a tu
nagle, w najciekawszym momencie, 30 stron wspomnień z młodości Agnieszki...
Frustrujące :/
Po trzecie –
zakończenie. Według mnie nie odpowiedziało na najważniejsze pytanie – dlaczego?
Jakby autorowi zabrakło pomysłu. I to chyba jest mój główny zarzut względem tej
pozycji...
10 komentarzy:
Gdzieś mi świta, że ja już czytałam coś w tym stylu, tylko nie mogę sobie przypomniec tytułu.
Czytałam i mi się podobała. Może dlatego, że wtedy rozpoczynałam dopiero romans z literaturą grozy :P
Książkę mam, ale jeszcze nie zaczęłam jej czytać. Jestem jednak ciekawa, jak ja ją odbiorę. Może niedługo się o tym sama przekonam.
Dobrze pamiętam tę książkę. Dobra była.
"mieszkają na 5 piętrze i niby nikt na ulicy nie usłyszy ich wołania z balkonu? Bez żartów."
O ile pamiętam, jest to kamienica przy alejach krakowskich. Kto był na alejach krakowskich, szczególnie w godzinach szczytu, ten przyzna, że jest to możliwe :D Tym bardziej, że to Kraków, ja bym pomyślała, że jacyś studenci drą paszcze w imprezowej ekstazie ;)
Fiolka - tak, to mieszkanie przy ruchliwej ulicy i, jak pisze autor, jest tam albo taki tłok i hałas w godzinach szczytu, że nie słychać wołania, albo ulica jest całkowicie pusta. Takie tłumaczenie do mnie nie przemawia, bo przeciez istnieje coś takiego jak stan przejściowy; ulica nie jest tylko albo mega zatłoczona albo kompletnie pusta. ;) Faktycznie, ktoś mógłby pomysleć, że to studenci w poimprezowej ekstazie, ale gdyby darli się nieco dłużej to sądzę, że jednak ktoś w końcu zwróciłby na nich uwagę. W książe jest to opisane tak, że pokrzyczeli w godzianch szcytu, nikt ich nie usłyszal, potem trochę w środku nocy, a przez resztę czasu siedzieli bezczynnie. Do mnie to nie przemawia ;)
A ja to kupuję! Bo za taką małą cenę (chwilowe spojrzenie przez palce) dostajemy bardzo dobrze napisany dreszczowiec. Przecież gdyby ktoś ich usłyszał po godzinach darcia i uwierzył im, to nie byłoby całej historii ;)
[...choć nadal wydaje mi się, że jeśli jest na ziemi ulica, która nie ma stanu pośredniego pomiędzy korkami a totalną pustką, to są to krakowskie aleje]
Żylczyk fajny ogólnie. Radio Armageddon też polecam.
Kupiłam tę książkę, bo tak zafrapowała mnie fabuła, że musiałam ją mieć i to szybko. Oczywiście ciągle leży nieprzeczytana i skoro sporo w niej minusów, to mój zapał do lektury stygnie niestety.
Fiolka - ha, skoro tak piszesz, że aleje krakowskie to takie specyficzne miejsce, to pewnie masz rację - nie wiem czy kiedykolwiek tam byłam, jesli już to tylko przejazdem, ale przy następnej wizycie w Krakowie na pewno zwrócę na to uwagę i urządzę sobie małą wycieczkę na Aleję Mickiewicza ;) Mnie jednak takie drobne (w mojej ocenie oczywiście) niedociągnięcia odebrały trochę przyjemności z czytania, czego żałuję, bo wolałabym umieć spojrzeć na to przez palce ;) Ale nie chodzi mi tylko o to 5 piętro - np. czemu nie wywiesili jakiegoś transparentu z prośbą o pomoc? czemu tak łatwo pozwolili uciec chłopakowi od pizzy? itd ;) Niemniej zgadzam się, że jest to dobrze napisany, wciągający dreszczowiec, z kilkoma "ale". ;)
Nie będę na razie jakoś specjalnie szukała kolejnych powieści Żulczyka, ale tytuł zapiszę sobie w pamięci, dzięki za polecenie :)
Dominika - hihihi, skąd ja to znam. Książka upragniona, wyczekana i... leży potem kilka lat nietknięta na półce. ;) Spróbuj, może nie będziesz tak czepialska jak ja ;)
Krótko i na temat - tak trzymać!:) Nie zachęcasz, oj, nie, chyba wezmę się za jakieś inne, lepsze kryminały, bo naczytałem się ich bardzo mało. :)
Prześlij komentarz