wtorek, 31 grudnia 2013 | By: Annie

2013...2014!

              Rok 2013 upłynął mi głównie pod znakiem intensywnej nauki, choć udało mi się również trochę pożyć. :) Odwiedziłam Paryż, Budapeszt, Bratysławę, Kraków, Zakopane, Pragę, byłam na wspaniałym koncercie Pet Shop Boysów, a także odkryłam pewną przepiękną chatkę na obrzeżach Mazur, wprost stworzoną do zaszycia się w niej ze stosami lektur. Po egzaminach w czerwcu dopadł mnie pewien kryzys czytelniczy, kiedy to uczyłam się odruchowo na pamięć fragmentów powieści, ale na szczęście po jakimś miesiącu to zboczenie mi przeszło. ;) W 2013 roku udało mi się przeczytać 61 książek – nie oceniam tego w kategoriach mało/dużo – na tyle starczyło mi czasu, choć nie ukrywam, że gdybym mogła, to czytałabym trzy razy więcej. :)

                Nie snuję ambitnych planów na 2014 rok. Chciałabym więcej czasu spędzać z najbliższymi mi osobami i więcej czytać, bo apetyt na lektury mam ogromny. Po prostu cieszyć się życiem, celebrować jego drobne radości i przyjemności. Marzy mi się jakaś bardziej odległa podróż w wakacje, ale zobaczymy co przyniesie czas. :) A plany czytelnicze? Wciąż mam kilka recenzji do nadrobienia, mam nadzieję, że uda mi się nadgonić zaległości w ciągu najbliższych dni. Chciałabym również zapoznać się z twórczością Doris Lessing, kontynuować znajomość m.in. z Ianem McEwanem, poznać mistrzów literatury iberoamerykańskiej, odnowić znajomość z reportażem, może sięgnąć po coś z półki ‘klasyka’...

                Nie wybieram najlepszej książki roku – zwyczajnie nie jestem w stanie wyłowić ‘tej jedynej’ ze sporej puli naprawdę świetnych powieści. Na pewno wysoko plasuje się „Dostatek”, „Życie Pi”, "Zdobywam zamek", „Słodka przynęta” oraz „Słońce w słonecznikach”. Na zdjęciu obok prezentuję 12 książek, które wywarły na mnie największe wrażenie w 2013 roku i szczerze polecam je wszystkim – to naprawdę wartościowe i wyjątkowe pozycje.

I na koniec... życzę Wam wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku - mnóstwa wspaniałych lektur, pięknych stosów, a przede wszystkim spokoju, zdrowia i szczęścia – bo to jest najważniejsze. :)

"Wołanie kukułki" - Robert Galbraith (J.K. Rowling)

              Rok zamykam „Wołaniem kukułki” - najnowszą powieścią J.K. Rowling, która wzbudza ostatnio niesamowite zainteresowanie i atakuje dosłownie ze wszystkich półek w księgarniach. Powiem tak – jakby to nie była książka TEJ autorki to raczej przeszłaby niezauważona - „Wołanie kukułki” to pozycja głównie przereklamowana. Nie chcę być źle zrozumiana – to wciąż solidny i porządny kryminał, sprawnie napisany, ale nie czuję się również zachwycona. Jest zabójstwo, jest śledztwo, jest zaskakujące rozwiązanie – czyli książka posiada wszystkie te elementy, które powinien posiadać dobry kryminał - nic jednak nie wyróżnia jej z ich tłumu, na pewno nie sprawia, że książka zasługuje na aż takie zachwyty i nachalną reklamę. Jakbym miała dokładniej sprecyzować co mi się nie spodobało to chyba zbyt mało dynamiczna akcja, a pod koniec niewspółmiernie ekspresowe wyjaśnienie zagadki – jakoś tak powoli toczy się to śledztwo, a na końcu następuje nagłe przyspieszenie i książka kończy się w zawrotnym tempie... Podsumowując – „Wołanie kukułki” to solidny kryminał, dobra rozrywka, ale bez rewelacji, które zasługiwałyby na aż taką popularność – nazwisko robi swoje, co nie znaczy, że nie warto po tę pozycję sięgnąć.
niedziela, 29 grudnia 2013 | By: Annie

"Doskonałe", "Niewiarygodne" i "Zepsute" - Sara Shepard

              Gdzieś między ostatnimi, grudniowymi lekturami pochłonęłam trzy kolejne tomy z serii Pretty Little Liars. Książki z tego cyklu to takie moje małe grzeszki-przyjemości - doskonałe odmóżdżacze, kiedy nie mam nastroju na literaturę ambitniejszą i bardziej wymagającą. Zawsze mnóstwo się dzieje, jest całkowicie niewiarygodnie, ale również bardzo ciekawie – historia wciąga, choć moim zdaniem „Zepsute” to do tej pory najsłabsza część cyklu. Powiem tak - pewnie gdybym sięgnęła po te książki mając lat 12 oszalałabym na ich punkcie - zakochałabym się po uszy w pełnym sekretów świecie bogatych uczniów z Rosewood - na pewno skutecznie podziałałby na moją wyobraźnię. A teraz traktuję te powieści po prostu jako dobrą rozrywkę, choć mam również świadomość ich mankamentów... Sprawnie napisane, niesamowicie wciągają, a ja czuję się znowu jak nastolatka, która podbierała mamie kosmetyki, ćwiczyła malowanie paznokci i chciała być taaaka dorosła... ;)
sobota, 28 grudnia 2013 | By: Annie

Poświątecznie :)

           Pogoda za oknami oszalała - czy to już wczesna wiosna? Byłam dziś na długim, słonecznym spacerze, powoli łapię oddech, wypoczywam i rozkoszuję się domowym, niespiesznym klimatem - kawa, książka i cisza poranka – tego mi było trzeba... Święta upłynęły bardzo rodzinnie i książkowo - Mikołaj dobrze wie, że nic mnie tak nie cieszy jak te prostokątne, twarde paczuszki o charakterystycznym kształcie... pełne smakowitych lektur, z których każda to zupełnie inna historia do zasmakowania i odkrycia – co skrywa się za kolorowymi okładkami, wśród tak pięknie pachnących kartek...? Mikołaj był w tym roku bardzo hojny, tylko kolejne tomy z serii Pretty Little Liars zakupiłam sama. :)
wtorek, 24 grudnia 2013 | By: Annie

Wyjątkowy czas...

        



              Wesołych Świąt... Żeby dzisiejsza noc okazała się bardzo książkowa. :)
poniedziałek, 23 grudnia 2013 | By: Annie

"Wiek cudów" - Karen Thompson Walker

               Przeczytałam ostatnią stronę, zamknęłam książkę – czułam się jednocześnie poruszona, zamyślona i rozczarowana, że to już koniec... Dawno żadna lektura nie wciągnęła mnie do tego stopnia, nie oderwała i nie zdystansowała od rzeczywistości, nie rozbudziła tak piekielnie mojej ciekawości. Wsiąka się w tę historię doszczętnie, czyta się niesamowicie sprawnie, szybko i lekko – jest bardzo realistycznie i wiarygodnie. I to niesamowite uczucie, kiedy po odłożeniu książki powrót do rzeczywistości zajmuje kilka chwil...

               Pewnego dnia, z nieznanych naukowcom przyczyn, Ziemia ulega spowolnieniu – doba wydłuża się coraz bardziej, coraz rzadziej pojawiają się wschody i zachody słońca... Główną bohaterką jest dwunastoletnia Julia mieszkająca w Kalifornii – to z jej perspektywy obserwujemy zachodzące zmiany – jak ludzie radzą sobie z coraz dłuższymi okresami jasności i ciemności, jak szybko zapominają co kiedyś oznaczała „normalność”, jak spowolnienie wpływa na zachowania ludzi – stają się bardziej impulsywni, agresywni – robią rzeczy, na które normalnie by się nie odważyli...

                 Gdyby nie recenzja na jednym z moich ulubionych blogów na pewno nie sięgnęłabym po tę pozycję – nie kusił mnie ani opis, ani okładka – zakładałam, że to lektura zdecydowanie nie w moim stylu. Ile jeszcze takich nieodkrytych, niesłusznie omijanych lektur przegapiłam...? „Wiekiem cudów” jestem zachwycona – to świetna powieść na jedno długie popołudnie, wieczór i kawałek nocy. ;) Wciągająca, intrygująca, a jednocześnie dająca do myślenia i przypominająca jak dużo mamy, a jak często zapominamy to doceniać, traktujemy jako daną na zawsze oczywistość. Jakim cudem pozwoliłam tej powieści tyle czekać w mojej biblioteczce?! Czy moglibyście polecić mi inne powieści w podobnym stylu? Będę bardzo wdzięczna. :)
sobota, 21 grudnia 2013 | By: Annie

"Szczęście smakuje truskawkami" - Barbara Faron

               Książka wyszperana podczas jednej z tysiąca wypraw do Dedalusa – zakupiona w ciemno, zaufałam swojej czytelniczej intuicji - skusiła mnie okładka, a także nieznane mi zupełnie nazwisko polskiej autorki. Takie odkrycia są dla mnie cenne – udowadniają, że za kilka złotych można zdobyć naprawdę ciekawe kąski literackie, a w dodatku odkryłam kolejną polską autorkę, której nazwisko warto zanotować gdzieś z tyłu głowy. Zawsze gustowałam w tego typu powieściach – solidnych obyczajówkach, bez tysiąca fajerwerków, skupiających się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. „Szczęście smakuje truskawkami” to historia pewnej rodziny o dość pogmatwanych relacjach, a akcja kręci się wokół dwóch głównych bohaterek – Agnieszki, która zmaga się z depresją oraz trzynastoletniej Ewy, która właśnie została przygarnięta przez swojego ojca, którego nigdy wcześniej nie poznała ...

               Książka jest realistycznie i sprawnie napisana – po prostu wierzy się autorce - nawet pamiętnik trzynastolatki został przedstawiony bardzo wiarygodnie, co na pewno stanowiło spore wyzwanie. Siła tej powieści tkwi w ciekawie, nieschematycznie skonstruowanych bohaterkach, które budzą sympatię, kibicujemy im w ich perypetiach. Może nie jest to jedna z tych pozycji, które mogą zawojować pierwsze miejsca list bestsellerów, ale ja czuję się w pełni usatysfakcjonowana lekturą. To solidna, dobrze napisana obyczajówka. Polecam.
piątek, 20 grudnia 2013 | By: Annie

"Siódmy sekret szczęścia" - Sharon Owens

                Powoli wracam do świata żywych – rodzice przylecieli wczoraj z dalekich podróży, a i ja wreszcie doczekałam wolnego na uczelni. Przede mną 18 wspaniałych dni wypełnionych po brzegi książkami, filmami i spotkaniami z najbliższymi - chwila na wyciszenie i odetchnięcie domowym klimatem – jednym słowem świąteczne lenistwo. :) A w planach mam także nadrobienie nawału zaległości recenzenckich, które koniecznie chcę uwiecznić na blogu jeszcze przed końcem roku... także mam nadzieję, że moja aktywność wzrośnie. :)

                W przedświątecznym okresie zawsze staram się wybierać lektury nieco lżejsze, wprowadzające w odpowiedni nastrój – nic przygnębiającego czy zbyt ambitnego. W tym roku zdecydowałam się podarować czas pozycji, która już od dawna cierpliwie czekała w mojej biblioteczce, odkładana „na zapas”, jako ostatnia nieprzeczytana książka bardzo lubianej przeze mnie autorki. „Siódmy sekret szczęścia” to historia Ruby, która w Wigilię traci męża w wypadku samochodowym, a następnie szyje 7 aksamitnych torebek i za ich sprawą odkrywa siedem sekretów szczęścia...

                 Mimo całego mojego wieloletniego uwielbienia do Sharon Owens muszę niestety przyznać, że początek tej książki, czyli pierwsze chwile po śmierci męża Ruby, to chyba jedna z najbardziej nierealistycznych scen jakie miałam okazję przeczytać – no po prostu tragedia. Banał za banałem, sztuczność aż odrzuca. Styl Sharon Owens doskonale sprawdza się w opisach romantycznych spacerów, popołudniowych herbatek i pięknych wnętrz. Natomiast jeśli chodzi o poważniejsze tematy to niestety wychodzą wszelkie jego mankamenty i płytkość... Na szczęście po przebrnięciu przez początek było już tylko lepiej.

                  „Siódmy sekret szczęścia” to sympatyczna lektura, bardzo lekka i optymistyczna. Może się podobać, ja nie umiem ocenić jej obiektywnie, bo mam spory sentyment do tej autorki – towarzyszy mi od lat. Nieco mnie rozczarowała, szczególnie początkiem, ale nie wiem czy to kwestia tego, że ta rzeczywiście powieść jest duża słabsza od innych pozycji autorki, czy być może pewnej już mojej wykształconej dojrzałości czytelniczej, której nabrałam przez lata - nie wierzę już bezkrytycznie w każde słowo autora – weryfikuję, oceniam, porównuję -  więcej wymagam. Mi się w miarę podobało, ale szczerze mówiąc oczekiwałam ciut więcej. Jest bardzo lekko, trochę świątecznie, ale bardzo zachwalać też nie będę. Jedna z słabszych książek autorki, a czytałam wszystkie, nie została mi już żadna... :( Polecam Wam za to gorąco wcześniejsze powieści Sharon Owens, takie jak „Tawerna przy Klonowej”, „Herbaciarnia pod Morwami”, „Dyskoteka przy Magnoliowej” – bardzo dobrze wspominam te książki, ciekawe jak odebrałabym je teraz... Zazdroszczę tym, którzy ich czytanie mają dopiero przed sobą – to dobra, ciepła i klimatyczna literatura kobieca... :)
środa, 11 grudnia 2013 | By: Annie

"Między nami" - Małgorzata Tusk

               Mam mieszane odczucie odnośnie tej pozycji. Początek wynudził mnie i zniechęcił, dopiero później zrobiło się znacznie ciekawiej... Coś mi nie do końca zaklikało w tej książce, nie czułam w niej szczerości, a osoba Małgorzaty Tusk nie wzbudziła mojej sympatii. Nużyły mnie opisy dzieciństwa, i denerwowały przemyślenia i jak to pani Tusk ma na wszystko metodę i sposób. Miejscami faktycznie, są to refleksje ciekawe i wartościowe, jednak jako całość nie wyczuwam w nich 100% szczerości i autentyczności - jakby autorka sama chciała się utwierdzić we własnym zdaniu... A większość to po prostu frazesy...

                  Najciekawsze fragmenty to te z bardziej współczesnych czasów – o byciu żoną premiera, podróżach po całym świecie, życiu w rozjazdach między Warszawą a Sopotem, a także o książkach, bo pani Małgorzata jest zapaloną czytelniczką. Szalenie podobała mi się historia jak to premier, będąc na Downing Street, wykonał podobno taniec Hugh Granta z „To właśnie miłość”. Jednak są to zaledwie ułamki, a jako całość nie czuję się zachwycona i w pełni usatysfakcjonowana lekturą... Zabrakło mi tu jakiejś iskry, która sprawiłaby, że z wypiekami na twarzy śledziłabym losy rodziny Tusków. Jest raczej drętwo i bez polotu, a historia jest jakby ugrzeczniona i okrojona – nie wiem czy to kwestia stylu pisania, czy po prostu autorka nie chciała zbyt wiele zdradzić... Szkoda, bo przecież życie ma bardzo ciekawe...
wtorek, 3 grudnia 2013 | By: Annie

Książki, jeszcze więcej ksiażek... :)

                W ostatnim czasie ogrom nauki nie pozwalał mi na poświęcanie blogowi należytej ilości czasu. Przyznam, że bardzo brakuje mi mojego książkowego kącika, ale nie pozwolę mu dłużej zarastać kurzem :). Na szczęście wiąż udaje mi się czytać, wykorzystuję do tego każdą nadarzającą się okazję – z uporem trwam w moim postanowieniu i czytam co najmniej jedną książkę tygodniowo. Sukcesywnie będę starała się nadrabiać recenzenckie zaległości, a na razie prezentuję Wam moje listopadowe nabytki. Niektóre z książek już przeczytałam, m.in. „Przekleństwa niewinności”, autobiografię Małgorzaty Tusk oraz świetne„Zanim się pojawiłeś”. W stosie znajduje się również kilka powieści, o których posiadaniu i przeczytaniu marzyłam od dawna, m.in. „Huragan” Laurenta Gaude, „Między nami” Chrisa Cleave, które właśnie czytam oraz ambitniejsze „Dziś wieczorem nie schodźmy na sny”. Mam obecnie ogromny apetyt na literaturę, najchętniej pochłaniałabym książkę za książką, z wypiekami przeglądam zapowiedzi wydawnicze i w myślach układam już kolejne stosiki... Niestety czasu brakuje... Z utęsknieniem wypatruję przerwy świątecznej, odliczam dni. Jeszcze tylko niecałe trzy tygodnie! :)


sobota, 16 listopada 2013 | By: Annie

"Słodka przynęta" - Ian McEwan

             W twórczości Iana McEwana jest coś niezaprzeczalnie brytyjskiego i fascynującego - ma się poczucie, że obcuje się z literaturą ambitną, z najwyższej światowej półki, a jednocześnie jest przystępnie, a czytanie idzie lekko i płynnie. Jego powieści to zawsze skupienie na przeżyciach wewnętrznych bohaterów, stawianie ich w przeróżnych, często zaskakujących sytuacjach – bez tysiąca fajerwerków i szalonej akcji – ale zawsze jest ciekawie, intrygująco, a historia wciąga niesamowicie. McEwan zna ludzką naturę i schematy zachowań od podszewki – wychwytuje drobne okruchy codzienności i tworzy z nich nietuzinkowe i bardzo realistyczne sceny. Takie rozkładanie i analizowanie rzeczywistości może niektórych nudzić, ale ja to uwielbiam. ;) „Słodka przynęta” to najnowsza powieść McEwana i, w moim odczuciu, chyba najlepsza, spośród tych, które miałam już okazję przeczytać – a zaznaczę, że dotychczas wszystkie bardzo mi się podobały. To historia pewnej młodej dziewczyny, która na początku lat 70’ zostaje wplątana w akcję brytyjskiego wywiadu o nazwie Słodka Przynęta. Jej zadaniem jest nadzorowanie jednego z wybranych pisarzy - tak aby jego twórczość propagowała demokratyczne, zachodnioeuropejskie wartości. To powieść o literaturze, o roli kultury w zimnej wojnie, o ówczesnych realiach, a także o miłości...

              McEwan igra z czytelnikiem – stawia pytanie do jakiego stopnia opisywane w książkach wydarzenia są odbiciem prywatnych przeżyć pisarzy. Dość ryzykowne wydaje mi się podsuwanie czytelnikowi takiej myśli, szczególnie, że Ian McEwan otrzymał kiedyś przydomek Ian Makabra, ze względu na jego perwersyjne i szokujące opisy... ;) Ciekawym smaczkiem były dla mnie również nawiązania do opowiadań ze zbioru „W pościeli” – w swoim czasie bezskutecznie szukałam w sieci interpretacji niektórych z nich, a w książce są one zaprezentowane jako twórczość pisarza biorącego udział w programie Słodka Przynęta - wszystko opisane i zinterpretowane przez główną bohaterkę. I wisienka na torcie – bibliofilskie fragmenty, kiedy główna bohatera zaczytuje się w przeróżnych książkach – jak raj dla moli książkowych, niektóre czytałam po kilka razy... :)

              Bardzo, bardzo podobała mi się ta książka. Świetna powieść - ambitna, a zarazem bardzo przystępna – traktuje czytelnika jak inteligentnego partnera, rozwija, stawia pytania, ale też nie nuży mentorskim tonem. Sprawnie napisana, barwnym językiem, wciągająca - posiada to ‘coś’ nieuchwytnego dla prozy McEwana, co sprawiło, że został on jednym z moich ukochanych pisarzy. Bardzo polecam!
sobota, 9 listopada 2013 | By: Annie

"Zupa z granatów" - Marsha Mehran

              Zabrakło mi czegoś w tej książce, bo mimo, że chciałam się nią rozkoszować w warunkach otoczenia idealnych do lektury takiego typowo babskiego, przytulnego czytadła – tzn. koc, herbata i święty spokój, to jednak nie potrafiłam się nią zachwycić. Historia trzech sióstr, uciekinierek z ogarniętego wojną Iranu, które w sennym, irlandzkim miasteczku zakładają egzotyczną restaurację nie urzekła mnie, choć też nie sprawiło mi wielkiej przykrości jej czytanie. Trochę rozczarowała, bo zamysł na fabułę był naprawdę dobry, ale niestety nie do końca wykorzystany...

               Jakoś mam takie poczucie, że prześlizgnęliśmy się po powierzchni tej historii bardzo pobieżnie, ledwie jej liznęliśmy, nie docierając do sedna - powieść skończyła się zanim na dobre się rozpoczęła. Podobał mi się urok małego, irlandzkiego miasteczka, bohaterowie – stworzenie przez autorkę całej plejady mieszkańców o wyrazistych osobowościach, a także szczegółowo opisywane zapachy irańskiej kuchni – te elementy przemawiają na korzyść książki i sprawiły, że czytało się ją sympatycznie. Jednak było tego wszystkiego za mało, aby „Zupa z granatów” zapadła w pamięć, aby czytelnik mógł się nią pokrzepić, ogrzać w jej cieple. Wiem, że historia sióstr zaplanowana jest na 7 tomów, ale moim zdaniem lepiej byłoby napisać dwa czy trzy - za to grubsze i bardziej treściwe – wtedy powieść mogła by być naprawdę dobra. A tak „Zupa z granatów” to tylko sprawnie napisane, miejscami naiwne czytadło - może być, czytało się sympatycznie, ale też bez szału.
sobota, 2 listopada 2013 | By: Annie

Małe co nieco na jesienne wieczory :)

                 Z małym opóźnieniem prezentuję moje najnowsze nabytki – te z końcówki września i całego października. Jak widać kupowanie książek idzie mi o wiele sprawniej niż ich lektura, jednak z dumą niezłomnie trwam w moim postanowieniu – czytam co najmniej jedną powieść tygodniowo. Nie jest to takie proste - ogrom nauki skutecznie pozbawił mnie nadmiaru wolnych chwil – ale nie jest też niemożliwe. Zgodnie z zasadą, że im mniej się ma czasu, tym efektywniej się go rozplanowuje czytam wykorzystując każdą nadążającą się okazję – w autobusie, na nudnym wykładzie, w wannie itd. :) Natomiast wieczory i poranki z książką mają już dla mnie wymiar niemalże terapeutyczny - pozwalają się zdystansować się od studiów, od stresu towarzyszącego kolejnym zaliczeniom, od ciemnych i szarych poranków za oknem... Dlatego też w stosiku znalazło się sporo książek-pocieszycielek, idealnych towarzyszek długich jesiennych i samotnych wieczorów, m.in. kilka powieści Agaty Christie, felietony Joanny Szczepkowskiej, drugi tom dziennika Krystyny Jandy, a także coś lekkiego i kobiecego oraz na rozgrzanie - akcent toskański. Praktycznie wszystkie pozycje to moje własne nabytki, ewentualnie prezenty od kochanego chłopaka. :) Jedynie „Charlotte Bronte i jej siostry śpiące”, „W strone Swanna” oraz „Kąpiąc lwa” to egzemplarze od wydawnictwa, a „Powrót niedoskonały” dotarł do mnie w tajemniczej, niezapowiedzianej przesyłce... :) Miłego, książkowego weekendu! :)



czwartek, 31 października 2013 | By: Annie

"Doktor sen" - Stephen King

              Określanie tej książki mianem przeraźliwego horroru jest moim zdaniem sporym nadużyciem – dalsze losy Danego Torrance’a zakwalifikowałabym raczej jako wciągającą powieść sensacyjną z rozbudowanym wątkiem paranormalnym. Danny ponownie musi zmierzyć się z siłami ciemności, tym razem na większą skalę – grupa staruszków, która przemierza Stany w kamperach to tak naprawdę Prawdziwy Węzeł, który zagraża osobom obdarzonym darem Jasności... Przyznam szczerze, że mimo mojej strachliwości nie bałam się w ogóle, choć może była to kwestia doboru miejsca lektury - ciężko się bać w pełnej sali, czytając na nudnym wykładzie. ;) Powieść pochłania się tak, jak przystało na książkę świetnego rzemieślnika prozy jakim jest Stephen King - niesamowicie szybko i sprawnie - połyka się stronę za stroną w zawrotnym tempie.

                 Moim zdaniem historia jest ciut słabsza niż „Lśnienie”, ale i tak wciąż bardzo dobra. Mam na myśli to, że „Lśnienie” to coś naprawdę niesamowitego i na swoje czasy nowatorskiego - owiane nagromadzoną przez lata mgiełką legendy i nutką mrocznej tajemnicy... A te elementy siłą rzeczy wpływają na odbiór książki. Natomiast „Doktor sen” nie przeszedł jeszcze próby czasu - to po prostu bardzo dobra i wciągająca powieść, ale bez bagażu sławy i tłumu wiernych fanów – choć kto wie jak będzie postrzegana za kilkadziesiąt lat, być może dorówna legendą „Lśnieniu”...? Najnowsza książka Stephena Kinga to bardzo dobra kontynuacja i cieszę się, że autor pokusił się o jej napisanie – czuję się w pełni usatysfakcjonowana lekturą. Powieść polecam głównie tym, którzy czytali już „Lśnienie”, bo sporo w niej nawiązań do pierwotnej historii – smaczków i niuansów, które szkoda by było przegapić. Dla mnie była to bardzo udana, wciągająca lektura. :)
niedziela, 27 października 2013 | By: Annie

"Kąpiąc lwa" - Jonathan Carroll

            Czytanie tej książki było jak jazda bez trzymanki na szalonym rollercoasterze - nie wiadomo co może przynieść każda następna strona, akapit czy zdanie. Akcja co chwilę wykonuje zwrot o 180 stopni, a my w dzikim tempie podążamy za wydarzeniami, coraz bardziej przesuwając granice naszej wyobraźni... Jestem zaskoczona – szczerze mówiąc po Jonathanie Carrollu spodziewałam się raczej literatury obyczajowej z wątkiem magicznym – czegoś w stylu ambitniejszego Guillaume’a Musso. A „Całując lwa” to pełnoprawna fantastyka! Historia dzieje się w naszym świecie, ale okazuje się, że rządzi się on zupełnie innymi, nieznanymi zwykłym śmiertelnikom prawami... Pewnej nocy piątce przyjaciół, śni się ten sam sen – występuje w nim miedzy innymi gadające krzesło oraz czerwona słonica Muba z zegarkiem na nodze. A to dopiero mały przedsmak tego, co czeka bohaterów... :)

                 Powieść podobała mi się – to coś całkowicie odmiennego od mojego standardowego repertuaru książkowego – niesamowite odwiedziny w magicznym świecie... Niemniej rzucona na kolana też się nie czuję, bo jednak nie przywykłam do aż takiego poziomu abstrakcji. Na pewno sięgnę w przyszłości po kolejne powieści Jonathana Carrolla – „Kąpiąc lwa” było ucztą dla wyobraźni i nieco psychodeliczną wędrówką w zawrotnym tempie po rzeczywistości, w której wszystko jest możliwe – dziwną, oryginalną i bardzo intrygującą. Za sprawą tej lektury oderwanie od codzienności oraz wciągająca, choć również niegłupia rozrywka - gwarantowane. Nieco rozczarowało mnie samo zakończenie, ale widocznie taki był zamysł autora - nic więcej nie zdradzę, żeby nie popsuć tajemnicy tytułu...:) Tym, którzy lubią być zaskakiwani przez książki i poprzez czytanie odkrywać nowe zaułki swojej wyobraźni - jak najbardziej polecam!
sobota, 19 października 2013 | By: Annie

"Dotyk" - Alexi Zentner

               Bywa, że czasami specjalnie wstaję jeszcze wcześniej niż jest to konieczne i chociaż przez kilkanaście minut oddaję się przyjemności czytania przy pierwszej porannej kawie. Ten uszczknięty z zabieganego dnia czas daje mi spokój, chwilę wytchnienia i nastraja pozytywnie na pełen pośpiechu poranek. Ostatnio towarzyszła mi książka Alexiego Zentnera „Dotyk” – w każdej wolnej chwili chłonęłam tę piękną opowieść przesyconą realizmem magicznym i ludowymi legendami. Za sprawą tej historii przeniosłam się w czasie do lat gorączki złota w północnej Kanadzie – miejsca, gdzie za każdym drzewem mogła skrywać się magiczna istota, gdzie rytm życia wyznaczały pory roku, a domy były zasypywane śniegiem na długie, zimowe miesiące...

            Uwielbiam takie klimaty – gdy magia w naturalny sposób przeplata się w rzeczywistością, gdy codzienność miesza się z legendą przekazywaną z pokolenia na pokolenie, aż w końcu staje się jedynie bajką opowiadaną dzieciom na dobranoc... „Dotyk” to bardzo klimatyczna i świetnie napisana powieść – przesączona urokiem niezbadanego, magicznego świata, którego już nie ma... W dzisiejszych czasach wszechobecnych GPSów, telefonów i internetu brakuje miejsca na ludowe podania czy zabobony – te elementy przedstawione w wiarygodny sposób można odnaleźć jedynie w dobrych powieściach. Przyznaję, że ma to duży, choć również nieco melancholijny urok – wyzwala pewną współczesną tęsknotę za pierwotną tajemniczością świata... Bo to, co mogą skrywać kanadyjskie puszcze niesamowicie działa na wyobraźnię... Wsiąka się w tę książkę – to nietuzinkowa, fascynująca opowieść, która oczarowała mnie nietypowym miejscem akcji i sprawnie wplecionym w wątek realizmem magicznym. „Dotyk” to bardzo dobra pozycja - prawdziwie pełnokrwista powieść o niepodrabialnym klimacie niezgłębionych, tajemniczych lasów Kanady. Polecam, warto!
niedziela, 13 października 2013 | By: Annie

"Trafiona-zatopiona" - Anna Fryczkowska

              „Trafiona-zatopiona” to moje drugie spotkanie z twórczością Anny Fryczkowskiej – czyli kolejna porcja dobrej, solidnej prozy obyczajowej, w sam raz do pochłonięcia w dwa jesienne wieczory. Pewnego dnia Wisła występuje z brzegów i zalewa warszawskie Powiśle. Uwięzieni w blokach ludzie siłą rzeczy zbliżają się do siebie, a na jaw wychodzą ich skrzętnie skrywane sekrety oraz ukrywane przed sąsiadami domowe brudy. Ten czas to także chwila na zatrzymanie się, przemyślenia oraz impuls do zmian. Bliżej poznajemy losy czwórki osób – wiecznie zapracowanego chirurga-onkologa, jego żony – zgorzkniałej kury domowej, a także dziewczyny, która uciekła ze wsi do miasta oraz dość nietypowego nastolatka, który twierdzi, że słyszy myśli innych ludzi...

                 Lubię wszelkie książki o samotności w wielkim mieście, anonimowości i różnorodności tłumu, o splatających się losach obcych sobie ludzi – niewiele trzeba, żeby skusić mnie na lekturę. „Trafiona-zatopiona” to dobrze, lekko i sprawnie napisana powieść, obdarzona ciekawymi i wyraziście skonstruowanymi bohaterami. Jest bardzo porządnie, jednak mimo wszystko nie porywająco. Główny atut książki, czyli sam pomysł na historię mógłby być moim zdaniem ciut bardziej dopracowany, a powieść nieco dłuższa – wtedy można by mówić o literaturze obyczajowej z najwyższej półki. A tak mamy do czynienia z przyjemną, solidną prozą, choć nie rzucającą na kolana i nie porywającą czytelnika w swoje sidła – w trakcie lektury nie drgnęła we mnie żadna głębsza struna. Polecam osobom lubiącym może niekoniecznie przebojowe, ale za to porządne i sprawnie napisane, typowo obyczajowe powieści. Na mojej prywatnej skali ocen „Trafiona-zatopiona” plasuje się gdzieś między średnia z plusem a bardzo dobra.
poniedziałek, 7 października 2013 | By: Annie

"Słońce w słonecznikach" - Dominika Stec

              Przepiękna książka o przemijaniu, ulotnych wspomnieniach i bezlitośnie upływającym czasie... Bez cukierkowatych opisów, schematycznych zachowań, bez prawienia banalnych morałów. Książka o życiu – takim zwykłym-niezywkłym, prostym i codziennym, a jednocześnie tak niepowtarzalnym i indywidualnym dla każdej osoby. O miłości w różnych odsłonach, poświęceniu i skrzętnie skrywanych przez lata sekretach, odchodzących w zapomnienie wraz z osobami, których dotyczą... Wiarygodni bohaterowie, wciągająca fabuła oraz lekki, a jednocześnie bogaty stylistycznie język – dzięki tym elementom odebrałam tę książkę niesamowicie realistycznie, wierzyłam w każde napisane słowo. To naprawdę piękna, poruszająca historia. Niby dość prosta i nieskomplikowana, a jednocześnie tak nietuzinkowa, oryginalna i chwytająca za serce. Oczarowała mnie. Cieszę się, że uległam nagłemu zrywowi czytelniczej intuicji i zakupiłam tę powieść w małej, przykurzonej księgarni podczas wakacji rok temu. Skusiła mnie piękna okładka... To był bardzo trafiony zakup.

                 Pewnego dnia do drzwi mieszkania Teresy, spokojnej emerytki, puka niespodziewany gość ze Szwecji – przynosi ze sobą dziennik autorstwa niejakiego redaktora Jerzego Molgi i to za sprawą jego treści, a także wspomnień Teresy, cofamy się w czasie do pewnego niezwykle upalnego lata 57’... Historię poznajemy dwutorowo - dla Teresy są to przedmaturalne wakacje, czas pierwszej miłości, opalania się z przyjaciółkami i snucia planów na życie – klimat trochę jak z powieści Krystyny Siesickiej czy Haliny Snopkiewicz. Natomiast z perspektywy redaktora Jerzego poznajemy brutalne oblicze ówczesnej władzy – jej podwójnej moralności i umiejętności zniszczenia każdego człowieka. W pewnym momencie losy Teresy i Jerzego splotą się...

                 W tle przewija się mnóstwo ciekawych bohaterów, a jako miejsce akcji poznajemy Konin - to dość nietypowy i oryginalny wybór, ale również bardzo udany. To ciekawa odmiana od chyba najpopularniejszych wśród polskich pisarzy miast - Warszawy, Gdańska czy Krakowa. Jest to element tym ciekawszy, że Konin nie stanowi jedynie bezbarwnego tła dla rozgrywających się wydarzeń – autor wykorzystał bowiem wiele smaczków z historii miasta – odwiedzamy miedzy innymi słynną kamienicę Stefanii Esse i poznajemy jej właścicielkę. Za sprawą plastycznych i szczegółowych opisów te fragmenty bardzo działają na wyobraźnię. Do łez wzruszył mnie sam koniec - piękny, niebanalny, niejednoznaczny....

                 Naprawdę, dziwię się i trochę mi smutno, że ta pozycja nie jest bardziej znana, zaginęła gdzieś w gąszczu innych lektur... „Słońce w słonecznikach” wyróżnia się spośród współczesnej polskiej literatury kobiecej – posiada bowiem to głębsze „coś”, które sprawiło, że historia Teresy i Jerzego zostanie ze mną na długo... Nie jest to w żadnym razie zwyczajne, romantyczne czytadło – to solidna i nietuzinkowa powieść obyczajowa – fascynująca historia życia zwykłych ludzi z PRL’em, miłością i sekretami w tle. Gorąco polecam!
niedziela, 6 października 2013 | By: Annie

"Dwanaście prac Herkulesa" - Agata Christie

               Gdzieś między ostatnimi, starannie wybieranymi, wakacyjnymi lekturami udało mi się doczytać zaczęty jeszcze w Paryżu zbiór opowiadań „Dwanaście prac Herkulesa”. Teraz pora na małe wyznanie czytelnicze - niestety, mam taki brzydki zwyczaj, że zdarza mi się porzucać przeczytane częściowo książki w trakcie ich lektury, nawet takie, które mi się podobają - nie ma w tym żadnej reguły, sama nie do końca to rozumiem i nie lubię tego nawyku. Niemniej pracuję nad sobą i podczas wakacji udało mi się znacznie uszczuplić stosik takich właśnie pozaczynanych powieści, który zalegał na mojej szafce nocnej - to mój mały skuces – bardzo się z tego cieszę. Ale do rzeczy. :)

                  Tym razem słynny Herkules Poirot sam sobie rzuca wyzwanie – na podobieństwo swojego mitycznego imiennika chce rozwiązać 12 zagadek kryminalnych, które będą nawiązywały tematycznie do poszczególnych prac Herkulesa. Po kilku przeczytanych kryminałach Agaty Christie ciężko napisać o nich coś nowego, odkrywczego czy błyskotliwego. Jest jak zwykle ciekawie, jak zwykle niezwykle pomysłowo i jak zwykle nieprzewidywalnie. Agata Christie to niekwestionowana Królowa gatunku, a tymi opowiadaniami udowadnia, że ma dziesiątki pomysłów i nie szczędzi ich, nie chomikuje – tak naprawdę prawie każde z opowiadań mogłoby stanowić bazę osobnej książki. Jako ciekawostkę dodam, że w „Sekretnych zapiskach Agaty Christie” odkryłam trzynaste opowiadanie – czyli pierwszą, niepublikowaną ze względu na polityczne tło, wersję „Pojmania Cerbera”. Jak zwykle, polecam – choć pewnie takich czytelników, którzy nie zasmakowali jeszcze w twórczości Agaty Christie jest naprawdę niewielu. :)
wtorek, 1 października 2013 | By: Annie

"Miłość z kamienia" - Grażyna Jagielska

              Niezwykle intymna i szczera książka – Grażyna Jagielska rozlicza lata spędzone u boku męża, Wojciecha Jagielskiego - cenionego korespondenta wojennego. Bez sentymentów i ugładzania wydarzeń – to do bólu prawdziwe i nieco drastyczne wyznanie. My, czytelnicy, przez lata otrzymywaliśmy wspaniałe reportaże... ale jaka była cena, którą przyszło za nie zapłacić rodzinie Jagielskich?

              „Miłość z kamienia” to brutalne naruszenie prywatności – ujawnia wszystkie uczucia, emocje, dramaty. Nie chce być źle zrozumiana, absolutnie nie jest to żadne pranie brudów z jakim mamy do czynienia w serwisach plotkarskich, ale świadoma, głęboka podróż – całkowite obnażenie, wywleczenie na wierzch koszmarnej, traumatycznej codzienności – wiecznego czekania i zamartwiania się. Ciągłego przygotowywania się na śmierć męża i nieustannego wyobrażania sobie jej przebiegu. Były również próby rozwodu, utrata kontaktu ze znajomymi, nierozróżnialnie miesięcy i pór roku. Aż w końcu zatracenie się w tej obsesji i całkowite oderwanie od rzeczywistości, które zakończyło się pobytem w klinice stresu bojowego – bo pani Grażyna przejmowała na siebie wszystkie emocje i przeżycia swojego męża. A 53 wojny mogą zniszczyć nawet najsilniejszego człowieka...

              „Miłość z kamienia” to nie lukrowata książka o miłości ponad wszystko, a raczej bardzo brutalne i intymne rozliczenie – godzi w dobre samopoczucie czytelnika, uwiera dziesiątkami wątpliwości i rozterek moralnych. To powieść-spowiedź, aczkolwiek nie oczyszcza sumienia, nie odpowiada na pytania, a raczej prowokuje ich stawianie. Być może na niektóre z nich nie ma po prostu dobrych, jednoznacznych odpowiedzi... Nie wiem czy polecać tę książkę, nie wiem nawet czy mi się podobała – nie potrafię jej ocenić w takich kategoriach. Na pewno nie jest to lektura, którą można przeczytać obojętnie i szybko o niej zapomnieć – wymaga skupienia, przemyślenia, zapada w pamięć. To rozliczenie z traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości - szczery i prawdziwy obraz życia jako żona korespondenta wojennego – i właśnie to stanowi główną wartość tej powieści... To wartościowe, pięknie opisane wyznania, ale także bardzo prywatne i intymne – w trakcie czytania trochę czułam się trochę jakbym była nieproszonym, wścibskim gościem w codzienności państwa Jagielskich...
niedziela, 29 września 2013 | By: Annie

Jesiennie... plany nie tylko czytelnicze.

              
                Nadeszła prawdziwa jesień, a wraz z nią pora ciepłych płaszczy, kolorowych szalików, pierwszego przeziębienia i powrotu na uczelnię. To będzie intensywny czas – czeka mnie mnóstwo zajęć, pierwsza praca, nowe wyzwania, samodzielne mieszkanie – cieszę się na ten okres, choć wiem, że będzie bardzo absorbujący, a książki zejdą na drugi plan. Liczę jednak, że uda mi się wciąż sporo czytać - zdecydowanie więcej niż podczas pierwszego roku studiów. Tyle kuszących tytułów wychodzi tej jesieni, tyle powieści czeka na swój czas w mojej biblioteczce... Zarówno sierpień, jak i wrzesień były bardzo intensywnymi książkowo miesiącami – to chyba najlepszy okres czytelniczy nie tylko w tym roku, ale w ogóle odkąd notuję ilość przeczytanych książek. Na biurku ciągle mam stosik 3-4 powieści, które czekają na opisanie - zmieniają się tytuły tych oczekujących pozycji, stopniowo nadrabiam zaległości, ale wciąż jakoś nie mogę pokonać tej bariery – tak więc trochę recenzji mam jeszcze w zanadrzu. ;) A plany czytelnicze na nadchodzący okres? W ciągu najbliższych miesięcy będę pewnie sięgała głównie po lekką literaturę obyczajową – na następne tygodnie szykuję zachwalaną „Zupę z granatów”, drugi zbiór felietonów Krystyny Jandy, a także kolejne książki Guillaume’a Musso i Anny Fryczkowskiej. Trzeba czymś przełamać te jesienne chłody i ciemności, a co będzie bardziej skuteczne niż lekka, ciepła i wciągająca powieść? Pozdrawiam wszystkich gorąco – dziś ostatni dzień wakacji... :)
sobota, 28 września 2013 | By: Annie

"Ukryte godziny" - Delphine de Vigan

               Przejmująca, smutna opowieść o samotności w wielkim mieście – o bezosobowym mijaniu się ludzi, o znieczulicy, wiecznym zabieganiu, obojętności. Niewielkie urywki codzienności w postaci wielu dość krótkich rozdziałów składają się na jeden dzień z życia dwóch obcych sobie osób - kobiety i mężczyzny. Ona jest samotną matką i ofiarą przerażającego mobbingu w pracy – na skraju załamania nerwowego. On jest „lekarzem na telefon” – jeździ od mieszkania do mieszkania wypisując recepty, jednocześnie przeżywając rozstanie z ukochaną kobietą. A w tle ich historii pędząca, obojętna i nieczuła metropolia – Paryż... Oboje są zagubieni, osamotnieni w wielkim mieście – wytrąceni gdzieś poza nawias społeczeństwa, dramat życiowy wyrzucił ich z utartych torów codzienności. Każde z nich zyskało nowe, inne spojrzenie na świat, ich życie wyhamowało, ale też dzięki temu przestojowi mają okazję aby odmienić swój los. Czy Mathilde i Thibault spotkają się...?

                „Ukryte godziny” to wartościowa, ale też niełatwa książka. Wymaga skupienia i wyostrzenia zmysłów, aby w pełni zasmakować w jej nietypowym, nieco poetyckim języku i melancholijnym nastroju. To powieść nieprzebojowa, nieco przygnębiająca, bez wartkiej akcji, skupiająca się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Nie zachwyca, ale daje do myślenia i przesyca melancholią. Warta uwagi, dla wybrednych czytelników, szukających w literaturze „czegoś więcej” - chwili skupienia i refleksji, nie lekkiej rozrywki. Polecam – to poruszająca i nietuzinkowa lektura.
czwartek, 26 września 2013 | By: Annie

"Montedidio" - Erri De Luca

             Neapol to miasto, które oczarowało mnie i zafascynowało od pierwszej chwili, gdy o 8 rano, po całonocnej podróży z Mediolanu, wysiadłam na dworcu kolejowym Napoli Centrale i wyszłam na słoneczny i zatłoczony Piazza Garibaldi. Znacząco odbiega od wyobrażenia o typowym, dużym, europejskim mieście, ale ma za to swój niepowtarzalny klimat, swoją dumę, a po jego zaułkach można by spacerować bez końca – nad głowami wiszą sznury kolorowego prania, wszędzie stoją malutkie budki z pizzą i innymi przysmakami, a na małych, zielonych placykach wciśniętych gdzieś między kamienice, dzieci grają w piłkę. Nad tym wszystkim góruje nieposkromiony Wezuwiusz. Istnieją setki wąskich przejść między budynkami, dziesiątki stromych schodków prowadzących prosto w niebo – można się zagubić, ale też zakochać w tym słonecznym mieście – nie da się go wcisnąć w żadne schematy. Ma ogromną indywidualność i wyczuwa się w nim pewną niepokorność – jest brudne, hałaśliwe, tłoczne i gorące, ale też niezwykle intrygujące. Za sprawą książki „Montedidio” autorstwa Erri de Luca odżyły moje wspomnienia i przeniosłam się z powrotem na wąskie uliczki ubogiej dzielnicy Neapolu...

                Przede wszystkim powieść ma niesamowity klimat – nieco poetycki, nostalgiczny, miejscami przyprawiony małą dawką realizmu magicznego. Przesączony tęsknotą, zapachami jesieni i odgłosami codzienności zwykłych ludzi. Poznajemy historię trzynastoletniego chłopca, który właśnie rozpoczął pracę u stolarza. Wszystkie swoje myśli, przeżycia i odczucia chłopiec zapisuje na rolce papieru - w ten sposób poznajemy jego perypetie z szewcem Rafaniellem, któremu w garbie rosną skrzydła, rodzące się uczucie do sąsiadki Marii i fascynację otrzymanym od ojca bumerangiem...

                Warto podarować tej książce czas – „Montedidio” to wyciszająca, nastrojowa i pięknie napisana lektura. Wyjątkowa, niebanalna i nietuzinkowa. Podobnie jak miasta, nie da się jej wcisnąć w żadne sztywne ramy schematów. Może zachwycić, choć myślę też, że nie każdemu przypadnie do gustu – potrzebny jest odpowiedni nastrój. Mnie osobiście oczarowała.
środa, 25 września 2013 | By: Annie

"Udręki pewnej kasjerki" - Anna Sam

              Lubię wszelakie książki z półki „Wyznania przedstawicieli różnych zawodów”– czytałam już o polskich sprzątaczkach w Niemczech, pracy w recepcji hotelu, a ostatnio poznałam tajniki pracy kasjerki, czyli ładniej mówiąc „hostessy kasy”. :) Anna Sam, autorka francuskiego bestsellera „Udręki pewnej kasjerki”, wie o czym pisze – mimo dyplomu z literatury spędziła w supermarkecie 8 lat – zna ten zwód od podszewki. Każdy z nas pewnie co najmniej raz dziennie odwiedza jakiś sklep – jak postrzega nas ta druga, obsługująca strona? Mamy tu wiele smacznych obserwacji – o klientach, którzy już pół godziny przed otwarciem sklepu stoją z wózkiem przez drzwiami, bo przecież ktoś im zabierze sprzed nosa ten jeden, jedyny, wymarzony kawałek sera czy szynki. O niesamowicie pomysłowych złodziejach, o więzi kasjerki z jej taśmą i jak za jej pomocą może uprzykrzyć życie nieuprzejmym klientom, o „łowczyniach okazji”, o wstydliwcach czerwonych i zażenowanych przy zakupie papieru toaletowego, itd. Tysiące zabawnych, a niekiedy przerażających perypetii. Na pewno książka odmienia spojrzenie na pracę kasjerki...

                  Jest żartobliwie, z przymrużeniem oka, a jednocześnie ciekawie. Nie jest to żadne mistrzostwo świata czy lektura obowiązkowa - jednak tym, którzy lubią podobne klimaty bardzo polecam. To lekka, zabawna rozrywka - gdy macie ochotę na coś bardzo lekkiego, zabawnego, do pośmiania się - ta książka to będzie dobry wybór, do połknięcia ‘na raz’.
wtorek, 24 września 2013 | By: Annie

"Kobieta bez twarzy" - Anna Fryczkowska

             Oczy mam jak pięć złotych, bo co sięgam po polską literaturę obyczajową, to jestem bardzo pozytywnie zaskakiwana – niemalże każda książka wpasowuje się idealnie w moje literackie upodobania. Kiedyś myślałam, że naszym rodzimym autorkom wiele brakuje do sąsiadek z zagranicy, jednak po spotkaniach z takimi pisarkami jak Anna Fryczkowska, a także Magdalena Witkiewicz, Katarzyna Enerlich, Lucyna Olejniczak, Hanna Cygler całkowicie zmieniłam zdanie. A to tylko fragment listy, mogłabym tak jeszcze wymieniać... Ostatnio, w trzy wieczory, pochłonęłam „Kobietę bez twarzy” - soczystą, ciekawą i świetnie napisaną powieść kryminalno-obyczajową z dreszczykiem.

               Hanna Cudny, po samobójczej śmierci męża, postanawia porzucić zabieganą Warszawę i wraz z synem i córką przeprowadzić się na wieś. Ma być sielsko, anielsko, jak z książek o Rozlewisku, ale rzeczywistość znacząco odbiega od tych wyobrażeń... Znikają ludzie, z drugiej połowy domu nocą słychać dziwne hałasy, a w dodatku córka Hanki wracając ze szkoły znajduje ciało utopionej kobiety...

           Oprócz ciekawego wątku kryminalnego bardzo podobało mi się tło obyczajowe – polska wieś przedstawiona w zupełnie innych barwach niż tych znanych nam z setek czytadeł pod tytułem „Jadę na wieś i jestem szczęśliwa/zakochana/spełniona”. Tu jesień jest mokra, ponura i szara, wszędzie pełno błota, sąsiedzi bardziej wścibscy niż życzliwi, a mężczyźni raczej obleśni niż pociągający. Miła to odmiana po tych wszystkich obrazkach polskiej wsi jak z bajki i w kontraście z nimi „Kobieta bez twarzy” ogromnie zyskuje na realizmie i wiarygodności. Spędziłam z tą książka trzy wieczory, ale gdybym miała więcej czasu pochłonęłabym ją w jeden dzień – bo to świetna, niegłupia rozrywka - mnie wciągnęła niesamowicie. Polubiłam główną bohaterkę, z emocjami śledziłam jej losy, a niekiedy nawet się bałam – czego chcieć więcej? „Kobieta bez twarzy” to doskonała pozycja na długie, jesienne dni – zakopać się pod kocem z herbatą i w towarzystwie tej właśnie powieści to scenariusz na idealny wieczór. Naprawdę, szczerze polecam! Nie mogę się doczekać kolejnych książek Anny Fryczkowskiej!
poniedziałek, 23 września 2013 | By: Annie

"Wielki Gatsby" - F. Scott Fitzgerald

              Jestem z siebie dumna, że wreszcie udało mi się przeczytać coś z półki „klasyka, którą znają wszyscy oprócz mnie” – wybór padł na słynnego „Wielkiego Gatsby’ego”. Wiele wcześniej słyszałam na temat tej książki, ale nie widziałam filmu i specjalnie unikałam wszelkich opisów treści – odkrywanie tej historii było dla mnie niespodzianką i smacznym spotkaniem literackim.

               Dawno nie czytałam tego rodzaju książki – typowej klasyki literatury. Myślę, że „Wielki Gatsby” to pozycja z przesłaniem, jedna z takich powieści, którą znać powinien każdy. Tyle już zostało na jej temat napisane, powstały setki analiz i wnikliwych opracowań – nie zamierzam silić się tu na próby naukowych wywodów. Dla mnie to po prostu ciekawa i dobrze skonstruowana książka, doskonale ukazująca realia swoich czasów, z wyrazistymi bohaterami i intrygującą historią. Bardzo mi się spodobał styl pisania i przede wszystkim klimat Nowego Jorku z lat 20. XX wieku – przyjęcia, podwójna moralność, to poczucie bycia w pępku świata, życie bez ograniczeń i martwienia się o jutro...

                 Coraz częściej czuję potrzebę sięgania po książki z kanonu literatury, bo mimo, że zakończyłam już moją edukację literacką na maturze z języka polskiego, to wciąż chciałabym się dokształcać i poszerzać swoją wiedzę – rozwijać się nie tylko w kierunku przedmiotów ścisłych. Myślę już o kolejnych książkach Fitzgeralda - najbardziej kuszą mnie „Piękni i przeklęci”...
sobota, 21 września 2013 | By: Annie

"7 lat później..." i "Telefon od anioła", czyli jak zakochałam się w twórczości Musso

              Pewien czas temu „Potem”, a ostatnio, w przeciągu jednego tygodnia, pochłonęłam świeżynkę literacką „7 lat później...”, a zaraz po niej „Telefon od anioła” – czyli oto jak wpadłam w sidła twórczości Musso. Nie mam pojęcia czemu tak długo zwlekałam z jego kolejnymi książkami, ale jedno jest pewne – teraz chcę przeczytać wszystko, co napisał. Jego powieści to zawsze ona i on, romantyczna historia, Paryż i Nowy Jork, a także, w przypadku dwóch najnowszych książek, zagadka kryminalna, która zbliża do siebie bohaterów...

              Zacznę przekornie, bo od wad. Myślę, że twórczości Musso można wiele zarzucić – że powtarza swoje schematy, że bywa przewidywalny, że pisze pod masowe gusta, że jego kryminalne zagadki nie są perfekcyjnie dopracowane, że nie jest to ambitna literatura. Ale... co z tego, skoro jego książki pochłania się błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. Jest coś takiego w jego twórczości, że od pierwszej strony potrafi zaintrygować i porwać czytelnika tak, że nie można się oderwać. Niby takich lekkich, romantycznych książek jest mnóstwo na rynku, a jednak powieści Musso wyróżniają się spośród tego tłumu – są napisane z polotem i bardzo filmowo, obrazowo – ma się przed oczami wszystkie rozgrywające się sceny, jakby oglądało się dobry film – Nowy Jork w śniegu, rejs po Sekwanie, francuskie kawiarnie... Bardzo to urokliwe, klimatyczne i myślę, że stanowi w dużej mierze o sukcesie wszystkich jego książek. Bo tego pana czyta cała Francja, a zaraz za nią pół Europy.

                Porównując te dwie najnowsze powieści autora do jego pierwszej książki „Potem” widzę wyraźnie jak zmienił się jego styl – zniknął gdzieś realizm magiczny, a pojawił się wyeksponowany wątek kryminalny. Jest więcej akcji, a za to mniej rozmyślań i prób ambitniejszego przedstawienia sytuacji bohaterów. Nie oceniam tego w kategoriach dobrze lub źle – i tak czyta się rewelacyjnie. Zarówno „7 lat później...”, jak i „Telefon od anioła” to świetna, odprężająca i bardzo wciągająca literatura – idealna na dwa długie, jesienne wieczory. Gorąco polecam! Dla mnie to obecnie numer jeden na nieogłupiający, ale wciąż lekki relaks przy kubku herbaty. Ogromnie się cieszę, że mam jeszcze 6 nieprzeczytanych książek tego pisarza, choć muszę teraz jak najszybciej uzupełnić zapasy w mojej biblioteczce, żeby było co czytać w ciągu nadchodzących jesiennych i zimowych miesięcy. :)
środa, 18 września 2013 | By: Annie

"Alicja w Krainie Czarów" - Lewis Carroll

             Historię Alicji poznawałam w dzieciństwie na przeróżne sposoby – miałam kasetę ze słuchowiskiem, widziałam film Disneya, czytałam jakąś skróconą wersję w małej książeczce - nigdy jednak nie zapoznałam się z pełnym, oryginalnym tekstem. Po przeczytaniu całej „Alicji w Krainie Czarów” w tłumaczeniu Marii Morawskiej wciąż mam wątpliwości czy rzeczywiście mogę teraz powiedzieć, że poznałam dobrze tę historię, bo cytując z wikipedii: „Tekst Morawskiej na ogół nie jest wierny oryginałowi (...). Tłumaczka zastępuje często tekst Carrolla własnym, co "nadaje całości odcień jakby parodii".” Nie brzmi to zbyt zachęcająco, szczególnie, że w moim odczuciu sporo w tym prawdy...

              Szczerze mówiąc nie rzuciła mnie ta książka na kolana, a raczej trochę rozczarowała. Chyba po prostu nie potrafiłam dostrzec w niej tego drugiego dna, a w dodatku denerwował mnie infantylny i zbyt prosty język. Tak, wiem, to książka dla dzieci – chyba całkowicie odwykłam od takiego stylu pisania i nie sprawia mi on już przyjemności. Nie żałuję czasu spędzonego z tą powieścią – lubię czytać różnorodnie, wybierać pozycje z różnych półek literackich i wciąż weryfikować swoje upodobania czytelnicze. Sięgnięcie po klasykę dziecięcą było ciekawym przerywnikiem pośród innych, bardziej współczesnych i dorosłych lektur, miłą rozrywką dla wyobraźni, ale nic więcej – niestety małe rozczarowanie odczuwam. Podobno w „Alicji w Krainie Czarów” zawarte są dwie książki – jedna dla dzieci, druga dla dorosłych. Ja, niestety, dostrzegłam tylko tę pierwszą. Może to kwestia tłumaczenia?
poniedziałek, 16 września 2013 | By: Annie

"Oko dnia" - Jonathan Carroll

           Nadeszła jesień. Cały dzień mży, liście powoli żółkną i opadają z drzew, a ja intensywnie korzystam z tych dwóch ostatnich tygodni wolności, napełniając mój umysł coraz to nowymi lekturami. Czytam obecnie dużo i intensywnie - dni spędzam w ogrodzie, pod szklanym dachem tarasu, otulona kocem, z kubkiem gorącej herbaty – w tym błogim stanie, który możliwy jest tylko podczas pobytu w domu babci i dziadka, codziennie zanurzam się w coraz to nowe literackie światy. Dzisiejsze przedpołudnie upłynęło mi na lekturze „Oka dnia” autorstwa słynnego i wielbionego w Polsce Jonathana Carolla – obiło mi się o uszy to nazwisko, ale nigdy nie sprawdziłam jaka proza się za nim kryje. Po powrocie do domu muszę koniecznie zagłębić się w biblioteczkę rodziców i wyszperać kilka jego książek - Jonathan Carroll jawi mi się jako bardzo intrygujący i wart odkrycia pisarz – najbardziej kusi mnie „Kraina Chichów” oraz trylogia Crane's View. Co jeszcze polecacie? :)

            „Oko dnia” to zbiór wpisów, które autor zamieszczał regularnie na swoim blogu. Dotyczą one wielu tematów – sporo tu cytatów z innych pisarzy, listów od przyjaciół, prywatnych wspomnień i spostrzeżeń. Mnie najbardziej podobały się urywki codzienności, impresje i obserwacje poczynione przez autora na ulicach Wiednia – drobne, niby nic nie znaczące, a jednak fascynujące. Ta książka to nic przebojowego czy porywającego, ale nasyca umysł spokojem, że czas poświęcony jej lekturze nie był zmarnowany – w moim odczuciu to wartościowa i ciekawa pozycja. Warto sięgnąć.
niedziela, 15 września 2013 | By: Annie

"Prześwietny raport kapitana Dosa" - Eduardo Mendoza

          Książkowy niewypał i wielkie rozczarowanie znanym nazwiskiem. Pisarz bardzo popularny, rozreklamowany, każda jego kolejna książka prezentowana jako murowany bestseller. W końcu dałam się skusić. Liczyłam na dużą dawkę śmiechu, dobrej rozrywki, ciekawą historię – a tu takie rozczarowanie i w moim odczuciu zupełnie zmarnowany czas... To książka o niczym, choć teoretycznie prezentuje historię statku kosmicznego, na ktorym kończą się zapasy żywności i innych dóbr, a w sektorach Upadłych Kobiet, Nieprzewidywalnych Staruszków i Przestępców lada chwila może wybuchnąć bunt. W związku z tym tytułowy, głupkowaty kapitan Dos kieruje się do najbliższej stacji kosmicznej, jak się można domyślić nie obejdzie się bez komplikacji.

            Książka jest mecząca, nieśmieszna, nudna i, mimo dziwacznej tematyki oraz bardzo lekkiego pióra autora, zupełnie bez polotu. Brnęłam przez nią mozolnie, z trudem. Doczytałam ją do końca tylko dlatego, że książki kupione staram się zawsze kończyć. Lubię lekkie i zabawne lektury, ale nie takie, które nie wnoszą nic, a raczej tylko ogłupiają czytenika, pozostawiając niesmak... „Cudowna satyra, która obśmiewa pozorny ład i porządek współczesnego świata i pokazuje, jak łatwo życie wymyka się nam spod kontroli.” – taki napis widnieje na tylnej okładce - według mnie to dorabianie ideologii do czegoś, co po prostu w książce nie występuje. To prawda, główny bohater jest durnowaty i daje się łatwo manipulować i, jak rozumiem, to ma być ta satyra o politykach.... Dla mnie to za duży poziom abstrakcji, którego zupełnie nie umiem docenić, nie mówiąc nawet o delektowaniu się nim. Nie wiem, może nie byłam w stanie wychwycić w tej książce jej uroku, rozsmakować się w twórczości i stylu pisania Mendozy? Może nie umiałam dostrzec w niej jakiegoś drugiego dna? Bo patrząc na pozytywne recenzje, jakie zbierają powieści tego pana ciężko mi uwierzyć, że jest on tak lubiany za to, co poznałam w "Prześwietnym raporcie". Sama już nie wiem - może pechowo wybrałam książkę na pierwsze spotkanie? A może Mendoza po prostu nie jest dla mnie...? Ta powieść okazała się stratą czasu. Lubię lekką rozrywkę, ale nie w tak bezsensownym, absurdalnym i nic nie wnoszącym wydaniu. Dziękuję i jak na razie mówię temu panu do widzenia.
sobota, 14 września 2013 | By: Annie

"Zdobywam zamek" - Dodie Smith

          Przepiękna, wspaniała książka! Fascynująca, poruszająca, wciągająca i inspirująca. Głęboka, inteligentna, zabawna i dająca do myślenia. Jedna z tych pozycji, do których wraca się po latach, którą każdy mól książkowy powinien mieć w swojej biblioteczce. Fantastyczny język, nietuzinkowi bohaterowie, powieść dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Niesamowicie przyjemna i przystępna w odbiorze, świetna napisana, ale też wymagająca – myślę, że zadowoleni będą nawet najbardziej wybredni czytelnicy. Mogłabym tak ciągnąć i ciągnąć, jeszcze długo wymieniać jej zalety i zachwalać - bo ja jestem po prostu oczarowana...

          „Zdobywam zamek” to przedstawiona w formie pamiętnika historia kilkunastoletniej Cassandry, autorki zapisków, i jej starszej siostry Rose. Są lata 30. ubiegłego wieku, obie mieszkają w angielskim, częściowo zrujnowanym zamku, który wynajął na okres 40 lat ich nieco ekscentryczny ojciec-pisarz po sukcesie swojej pierwszej i jak na razie ostatniej książki. Cała rodzina żyje w biedzie, bo ojciec od wielu lat tkwi w twórczej niemocy. Ich los się odmienia gdy na horyzoncie pojawiają się dwaj młodzi Amerykanie... W książce przeplatają się piękne opisy angielskiej wsi i magicznych pór roku, niesamowity klimat zamku, podróże do Londynu, a także często zabawne perypetie sióstr z Amerykanami – a to tylko niektóre z elementów zawartych w powieści... Nie brakuje też wątków miłosnych i wzruszeń...

            Niektóre książki, mimo tego, że są wciągające i ciekawe, to wciąż pozostawiają pewien lekko wyczuwalny dystans między swoją treścią a umysłem czytelnika – czyta się je dobrze, jednak nie wnika się tak w wydarzenia, nie czuje się ich w sobie – wszystko postrzega się jakby „z zewnątrz”. Natomiast „Zdobywam zamek” pochłania i angażuje bez reszty - już od pierwszej strony widzimy, czujemy i myślimy jak Cassandra. Wsiąka się w tę historię, wyczuwa się w niej coś więcej niż tylko to, co jest napisane - te wszystkie emocje i uczucia naprawdę tkwią gdzieś między wierszami, jakby to faktycznie był prawdziwy i szczery pamiętnik realnej dziewczyny. Chciałabym jakoś tak zgrabniej napisać o tej książce, uchwycić jej niesamowity urok i czar, ale chyba, żeby się o nim przekonać, trzeba samemu przeczytać tę pozycję – zazdroszczę wszystkim, którzy jej poznawanie mają wciąż przed sobą. Według mnie to lektura obowiązkowa dla tych, co kochają romantyczne i niebanalne powieści obyczajowe na najwyższym poziomie. Perełka. Chcę więcej takich książek...
piątek, 13 września 2013 | By: Annie

"www.małpa.pl" - Krystyna Janda

              Książka „www.małpa.pl” to papierowa wersja internetowego dziennika Krystyny Jandy z lat 2000-2001 i moje drugie po „Mojej drogiej B,” spotkanie z twórczością aktorki. Bardzo lubię formę dzienników, a rozochocona po rewelacyjnych felietonach rzuciłam się na nie łakomie i zachłannie. Czytało się ciekawie, bardzo dobrze w podróży, bo można w każdej chwili, łatwo i bez żalu, przerwać lekturę, ale zachwytów nie ma...

               Książka mi się podobała, jednak miejscami czułam pewien przesyt – mam na myśli natłok nazwisk, wydarzeń i nawiązań do filmów czy przedstawień – mnóstwo informacji, które w większości nic mi nie mówiły. Myślę, że ta pozycja stanowi przede wszystkim niezły kąsek dla pasjonatów i znawców teatru oraz wielkich miłośników Krystyny Jandy – można w niej znaleźć wiele szczegółów na temat kreowania roli i powstawania słynnych przedstawień „od zaplecza”. Dla mnie było tego jednak nieco za dużo, zdecydowanie wolę obserwacje i spostrzeżenia bardziej codzienne i przyziemne. I chociaż takich również można sporo znaleźć w tej książce, to przyznam, że „ubranie” ich w dopracowaną i przemyślaną formę felietonów bardziej mi odpowiada – takie skakanie po codzienności jak w dzienniku bywa ciekawe, ale niestety też często nużące. Mam wrażenie, że felietony „wyłowiły” z życia pani Jandy wszystko to, co najciekawsze, a dziennik ukazuje nam całą codzienność, jak leci, bez żadnego filtru istotności - dlatego wolę Krystynę Jandę w wydaniu felietonowym – tym bardziej konkretnym i przystępnym. Na półce czeka na mnie jeszcze jeden zbiór felietonów jej autorstwa - „Różowe tabletki na uspokojenie” – cieszę się na myśl o tej lekturze. :)
czwartek, 12 września 2013 | By: Annie

"Lekcje Madame Chic" - Jennifer L. Scott

            Podchodziłam do tej książki bardzo sceptycznie i podejrzliwie - zdanie z okładki „opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu” aż się prosiło, żeby wyjąć złośliwą szpilę i jednym ruchem przekłuć z hukiem ten balon samouwielbienia i zadęcia. Jednak, ku mojemu zdumieniu, ta książka jest dobra, naprawdę dobra! Nie ma w niej ani krzty tej okładkowej arogancji – to raczej sympatyczne spotkanie z przyjaciółką, która opowiada nam o swoim półrocznym pobycie we Francji i dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami o francuskim stylu życia. Z przyjaciółką, która nie zrzędzi i nie poucza, tylko w subtelny sposób, bez zadęcia, doradza jak poprzez zmianę nastawienia można odmienić swoje życie na bardziej świadome i szczęśliwe; jak z każdej, nawet najbardziej prozaicznej czynności stworzyć przyjemny rytuał - a w to wplatając anegdotki z pobytu w Paryżu.

           „Ciesz się życiem, każdym jego aspektem – dużymi sprawami i błahostkami. Zwracaj uwagę na drobiazgi. Staraj się doceniać każde doświadczenie. Wszystko, co robisz, możesz zmienić w coś przyjemnego – masz taką moc. Pozbądź się uprzedzeń i delektuj się prostymi życiowymi przyjemnościami.”

             Ten cytat bardzo mi się spodobał – wypisałam go sobie i powieszę go gdzieś w pokoju. Warto czasami sobie przypomnieć, że to tak naprawdę tylko od naszego nastawienia zależy czy jesteśmy szczęśliwi – bardzo wpasowuje się to w moje podejście i w to, co staram się uskuteczniać na co dzień – doceniać chwilę i cieszyć się nią, zbierać takie drobiazgi-okruszki, które składają się na szczęśliwą codzienność. Nie przepadam za poradnikami i wszelkimi lifestylowymi poradami, ale ta książka przemówiła do mnie. Myślę, że jeszcze wiele razy do niej zajrzę – mimo chic-litowej otoczki, w moim odczuciu, to naprawdę wartościowa lektura. „Lekcje Madame Chic” to duża dawka kobiecości, radości życia i francuskiego stylu bycia. Jest miło, lekko i przyjemnie, a przy okazji mądrze – trzeba czasem zwolnić na chwilę i wreszcie zacząć cieszyć się życiem. Bardzo polecam!
niedziela, 8 września 2013 | By: Annie

Krakowskie łowy :)

Szczęśliwa po pierwszym napadzie na księgarnię :)
           Pobyt w Krakowie upłynął pod znakiem książkowego szaleństwa - efektem jest za ciężka walizka i spory stos kuszących lektur, którym nie mogę się nacieszyć. :) Od paru lat niezmiennie powtarzam, że Kraków to najlepsze miasto na książkowe łowy i zakupy - tylu tanich i klimatycznych księgarni nie spotkałam nigdzie indziej - tak więc, jeśli macie okazję, to koniecznie skorzystajcie! :)

         Udało mi się wyszperać sporo pozycji, które od dawna mnie kusiły - między innymi coś z serii z miotłą, kryminał Anny Fryczkowskiej i perełkę "A zabawa trwała w najlepsze...". Upolowałam także trochę świeżynek wydawniczych - wyczekaną "Słodką przynętę" McEwana, najnowszą powieść Musso, którą właśnie pochłaniam oraz upragnione "Zdobywam zamek" - nastepne w kolejce do czytania. :) Do zgromadzenia tak pokaźnej ilości lektur przyczynił się także mój kochany chłopak - zawsze wyrozumiały wobec mojego nałogu. ;)


        Obecnie jesteśmy już w Zakopanem, które przywitało nas dzikim tłumem turystów oraz piękną pogodą. :) Jutro ruszamy w góry, a dziś szykuje się spokojny wieczór z książką, herbatą i dobrym filmem. :)

Widok z okna...

wtorek, 3 września 2013 | By: Annie

"Bezdomna" - Katarzyna Michalak

           Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytała książkę, którą oceniałabym tak rozbieżnie jeśli chodzi o jej treść i formę – już tłumaczę o co mi chodzi... Otóż styl, którym została napisana „Bezdomna” pozostawia moim zdaniem wiele do życzenia – jest bardzo prosty, płaski, niewyszukany, a początkowe zbiegi okoliczności są tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, te wszystkie mankamenty schodzą na dalszy plan, przestaje się zwracać na nie uwagę, gdy zaczyna przemawiać treść książki – gdy docieramy do sedna historii Kingi – bezdomnej, która w Wigilię dostaje od losu drugą szansę...

          Nic więcej nie będę pisać na temat treści, bo nie chcę Wam odbierać przyjemności i zaskoczenia z samodzielnego odkrywania tej pozycji – myślę, że czytając ją właśnie w ten sposób, „w ciemno”, powieść przemawia do czytelnika najmocniej i najsilniej porusza. „Bezdomna” to dobra i dokształcająca książka obyczajowa – opisuje bowiem ważny temat, zupełnie nieznany i nienagłośniony w mediach. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie sam koniec jeśli chodzi o jego nieszablonowość i silne emocje, które wywołuje. Podsumowując, mimo średniej formy treść i pomysł na historię bronię się same, także polecam – warto przeczytać. :)
środa, 28 sierpnia 2013 | By: Annie

Nadchodzi jesień... :)

              Jutro ponownie ruszam w podróż i, żeby znowu nie przegapić końca miesiąca, stosik, który uzbierał się w lipcu i sierpniu zamieszczam już dziś. Wszystkie książki to moje własne nabytki - cześć udało mi się upolować za 9,90 na wyprzedaży w empiku, a niektóre w antykwariacie. Jedynie „Upalne lato Kaliny” to pozycja do recenzji a „Lekcje Madame Chic” otrzymałam w tajemniczej, niespodziewanej przesyłce od wydawnictwa. :) Jest tu wiele perełek, na które polowałam od dawna, m.in. „Belcanto” Ann Patchett, „Siostrzyca”, „Trzynasta opowieść” i wiele, wiele innych – w sumie same ciekawe tytuły. :) Ostatnio czytam dużo i intensywnie - mam nadzieję, że ten stan utrzyma się jeszcze co najmniej przez cały wrzesień, aż do rozpoczęcia zajęć. Koniec lata i wczesna jesień to moje ulubione okresy w roku – mam teraz mnóstwo energii i planów. A na razie ruszam do Torunia, a potem do Krakowa i może Zakopanego. Recenzje postaram się wrzucać w miarę na bieżąco. Do napisania! :)


Muszę się jeszcze koniecznie pochwalić jednym z prezentów, które otrzymałam z okazjih urodzin od mojego chłopaka – to te żółte podpórki do książek – sprawdzają się rewelacyjnie! W ten sposób zyskałam mnóstwo bezcennego miejsca w mojej biblioteczce. :)


wtorek, 27 sierpnia 2013 | By: Annie

"Kalendarzyk niemałżeński" - Paulina Młynarska i Dorota Wellman

            Niełatwo jest być młodą, dorastającą kobietą w dzisiejszych czasach. Wizerunek kreowany we współczesnych mediach jest tak groteskowo nierealny i sztuczny, że aż śmieszny. Powinnaś być perfekcyjna i idealna, a jednocześnie naturalna i spontaniczna. Zadbana, ale nie przesadnie, bo zostaniesz uznana za płytką. Wyzwolona i niezależna, choć zarazem pełna rodzinnego ciepła – najlepiej z gromadką dzieci przy boku i wysprzątanym na błysk domem robić karierę, oczywiście przy okazji pucując co najmniej dwa razy dziennie toaletę domestosem, zawsze z szerokim uśmiechem na twarzy. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze tłumy głupawych celebrytek, które udzielają dziesiątki nijakich wywiadów pełnych oklepanych frazesów jak to odnalazły szczęście, odnalazły siebie, akceptują zmarszczki podczas z gdy z okładki zerka wygładzona fotoshopem twarz – razi to ogromną sztucznością i robieniem wszystkiego na pokaz. Jak dobrze, że są jeszcze ostatnie bastiony zdrowego rozsądku, jak fajnie, że wśród zalewu dziesiątek książek pisanych przez znanych i (podobno) lubianych - jak żyć, jak być sexy, jak zdobyć faceta, jak rzucić faceta, jak zrobić kotleta itd. - można znaleźć naprawdę ciekawą literaturę kobiecą – mądrą, szczerą i nieogłupiającą. Bo taką właśnie pozycją jest „Kalendarzyk niemałżeński” autorstwa Doroty Wellman i Pauliny Młynarskiej.

              Książka to zbiór listów, które panie pisały do siebie w przeciągu roku - każdy dotyczy innego tematu – od feminizmu, starości, polityki poprzez przepisy kulinarne i cieszenie się codziennością, aż po ulubione książki, filmy i kosmetyki. Jest fajne, kobieco i na luzie.
Chętnie bym do części podopisywała własne odpowiedzi – wiele przemyśleń naszło mnie podczas czytania. Od lat lubię Dorotę Wellman natomiast o Paulinie Młynarskiej nie wiedziałam nic – a szkoda, bo obydwie to mądre, doświadczone i dowcipne kobiety, które mają wiele ciekawego do powiedzenia. Czytanie tej książki to był czas spędzony w miłym, babskim towarzystwie – balsam dla duszy i serca. „Kalendarzyk niemałżeński” połknęłam błyskawicznie i mam nadzieję na dalszy ciąg! Zazdroszczę wszystkim, którzy lekturę tej książki mają wciąż przed sobą. Bardzo polecam!
niedziela, 25 sierpnia 2013 | By: Annie

"Chińskie igraszki" - Sylwia Malon-Schulze

          Chiny jawią mi się jako jedna wielka niewiadoma – kraj, który ciężko zgłębić i poznać nie tylko ze względu na jego niedostępność, odległość i olbrzymie terytorium, ale głównie przez ogromne zróżnicowanie językowe, kulturalne i religijne. „Chińskie igraszki” to moim zdaniem idealna książka na „liźnięcie” Chin, pierwsze posmakowanie chińskiej mentalności i obyczajów. Nie ma tu natłoku informacji historycznych czy turystycznych, a za to jest mnóstwo ciekawych historyjek, anegdot i praktycznych porad jak postępować z Chińczykami, wiele ciekawych obserwacji jak ich codzienność różni się od naszej.

            Sylwia Malon-Schulze spędziła w Chinach 10 lat - początkowo jako zagubiona ekspatka, potem stopniowo przełamywała lody by w końcu nauczyć się języka i poznać ten kraj „od podszewki”. Jakoś tak polubiłam autorkę, wzbudziła moją sympatię – może dlatego, że nie sili się na mentorski, wszystkowiedzący ton - bardziej czułam się jakbym spotkała się z koleżanką, która opowiada mi o swojej podróży – nie jest bezkrytyczna, ale przez to książka wydaje mi się bardzo szczera i prawdziwa. Znajdziemy tu wiele ciekawych informacji niedostępnych w przewodnikach, które autorka zdobyła dzięki bezpośrednim kontaktom z Chińczykami - m.in. jak wychowywane są dzieci, o kobietach-utrzymankach, tradycyjnej medycynie i herbacianych oszustach. Książkę polecam na wygrzewanie się na słońcu w ostatnich ciepłych dniach tego lata. Można nabrać ogromnego apetytu na dalekie podróże. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...