Mimo, że właśnie minął ostatni tydzień wakacji, to nie
miałam zupełnie czasu się nim nacieszyć. Od rana do wieczora latam i załatwiam
przeróżne sprawy; a to fartuchy trzeba kupić, a to wizyta u lekarza, zapisy na
angielski, tu coś odebrać, tam coś zanieść i tak dni lecą. Czasu na książki
niestety brakowało. W mijającym tygodniu przeczytałam zaledwie jedną pozycję;
„Solar” Iana McEwana, czyli moje czwarte już spotkanie z tym wybitnym pisarzem.
Jak już wielokrotnie wspominałam jest to autor, którego chcę przeczytać
wszystko, co tylko wyszło spod jego pióra. Małymi kroczkami zmierzam do celu.
:)
“Solar” to historia Michaela Bearda – grubego, leniwego i
niesympatycznego Anglika, wielokrotnego rozwodnika, który cieszy się
zaskakująco dużym powodzeniem wśród kobiet. Przyczyną tego jest otrzymana
kilkanaście lat wcześniej Nagroda Nobla w dziedzinie fizyki. Profesora Bearda
poznajemy w momencie kiedy zaczyna „interesować się” zmianami klimatu i
obsesyjnie obserwuje swoją piątą żonę, która zdradza go z budowlańcem.
Pierwsze 90 stron jest trochę nudnawe, ale potem nadchodzi
szok. Myślałam, że po perwersyjnym „Betonowym
ogrodzie” i zbiorze erotycznych opowiadań „W
pościeli” pisarz niczym mnie już nie zaskoczy, nie zszokuje i nie obrzydzi.
Grubo się pomyliłam – to, co przytrafia się głównemu bohaterowi podczas wyprawy
na Arktykę przeszło moje najśmielsze oczekiwania i granice obrzydzenia. To była
najohydniejsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek przeczytałam. A najgorsze jest to,
że autor pisze o tym wydarzeniu w taki sposób, tym swoim wspaniałym,
charakterystycznym stylem, że nie sposób nie czytać dalej i nie sposób mieć mu
to wszystko za złe. Paradoks czy magia słowa? Za to potem jest już tylko lepiej i
ciekawiej.
Uwielbiam styl McEwana, to, że nigdy nie wiadomo czego można
spodziewać się na następnej stronie, jak pokieruje losami swoich bohaterów –
zawsze zastanawiam się w jaki sposób przychodzą mu do głowy pomysły na te
wszystkie zaskakujące historie i sploty wydarzeń, skąd czerpie inspiracje do
swoich powieści. Bo książki McEwana to zbieranina małych, ale przełomowych
momentów z życia nietuzinkowych bohaterów. Tak właściwie to ciężko jest
powiedzieć jaki jest morał albo sens jego książek – ale na tym polega chyba po
części ich urok.
I na koniec zgrzyt; kolejny raz opis na okładce można sobie
nie powiem gdzie wsadzić – „autentycznie zabawna czarna komedia” – w tej
książce nie ma praktycznie nic śmiesznego! A może coś ze mną jest nie tak?
Powieść jest bardzo dobra, ale zabawna i dowcipna, żeby zaśmiewać się przy niej
do łez, to na pewno nie! Uśmiech na mojej twarzy pojawił się może raz, no góra
dwa razy. Zwyczajnie wkurza mnie takie wypisywanie nieprawdziwych głupot na
okładce, bo gdyby nie obwieszczony wielkimi literami napis „czarna komedia”, to
do głowy by mi nie przyszło, żeby w ogóle pomyśleć o tej książce w takich kategoriach. Wydawnictwo w takich przypadkach samo prosi się o negatywne opinie na temat powieści, bo czytelnik, nastawiony na mnóstwo śmiechu i dobrą zabawę, może poczuć się oszukany i rozczarowany.