Daniel żyje od ponad tysiąca lat i jest posiadaczem
niezwykłego daru, Pamięci, która umożliwia mu zachowywanie wspomnień z
poprzednich wcieleń. Kilkaset lat temu zakochał się w pewnej dziewczynie,
Sophii. Od tamtej pory poszukuje następnych wcieleń ukochanej, aż w końcu
odnajduje jej duszę w niewielkim miasteczku w Stanach, gdzie jako nastolatka
Lucy chodzi do tamtejszego liceum.
Mam problem z ocenieniem tej pozycji. Z początku, co ja
piszę, przez zdecydowaną większość książki, byłam nią mocno rozczarowana i
znudzona. Dopiero przez ostatnich 50 stron historia Daniela i Lucy porwała mnie
i wciągnęła. Siłą rzeczy najświeższe w mojej głowie jest zakończenie, które
było naprawdę dobre, więc tym ciężej jest mi się ustosunkować do całości. Tak
na świeżo mam całkiem pozytywne wrażenia. Jednak wciąż mam w pamięci pierwsze
200 stron, podczas których czytania czułam głównie rozczarowanie...
Mam poczucie, że autorka zmarnowała bardzo ciekawy pomysł -
mogła umieścić swoich bohaterów w dowolnym miejscu, momencie i czasie na
przestrzeni ponad półtora tysiąca lat. Zupełnie tego nie wykorzystała. Od ok.
700 roku do ok. 1900 następuje przeskok w czasie. Temu okresowi został
poświęcony jeden akapit, z którego wynika, że „no w sumie przez ponad tysiąc
lat to nie działo się nic ciekawego, przejdźmy do II Wojny Światowej”. Pfff...
A gdzie wszystkie słynne wydarzenia historyczne, odkrycia geograficzne,
wynalazki? Tyle możliwości, a autorka nie wykorzystała ani jednej.
Trochę brakowało mi również podstaw do wielkiej miłości
Daniela i Lucy. Przecież oni tak naprawdę wcale się nie znali, nie mogłam
dopatrzyć się przyczyn ich wzajemnego zafascynowania. Bohaterowie wydawali mi
się płascy i nijacy. Często nie mogłam zrozumieć ich postępowania, niektórych
decyzji, a także na siłę stwarzanych problemów i dylematów. Facet czeka na
dziewczynę ponad tysiąc lat, rozpaczliwie jej poszukuje, aż wreszcie ją
spotyka, są w podobnym wieku, i co? wstydzi się zagadać? pozwala jej żyć obok i
nic nie robi? Od człowieka z prawie dwutysięcznym doświadczeniem oczekiwałabym
nieco więcej zdecydowania :) Dla mnie takie zachowanie było bardzo mało
realistyczne i naciągane, jakby autorka na siłę komplikowała książkową
rzeczywistość.
Irytował mnie także „ten zły” – prosta, banalna postać, a
jego pragnienie zemsty zupełnie nieumotywowane. Autorka potrzebowała w powieści
złego bohatera, stworzyła go znikąd, nie dbając o jego wiarygodność.
Język powieści też pozostawia wiele do życzenia. Jest
toporny, zawiera dużo przekombinowanych zdań, które odbierają przyjemność z lektury
i sprawiają, ze czasami musiałam czytać jeden fragment po dwa razy, aby w pełni
pojąć jego sens.
Dla przykładu:
„Kiedyś też mieszkał w akademiku, ale nie mógł się
przyzwyczaić. Nie było tam funkcjonalności koszar ani, dajmy na to, klasztoru.
W akademiku panowała narzucona i lekko represyjna atmosfera inżynierii
społecznej. W tym budynku było jednak dość pusto, co tłumiło to negatywne
wrażenie. Pozdrowił recepcjonistę przy kontuarze i zerknął na książkę
meldunkową. Zauważył jedno nazwisko – nie jej.”*
Coś mi tu nie zaklikało. Nie wiem jak brzmi oryginał, może
to kwestia tłumaczenia?
No i na koniec, co ogromnie mnie wkurza, porównywanie
książki do rewelacyjnych „Zaklętych w czasie” i twórczości Nicholasa Sparksa.
No bez przesady, nie dość, że to trochę podpada pod oszukiwanie czytelnika to
jeszcze obraża inne, o wiele lepsze książki. W sumie powinnam się już do tego
przyzwyczaić, bo na połowie pozycji znajdują się tego typu odwołania, jednak w
tym przypadku jest to szczególnie rażące.
Skupiłam się głównie na wadach, a pomysł na historię, choć w
dużej mierze niewykorzystany, broni się sam. Natomiast zakończenie uważam za
naprawdę świetne i poruszające. Pytanie tylko czy będzie kontynuacja? Czytałam,
że z początku planowana była cała trylogia, a teraz nie wiadomo nawet czy
autorka zdecyduje się na napisanie chociaż drugiej części. „Nigdy i a zawsze”
kończy się w takim momencie, który ewidentnie wskazywałby na kontynuację, którą
bardzo chętnie bym przeczytała. Jeśli nigdy nie powstanie, a na to się zanosi,
to zostawienie czytelnika w TAKIM momencie to istna tortura i brak szacunku.
Podsumowując, nie było aż tak źle, a czytanie tej pozycji
sprawiało mi trochę przyjemności. Jednak zdecydowanie nie powala na kolana i nie
oczarowuje, choć rozumiem, że książka może się podobać. „Nigdy i na zawsze” to przeciętna
pozycja, brakuje jej „tego czegoś” – po prostu coś mi nie zaklikało. Szkoda :(
Wydaje mi się, że ta historia miała zadatki na o wiele lepszą powieść...
___
*s. 126