niedziela, 23 września 2012 | By: Annie

"Solar" - Ian McEwan


           Mimo, że właśnie minął ostatni tydzień wakacji, to nie miałam zupełnie czasu się nim nacieszyć. Od rana do wieczora latam i załatwiam przeróżne sprawy; a to fartuchy trzeba kupić, a to wizyta u lekarza, zapisy na angielski, tu coś odebrać, tam coś zanieść i tak dni lecą. Czasu na książki niestety brakowało. W mijającym tygodniu przeczytałam zaledwie jedną pozycję; „Solar” Iana McEwana, czyli moje czwarte już spotkanie z tym wybitnym pisarzem. Jak już wielokrotnie wspominałam jest to autor, którego chcę przeczytać wszystko, co tylko wyszło spod jego pióra. Małymi kroczkami zmierzam do celu. :)

            “Solar” to historia Michaela Bearda – grubego, leniwego i niesympatycznego Anglika, wielokrotnego rozwodnika, który cieszy się zaskakująco dużym powodzeniem wśród kobiet. Przyczyną tego jest otrzymana kilkanaście lat wcześniej Nagroda Nobla w dziedzinie fizyki. Profesora Bearda poznajemy w momencie kiedy zaczyna „interesować się” zmianami klimatu i obsesyjnie obserwuje swoją piątą żonę, która zdradza go z budowlańcem.

              Pierwsze 90 stron jest trochę nudnawe, ale potem nadchodzi szok. Myślałam, że po perwersyjnym „Betonowym ogrodzie” i zbiorze erotycznych opowiadań „W pościeli” pisarz niczym mnie już nie zaskoczy, nie zszokuje i nie obrzydzi. Grubo się pomyliłam – to, co przytrafia się głównemu bohaterowi podczas wyprawy na Arktykę przeszło moje najśmielsze oczekiwania i granice obrzydzenia. To była najohydniejsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek przeczytałam. A najgorsze jest to, że autor pisze o tym wydarzeniu w taki sposób, tym swoim wspaniałym, charakterystycznym stylem, że nie sposób nie czytać dalej i nie sposób mieć mu to wszystko za złe. Paradoks czy magia słowa? Za to potem jest już tylko lepiej i ciekawiej.
Uwielbiam styl McEwana, to, że nigdy nie wiadomo czego można spodziewać się na następnej stronie, jak pokieruje losami swoich bohaterów – zawsze zastanawiam się w jaki sposób przychodzą mu do głowy pomysły na te wszystkie zaskakujące historie i sploty wydarzeń, skąd czerpie inspiracje do swoich powieści. Bo książki McEwana to zbieranina małych, ale przełomowych momentów z życia nietuzinkowych bohaterów. Tak właściwie to ciężko jest powiedzieć jaki jest morał albo sens jego książek – ale na tym polega chyba po części ich urok.

            I na koniec zgrzyt; kolejny raz opis na okładce można sobie nie powiem gdzie wsadzić – „autentycznie zabawna czarna komedia” – w tej książce nie ma praktycznie nic śmiesznego! A może coś ze mną jest nie tak? Powieść jest bardzo dobra, ale zabawna i dowcipna, żeby zaśmiewać się przy niej do łez, to na pewno nie! Uśmiech na mojej twarzy pojawił się może raz, no góra dwa razy. Zwyczajnie wkurza mnie takie wypisywanie nieprawdziwych głupot na okładce, bo gdyby nie obwieszczony wielkimi literami napis „czarna komedia”, to do głowy by mi nie przyszło, żeby w ogóle pomyśleć o tej książce w takich kategoriach. Wydawnictwo w takich przypadkach samo prosi się o negatywne opinie na temat powieści, bo czytelnik, nastawiony na mnóstwo śmiechu i dobrą zabawę, może poczuć się oszukany i rozczarowany.
niedziela, 16 września 2012 | By: Annie

"Pod niemieckimi łóżkami" - Justyna Polanska


          Tak, jak pod koniec wczorajszej notki wspominałam, inspiracją do rozpoczęcia jesiennych porządków była po części lektura pewnej książki. Nikt nie zgadł co to była za pozycja - oto ona. :)

          Na wstępie muszę koniecznie zaznaczyć, że uwielbiam wszelkie programy telewizyjne (kiedyś leciało ich mnóstwo na TVN Style) czy książki (np. seria Babylon) pozwalające poznać tajniki pracy i pikantne grzeszki przedstawicieli różnych zawodów. Lubię także od czasu do czasu zerknąć na Perfekcyjną Panią Domu, co stało się już stałym tematem do żartów wśród moich przyjaciółek.

           Piszę o tym na wstępie, bo myślę, że właśnie te upodobania spławiły, że średnio oceniania przez innych czytelników książka, mi naprawdę przypadła do gustu. Uważam, że „Pod niemieckimi łóżkami” to świetna lektura do pochłonięcia w jedno popołudnie - taki przerywnik od zwykłych powieści i pewne urozmaicenie czytelniczej listy. Styl, jakim została napisana ta książka, jest bardzo prosty, wręcz łopatologiczny, ale dzięki temu łatwo, szybko i przyjemnie się ją czyta. Jej dodatkowy atut stanowią liczne porady dotyczące sprzątania – nie wiem czy działają, ale brzmią wiarygodnie. :)

          „Pod niemieckimi łóżkami” nie jest dziełem najwyższych lotów, ale przecież sięgając po tego typu pozycję, nikt nie oczekuje wybitnej i przełomowej lektury. Chciałam dobrej rozrywki, wielu pikantnych szczegółów i zabawnych historyjek – wszystko to otrzymałam. Bez specjalnie wygórowanych oczekiwań, książka naprawdę może się spodobać i dostarczyć mnóstwo radości oraz śmiechu.
sobota, 15 września 2012 | By: Annie

Jesienne porządki, nowy regał i WYMIANA :)

           Dla niektórych wiosna, ale dla mnie to jesień zawsze była czasem generalnych porządków. Dziś, wykorzystując ostatnie chwile wolności i obecność rodziców w domu, postanowiłam, że właśnie nadszedł TEN czas - pora na zmiany! Na pierwszy ogień poszły oczywiście książki. Rano pognałam do Ikei po nowy regał, co planowałam zrobić już od dłuższego czasu. Niższy, stojący dotychczas po środku, postanowiłam zastąpić wyższym, zyskując tym samym trzy nowe półki. Oczywiście wyprawa do Ikei zajęła mi mnóstwo czasu - świeczki, wazoniki i inne pierdółki, które wprost uwielbiam, skutecznie odciągały moją uwagę. Kiedy wreszcie wróciłam do domu okazało się, że wymiana środkowego regału pociąga za sobą pewne konsekwencje, które jakoś wcześniej zupełnie nie przyszły mi do głowy. Musiałam odsunąć dwa sąsiadujące z nim regały, a to wiązało się z kolei z pozdejmowaniem z nich wszystkich książek. Jak już je pozdejmowałam to trzeba było wszystko odkurzyć, powycierać i poustawiać od nowa. A jak już to wszystko robiłam to stwierdziłam, że przynajmniej przejrzę co tam posiadam - powstały z tego dwa spore stosy; jeden na wymianę, drugi do piwnicy. :)

Oto kilka zdjęć z placu boju:

Powoli zaczynam układanie...
Niewielka część stosów...
A oto efekt końcowy. Chyba warto było... :)


Ku mojej radości zrobiło się sporo wolnego miejsca. Jak już wspomniałam stworzyłam dwa duże stosy. Pierwszy, czyli już chyba ostatnia porcja książek z dzieciństwa + nielubiane lektury, trafi do piwnicy, dla potomnych. :) Drugi przeznaczam na wymianę. Jakiś czas temu stworzyłam taką półkę na mojej stronie na lubimyczytać (TUTAJ), dokonałam kilku wymian i bardzo spodobała mi się ta idea. Zdaję sobie doskonale sprawę, że szału z tymi książkami nie ma. Są to po prostu pozycje, które otrzymałam przypadkowo, a zupełnie mnie nie interesują - zwyczajnie nie moje klimaty. Mam jednak nadzieję, że komuś innemu sprawią radość i znajdą potrafiącego je docenić właściciela. Jestem otwarta na wszelkie propozycje - nie zależy mi żeby na tej wymianie jakoś specjalnie skorzystać - po prostu chcę się pozbyć tych książek. :)
Co chciałabym przeczytać możecie łatwo sprawdzić, wchodząc na mój profil na lubimyczytać. Ale jestem także otwarta na Wasze sugestie - wiecie mniej więcej co lubię :)
Mogę również zaproponować wymianę poprzez fintę - jeśli ktoś wyrazi takie życzenie, niech napisze tylko, którą książkę mam tam dodać. Na daną chwilę nie jestem w stanie dodać ich wszystkich. :)
Kontakt albo na lubimyczytać, albo piszcie na mojego maila: annie@onet.com.pl


Zarezerwowane:
- "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"
- "Tajemnica panny Hamilton"
- "Ognisty tron"
- "Dom z moich marzeń"
- "Demon z Bagiennego Boru"
- "Wyspa namiętności"

Impulsem i inspiracją do moich dzisiejszych porządków była po części pewna książka, której recenzja pojawi się jutro. Może ktoś zgadnie jaka? :)
środa, 12 września 2012 | By: Annie

"Lato w Savannah" - Beth Hoffman


           Dawno, dawno temu przeczytałam pewną książkę; „Tajemnicę Rajskiego Wzgórza” – nie wiem czy ktoś ją kojarzy, to raczej mało znana pozycja, tak przy okazji polecam. Wspominam o niej, bo czytając „Lato w Savannah” jakoś tak skojarzyły mi się te powieści – obie opowiadają historie ok. 12-letnich dziewczynek, które z nieprzyjaznych środowisk trafiają pod opiekuńcze skrzydła dalekich krewnych, do pięknych domów w idealnych miejscach i od tamtej pory wszystko jest jak w bajce...

             Dzieciństwo CeeCee nie było usłane różami – dziewczynka musiała opiekować się chorą psychicznie matką i znosić szykany rówieśników. Po tragicznej śmierci matki ojciec CeeCee oddaje ją pod opiekę dalekiej krewnej, mieszkającej w Savannah ciotce Tootie. Dziewczynka trafia od świata popołudniowych herbatek, pięknych ogrodów i niesamowitych, ciepłych i kochających kobiet z Południa...

              „Lato w Savannah” to miła i przyjemna powieść, ale w moim odczuciu zbyt bajkowa, infantylna i idealna. Wszystko jest albo czarne, albo białe, bez kolorów pośrednich. Wątki ambitniejsze, takie jak szaleństwo matki czy dyskryminacja rasowa, zupełnie nie zostały rozwinięte. Trochę drażnił mnie język – takie pierdu, pierdu o niczym – podała ścierkę, wytarła stół, odwiesiła ścierkę, ścierka była kolorowa. Mam również poczucie, że potencjał najciekawszych bohaterek został zupełnie niewykorzystany. Intrygujące kobiece postacie zostały wprowadzone tylko po to, żeby przemknąć gdzieś w tle niezauważone, uczestnicząc w jednym, nic nieznaczącym epizodziku  - na tym polu czuję chyba największy niedosyt. A z zalet to książka ma pewien fajny, urokliwy klimacik i kilka naprawdę dobrych momentów, jak na przykład ten: „Nad polem fruwały motyle, a w powietrzu unosił się słodki zapach brzoskwiń i ciepłej ziemi. Zamknęłam oczy i oddychałam głęboko, pozwalając, by zapachy wypełniły moje ciało.  Znalazłam się w samym środku przypadkowej chwili szczęścia i byłam wdzięczna, że mam nos.”.

             „Lato w Savannah” to lekkie, przyjemne czytadło z fajnym klimatem Południa lat 60’ i kilkoma ciekawymi kobiecymi bohaterkami. Jednak porównywania do „Służących” uważam za zupełnie nieuzasadnione i chybione. Pewnie gdybym sięgnęła po tę książkę będąc w wieku, w którym po raz pierwszy pochłonęłam „Tajemnicę Rajskiego Wzgórza”, byłabym zachwycona. A tak, niestety, bez rewelacji. Książka podobała mi się, ale czas sprawił, że mój gust czytelniczy dojrzał i teraz potrzeba mi o czegoś o wiele więcej aby poczuć zachwyt...
niedziela, 2 września 2012 | By: Annie

Oto stos... :) +mała dawka rozmyślań

                Ostatnio nasunęło mi się takie spostrzeżenie - coraz więcej blogerów traktuje czytanie jak obowiązek, suche statystyki w liczbie przeczytanych stron, narzekają, że nie udało im się przeczytać wystarczającej ilości pozycji, za mało przeczytali na urlopie i źle się z tego powodu czują, tłumaczą się - coraz więcej spotykam takich wpisów i jestem naprawdę zdziwiona. O co tu chodzi? Kiedy czytanie i pisanie naszych stron przestało być przyjemnością i możliwością oderwania się od codzienności, a stało się przykrym obowiązkiem, przynajmniej dla niektórych? Jaki sens ma obwinianie się i smucenie, że przeczytało się o ileś stron mniej niż w innych miesiącach? I czy wówczas prowadzenie bloga, który z założenia ma opowiadać o czytelniczej pasji i radości, ma jakikolwiek sens? Dziwne to dla mnie i trochę niepojętne. Ja bloga traktuję jako przyjemne hobby, mój czytelniczy pamiętnik i nie wyobrażam sobie, żebym kogokolwiek przepraszała za to, że przeczytałam mniej książek w danym miesiącu. Choć z drugiej strony może to ja do spraw książkowych podchodzę zbyt lekko i niefrasobliwie -  przejawem tego jest mój kolejny stosik. :) Czytam tylko wtedy kiedy mam ochotę i tylko to, na co mam w danej chwili nastrój, mam zaczętych wiele książek na raz - jedna leży w salonie, druga na stole w kuchni, trzecia przy wannie, jeszcze inna na szafce nocnej, przy łóżku. Recenzuję kiedy mam wenę, kupuję dużo, maniakalnie i nałogowo, wciąż rzucam się na nowości, ale wiele świeżo kupionych książek odstawiam na półkę i idą w zapomnienie. Niektóre książki kupuję na zapas, tylko po to żeby je mieć, bo może kiedyś najdzie mnie na nie ochota. To moje wyznania książkoholika. Ale, co lepsze, dobrze mi z tym. :)

               Nie chcę wywoływać tymi stwierdzeniami żadnej burzy. Ot, po prostu, moje poranne, niedzielne przemyślenia przy kawie i świecącym słońcu, przy okazji przeglądania różnych blogów oraz zapowiedzi książkowych. W myślach układam już kolejny stosik pozycji, które koniecznie muszę kupić i przeczytać jesienią - lubię tę porę roku i nie mogę się jej już doczekać. Uwielbiam wówczas poranny spacer moją ulicą, wśród kolorowych liści, słońca, gdy w powietrzu unosi się piękny zapach kawy z pobliskiej kawiarni i kwiatów z własnie otwieranych kwiaciarni. :)

No tak, znowu się rozpisałam, a głównym tematem ma być przecież stosik, składający się z książek nabytych w sierpniu. Oto ON:



W większości są to moje własne nabytki, wyszperane w Krakowie (firmowa księgarnia Znaku jest rewelacyjna), w małej, górskiej księgarni lub zamówione już w Warszawie. "Wyznania upiornej mamuśki", "Zagadki medycyny" i "Deklinacja męska/żeńska" to pozycje do zrecenzowania. Perełka tego stosu to "Zaklinacz koni", jeden z prezentów od mojego kochanego chłopaka, z okazji moich urodzin. Od dawna marzyłam o posiadaniu i przeczytaniu tej książki, ale nigdzie nie można było jej dostać. Ten egzemplarz został upolowany na allegro. :)

A, i jeszcze zapomniałam dodać - znikam na tydzień, jadę na wyjazd integracyjny wumu, czyli jedną wielką nadmorską imprezę. :) Biorę trochę książek, ale jeśli żadnej nie przeczytam, to nie będę miała z tego powodu absolutnie żadnych wyrzutów sumienia. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...