Od razu, na wstępie, muszę zaznaczyć, że tzw. czytadła
bardzo lubię i chętnie po nie sięgam, o czym już wielokrotnie pisałam.
Niestety, coraz trudniej mnie zachwycić i zadowolić - jednak wciąż jest to
możliwe, co udowadniają takie książki jak na przykład „Pamiętne lato” czy
„Przebojowa Polka w Londynie”, tu sięgając pamięcią tylko do kilku ostatnio
przeczytanych pozycji. W przypadku „Wyspy gwiazd” coś nie do końca mi zaklikało
- lubię lekką literaturę, wolę jednak, żeby niosła pewne przesłanie, mądrość
czy chociażby jakiś element, który zostaje w czytelniku na dłużej – tu mi tego
zabrakło...
Powieść jest ze wszech miar bardzo „amerykańska”. Mamy tu
rozpuszczoną i zblazowaną gwiazdkę, jej sympatyczną i mądra dublerkę, złego paparazzo, brzydkiego ochroniarza i samozwańczego stróża prawa. Ogólnie pozycję można opisać jako satyrę ze świata amerykańskich celebrytów, którzy
kompletny brak talentu i głupotę maskują skandalami, nagością i romansami.
Powiem tak; jak ktoś czyta trzy książki rocznie i uwielbia
plotki ze świata celebrytów to „Wyspa gwiazd” może się spodobać, i to nawet
bardzo. Szybko i lekko się czyta, cały czas coś się dzieje, choć miejscami próby wzajemnego przechytrzania się bohaterów są nieco przekombinowane. Ja jednak naczytałam się już sporo takich powieści i
wiem, że ta niczym szczególnym ani nadzwyczajnym nie wyróżnia na tle
innych, a żeby zaspokoić moją rządzę pikantnych newsów wystarczą mi sporadyczne
odwiedziny na Pudelku. :) Kto ma ochotę na coś bardzo lekkiego, żeby trochę się
pośmiać i zajrzeć pod pierzynę świata sławnych i bogatych, niech czyta. To taka
książka w sam raz do torebki, można wyjąć w autobusie, w poczekalni, zająć
czymś myśli, oczy i czas – nic nadzwyczajnego. W kategorii lekkich czytadeł
plasuje się średnio. Tym razem bez zachwytów, choć może to nie
był po prostu dobry czas na tego typu powieść... :(